Ręka kelnera. Esej o obsesji w literaturze
p. 215-252
Texte intégral
Obsesjonaci powinni wystrzegać się płodności, powinni pisać jak najmniej, bo inaczej grozi im powtarzanie się.
E. Cioran 1
Gombrowicz się powtarza? Często.
K.A. Jeleński 2
OCD
1W Ferdydurke, w Przedmowie do Filiberta dzieckiem podszytego, Gombrowicz postanawia „wyjaśnić, zracjonalizować, uzasadnić, wytłumaczyć i uporządkować, wydobyć myśl naczelną, z której się wywodzą wszystkie inne myśli tej księgi” 3, by nikt nie posądził go o to, że postępuje naiwnie, nie rozeznawszy się wprzódy w materii literackiej twórczości. Tworzy więc, ironicznie rzecz jasna, olbrzymi katalog „mąk”, tkwiących u źródeł tworzenia, a w szczególności, u źródeł powstania Ferdydurke. Zastanawia się więc, „gdzie jest pramęczarnia księgi”, „pramatka mąk” 4i otwiera długi spis możliwych odpowiedzi na pytanie „za co złapać księgę” 5. Pod sam koniec katalogu mamy taką oto litanię:
A może dzieło wynikło z naśladowania mistrzowskich dzieł?
Z nieumiejętności stworzenia normalnego dzieła?
Ze snów?
Z kompleksów?
A może ze wspomnień dzieciństwa?
A może zacząłem i tak jakoś mi się napisało?
Z psychozy lękowej?
Z psychozy natręctwa?
Może z kulki?
Ze szczypty?
Z części?
Z cząstki?
Z palca? 6
2Zastanawiająca lista. Zaczyna się od zasady mimetycznej, czy raczej imitacyjnej, a więc poddanej regułom racjonalnego współzawodnictwa, czy emulacji, ale natychmiast, zanim skończy na fragmencie (prawdziwej obsesji Gombrowicza), przechodzi w rejestr mniej racjonalny, a nawet chorobliwy, nawiązując dość jednoznacznie do terminologii psychoanalitycznej. Sny i kompleksy to nic poważnego, raczej literackie klisze, jednak stawianie psychozy u źródeł Ferdydurke to gest ryzykowny. Dwóch psychoz właściwie, lękowej i natręctw, które w przekładach angielskich nieoczekiwanie łagodnieją, ale też nabierają odmiennego znaczenia. W pierwszym przekładzie na angielski, Erica Mosbachera, nie dokonanym z oryginału, lecz przynajmniej dwóch innych języków, czytamy: „Or perhaps it the result of a fear psychosis? Or some other psychosis?” 7, czyli natręctwa znikają całkowicie, a owa „other psychosis” oddala posądzenie o obsesję, choć potęguje psychotyczny wymiar powieści. Natomiast Danuta Borchardt, pierwsza prawdziwa tłumaczka powieści przekłada odpowiednie fragmenty jako „anxiety disorder” oraz – co mnie interesuje tu najbardziej – „obsessive-compulsive disorder” 8. A więc nie psychoza natręctw, tylko OCD?
3Zaglądam do najnowszego wydania Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders (tzw. DSM-5, bo piąte wydanie), opublikowanego przez American Psychiatric Association w 2013 roku, niekwestionowanej biblii wszystkich psychiatrów. W rozdziale poświęconym Obsessive-Compulsive and Related Disorders (który następuje zaraz po rozdziale Anxiety Disorders), czytamy, że
OCD charakteryzuje się obecnością obsesji i/lub kompulsji. Obsesje to powracające i uporczywe myśli, impulsy lub obrazy, doświadczane jako natarczywe i niechciane, podczas gdy kompulsje to powracające zachowania lub akty umysłowe, które jednostka czuje, że musi wykonywać w odpowiedzi na obsesję lub zgodnie z regułami, które muszą być rygorystycznie stosowane. 9
4Autorzy DSM-5 podkreślają jednocześnie, że OCD (kod 300.3) to tylko jeden z typów zaburzeń, tworzących szersze pasmo chorobowe, niemające nic wspólnego z fizjologicznym oddziaływaniem jakichkolwiek substancji, i w którym mieszczą się także chorobliwe gromadzenie rzeczy (hoarding disorder), skubanie skóry (excoriation), rwanie włosów z głowy (trichotillomania). Tym, co łączy wszystkie zaburzenia, jest intensywna, nadmierna troska o coś (preoccupation), której odpowiada powtarzające się zachowanie (mycie rąk, porządkowanie, sprawdzanie) lub aktywność umysłowa (modlitwa, liczenie, milczące powtarzanie słów), których celem z kolei jest złagodzenie lub neutralizacja lęku bądź niepokoju, które to afekty towarzyszą OCD.
5Nie, nie zamierzam medykalizować Gombrowicza i stawiać diagnozy na temat jego zaburzeń i nie interesuje mnie psychiatryczna strona obsesji10. W przypadku obsesji granica między normalnym i patologicznym, jak przekonuje w książce Obsession: A History Lennard Davis, jest niejasna i uzależniona od wielu czynników, przede wszystkim zaś od tego, jaką perspektywę się wobec obsesji przyjmuje, jakiego języka się używa i czego chce się dowieść 11. Zgadzam się z Davisem, że „obsesja nie jest rzeczą samą w sobie” 12, lecz tym, co chce się jej przypisać i że kulturowa historia obsesji pokazuje dobitnie, jak różnie ją traktowano, w zależności od dominującego nastawienia epoki: jako opętanie przez diabła, jako zwykłe ekscentryczne zachowanie czy ciekawostkę, jako szaleństwo, jako chorobę13. Medykalizacja obsesji nastąpiła dopiero w wieku XVIII, choć nie dlatego, że zaczęła ona występować statystycznie częściej, lecz dlatego, że zmienił się sposób jej wyjaśniania, narzucony przez pojawienie się kliniki, czyli że zaczęto częściej diagnozować pacjentów wedle założonych definicji choroby 14. Podobnie z czasami bardziej nam współczesnymi. Zaburzenie obsesyjno-kompulsywne zaczęło przybierać na sile dopiero w latach 80., kiedy stało się tematem popularnych i publicznych prezentacji (zwrotny przekaz: łatwiