(Nie)świadomość Zagłady
p. 154-181
Texte intégral
1Wątpliwe, czy możemy uchwycić moment, kiedy do Żydów zaczyna docierać straszna prawda o Zagładzie, ale jeszcze w to nie mogą uwierzyć. Ów moment zawieszenia sądów i ocen oraz niemocy wyobraźni. Moment swoistego rozdwojenia: wiary i zarazem niewiary w to, co dzieje się dokoła; przekonywania siebie, że to nie może być prawda, chociaż wszystko nieuchronnie wskazuje, że innej prawdy nie ma.
2Dla ofiar Holokaustu doświadczeniem podstawowym jest Zagłada, jednak świadomość Zagłady narastała stopniowo, była na różne sposoby oswajana i wypierana. Nie przed wszystkimi odsłaniała się ona w całej grozie i w tym samym czasie.
3Zdajemy sobie sprawę z tego, że umrzemy i że naszą kondycją ludzką jest śmiertelność. Ale na co dzień zawieszamy tę świadomość. Kieruje nami bowiem instynkt życia, a jego zachowanie i podtrzymanie jest fundamentem naszej egzystencji. Jedynym doświadczeniem śmierci, jakie jest nam dostępne, bywa śmierć innych. Umierają zawsze inni, my pozostajemy przy życiu. Powszechna świadomość śmierci indywidualnej znajduje w rytach religijnych i obrzędowych rytuałach swe kulturowe oswojenie. Ale jak można przyjąć takie doświadczenie jak Zagłada – kiedy gwałtowny kres istnienia indywidualnego splata się nierozerwalnie z katastrofą całej zbiorowości, kiedy „ja” poszczególne ginie wraz z poddanych ostatecznemu zniszczeniu wspólnotowym „my”?
4Ów stan „(nie)świadomości” jest czymś nieuchwytnym, płynnym, uwikłanym nie tylko w straszne tu i teraz, lecz także w uniwersalne psychologiczne mechanizmy samoobronne człowieka – pragnienie zachowania nadziei i lęk, że się ją bezpowrotnie utraci; karmienie się złudzeniami i ucieczkę przed brutalnym pozbawieniem złudzeń.
5Świadomość Zagłady można przedstawić w jej dynamice, ująć nie jako stan, lecz jako proces. Można też śledzić momentalność i intensywność doznania, swoistą iluminację, błysk, nagłe przebicie się na powierzchnię wiedzy o prawdzie, która jest nie do wyobrażenia i nie do pojęcia.
Wiara w (prze)życie mimo wszystko
6Świadectwa powstające w czasie Holokaustu dokumentują niezbicie, że znaczna część ofiar długo żywiła upartą wiarę w ocalenie – w przeżycie – pomimo całej grozy sytuacji i często wbrew logice wydarzeń. My jesteśmy bogatsi o wiedzę historyczną na temat Holokaustu, której jego ofiary nie miały i mieć nie mogły. Dla nich Zagłada była czymś radykalnie nowym, wymykającym się nie tylko rozumieniu, lecz także niedającym się zmieścić w horyzoncie historii narodu żydowskiego. Znamienne jest w tym kontekście stosowanie przez niektóre ofiary błędnych tropów historycznego wyjaśniania i odnoszenie się do wzorów tradycji mających tłumaczyć obecne wypadki. Holokaust nie mieścił się bowiem w paradygmacie dawnych prześladowań i pogromów1. Błędem było też szukanie logiki w działaniach Niemców i przyjęcie pragmatycznej perspektywy (co się Niemcom opłaca, a co nie).
7Zawodziły zatem wypracowane przez wieki mechanizmy obronne – zarówno kulturowe, historyczne, jak i psychologiczne. Doświadczenie Holokaustu w żadnym wymiarze nie dawało się oswoić, zaakceptować, przyjąć. Jawiło się jako doświadczenie niemożliwe, wykluczone, wymykające się poznaniu, sytuujące się poza granicami tego, co ludzkie.
8Naszą refleksję nad kwestią odrzucenia czy też niezdolności przyjęcia świadomości Zagłady skoncentrujmy na wielkiej akcji likwidacyjnej w getcie warszawskim, rozgrywającej się między 22 lipca a 21 września 1942 roku.
9Emanuel Ringelblum, z perspektywy zakończonej już akcji i wiedzy na temat eksterminacji warszawskich Żydów, wspomina o irracjonalnej, ale zakorzenionej głęboko w żydowskiej tradycji wierze w to, że wywiezieni wciąż gdzieś żyją. We fragmencie datowanym na 24 grudnia 1942 roku przywołuje legendę o zaginionych plemionach:
Żydowska psychika ludowa nigdy nie mogła pogodzić się z myślą, że dziesięcioro plemion izraelskich zginęło, zniknęło wśród innych ludów. […] To samo dzieje się obecnie. Trzysta tysięcy Żydów z Warszawy wymordowano w obozie śmierci w Treblince, ale lud, fantazja ludowa, nie może pogodzić się z tą straszliwą myślą i szuka różnych sposobów omamienia siebie i innych. Początkowo w ogóle nie wierzono w Treblinkę i każdego, kto o tym mówił, zakrzykiwano jako panikarza, jako czarnowidza, któremu sprawia przyjemność zadawanie Żydom bólu. Nierozumiano, że można tak po prostu wymordować dziesiątki tysięcy niewinnych kobiet, dzieci, mężczyzn. Można zakatować setki, tysiące, ale chyba nie setki tysięcy, miliony… Czy jest to możliwe teraz, w dwudziestym wieku?2
10Gustawa Jarecka, pisząc późną jesienią 1942 roku dla Archiwum Ringelbluma swoje opracowanie Ostatnim etapem przesiedlenia jest śmierć, również wiedziała już, czym w rzeczywistości było „wysiedlenie na wschód”. Autorka zwraca między innymi uwagę na to, że uporczywe trzymanie się wiary w przeżycie prowadziło ofiary do paraliżującej bierności:
Nawet po trzech latach wojny, po doświadczeniach zesłań, rozstrzeliwań i nagłych zniknięć ludzi tok rozumowania nie ogarniał jeszcze tej możliwości. Mówiono: nie można wymordować setek tysięcy ludzi, większość nie chciała wierzyć, że można i nie dawała się przekonać. Dziś, jesienią 1942 już wiemy. Być może, że taką wiedzę przypłaca się życiem. Tylko temu założeniu pozbawionemu historycznej perspektywy, naiwnej i samozachowawczej wierze mas we własne życie można, przypisać niepojęte zjawisko, że na to niewiadome wysiedlenie poszli ludzie bez większych odruchów buntu świadomego lub desperackiego, że nawet oficjalne przedstawicielstwo wielkiego zbiorowiska Żydów w Warszawie nie widziało dokładnie istotnego stanu rzeczy i pomagało akcji przesiedleńczej. Zdarzało się przecież, że szli zrezygnowani ludzie bez przymusu, wierząc, że gdzieś na innym odcinku spróbują żyć na nowo w jakiejś niesłychanie twardej, ale bądź co bądź realnej rzeczywistości. Tak maszerowali sami na dno piekła, które nosiło tutaj dziwaczną, niewiele mówiącą nazwę Umschlagplatzu, szli do bydlęcych wagonów, którymi wywożono ich stłoczonych do kresu wędrówki. Pamiętamy te grupy maszerujące bez eskorty z tobołkami. Wlekli z wysiłkiem te ciężkie, niepotrzebne bagaże. Zwierzęca męka Umschlagplatzu i potworna podróż mogły prowadzić tylko do śmierci. Kiedyśmy to zrozumieli wszyscy, najdotkliwszym uczuciem był wstyd za własną naiwność. Tępo i powoli uczyła się większość nas, wychowana na złudzeniach, rozpatrywania faktów z perspektywy podporządkowania sprawiedliwości polityce. Wierzyliśmy zbyt długo w ważność naszego życia3.
11Obraz ulic getta warszawskiego, wypełnionych tłumem Żydów zmierzających z jakimś niepojętym spokojem ku czekającym na bocznicy kolejowej wagonom z niegaszonym wapnem, kreśli w swym powstałym w ukryciu pamiętniku Stanisław Gombiński (Jan Mawult). Czy ów spokój był wynikiem uporczywego trzymania się wiary „w ważność życia”, czy też naiwności i złudzeń?
[…] spokojnie, odbywa się selekcja, spokojnie, spokojnie i grzecznie. Grzecznie wysyła Niemiec rodziców na Umschlag, a córkę na wolność, grzecznie podchodzi córka i prosi o pozwolenie pójścia za rodzicami, grzecznie on jej na to pozwala. Grzecznie rozdziela małżeństwa, odrywa żony od mężów, dzieci od rodziców, rodziców od dzieci. Grzecznie, spokojnie, cicho, ani jednego jęku, krzyku czy spazmu. […] Już selekcja skończona. Trzecia grupa – na Umschlagplatz, ale jak to? Tak jak stoją? Jest sierpniowy upalny dzień, kobiety w lekkich sukienkach, w sandałach, dzieci bose, wszyscy bez okryć, bez nakrycia głowy, najlżej ubrani. Jak tak jechać w nieznane? Niemożliwe! Bez koszuli na zmianę, bez jakiegoś zawiniątka, bez kawałka chleba? Dokąd się ich wiezie? Co to wszystko znaczy? Przecież każdy musi coś zabrać ze sobą, jakieś minimum chyba wolno im mieć! Przecież jadą na nowe osiedliska, nie na kilkudniową majówkę, nadejdzie jesień, zima – a oni w jednej koszuli, w jednej sukience4.
12Henryk Makower też prowadził swój pamiętnik w ukryciu po „stronie aryjskiej”. O postawie niewiary w rzeczywistą Zagładę podczas wielkiej akcji likwidacyjnej mówił:
Byliśmy wtedy głupcami – wstrząśnięci śmiercią Czerniakowa, myśleliśmy jednak nie o akcie odwagi z jego strony, ale o załamaniu nerwowym i odrzucaliśmy myśl o eksterminacji jako nierealną i niemożliwą. […] Początkowo na ogół ludzie się łudzili, silny instynkt życia nie pozwalał na myśl, że to może być koniec dla wszystkich albo dla większości. Ciągle, codziennie nieledwie wyczekiwało się na koniec akcji: może ten koszmar minie i zacznie się organizowanie nowego życia i zlizywanie ran5.
13Henryk Bryskier natomiast, w zapisach sporządzonych również w ukryciu po „aryjskiej stronie”, zarzuca Radzie Żydowskiej, że „nie spojrzała prawdzie w oczy” i nie starała się dowiedzieć, co dzieje się z transportami odchodzącymi z Umschlagplatzu. „Ten stan nieświadomości podtrzymywany wśród tubylców przez Radę Żydowską w jej oficjalnym zrządzeniu wysiedleńczym do pracy na wschód, był doskonale przez Niemców wykorzystany podczas ogólnej selekcji we wrześniu 1942 r.”6.
14Wśród Żydów zagnanych na Umschlagplatz i oczekujących na transport zdania o tym, gdzie Niemcy ich „wysiedlają”, były podzielone. Władysław Szpilman, opowiadając tuż po wojnie Jerzemu Waldorffowi swoje losy, nakreślił scenę, która wydaje się pod tym względem symboliczna. Oto toczy się spór między „pesymistą” a „optymistami”. Ci ostatni mają za sobą nie tylko argumenty rozsądku, praktyczności czy ekonomii, lecz także wolę życia – trwanie przy nadziei, że można ocaleć mimo wszystko:
Kiedy wróciłem do swoich, nie byli sami. Do matki przysiadła się bliska znajoma, a mąż jej, właściciel dużego sklepu, z jeszcze jednym naszym wspólnym znajomym, stali i rozmawiali z ojcem. Kupiec był na ogół dobrej myśli. Za to ów drugi, dentysta, który miał gabinet na Śliskiej, w pobliżu naszego domu, patrzył na rzeczy jak najczarniej. Był zdenerwowany i rozgoryczony. – To hańba dla nas – krzyczał prawie – że się tak dajemy wieźć na śmierć jak barany! Gdybyśmy się rzucili, tak jak nas jest pół miliona, na Niemców, moglibyśmy rozsadzić getto lub przynajmniej umrzeć tak, żeby z tego nie było wstydu w historii. Ojciec słuchał go pół nieśmiało, pół dobrodusznie uśmiechnięty, wzruszył lekko ramionami i odparł: – A skąd pan wie tak na pewno, że oni wiozą nas wszystkich na zamordowanie? Dentysta zatrzepotał rękami: – Oczywiście, że nie wiem! Skąd miałbym wiedzieć? Oni się z tym przed nami nie zdradzą, ale jest dziewięćdziesiąt procent danych, że chcą nas właśnie wymordować! Ojciec uśmiechnął się znowu, jak gdyby bardziej pewny siebie po takiej odpowiedzi. – Widzi pan – rzekł i zatoczył dłońmi koło, obejmując tłum na placu – my nie jesteśmy wcale bohaterami! Jesteśmy bardzo zwyczajnymi ludźmi i dlatego wolimy ryzykować czekanie na te dziesięć procent szans życia… Kupiec poparł ojca. Wręcz odmiennie patrzył na świat, niż dentysta. Jego zdaniem Niemcy nie mogli być tak głupi, by marnować ogromną siłę roboczą, jaką przedstawiali Żydzi. Wywiozą nas do obozów pracy, może ciężkiej, ale na pewno nie zabiją7.
15Nawet w zatłoczonym ponad wszelką miarę wagonie zmierzającym do Treblinki ludzie nie wierzyli, że jadą na pewną śmierć. Relacjonuje Dawid Nowodworski, uciekinier z obozu zagłady w Treblince. On przeszedł już granicę wtajemniczenia. On już wiedział. „Zostałem złapany w poniedziałek, 17 sierpnia […]. W moim wagonie 71 osób z różnych środowisk i różnego wieku. Wagony zaryglowane. Nikt nie wierzył, że na śmierć. Pewni, że na życie. Starzy ludzie i dzieci na stracenie, lecz dorośli – na życie”8.
„Mowa programowa Historii”
16Osobnego namysłu wymaga jeden z najbardziej tajemniczych i kontrowersyjnych zapisów w Pamiętniku Janusza Korczaka z 27 lipca 1942 roku. Wysiedlenie rozpoczęło się dopiero pięć dni temu. Jaką wiedzę o rzeczywistości Zagłady mógł mieć wtedy Korczak? Oto obszerne fragmenty tego, co sam autor nazwał „mową programową Historii”:
Dlaczego nie mogę uspokoić nieszczęsną, obłąkaną dzielnicę?
Jeden tylko niedługi komunikat.
Władze mogłyby pozwolić.
W najgorszym razie zabronić.
Taki przejrzysty plan:
Deklarujcie się, wybierajcie. Nie dajemy do wyboru dróg wygodnych. Z brydża trzeba zrezygnować na razie, plażowania też, z smacznych obiadów opłacanych krwią przemytników też.
Wybierajcie: albo w drogę, albo praca na miejscu.
Jeżeli zostajecie, musicie robić to, co potrzebne będzie przesiedleńcom.
Jesień zbliża się. Potrzebna im będzie odzież, obuwie, bielizna, narzędzia.
Kto chce się wyłgać, tego przyłapiemy, kto chce się wykupić, chętnie zabierzemy jego biżuterię, dewizy, wszystko, co posiada wartość. […]
Prowadzimy gigantyczne przedsiębiorstwo. Imię jego: wojna. – Pracujemy planowo, karnie, metodycznie. – Wasze drobne interesy, ambicje, sentymenty, kaprysy, pretensje, żale, apetyty nie obchodzą nas. […]
Tymczasem, żeby nie przeciągać sprawy, trzeba może trochę szorstko i boleśnie i bez szczególnej, że tak rzeknę – precyzji, wytworności i nawet dokładności. Z gruba ciosane na bieżący, terminowy użytek.
Sami przecież wzdychacie, by się to skończyło, my też. Więc nie przeszkadzajcie nam.
Żydzi na wschód. Tu już nie ma targów. Nie o babkę żydowską chodzi, ale o to, gdzie jesteś potrzebniejszy – twoje ręce, myśl, czas, życie. […]
Leziesz natrętnie z nową paczką pieniędzy. – My na to nie mamy czasu ani ochoty. My nie bawimy się w wojnę, w wojenkę, ale kazano nam ją prowadzić możliwie szybko i gruntownie, i możliwie uczciwie.
Robota nie jest ani czysta, ani miła, ani pachnąca. Więc musimy być pobłażliwi dla potrzebnych nam chwilowo pracowników.
Jeden lubi wódkę, drugi dziewczynę, trzeci lubi panoszyć się, inny przeciwnie. Boi się i nie ufa sobie.
Wiemy: błędy, wady. Ale oni zgłosili się w terminie, a ty filozofowałeś, odraczałeś. – Przepraszam, ale pociąg musi kursować według rozkładu, z góry ułożonego planu.
Oto tor kolejowy. […]
My, Niemcy – nie o szyld chodzi, ale o taksę, o przeznaczenie wyrobów.
Jesteśmy żelaznym walcem czy pługiem, czy sierpem. – Byle z tej mąki był chleb. A będzie, jeśli przeszkadzać nie będziecie. Zawadzać nie będziecie. Skomleć – denerwować – zapowietrzać. – Jeśli nawet chwilami żal was, ale musimy batem, kijem lub ołowiem – bo musi być porządek.
Plakat.
„Kto owo i owo zrobi – rozstrzelanie”.
„Kto nie zrobi tego i owego – rozstrzelamy”. […]
Musi być jakaś kolejka i jakieś punkty porządku dziennego.
Wam ciężko i nam niełatwo. Tym bardziej, że bez bufetu, gdzie onego czasu można było skryć się przed uciążliwą debatą.
Musisz, bracie, wysłuchać mowę programową Historii – o nowej karcie9.
17Podejmuję próbę refleksji nad tym fragmentem wbrew stanowisku Piotra Matywieckiego, który deklaruje: „Nie umiałbym z jego [Korczaka] pamiętnika wybierać fragmentów. […] Tu, w getcie, Korczak musiał objawić okrucieństwo ludzkiej przejrzystości, za którą widzi się tylko śmierć”. Dalej Matywiecki pisze o niemożliwości wydobywania z Pamiętnika poszczególnych „tematów”. „Jeśli chce się »coś« o getcie powiedzieć, trzeba odłożyć ten pamiętnik. Jeśli już się wie, że nic o getcie powiedzieć nie można – trzeba ten pamiętnik czytać”10. Rozumiejąc i szanując takie stanowisko, zamierzam postąpić zupełnie odwrotnie. Sądzę bowiem, że można próbować „coś” o getcie powiedzieć, chociaż w tym wysiłku rozumienia, a także ryzyku rozumienia napotykamy niekiedy bariery nie do przekroczenia i tajemnice nie do rozwikłania, jak „mowa programowa Historii”. I właśnie dlatego, że chcę „coś” o getcie powiedzieć, muszę czytać ów passus Korczakowskiego Pamiętnika.
18Czym jest zatem ten tekst, jak go zakwalifikować, jaką rolę ma pełnić w Pamiętniku? Sam Korczak nazywa go na początku „niedługim komunikatem”, który chciałby skierować do mieszkańców getta w czas wysiedlenia, aby „uspokoić nieszczęsną, obłąkaną dzielnicę”. Ma nadzieję, że władze niemieckie mogłyby na taki akt pozwolić. Więc kreśli „przejrzysty plan” tej wypowiedzi. Tekst, który następuje dalej, jest realizacją tego planu. Sytuacja komunikacyjna wydaje się jasna: wiemy, kto mówi, w jakim celu i do kogo się zwraca. Podmiot, który sporządza pamiętnikarski zapis (a więc bez wątpienia Korczak), wykłada swoje intencje (chce uspokoić dzielnicę), zapowiada plan (wystosować niedługi komunikat) i zaczyna go wprowadzać w czyn (czyli zwraca się do mieszkańców dzielnicy z owym komunikatem). Ów komunikat ma postać swoistego apelu do Żydów getta warszawskiego, w którym autor interpretuje bieżącą sytuację, starając się niejako wyjaśnić intencję Niemców i przekonać społeczność getta do podporządkowania się nakazowi wysiedlenia. Treść tego apelu w kontekście dzisiejszej wiedzy o tym, czym było wysiedlenie, jest szokująca i musi wprawić czytelnika w zdumienie czy wręcz oburzenie11. Pozostaje pytanie: czy jest to tekst przewrotny, przeniknięty sarkazmem, czy też perswazje Korczaka należy odczytywać serio? Czy Korczak mówił własnym głosem, czy też imitował głos cudzy, czy naprawdę wierzył w katharsis, jakie przyniesie groza wysiedlenia, czy katastrofa Zagłady miała otworzyć „nową kartę” dziejów? Czy jest to rozpacz pod maską sarkazmu, czy naiwność i rozpaczliwe szukanie racjonalności w działaniach oprawców? Czy faktycznie wierzył, że deportowani będą żyć, ponieważ praca ich ocali? Wszystkie te pytania zmuszają nas do weryfikacji poprzedniego rozpoznania sytuacji komunikacyjnej tego tekstu. Nie jesteśmy już bowiem pewni, kto rzeczywiście mówi w tym fragmencie i jaki jest status tej wypowiedzi.
19„Mowa programowa Historii” ma cechy „mowy władzy”, dodajmy: władzy totalitarnej, nieznoszącej sprzeciwu i wyposażonej w wielką wizję ideologiczną, misję radykalnego przekształcenia świata. Zwraca uwagę podkreślanie planowości i metodyczności działań: „Prowadzimy gigantyczne przedsiębiorstwo. Imię jego: wojna. – Pracujemy planowo, karnie, metodycznie”. To, co się dzieje w getcie, ma więc tylko pozorne znamiona chaosu, w rzeczywistości stoi za tym dalekosiężny zamysł, a obecne działania, z konieczności brutalne i bezwzględne, mają głęboki sens, dadzą w przyszłości plon. Warunkiem powodzenia tej trudnej misji jest karność, posłuszeństwo i pełna współpraca: „Jesteśmy żelaznym walcem czy pługiem, czy sierpem. – Byle z tej mąki był chleb. A będzie, jeśli przeszkadzać nie będziecie”. Wielokrotne bezpośrednie zwroty do adresata, do określonej społeczności, dającej się zdefiniować zbiorowości („Wybierajcie: albo w drogę, albo praca na miejscu”, „nie przeszkadzajcie nam”) ustanawiają zasadniczą relację podporządkowania: my nakazujemy, wy słuchacie. Dominuje ton perswazyjny (przekonywanie do czegoś) połączony z wypowiedziami o charakterze dyrektywnym (formułującymi nakazy, zakazy czy pozwolenia). Celem kierowanych bezpośrednio do odbiorców dyrektyw jest wywarcie nacisku, skłonienie, a raczej w tym wypadku – zmuszenie do określonego działania, wskazanie, co należy robić, jak się zachować, a czego robić nie wolno. Towarzyszą temu groźby i zapowiedzi sankcji. Tylko jeden raz podmiot mówiący ujawnia się wprost, ale za to nie pozostawia żadnych wątpliwości, kim jest: „My, Niemcy”.
20Rozważany fragment Korczakowskiego Pamiętnika imituje zatem język, jakim władza zwraca się do poddanych, w tym wypadku – Niemcy do mieszkańców getta. Znaczyłoby to, że do mieszkańców dzielnicy nie mówi Korczak, że Korczak jedynie imituje, naśladuje, rekonstruuje czy też przedstawia mowę tych, którzy sprawują bezwzględną władzę nad dzielnicą i jej mieszkańcami. Władzę życia i śmierci. Czyżby więc autor Pamiętnika podejmował próbę uspokojenia dzielnicy poprzez imitację języka władzy, jednocześnie odpowiednio go interpretując, filtrując niejako przez język własny? Znów jednak powraca pytanie o ramę modalną tekstu. Czy Korczak mówi „od siebie”, przejmując argumentację władzy, powtarzając ją czy wręcz uwiarygodniając, autoryzując? Mogłoby to oznaczać, że sam w tę argumentację uwierzył, przede wszystkim, że uwierzył, iż zgodnie z brzmieniem niemieckich rozporządzeń przesiedlenie Żydów z warszawskiego getta odbywa się rzeczywiście na tereny wschodnie i że jadą oni tam do pracy, a nie do komór gazowych. Czy też Korczak mówi „cudzym głosem”, znakomicie naśladuje mowę władzy i stojącą za nią mentalność nazistowską (wielka przebudowa – plan – metodyczność – odnowienie oblicza ziemi), ale zarazem dystansuje się, przyjmuje wobec tego, co mówi, postawę ironiczną, sarkastyczną?
21Są w Pamiętniku passusy, które zdają się przemawiać za tym, że Korczak nie tylko imituje mowę władzy niemieckiej, lecz także stara się Niemców zrozumieć, odczytać ich plan, że usiłuje naprawdę wsłuchać się w ową „mowę programową Historii – o nowej karcie”. Co więcej, można sądzić, że Korczak dostrzegał jakiś sens w gehennie wysiedlenia, że do tego sensu chciał przekonać innych, że nad tym sensem się zastanawiał, „snuł myśli”. Bezpośrednio po wybrzmieniu „mowy programowej Historii” pojawia się fragment datowany na 1 sierpnia 1942 roku. Rozpoczyna go obraz, który dałoby się zinterpretować jako swoistą parabolę zarówno toczącej się wokół, tu i teraz, wielkiej akcji likwidacyjnej getta warszawskiego, jak i być może czegoś więcej – losu Żydów pod panowaniem nazistowskich Niemiec podczas wojny. „Kiedy nacie kartofli zbytnio bujały, przejeżdżał przez nie ciężki walec i miażdżył, żeby owoc w ziemi miał czas dojrzeć lepiej”12. I zaraz potem zapis następny, tuż po dygresyjnym pytaniu, czy Marek Aureliusz czytał przypowieści Salomona:
Nie oskarżam Niemców: pracują, a raczej planują logicznie i skutecznie, muszą gniewać się, bo im przeszkadzają. Głupio przeszkadzają.
I ja przeszkadzam. Są nawet pobłażliwi. Tylko „łapią” i każą stać na miejscu – nie kręcić się po ulicach, nie zawadzać.
Dobro mi czynią, bo pętając się, mogę oberwać od zabłąkanej kuli. A tak stoję bezpiecznie pod murem i mogę spokojnie i uważnie patrzeć i myśleć. Snuć myśli. Snuję13.
22Kluczem do rozwiązania tego problemu jest stopień świadomości Zagłady, jaki mógł mieć Korczak, a także horyzontów Korczakowskiej historiozofii.
23Aleksander Lewin przypuszcza, że od końca lat 30., szczególnie mrocznych, ciężkich i bolesnych dla Korczaka, mógł on wiązać z wybuchem wojny „jakieś nadzieje i wierzył, że dzięki niej dokona się odmiana na lepsze, nastąpi katharsis”14. Wystosowując w listopadzie 1939 roku odezwę Do Żydów!, w której apelował o 2000 zł pożyczki dla dotkniętego wrześniowym oblężeniem Domu Sierot, podkreślał: „Czwartą wojnę, trzecią rewolucję – nie tylko widzę, ale przeżywam. Umiem czytać karty wojny”15. W październiku 1940 roku pisał, że po pierwszym okresie wojennym nadchodzi „etap drugi, zamęt i ferment rewolucji”16. Nadzieja, że obecna wojna może nieść ze sobą jakąś rewolucyjną przemianę, towarzyszyła Korczakowi także po straszliwych doświadczeniach getta. Jak bowiem inaczej rozumieć zdanie, z powstałego 23 marca 1942 roku listu do niezidentyfikowanej adresatki, powtarzające niemal dokładnie frazy apelu sprzed dwóch i pół roku17. Lewin przytacza relacje Tosi Bocian, która była w gettowym Domu Sierot i brała udział w pracach kółka samokształceniowego, gdzie przedmiotem dyskusji była między innymi książka o formowaniu się narodów, ze szczególnym uwzględnieniem przeobrażeń narodu niemieckiego. Korczak angażował się w te dyskusje,
chciał głębiej zrozumieć pobudki działania prześladowców narodu żydowskiego, a także siły motoryczne (historyczne) wpływające na ich postępowanie i tłumaczące, jakie są źródła nieludzkiej patologii, zademonstrowanej przez Niemców. […] Korczak identyfikował się umownie, na pozór, ze stanowiskiem wroga. Czynił to przeważnie w tonie zjadliwo‑sarkastyczno‑patetycznym, wygłaszając niejako w imieniu Niemców „mowę programową Historii”, w rzeczywistości zaś odcinając się całkowicie od ich barbarzyńskiej filozofii18.
24Bulwersująca „mowa” byłaby więc jedynie zabiegiem retorycznym, intelektualną prowokacją zastosowaną w celach heurystycznych – poszukiwania odpowiedzi na frapujące Korczaka pytania.
25Joanna Olczak-Ronikier unika głębszych interpretacji tego fragmentu, formułując tylko krótki komentarz:
[Korczak] Usiłował spojrzeć na rzeczywistość chłodnym, beznamiętnym wzrokiem naturalisty, który obserwuje, nie dziwi się niczemu, niczym nie przeraża, chce zrozumieć mowę Historii. Myśli, które notował, brzmią jakby dopisał nową rolę do własnej sztuki Senat szaleńców, w której ktoś obłąkany przemawia słowami hitlerowskiego zbrodniarza19.
26Według biografki Korczak włącza do swojego pamiętnika kwestie, które mogłaby wypowiadać jedna z postaci Senatu szaleńców – czyli odgrywa nienapisaną wcześniej rolę ze swojej sztuki, mówi zatem „cudzym głosem” imitującym mowę władzy.
27Ruta Sakowska, interpretując ów fragment z 27 lipca 1942 roku, powiada, że Korczak rzeczywiście wierzył, iż deportowani będą żyć, bo praca ich ocali20. Badaczka twierdzi, że wymowa tekstu jest jednoznaczna, a sam Korczak miał podstawy, by uspokajać ludzi w getcie, gdyż w momencie, kiedy to pisał, mógł jeszcze sądzić, iż „wysiedlenie” oznacza rzeczywiście wyjazd do przymusowej pracy, zginą natomiast ci, którzy nie zechcą się temu podporządkować. Mimo to w początkach sierpnia, tuż przed likwidacją Domu Sierot, Korczak stawał się coraz bardziej zagubiony i tak jednoznacznych sądów już nie formułował. Przypomnijmy jednak, że o schwytanej na ulicy i poprowadzonej na Umschlagplatz Esterce Winogronównie, tej, która wystawiła w Domu Sierot Pocztę Rabindranatha Tagore’a, notował 1 sierpnia 1942 roku: „Jeżeli nie wróci tu i teraz, to spotkamy się później gdzie indziej. Mam pewność, że innym przez ten czas służyć będzie tak, jak dobro dawała i przynosiła pożytek”21. Czyli nie brał wówczas pod uwagę tego, że wysiedlenie to śmierć, przeciwnie, miał nadzieję, a nawet więcej – „pewność”, że tam, gdzie Esterka została wywieziona, będzie działać, służyć innym – a więc będzie żyć! Chociaż zabiegał bezskutecznie o to, „by Esterkę zwrócono”, ale utrwalony 4 sierpnia komentarz do tych starań jest wymownym świadectwem tego, że wywiezienia nie traktował wcale jako ostatecznej katastrofy. „Nie byłem pewien, czy w razie powodzenia przysłużę się jej, czy zaszkodzę i skrzywdzę. – Gdzie wpadła? – pyta się ktoś. Może nie ona, ale my wpadliśmy (że zostajemy)”22.
28Co Korczak, pisząc te słowa, wiedział o Treblince? Kiedy 5 lub 6 sierpnia szedł wraz z dziećmi na Umschalgplatz, nie mógł znać jeszcze całej prawdy o tym obozie zagłady, w którym wymordowano warszawskich Żydów – przekonuje Sakowska. Całej prawdy nie znał wtedy nawet Abram Lewin, najlepiej poinformowany i najbardziej wiarygodny ze świadków tych tragicznych wydarzeń. […] dopiero 9 sierpnia Lewin zanotował: „Dowiedzieliśmy się, że morduje się 90% wysiedlonych”. […] Nawet po tej relacji w getcie utrzymywała się wiara w ocalenie przez pracę. 28 sierpnia […] spisano relacje Dawida Nowodworskiego, późniejszego dowódcy jednego z oddziałów Żydowskiej Organizacji Bojowej, który uciekł z Treblinki. […] Moim zdaniem w pełni uprawniony jest pogląd, że Korczak i inni wychowawcy sierocińców getta [5 lub] 6 sierpnia 1942 roku jeszcze nie zdawali sobie sprawy, że Treblinka (być może tę nazwę słyszeli) nie jest żadnym obozem, lecz kombinatem śmierci23.
29W tym kontekście warto przywołać fragment z okupacyjnego dziennika Stanisława Rembeka, mieszkającego wówczas w Grodzisku Mazowieckim. Pod datą 7 sierpnia 1942 roku czytamy:
W […] Treblince mają jakoby wykańczać Żydów warszawskich. Przywożą ich tam stłoczonych po stu pięćdziesięciu w wagonach, wysypanych grubo wapnem niegaszonym i chlorkiem. Trupy wyładowuje się do olbrzymich dołów, wykopanych przez koparki. Potem się wszystko zaorywuje. W ten sposób miano już wywieźć z Warszawy około stu tysięcy24.
30Ów fragment świadczyć może o niezwykle wysokim poziomie świadomości diarysty co do tego, czym naprawdę jest Treblinka. Jeśli Korczak, idąc na Umschlagplatz 5 lub 6 sierpnia, mógł jeszcze wierzyć, że jedzie do pracy, to Rembek następnego dnia sporządził notatkę dowodzącą tego, że po „stronie aryjskiej” już wtedy jednoznacznie interpretowano Treblinkę jako obóz zagłady. Zdaje się to potwierdzać wpis z innego okupacyjnego dziennika, prowadzonego przez Franciszka Wyszyńskiego, emerytowanego biegłego sądowego zamieszkałego na Żoliborzu. Już 6 sierpnia 1942 roku Wyszyński stwierdzał:
Opróżnianie getta postępuje naprzód: codziennie podobno wywożą ok. 40– 60 wagonów, do wagonu podobno pakują 100 żydów, a więc wywożą jakoby dziennie 4–6 tysięcy. […] Podobno wagony dla żydów mają na podłogach grubą warstwę wapna i żydów zamykają w wagonach na amen i wiozą +/– 2 dni; kiedy otwierają wagony to podobno żywych jest około 10%. Podobno do Tremblinki [sic!] sprowadzono maszyny do kopania rowów, w których chowają żydów; opowiadają też, że żydów wywiezionych tracą elektrycznością25.
31Z dzisiejszej perspektywy trzeba przyznać, że to zdumiewająca wręcz trafność opisu. Błędne przypuszczenie, że w Treblince Niemcy zabijają za pomocą prądu elektrycznego, było w owym czasie szeroko rozpowszechnione26. W notatce z 23 sierpnia Wyszyński podaje już właściwy sposób uśmiercania: „Podobno wywożą ich głównie do obozu pod Tremblinką [sic!], gdzie likwidują ich w komorach gazowych”27. Pierwszy materiał na temat akcji likwidacyjnej w getcie warszawskim ukazał się w centralnym organie zwz-Ak – „Biuletynie Informacyjnym” – 30 lipca. W następnych numerach spekulowano o przeznaczeniu odjeżdżających z Umschlagplatzu transportów (wskazując na rejon Małkini, Bełżec i Sobibór). Natomiast pierwsza wzmianka o Treblince znalazła się w „Biuletynie…” 20 sierpnia 1942 roku: „Jak udało się nam stwierdzić, w obozie pod Treblinką tracenie odbywa się w komorze gazowej. Specjalnie sprowadzona bagrownica kopie przez całą dobę głęboki rów, do którego wrzuca się ciała pomordowanych”28. Taki był wówczas stan wiedzy przedstawicieli Polskiego Państwa Podziemnego.
32Na koniec tych rozważań wróćmy do początku i odczytajmy pierwsze dwa zdania umieszczone przez Korczaka w Pamiętniku pod datą 27 lipca 1942 roku. One stanowią prolog do „mowy programowej Historii”, która za chwilę się zacznie. Prolog, którego wcześniej świadomie nie zacytowałem: „Wczorajsza tęcza. Cudowny księżyc wielki nad obozem tułaczy”29. Po tych słowach Korczak rozpoczyna mowę pytaniem: „Dlaczego nie mogę uspokoić nieszczęsną, obłąkaną dzielnicę?”. Prologiem jest obraz natury; pejzaż getta z tęczą, znakiem przymierza, oraz wielką tarczą księżyca wiszącego nad gettem, które zostało tu nazwane – wielce symptomatycznie – „obozem tułaczy”. Dzielnica zamknięta, „nieszczęsna, obłąkana”, nie przedstawia się tu jako obóz skazanych nieodwołalnie na śmierć, ale tych, którzy szykują się do kolejnej tułaczki, przesiedlenia, wysiedlenia – do przeniesienia się gdzieś na wschód. Być może więc w prologu zawiera się sygnał, że w swoim apelu do dzielnicy Korczak będzie mówił właśnie o tym etapie, czyli o koniecznej tułaczce, wynikającej z bezwzględnych praw wojny, że konieczność tej tułaczki będzie chciał uzmysłowić mieszkańcom getta, a zarazem wskazać na jakiś jej sens, na jakąś – straszliwą, niezrozumiałą, ale jednak istniejącą – logikę wydarzeń. I właśnie tego nie możemy do końca pojąć i nie możemy się pogodzić z tym, że Korczak mógł wierzyć nie tylko w to, że wysiedleni jadą do pracy „na wschodzie”, ale także w to, że w całym tym szaleństwie jest jakaś metoda, że rzeczywiście coś się odsłoni, jakaś „nowa karta”, coś, co pojmiemy dopiero w perspektywie długiego trwania, w horyzoncie przyszłości.
Świadomość nieuchronności Zagłady
33Nieznany z imienia i nazwiska dwudziestoletni uciekinier z Treblinki, który został przywieziony do obozu zagłady 21 września 1942 roku z Częstochowy, przekazuje inny obraz nastrojów w wagonie niż przywoływany już Dawid Nowodworski, również uciekinier. Według Nowodworskiego „nikt nie wierzył, że na śmierć”30, w anonimowej relacji czytamy natomiast, że dla zamkniętych w wagonie Żydów śmierć była pewna. Wszelkie wątpliwości rozwiewali okoliczni chłopi pojawiający się na trasie pociągu.
Chłopi wiedzieli o stałych transportach i czekali na pociąg. W wagonie było 80 osób. Liczono dokładnie. Gdy opowiadający chciał uciekać, reszta mu nie dała. W wagonie była przeważnie młodzież. […] Wielu, prawie większość wiedziało, że idzie na śmierć. Już przed Małkinią chłopi mówili do nich „po co wam woda, kiedy i tak jedziecie na śmierć”31.
34Rudolf Reder, uciekinier z Bełżca, został wywieziony ze Lwowa 16 sierpnia 1942 roku. Obóz zaczął działać 17 marca 1942 i – jak podkreśla Reder – przed wywiezieniem był już świadomy, dokąd jedzie.
Już na dwa tygodnie przed wysiedleniem mówiono powszechnie o zbliżającym się nieszczęściu. Rozpaczaliśmy. Wiedzieliśmy już wówczas, co oznacza słowo „wysiedlenie”. Opowiadano bowiem, że z załogi śmierci w Bełżcu udało się zbiec jakiemuś robotnikowi, który w pierwszych dniach zakładania fabryki śmierci budował komory i ten opowiadał o „łaźni”, która w rzeczywistości była budynkiem, przeznaczonym na komory gazowe. Przepowiadał, iż z ludzi, których tam popędzą, nikt nie powróci. […] Legenda o Bełżcu stała się więc prawdą, o której wiedzieliśmy i przed którą drżeliśmy z lęku. […] Jechaliśmy dalej, nikt nie odzywał się słowem. Byliśmy świadomi, że jedziemy na śmierć, że nie ma dla nas ratunku; apatyczni, bez jednego jęku32.
35Rederowi udało się uciec z obozu w listopadzie 1942 roku. Po wojnie był jedynym żyjącym świadkiem zagłady w Bełżcu. Złożył zeznania już w lipcu 1944 roku, po wkroczeniu Armii Czerwonej do Lublina, gdzie się ukrywał. Na początku 1946 roku jego unikatowa relacja znalazła się w Żydowskiej Komisji Historycznej w Krakowie.
36Wśród przeznaczonych do „wysiedlenia” byli tacy, którzy – zanim jeszcze wsiedli do wagonów – już zdawali sobie sprawę, że czeka ich śmierć. Świadczą o tym listy napływające do getta warszawskiego od rodzin i bliskich, których wcześniej ogarnęła fala Zagłady.
37Róża Kapłan z getta w Krośniewicach pisze 24 stycznia 1942 roku do swego męża Szmuela przebywającego w getcie warszawskim, że świadomość zagłady jest straszna, bo odbiera bezpowrotnie nadzieję. A Róża wie, co dzieje się z wywożonymi Żydami: „Jestem zła na siebie samą, dla nas jest wielkiem nieszczęściem, że z góry wiemy, co nas czeka. Lepiej jest, że się nie wie i jak to jest niespodziewane, to człowiek, gdy go nawet wywożą, to też myśli, że sobie jakoś zaradzi”33. W liście z 27 stycznia 1942 roku nawiązuje do nadziei, stwierdzając: „Dziś pościłam drugi raz [w] przeciągu jednego tygodnia. Nawet Jerzyk też nic nie jadł. Tak, mój drogi, tonący brzytwy się chwyta. Może to pomoże”. Ale natychmiast dodaje coś, co nie pozostawia wątpliwości, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co dzieje się dookoła: „Ta szechita [po hebrajsku i w jidysz – rzeź] nadal trwa. Stało się bardzo głośne. Te goście, co wrócili z tamtego świata, szukano u nas. Nie myśl, że to jest bujdą”34. W tym jednym zdaniu manifestuje się zarówno pełna świadomość Zagłady, jak i perswazja wobec męża, aby w to uwierzył. Ci, którzy „wrócili z tamtego świata”, to uciekinierzy z obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Właśnie tam zginą Żydzi z getta w Krośniewicach. Do marca 1942 większość mężczyzn i część kobiet z Krośniewic Niemcy wywiozą do różnych obozów pracy. Na początku marca pozostali w getcie Żydzi zostaną zgładzeni w Chełmnie nad Nerem. Taki los spotkał też Różę Kapłan. Jej ostatni zachowany list do męża nosi datę 22 lutego 1942 roku.
38Kalisz leżał w tzw. Kraju Warty, czyli na ziemiach włączonych do Rzeszy. Na przełomie stycznia i lutego 1942 w Chełmnie nad Nerem zgładzono około tysiąc Żydów z Kalisza, wśród nich rodziców Mojsze Grossa, który przebywał wtedy w obozie pracy. W liście z 19 lutego 1942 roku adresowanym do B. Lustiga (nie znamy imienia) w getcie warszawskim odsłania swoją wiedzę o toczącej się eksterminacji:
Wysłano moich kochanych Rodziców tam, skąd już nigdy nie wrócą. Wysłano ich wraz z 2 tys. innych nieszczęśliwców […]. Zeszłoroczna historia, tylko w szerszym zakresie. Fala, która zmywa po kolei miasto za miastem już to doszczętnie, już to zostawiając gdzieniegdzie nielicznych rozbitków. Nie wiem, czy o wszystkim szczegółowo wiecie, czy jesteście w stanie wszystko pojąć, czy w końcu sobie zdajecie sprawę z ogromu nieszczęścia, jakie nasz naród spotkało35.
39W ostatnim z przytaczanych tu listów nieznany autor pisze z getta w Chełmie Lubelskim do swego przyjaciela w getcie warszawskim, informując go o zbliżającej się Zagładzie i prosząc o modlitwę. W pierwszej akcji likwidacyjnej 21 i 22 maja 1942 roku Żydów z Chełma wywieziono do komór gazowych w Sobiborze. Po kolejnych akcjach ostatnich żydowskich mieszkańców Chełma Niemcy rozstrzelali 31 marca 1943 roku. W liście datowanym na 10 kwietnia 1942, a więc ponad miesiąc przed wywózkami do Sobiboru, czytamy o śmierci kroczącej po ulicach miasta:
Od pierwszego dnia przed świętem nie jesteśmy już pewni ani sekundy. Śmierć kroczy po ulicach. Trzeba nam wielkiego zmiłowania. […] Oby Bóg – niech będzie błogosławione imię jego – powiedział już wreszcie do Anioła śmierci: dosyć! Obyśmy dostąpili ocalenia, bo jak nie – któż to może wiedzieć…36
40W miarę przybliżania się eksterminacyjnych działań w ramach Akcji Reinhardt do getta warszawskiego napływało coraz więcej wiadomości o likwidacji żydowskich wspólnot. Notatka Ringelbluma z 10 czerwca 1942 roku świadczy o tym, że miał on wówczas pełną świadomość nieuchronności Shoah:
W pewnym środowisku dyskutowano: co należałoby uczynić, gdyby można było wysłać teraz kogoś w szeroki świat? Wszyscy byli zgodni, że trzeba by było za wszelką cenę powiadomić świat o prowadzonej przeciwko nam akcji zagłady bez zastanawiania się, czy nie pogorszyłoby to naszego położenia, nie mamy bowiem nic do stracenia. Plan wyniszczenia jest wykonywany planowo i systematycznie według nakreślonego schematu. Tylko cud może nas ocalić: nagłe zakończenie wojny, a jeśli nie, to jesteśmy zgubieni. Czy należałoby zażądać środków odwetowych? Część utrzymywała, że tak. […] Inni uważali, że zażądanie odwetu rozbestwiłoby jeszcze bardziej Niemców i doprowadziłoby do całkowitej zagłady Żydów37.
41Z dzisiejszej perspektywy zwraca uwagę naiwna wiara Ringelbluma, że świat milczał o eksterminacji Żydów, dlatego że nie wiedział o masowych mordach. We fragmencie z 30 czerwca 1942 roku Ringelblum wyraża swoją radość, że oto bbc nadało wstrząsającą audycję opartą na materiałach przygotowanych przez Podziemne Archiwum Getta. Oczekiwania, że teraz, skoro „świat już wie”, to coś wreszcie zrobi, by powstrzymać Zagładę, okazały się – jak wiemy – płonne.
42Po doświadczeniach wielkiej akcji likwidacyjnej Ringelblum nie ma złudzeń co do nieuchronności Holokaustu. Notuje 14 grudnia 1942 roku: „[…] mało Żydów wierzy, że przeżyjemy wojnę. Pozostaje tylko kwestia terminu: czy zagłada nastąpi za kilka tygodni, czy za kilka miesięcy, na wiosnę? Nikomu, nawet w fantazji, nie śni się, że pozostawią nas po okresie wiosny. Nie zetknąłem się niemal z takim poglądem”38.
43Warto w kontekście świadomości Zagłady, jaką mogli mieć liderzy środowisk żydowskich w getcie warszawskim, rozważyć sprawę ratowania dzieci żydowskich w katolickich klasztorach, o której Ringelblum wspomina dwukrotnie. Toczące się wokół tej sprawy debaty ujawnią swój głęboki wymiar moralny.
44Oferta pomocy dla dzieci, którą Ringelblum nazywa „planem księży”, dotarła do niego w sierpniu 1942 roku, kiedy akcja likwidacyjna szalała w pełni. Czy i w jakim stopniu odsłoniła się już wtedy przed mieszkańcami getta prawdziwa treść niemieckiego sloganu o „wysiedleniu na wschód”, do pracy? Pogłoski o Treblince jako miejscu masowego mordu zaczęły napływać do getta w pierwszej dekadzie sierpnia 1942 roku, w sierpniu zjawili się też za murami pierwsi uciekinierzy z Treblinki, a jedną z najważniejszych relacji uciekiniera, Dawida Nowodworskiego, spisano na posiedzeniu grupy Oneg Szabat 28 sierpnia39. Pamiętajmy jednak, że już w lutym 1942 roku za murami warszawskiej dzielnicy zamkniętej pojawił się Szlamek Bajler, uciekinier z pierwszego obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem – uruchomionego w 8 grudnia 1941 roku. Jego relację utrwalił Hersz Wasser, sekretarz Oneg Szabat40.
45Opiniotwórcze środowiska żydowskie stanęły podczas potęgującej się z dnia na dzień grozy deportacji do Treblinki wobec dylematu, który – w dramatycznym skrócie – brzmiał: ocalić życie jednostek czy zachować żydowską tożsamość zbiorowości? Chodziło przede wszystkim o moralny i religijny aspekt ukrywania dzieci żydowskich w klasztorach. Czy Żydzi mieli realne podstawy, by obawiać się umieszczania tam dzieci? Czy siostrom zakonnym i księżom rzeczywiście chodziło o podstępne „łowienie dusz”, czy też o konieczny kamuflaż, niezbędny podczas ukrywania się w katolickim sierocińcu? Czy lęk przed nieuchronnym ochrzczeniem był uzasadniony? Ale z drugiej strony: czy wobec bezprecedensowej katastrofy całego narodu, wobec grozy eksterminacji wszystkich bez wyjątku można było ważyć na jednej szali życie, a na drugiej zachowanie religijnej tożsamości?
46Dylemat ten w całej ostrości ujawnia Ringelblum. W swoich notatkach, pod datą 14 grudnia 1942 roku, pisze o złożonej przez „księży” propozycji „ocalenia pewnej liczby (kilkaset) dzieci żydowskich przez umieszczenie ich w klasztorach we wszystkich zakątkach kraju”. Ofertę ratunku ocenia surowo. Według niego kryją się za nią trzy motywy: po pierwsze, „polowanie na duszyczki”; po drugie, „czynnik natury materialnej. Za każde dziecko żydowskie trzeba będzie zapłacić za rok z góry 600 zł miesięcznie”; po trzecie, „czynnik prestiżowy. […] uratowanie kilkuset dzieci będzie mogło posłużyć za świadectwo, że w tych ciężkich czasach kler polski nie siedział bezczynnie […]”. Następnie autor relacjonuje dyskusję w środowisku „kilku intelektualistów”. Jeden propozycję odrzuca, nawołując raczej do męczeństwa za wiarę niż do zgody na podstępny chrzest dzieci. Padają twarde słowa, które dziś muszą szokować: „Jakie znaczenie ma uratowanie kilkuset dzieci wobec wymordowania ponad 300 000 Żydów Warszawy? Niech zginą bądź też pozostaną przy życiu, ale razem z ogółem”. Inny apeluje o ratowanie dzieci, nawet kosztem ochrzczenia. Nie trzeba się tego obawiać, w tradycji Żydów leży bowiem marranizm, czyli pozorny chrystianizm: „Przeprowadzenie małej garstki dzieci żydowskich [na tamtą stronę] ocali twórców nowej generacji Żydów. Nie wolno nam odbierać prawa do życia temu nowemu pokoleniu”. Część uczestników dyskusji stwierdza jasno, że „uratowanie jak największej liczby Żydów jest w obecnej chwili jednym z najważniejszych zadań. Musimy za wszelką cenę ocalić jak najwięcej Żydów i dlatego trzeba przyjąć propozycję umieszczenia dzieci w klasztorach”41. Jeszcze inni nie chcą, aby propozycja ta uzyskała oficjalną aprobatę przedstawicieli środowisk żydowskich, pozostawiając decyzję do indywidualnego rozstrzygnięcia.
47Do sprawy ratowania dzieci w klasztorach Ringelblum wraca raz jeszcze między sierpniem 1943 a marcem 1944 roku. Siedząc w schowku zbudowanym przez ogrodników Mieczysława Wolskiego i Władysława Marczaka pod szklarnią na terenie posesji przy Grójeckiej 81, razem z żoną, synem oraz grupą 24 kobiet i 16 mężczyzn, pisze po polsku pracę zatytułowaną Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej. Ogranicza się do stwierdzenia, że projekt „spotkał się ze sprzeciwem kół ortodoksyjnych i pewnych sfer narodowych. Wysuwano zarzuty, że dzieci zostaną wychrzczone i na zawsze będą stracone dla narodu żydowskiego”. Podkreśla przy tym, że nie doszło do żadnej konkluzji, „pozostawiając rodzicom żydowskim wolną rękę”. Ale – co znamienne i pomijane przez niektórych historyków – sprawozdanie Ringelbluma kończy się wyraźną pointą: „Projekt powyższy nie został zrealizowany z powodu rozmaitych trudności, w pierwszym rzędzie z powodu słabego zainteresowania duchowieństwa polskiego sprawą ratowania dzieci żydowskich”42.
48Ostatnim aktem tragedii Żydów warszawskich było powstanie. Dysponujemy niezwykłym świadectwem indywidualnego doświadczenia, utrwalonym tuż przed powstaniem i w pierwszych dniach walk. Zachowały się tylko fragment dziennika autorki o imieniu Marylka. Zeszyt został odnaleziony w obozie na Majdanku. W sposób przejmujący odsłania się tutaj dramatyczny splot „nieubłaganej wiedzy” o Zagładzie i „całej prawdy o straconym życiu”, z niegasnącą wciąż nadzieją na ocalenie (marzenia o obozie dla internowanych w Vittel jako oazie wolności). Pod datą 9 kwietnia 1943 roku, a więc na dziesięć dni przed wybuchem powstania, Marylka notuje: „Spisuję te wszystkie przeżycia wraz z własnem bólem i łzami niemocy, ale mam takie wrażenie, że dziś dopiero dotarło do mnie to wszystko tak bezpośrednio, tak nieubłaganie, że cała prawda naszej klęski i straconego życia spojrzała mi naga i niesamowita po raz pierwszy w oczy”43. Inny passus, sporządzony na trzy dni przed powstaniem, mówi nie tylko o pełnej świadomości Zagłady, lecz także nakłada na tych, którzy mogą ocaleć, moralną powinność przekazania świadectwa o zbrodni: „wiem, że skazani jesteśmy na zagładę, ale wierzę, że ocaleją choć jednostki, które nie pozwolą przejść światu nad tą zbrodnią, dokonaną na całym narodzie, do porządku dziennego…”44.
49Dzień po wybuchu powstania, 20 kwietnia 1943 roku, Marylka nie ma wątpliwości: „Ach, przecież wiemy, że ta walka jest równoznaczna z ostatecznym wygładzeniem nas wszystkich”45. Ale ważne jest co innego: oto pełna świadomość Zagłady łączy się z motywem walki, oporu, buntu. Staje się, by tak rzec, źródłem energii do działania.
Świadomość Zagłady jako źródło energii
50Marylka wierzy, że ci, którzy ocaleją, powiadomią świat. Jarecka w powstałym późną jesienią 1942 roku opracowaniu pt. Ostatnim etapem przesiedlenia jest śmierć jednoznacznie daje do zrozumienia, że druzgocące dziedzictwo akcji likwidacyjnej i wyniszczenie 300 tysięcy Żydów warszawskich jest impulsem do działania. Świadomość Zagłady, przed którą w ogołoconym z ludzi getcie nie można uciec, nakazuje, aby „zostawić ślad po sobie”. Pozostawienie świadectwa staje się aktem oporu wobec Zagłady.
[…] notatki te powstają z instynktownego pragnienia, żeby pozostawić po sobie ślad, z rozpaczy, która chwilami chce krzyczeć, i z chęci usprawiedliwienia swego życia trwającego jeszcze wciąż w śmiertelnej niepewności. Mamy na szyjach pętle, kiedy ucisk ustępuje na chwilę, wydobywa się krzyk. […] Przed nami i za nami jest śmierć, można by powiedzieć, że obecne chwile oczekiwania dzieją się po wyroku, który już zapadł. Jeszcze przypadek może go odwrócić. W chwilach oczekiwania, które mają w sobie odwieczną nadzieję instynktu, chcemy utrwalić ślad po sobie. […] Chcemy wierzyć, że istnieje sens przetrwania na pobojowisku, wśród ludzkich hien i szakali, które żyją z obdzierania trupów. […] Notujemy dowód winy, który nam samym nie przyda się już na nic. Ślad ma zostać ciśnięty pod koło historii, żeby je zahamować. […] Może należy zebrać ten materiał, żeby znaleźć odpowiedź na to, co zrodziło taką potworność, dlaczego stała się rzecz najbardziej niesłychana, to, że znaleziono ludzi dla wykonania tych rozkazów, dla uprowadzenia dzieci i wymordowania setek tysięcy cywilnej ludności. […] Można utracić wszystkie własne nadzieje prócz jednej, że w dalekiej perspektywie historii istnieje sens Męki i zniszczenia tej wojny. Z cierpień jakich nie pamiętają dzieje, z krwawych łez i krwawego potu tworzy się kronika piekielnych dni, żeby zrozumieć historyczne przyczyny, które ukształtowały psychikę ludzką w ten sposób i stworzyły systemy rządzenia, przy których to, co przeżywaliśmy, stało się możliwe46.
51Kiedy opadły wszelkie złudzenia wobec ocalenia, gdy umarła nadzieja na racjonalne działania Niemców, na to, że nie sposób wygubić wszystkich Żydów – zrodził się bunt, płynący z siły, którą daje poczucie wolności zbudowane na mężnym rozpoznaniu własnego losu. Nawet gdyby był najstraszniejszy i niepojęty. Aleksandra Sołowiejczyk-Guter pisze o swoim znajomym, który gotuje się do walki i zemsty:
Janek, znajomy, nie chce się ukrywać: „Ja nie mogę przejść. Póki żyli moi najbliżsi, póki dla nich chciałem zachować swe życie, mogłem się zgodzić na tułaczkę, na poniewierkę, na wszystko. Ale teraz nie. Nie chcę żyć w ukryciu, nie chcę się chować, nie chcę się bać. Jeżeli przyjdzie ten ostateczny moment, chcę walczyć, chcę chociaż raz rzucić się na Niemca, zabijać, odurzyć się ich krwią, zobaczyć strach w ich zezwierzęconych twarzach. Nie, życie dla mnie nie jest już warte tego, abym się chował, abym znowu żył w strachu, jak prześladowane, ścigane zwierzątko. Nie, mnie mogą zabić, ale nigdy, nigdy więcej nie będą mnie bić. Nareszcie… przez taką mękę, przez taką rozpacz nauczyłem się, jak dziś już wielu innych, tego uczucia, którego nam Żydom właściwie brak – nienawiści mocniejszej niż życie i mocniejszej niż śmierć”47.
52Pojawia się nowy motyw: opór i niezgoda na „pójście na rzeź”. Ringelblum notuje 5 grudnia 1942 roku:
Czarny pesymizm ogarnął przeto ludność żydowską. Morituri – to jest właściwe określenie w stosunku do warszawskich Żydów. Większość ludzi nastawiona jest na opór. Wydaje mi się, że nie pójdą już na rzeź jak owce. Chcą, by wróg drogo zapłacił za ich życie. Rzucą się na niego z nożami, z kłodami, z kwasem. Nie dopuszczą do żadnych blokad. Nie dadzą się złapać na ulicach, bo wiedzą, że każdy obóz pracy oznacza teraz śmierć, a umrzeć wolą w domu, nie na obczyźnie. Dojdzie do stawienia oporu […]48.
53Stefan Ernest, wspominając w ukryciu wielką akcję likwidacyjną, polemizuje z oskarżeniem „daliście się rżnąć jak barany” – twierdzi, że brak świadomości Zagłady był w tamtym czasie przeszkodą w stawianiu oporu.
Nam była potrzebna dla należytego rozwoju podziemnej walki pomoc z zewnątrz, właśnie od Was, którzy mówicie: „Daliście się rżnąć jak barany”. […] Powiecie, że nie było z kim w tym getcie gadać! Ee, trzeba było chcieć tylko zagadać, a znaleźliby się. Najlepszy dowód, że znaleźli się w styczniu i kwietniu. A i wtedy istnieli, tylko byli bezbronni i nieświadomi. Tylko nie mieli pomocy z zewnątrz, na którą liczyli. A nam trudniej było wiedzieć o Treblince, nam, zamkniętym w murach, niż Wam, z których każdy, kto chciał, mógł swobodnie wsiąść do pociągu i pojechać do Małkini… I powiedzieć nam, co się tam od pół roku działo… Abyśmy wiedzieli zaraz, a nie po doświadczeniach dwóch czy trzech tygodni i dwustutysięcznej ofierze… Zdziesiątkowani, zgnębieni, wyczerpani, niezdolni do walki. Łatwo jest powiedzieć: „Daliście się rżnąć jak barany…”. W tych warunkach nie można było wytworzyć czynnego zorganizowanego oporu. […] Otóż taka walka wymaga wytworzonej przez czas i fakty świadomości, że muszą zginąć wszyscy! A takiej świadomości podówczas nie było i być nie mogło. Mieliśmy za sobą długi okres straszliwych cierpień, a przed sobą równie straszne Nieznane, ale ogół nie miał świadomości, że ma szybko i radykalnie zniknąć wkrótce z powierzchni ziemi! To leżało poza sferą naszego wyobrażenia49.
„Jak owce na rzeź” – figura Zagłady
54Sporządzając moralny bilans wielkiej akcji likwidacyjnej Ringelblum z patosem stawiał dramatyczne pytania. Zapis pochodzi z 15 października 1942 roku: „Dlaczego? Dlaczego nie przeciwstawiono się, kiedy rozpoczęli deportację 300 000 Żydów z Warszawy? Dlaczego dali się prowadzić jak owce na rzeź? Dlaczego przyszło to wrogowi tak łatwo, tak gładko? Dlaczego oprawcy nie ponieśli ani jednej bodaj ofiary?”50.
55Pozostaje na koniec tych rozważań o świadomości Zagłady zatrzymać się nad tą jedną frazą, która z niewielkimi modyfikacjami była powtarzana wielokrotnie i to od początku przez same ofiary, a także przez świadków i obserwatorów. Występuje w licznych świadectwach pisanych tam i wtedy, a także w literaturze wspomnieniowej, publicystyce czy eseistyce. Przybiera różne warianty: „iść jak barany / owce / bydło na rzeź”, stając się wręcz obiegowym określeniem eksterminacji Żydów, a raczej ich bierności wobec oprawców.
56Przedstawmy skrótowo ową figurę Zagłady, zaczynając od wskazania zespołu motywów, które wpłynęły na ukształtowanie jej specyficznej postaci. Po pierwsze, będą to same realia Holokaustu: tłumy gnane na stacje i ładowane do bydlęcych wagonów, rampa kolejowa, pociągi wiozące ludzi na śmierć. Przytłaczające było wrażenie bierności, fatalistycznego poddania się losowi, braku oporu. Wyjątki potwierdzają tu regułę. Po drugie, źródła kulturowe, antropologiczne. Żydzi po raz kolejny mogli odbierać swoją sytuację jako wepchnięcie w rolę kozła ofiarnego. Po trzecie, źródła religijne tkwiące w tradycji judeochrześcijańskiej. W Księdze Izajasza czytamy o Słudze Jahwe, który – prześladowany i dręczony – umiera „jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją” (Iz 53, 7–8). Dodajmy – umiera za grzechy innych. Izajaszowy Sługa Jahwe czy Mąż Boleści to dla chrześcijan prefiguracja ofiary Chrystusa.
57W różnorodnym gatunkowo i chronologicznie materiale źródłowym ujawniają się trzy podstawowe rodzaje głosów: głosy ofiar i świadków, głosy współczesnych obserwatorów z zewnątrz, głosy późniejszych komentatorów.
58Znamienną właściwością omawianej tu figury Zagłady, widzianej jako całość, jest jej ambiwalencja, niejednoznaczność zawartej w niej oceny. Bo chociaż w przeważającej mierze formuła ta ma zabarwienie mniej lub bardziej pejoratywne, to jednak bywa też używana w podniosłym kontekście aktu religijnej ofiary, tragicznego samooskarżenia, przydaje również patosu retorycznym pytaniom.
59Oto wstępne uporządkowanie różnych wariantów tej figury, różnych jej typów i funkcji, ilustrowane przykładowymi cytatami:
601) Konstrukcja mająca postać porównania. Ludobójstwo postrzegane jest już w kategoriach parabolicznych, ale jeszcze bez wyrażenia oceny czy komentarza. Ujęcie takie ma raczej charakter stwierdzenia faktu niż interpretacji rzeczywistości Shoah.
Dantejskie sceny działy się też na Umschlagplatzu. Spędzano tam jak bydło na rzeź po 10 000 osób dziennie51.
Żydzi idą na rzeź jak barany52.
Przywieziono 200 ludzi, młodych Żydów węgierskich, na rozstrzelanie. Oni rozebrali się do naga na podwórzu krematorium II [w Brzezince]. […] ustawili całe komando w szpaler do pilnowania nagich Żydów, by się nie rozbiegli po drodze. I tak ich przepędzono zupełnie nagich, jak barany, bijąc przez całą drogę pałkami po głowach53.
612) Formuła biernego poddania się losowi. Znak śmierć niegodnej, hańbiącej, bezsensownej. Wyraża wprost lub nie wprost ocenę negatywną. Wiąże się często z poczuciem winy. Przeciwstawiana postawie aktywnej, rozumianej jako opór, samoobrona, bunt, walka.
Stoję na balkonie na Miłej. Widok na Miłą, Lubeckiego, Niską. Ulicą ciągną niezliczone tłumy. Fala ludzi. Przypomina to bydło pędzone do szlachtuzy54.
Tłum czynił wrażenie zrezygnowanej masy, pogodzonej z losem. Porównanie ze stadem owiec pędzonych na rzeź, mimo swej banalności, jest jednak najwłaściwsze55.
[w wagonie jadącym do obozu na Majdanku] Ale nikt się nas nie pytał, czy to gorsze czy lepsze, czy wolimy K.L. czy Treblinki. Wieźli nas po prostu. Tak jak się wiezie bydło na sprzedaż. I tak, jak nie pyta się bydła, czy woli iść do tego właściciela, czy innego, czy woli iść na rzeź, czy na harówkę, nie pytano i nas56.
623) Formuła protestu, niezgody na taką śmierć, przyjmująca postać retorycznego pytania „dlaczego?” bądź tragicznego samooskarżenia.
Czy była w tym nasza wina? Czy powinniśmy byli tak dać się, jak barany, prowadzić na rzeź? Czy wolno było jeszcze w tym wszystkim brać udział, pomagać w masowym zabójstwie braci?57
Dlaczego pozwalają się nasi bracia prowadzić na rzeź tak spokojnie, bez najmniejszego oporu? […] dali się prowadzić jak cielęta, nawet najsilniejsi i najodważniejsi […]58.
Ogarnęła mnie zwierzęca chęć życia. Czułam, że w tej chwili jestem zdolna do najbardziej szaleńczego kroku, byle tylko wyrwać się stąd. Wyłam wprost, że nie chcę umierać w komorze gazowej – taką ohydną i haniebną śmiercią. – Dlaczego wszyscy jak bezwolne barany dają się prowadzić na rzeź bez jednego słowa protestu! – krzyczałam59.
Jak zginąć to zginąć jak człowiek, a nie jak owca w stadzie60.
634) Formuła śmierci ofiarnej, przyjętej w pokorze, poddaniu się woli Bożej, spokoju, milczeniu.
[31 lipca 1942] […] jesteśmy jak barany i owce prowadzone na ofiarę, trudno tylko dokładnie określić moment, w którym ktoś złożony zostanie na ołtarzu. Miecz został już dobyty, lecz my nie położyliśmy jeszcze naszych karków pod jego ostrze61.
Władco wszechświata! Panie świata! Usłysz nasz płacz i jęk naszego serca – spójrz na nasze cierpienia i męki – i wspomóż nas w tej wielkiej potrzebie. Potomkowie Abrahama, Izaaka i Jakuba – jesteśmy prześladowani, tępieni i pędzeni niby owce na rzeź62.
645) Przykłady swoistej depersonalizacji, kiedy o ludziach bądź o ludzkich zwłokach mówi się w kategoriach animalnych. Konteksty te stanowią tło dla omawianej tu figury, akcentują degradację człowieka oddaną poprzez metaforykę zwierzęcą, zwierzęcy los, zwierzęcy sposób umierania.
[Umschlagplatz] był otoczony kordonem; kto się dostawał za kordon, przestawał być człowiekiem. Stawał się bydlęciem przeznaczonym do pracy albo na rzeź63.
[po wyjściu z Umschlagplatzu] Odwróciłem się i powlokłem środkiem wymarłej ulicy przed siebie, płacząc głośno, podczas gdy od strony pociągu biegł za mną cichnący krzyk zamkniętych w wagonach ludzi, podobny do krzyku zduszonego w klatkach, zdjętego śmiertelną trwogą ptactwa64.
[praca grabarzy w Treblince] polega na wydostaniu trupów z komór egzekucyjnych. […] Grabarze ciągle bici i poganiani przez Niemców kładą trupy na rampie, aż komory zostaną opróżnione. Leży to wszystko narzucone jak mięso bydła rzeźnego, a teraz następuje grzebanie trupów65.
65Warto wyróżnić jeszcze dwa inne użycia frazy „iść jak barany / owce / bydło na rzeź”, pojawiające się w odmiennych niż poprzednio przytaczane kontekstach. Po pierwsze, przywoływana jest nie przez ofiary, lecz sprawców Zagłady, a także jej obserwatorów lub interpretatorów; po drugie, formułowana jest zazwyczaj ex post, już z pewnego dystansu czasowego i z perspektywy wiedzy o Zagładzie, której to wiedzy ofiary mieć nie mogły.
66Franz Stangl, komendant obozu zagłady w Treblince, wspominając mordowanych tam Żydów, myśli o nich w kategoriach bydła prowadzonego na rzeź. W rozmowach z brytyjską dziennikarką Gittą Sereny, prowadzonych niedługo przed jego śmiercią w 1971 roku, Stangl wspomina pewną wycieczkę, jaką odbył w Brazylii, gdzie zamieszkał po wojnie. W jego słowach brzmi z wyjątkową siłą degradujący, dehumanizujący i animalny charakter analizowanej tu frazy.
[…] pociąg zatrzymał się obok rzeźni. Na odgłos jadących wagonów trzymane w zagrodach bydło podbiegło do płotu i wpatrywało się w pociąg. Stało blisko mojego okna, przepychając się i patrząc na mnie przez ten płot. Wówczas sobie pomyślałem: „Tak właśnie wyglądali ci ludzie w Polsce, tacy ufni, na chwilę przed znalezieniem się w puszkach…” […] – Ładunek – powiedział bezbarwnym głosem. – To był ładunek. […] To nie miało nic wspólnego z rodzajem ludzkim, nie mogło mieć. To była masa gnijącego mięsa. […] Rzadko postrzegałem ich jako osoby indywidualne. To była zawsze dla mnie wielka masa. Czasami stałem na wale i obserwowałem ich w „szlauchu”. Biegali tam nadzy. Stłoczeni, popędzani biczami jak… – nie dokończył zdania66.
67Obserwatorzy z zewnątrz, „zza muru”, za pomocą tej frazy wyrażają swoje polityczne czy moralne oceny. Chodzi przede wszystkim o niepojętą dla Polaków bierność Żydów. Barierę między Polakami i Żydami może przełamać jedynie podjęcie zbrojnego oporu i śmierć w walce. Dopiero umierający na barykadach powstańczego getta Żydzi zasługują w pełni na miano „obywateli Państwa Polskiego”. „Biuletyn Informacyjny” w artykule z 29 kwietnia 1943 roku na temat trwającego właśnie powstania w getcie warszawskim pisze, że do czasu rozpoczęcia walk „społeczeństwo polskie miotane uczuciami grozy, wstrętu i oburzenia” patrzyło zarówno na niemieckie zbrodnie, jak i na „brak zorganizowanego czynnego oporu ze strony bestialsko wleczonych na rzeź Żydów”. Po 19 kwietnia 1943 roku Żydzi zdołali przełamać dotychczasową bierność:
Społeczeństwo polskie, […] znając niemieckiego najeźdźcę, nie miało złudzeń co do losu wywożonych Żydów. Wstrząśnięte głęboko nie mogło pojąć braku walki i oporu, gorliwości policji żydowskiej i bierności pozostałych na pewien czas przy życiu. […] Dotychczasowa bierna śmierć mas żydowskich nie stwarzała nowych wartości – była bezużyteczna; śmierć z bronią w ręku wnieść może nowe wartości w życie narodu żydowskiego, nadając męce Żydów w Polsce blask orężnej walki o prawo do życia. […] Walczący obywatele Państwa Polskiego zza murów ghetta stali się bliżsi, bardziej zrozumiali społeczeństwu stolicy, niż bierne ofiary, bez oporu dające się wlec na śmierć67.
68Tygodnik „Wielka Polska” – pismo informacyjno-propagandowe wydawane w Warszawie w latach 1941–1944 przez Narodowe Siły Zbrojne – odnotowując 5 maja 1943 roku, że „ghetto żydowskie broni się!”, niżej formułuje w ostrym tonie wiele oskarżeń wobec Żydów: o dotychczasową bierność, brak narodowej solidarności i pomaganie Niemcom w eksterminacji:
Wywożeni w kilkutysięcznych partiach i traceni masowo Żydzi nareszcie doszli do przekonania, że lepiej zginąć w walce z bronią w ręku, niż czekać swojej kolejki, jak barany w rzeźni. Przecież od dwóch lat jesteśmy świadkami tego niesłychanego widowiska. […] Milicja żydowska z wielką gorliwością pilnowała, by wszyscy nieszczęśnicy stawili się i by nikt nie uciekł. Ta sama milicja, po spełnieniu swych zadań, szła potulnie na miejsce straceń, by tam podzielić los swych ziomków. W tych tragicznych chwilach społeczeństwo żydowskie ujawniło jakąś niesłychaną tępotę, rezygnację i zupełny brak poczucia solidarności narodowej. Każdy Żyd wypychał drugiego na śmierć, licząc na to, że może on przetrwa – że coś się zdarzy. Tymczasem niech inni idą na rzeź68.
69Fraza „iść jak barany / owce / bydło na rzeź” pojawia się także w powojennych opracowaniach historycznych, wplatana bywa w dyskurs wspomnieniowy, publicystyczny czy filozoficzny, służy jako zmetaforyzowany argument w polemikach.
70W głośnym sporze między Gershonem Scholemem a Hannah Arendt wokół jej książki Eichmann w Jerozolimie wielki badacz żydowskiego mistycyzmu zarzucił Arendt, że cierpi ona na niedostatek Ahabath Israel, czyli „miłości do narodu żydowskiego”, a wadę tę dzieli z innymi intelektualistami wywodzącymi się z niemieckiej lewicy. Scholema boli surowa ocena Judenratów i policji żydowskiej, bolą oskarżenia o współdziałanie z niemieckimi oprawcami i utrzymywanie społeczności żydowskiej w bierności wobec eksterminacyjnych działań Niemców. Na początku swojej książki Arendt pisze o strategii oskarżyciela na procesie:
Kontrast między izraelskim heroizmem i pokorną uległością, z jaką Żydzi szli na śmierć – a przybywali punktualnie do miejsc, skąd odchodziły transporty, dobrowolnie udawali się na miejsca egzekucji, sami kopali sobie groby, rozbierali się i układali ubrania w równe stosiki, a potem kładli się ramię przy ramieniu, czekając na wystrzał – mógł się wydawać idealnym tematem, toteż oskarżyciel, który kolejnym świadkom zadawał pytania w rodzaju: Czemuście nie protestowali? Czemu wsiadaliście do wagonów? Było was tam 15 tysięcy, a strażników było kilkuset – czemuście się nie zbuntowali i nie rzucili do ataku? – rozwodził się nad nim do najdrobniejszych szczegółów69.
71Komentując te „okrutne i głupie pytania” prokuratora, przytacza relację więźnia obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie, który opowiada o systemie nie tylko fizycznego, lecz także duchowego niszczenia ofiar, wtrącania ich w stan niewolnictwa prowadzący do zupełnej uległości, psychicznej degradacji, apatii, wyrzeczenia się siebie. „Warunkiem całkowitego zwycięstwa ss-manów jest to, żeby torturowana ofiara pozwoliła się prowadzić na szafot bez protestów. […] Nie ma nic straszniejszego niż widok istot ludzkich maszerujących kolumnami na śmierć jak automaty”70 – twierdzi cytowany przez Arendt ocalony z Buchenwaldu.
W swojej polemice Scholem przywołuje frazę o prowadzeniu na rzeź:
Nowe pokolenia młodzieży izraelskiej pytają nas głośno: Czemu pozwolili prowadzić się na rzeź? Wydaje mi się, że jest to pytanie głęboko uzasadnione i nie mam na podorędziu żadnej gotowej na nie odpowiedzi. Ale Twoja książka w każdym istotnym jej miejscu mówi jedynie o słabości żydowskiego stosunku do świata71.
72Arendt odrzuca najpierw sugestię polemisty o „niedostatku miłości do narodu żydowskiego”, pisząc, że nigdy nie obdarzała miłością żadnego narodu czy zbiorowości, potrafi kochać tylko konkretnych ludzi, a będąc Żydówką, uważałaby miłość do Żydów za coś podejrzanego. „Ale mogę przyznać ci się do czegoś jeszcze – dodaje – że mianowicie zło wyrządzone przez mój własny naród smuci mnie bardziej niż zło wyrządzone przez inne narody”72. Następnie, odpowiadając na główny zarzut Scholema, stwierdza:
nie sformułowałam nigdy pytania, dlaczego Żydzi „pozwolili się mordować”. Przeciwnie, oskarżyłam Hausnera73 o to, że pytanie takie stawiał kolejnym świadkom. Nie znalazł się w Europie żaden naród, ani żadna grupa, która poddana presji bezpośredniego terroru zareagowałaby inaczej74.
W kontekście tej ostatniej wypowiedzi warto przytoczyć słowa Heleny Merencholc wypowiedziane w rozmowie z Barbarą Engelking:
Nikt, kto nie znał warunków getta, nie zrozumie, co się tam działo przed i po powstaniu. Mówiono z pogardą o uczestnikach akcji wysiedlenia – że szli jak barany, zastraszeni, bezwolni… Kiedy podczas Powstania Warszawskiego, 13 sierpnia 1944 roku wyszliśmy z mieszkania Zofii Dębickiej (siostrzenicy Stefanii Sempołowskiej), i wraz z niezliczonym tłumem gnano nas na Zieleniak, mówię do Zofii: „Pamiętasz, powtarzałaś wciąż, że Żydzi w getcie bezwolnie szli na rzeź. A jak my teraz idziemy? Jak idzie ten tłum przed nami i za nami?”75.
• • •
73Pytanie, w jakim stopniu oraz od jakiego momentu Żydzi zdawali sobie sprawę z czekającej ich niechybnie Zagłady, stawia przed nami dylemat nie do rozwiązania. Świadomość bądź nieświadomość losu, jaki zgotowali ofiarom architekci „ostatecznego rozwiązania”, jest nie tylko problemem natury psychologicznej, lecz także, a może przede wszystkim egzystencjalnej i metafizycznej. Jest jednym z tych zagadnień, które prowadzą ku fundamentalnej kwestii wyjątkowości Zagłady: czy w ogóle, a jeśli tak, to w jaki sposób, można było pojąć, co się (naprawdę) działo tam i wtedy?
Notes de bas de page
1 Symptomatyczna pod tym względem jest wypowiedź Cukiermana, słynnego „Antka”, który blisko 40 lat po Zagładzie stwierdzał: „W pierwszych dniach wojny [niemiecko‑rosyjskiej] obawialiśmy się, że z posuwaniem się Armii Czerwonej będą miały miejsce »pogromy«. Mieliśmy skojarzenia z pogromami z czasów I wojny światowej: »Niemcy będą robić pogromy, Polacy będą robić pogromy«. Uważaliśmy, że należy przygotować się na taką ewentualność i zorganizować samoobronę. Są mądrzy po fakcie, ale w tamtych dniach nie wyobrażałem sobie, że może być coś gorszego niż pogromy. […] Przyznaję, że nie przypuszczałem wówczas, że jesteśmy skazani na całkowitą zagładę. Nie wyobrażałem sobie tego również po pobycie w obozie Kampinos. Ani po obozie, ani po koszmarach getta”. Cyt. za: I. Cukierman „Antek”, Nadmiar pamięci. (Siedem owych lat). Wspomnienia 1939–1946, przeł. Z. Perelmuter, oprac. M. Turski, Warszawa 2000, s. 110.
2 E. Ringelblum, Kronika getta war szawskiego. Wrzesień 1939 – sty czeń 1943, przeł. A. Rutkowski, pod red. A. Eisenbacha, Warszawa 1983, s. 441.
3 Ostatnim etapem przesiedlenia jest śmierć, autorstwo tej relacji, ukrytej wraz z innymi dokumentami w Podziemnym Archiwum Getta, przypisywane jest Gustawie Jareckiej, zob. ARG II 272, s. 2–3.
4 S. Gombiński (Jan Mawult), Wspo mnienia policjanta z warszawskiego getta, oprac. M. Janczewska, Warszawa 2010, s. 84–85.
5 H. Makower, Pamiętnik z getta war szawskiego. Październik 1940 – sty czeń 1943, oprac. N. Makowerowa, Wrocław 1987, s. 56, 58–59.
6 H. Bryskier, Żydzi pod swastyką, czyli getto w Warszawie w XX wieku. Pa miętnik, Warszawa 2006, s. 202.
7 Śmierć miasta. Pamiętniki Włady sława Szpilmana 1939–1945, oprac. J. Waldorff, Warszawa 1946, s. 107– 108.
8 D. Nowodworski, ARG II 379 (przeł. R. Sakowska).
9 J. Korczak, Pamiętnik i inne pisma z getta, oprac. M. Ciesielska, Warszawa 2012, s. 125–129.
10 P. Matywiecki, Kamień granicz ny, Warszawa 1994, s. 385. Warto zaznaczyć, że jeden z trzech traktatów w książce Matywieckiego nosi tytuł Gdzie jest świadomość ich zagła dy, gdzie jej nie ma?
11 „Gdy w 1947 roku przeczytałem po raz pierwszy te słowa […], zupełnie pogubiłem się. Nie wiedziałem, jak mam je rozumieć, co właściwie zawierają, w czyim imieniu są wypowiadane? Czyżby oznaczały, że Korczak pogodził się z ówczesnym biegiem wydarzeń i z wyrokiem historii? A może też uznał, z jakichś powodów (dla mnie niezrozumiałych), punkt widzenia Niemców […]? Wydawało się to niemożliwe, nie do przyjęcia” – zwierza się ze swoich rozterek Aleksander Lewin (cyt. za: tegoż, Gdy nadchodził kres… Ostatnie lata życia Janusza Korczaka, Warszawa 1996, s. 144) i przytacza reakcje zbulwersowanych tym fragmentem byłych wychowanków Korczaka.
12 J. Korczak, Pamiętnik i inne pisma z getta, s. 130.
13 Tamże.
14 A. Lewin, Gdy nadchodził kres…, s. 145.
15 J. Korczak, Pisma wybrane, t. 4, wybór A. Lewin, oprac. A. Lewin, M. Falkowska, M. Kopczyńska‑Ciesielska, I. Olecka, Warszawa 1986, s. 305.
16 List do niezidentyfikowanego adresata, Janusz Korczak w getcie. Nowe źródła, oprac. A. Lewin, M. Ziółek, Warszawa 1992, s. 44.
17 „Dodam na zakończenie, że jest to już czwarta wojna w moim życiu i trzecia rewolucja” (tamże, s. 66).
18 A. Lewin, Gdy nadchodził kres…, s. 148.
19 J. Olczak‑Ronikier, Korczak. Próba biografii, Warszawa 2011, s. 418–419.
20 Zob. R. Sakowska, Janusz Korczak wobec Zagłady. Próba interpretacji tekstów, „Kwartalnik Historii Żydów” 2005, nr 2.
21 J. Korczak, Pamiętnik i inne pisma z getta, s. 136.
22 Tamże, s. 138.
23 R. Sakowska, Janusz Korczak wobec Zagłady, s. 194.
24 S. Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000, s. 304.
25 F. Wyszyński, Dzienniki z lat 1941– 1944, oprac. J. Grabowski, Z. R. Grabowski, Warszawa 2007, s. 180.
26 Sam Ringelblum 15 października 1942, a więc z górą trzy tygodnie po zakończeniu akcji likwidacyjnej, pisał o Treblince: „Sposób uśmiercania: gaz, para, elektryczność” (cyt. za: tegoż, Kronika getta warszawskie go, s. 416). Najczęściej wskazywano Bełżec jako miejsce, gdzie zabija się prądem elektrycznym. Zob. np. relacje Fryda Kocha: „już wiedzieliśmy, że idą oni na śmierć, na krzesło elektryczne” lub Mendla Rozenkranza: „o Bełżcu wiedzieliśmy, że tam ludzi tracą elektrycznością” (cyt. za: Dzieci żydowskie oskarżają, wybór K. Czarnota, Warszawa 1993, s. 43, 105).
27 F. Wyszyński, Dzienniki z lat 1941– 1944, s. 194.
28 Cyt. za: D. Libionka, ZWZAK i Dele gatura Rządu RP wobec eksterminacji Żydów polskich, w: Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką 1939–1945. Studia i materiały, pod red. A. Żbikowskiego, Warszawa 2006, s. 40. Tam też zob. wyczerpujące omówienie reakcji polskiej prasy podziemnej i organów konspiracji na zagładę polskich Żydów, w tym – akcję likwidacyjną w getcie warszawskim (22 lipca – 21 września 1942).
29 J. Korczak, Pamiętnik i inne pisma z getta, s. 125.
30 D. Nowodworski, ARG II 379 (przeł. R. Sakowska).
31 ARG II 380. Cyt. za: „Biuletyn ŻIH” 1961, nr 40, s. 86.
32 R. Reder, Bełżec, Kraków 1946, s. 35, 38.
33 Cyt. za: Archiwum Ringelbluma. Kon spiracyjne Archiwum Getta Warszaw skiego, t. 1: Listy o Zagładzie, oprac. R. Sakowska, Warszawa 1997, s. 41.
34 Tamże, s. 43.
35 Tamże, s. 27.
36 Tamże, s. 87.
37 E. Ringelblum, Kronika getta war szawskiego, s. 391–392.
38 Tamże, s. 433.
39 Zob. R. Sakowska, Janusz Korczak wo bec Zagłady, s. 194. Relacja, spisana w języku jidysz, znajduje się w drugiej części Archiwum Ringelbluma, zob. D. Nowodworski, Relacja z po bytu w obozie zagłady w Treblince, ARG II 379.
40 P. Nowicki, Zanim „przybył z za światów”, nazywał się Winer. Krąg rodzinny i konspiracyjny Szlam ka, uciekiniera z Chełmna nad Ne rem, „Zagłada Żydów” 2009, nr 5. Relacja Szlamka, spisana w języku jidysz, znajduje się w pierwszej części Archiwum Ringelbluma: ARG I 1115A. Polskie tłumaczenie opublikowała Ruta Sakowska w książce Dwa etapy. Hitlerowska polityka eks terminacji Żydów w oczach ofiar. Szkic historyczny i dokumenty, Wrocław 1986, s. 112–133.
41 E. Ringelblum, Kronika getta warszaw skiego, s. 434–436.
42 E. Ringelblum, Stosunki polskożydow skie w czasie drugiej wojny światowej. Uwagi i spostrzeżenia, oprac. A. Eisenbach, Warszawa 1988, s. 114–115.
43 Patrzyłam na usta… Dziennik z war szawskiego getta, pod red. P. Weisera, Kraków–Lublin 2008, s. 55.
44 Tamże, s. 95.
45 Tamże, s. 109.
46 Cyt. za: ARG II 272, s. 1, 3.
47 A. Sołowiejczyk‑Guter, Dziennik, Archiwum Yad Vashem, E/285.
48 E. Ringelblum, Kronika getta war szawskiego, s. 422.
49 S. Ernest, O wojnie wielkich Niemiec z Żydami Warszawy, 1939–1943, oprac. M. Młodkowska, Warszawa 2003, s. 222–223.
50 E. Ringelblum, Kronika getta war szawskiego, s. 409–410.
51 S. Sznapman, Dziennik z getta, cyt. za: Pamiętniki z getta warszawskiego. Fragmenty i regesty, oprac. M. Grynberg, Warszawa 1993, s. 155.
52 A. Lewin, Dziennik z getta warszaw skiego, „Biuletyn ŻIH” 1957, nr 22, s. 135 (zapis z 9 sierpnia 1942).
53 Z rękopisu nieznanego autora, cyt. za: Wśród koszmarnej zbrodni. Notat ki więźniów Sonderkommando, wybór i oprac. rękopisów J. Bezwińska, D. Czech, Oświęcim 1975, s. 166–168.
54 Relacja NN przypisanej do szopu OBW, ARG II 270, w: Archiwum Ringelbluma. Getto warszawskie, lipiec 1942 – styczeń 1943, oprac. R. Sakowska, Warszawa 1980, s. 140– 141.
55 Dychterman, relacja pt. Hrubieszów – spichlerz polski, ARG I 770, s. 5.
56 P. Rotszyld, relacja, Archiwum Yad Vashem, E/438, E/19‑2‑4, s. 116.
57 J. Mawult, Wszyscy równi (ulice get ta), Archiwum ŻIH, zespół „Pamiętniki” 38, s. 90. Opublikowane w całości: S. Gombiński (J. Mawult), Wspomnienia policjanta z warszaw skiego getta.
58 Wśród koszmarnej zbrodni. Notatki więźniów Sonderkommando, s. 183.
59 L. Schmidt, Cudem przeżyliśmy czas zagłady, oprac. W. Bartoszewski, Kraków 1983, s. 70.
60 Fragment artykułu nieznanego autora pt. Z rozmowy, z gazetki konspiracyjnej Żydowskiego Związku Wojskowego, listopad 1942, w: Archiwum Ringelbluma. Getto war szawskie, lipiec 1942 – styczeń 1943, s. 321.
61 Scroll of Agony. The Warsaw Diary of Chaim A. Kaplan, transl. and ed. by A. I. Katsh, Bloomington–Indianapolis 1999, s. 394.
62 Modlitwa za wywiezionych w dniach wielkiej akcji likwidacyjnej w getcie warszawskim, ułożona przez rabinów, ARG II 413, w: Archiwum Ringelbluma. Getto warszawskie, lipiec 1942 – styczeń 1943, s. 332.
63 L. Hirszfeld, Historia jednego życia, Warszawa 1989, s. 346.
64 Śmierć miasta, s. 114.
65 Raport zjednoczonych organizacji podziemnych getta dla Rządu Polskiego w Londynie i Rządów Sprzymierzonych pt. Likwidacja żydowskiej Warszawy, ARG II 300, w: Archiwum Ringelbluma. Getto warszawskie, lipiec 1942 – styczeń 1943, s. 302.
66 G. Sereny, W stronę ciemności. Roz mowy z komendantem Treblinki, przeł. J. K. Milencki, Warszawa 2002, s. 174–175.
67 Cyt. za: Wojna żydowskoniemiecka. Polska prasa konspiracyjna 1943–1944 o powstaniu w getcie warszawskim, wybór i oprac. P. Szapiro, Londyn 1992, s. 68.
68 Tamże, s. 115.
69 H. Arendt, Eichmann w Jerozo limie. Rzecz o banalności zła, przeł. A. Szostkiewicz, Kraków 1987, s. 16.
70 Tamże.
71 List Scholema do Arendt datowany na 23 czerwca 1963 roku. Zob. tamże, s. 387.
72 Odpowiedź Hannah Arendt na list Scholema datowana na 24 lutego 1964 roku, zob. tamże, s. 393.
73 Gideon Hausner (1915–1990), prokurator generalny Izraela, główny oskarżyciel w procesie Eichmanna.
74 H. Arendt, Eichmann w Jerozolimie, s. 394.
75 H. Merenholc, Nie żałuję ani jednego dnia spędzonego w getcie, w: B. Engelking, Na łące popiołów. Ocaleni z Ho locaustu, Warszawa 1993, s. 208–209.
Auteur

Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.
Przemoc filosemicka?
Nowe polskie narracje o Żydach po roku 2000
Elżbieta Janicka et Tomasz Żukowski Elżbieta Janicka et Tomasz Żukowski (éd.)
2016
Literatura polska wobec Zagłady (1939-1968)
Sławomir Buryła, Dorota Krawczyńska et Jacek Leociak (dir.) Sławomir Buryła, Dorota Krawczyńska et Jacek Leociak (éd.)
2016
Pomniki pamięci
Miejsca niepamięci
Katarzyna Chmielewska et Alina Molisak (dir.) Katarzyna Chmielewska et Alina Molisak (éd.)
2017
Spory o Grossa
Polskie problemy z pamięcią o Żydach
Paweł Dobrosielski Paweł Dobrosielski (éd.)
2017
Nowoczesny Orfeusz
Interpretacje mitu w literaturze polskiej XX-XXI wieku
Maciej Jaworski Maciej Jaworski (éd.)
2017
Refleksja nad literaturą w polskim piśmiennictwie emigracyjnym
Tymon Terlecki, Czesław Miłosz, Gustaw Herling-Grudziński
Andrzej Karcz Andrzej Karcz (éd.)
2017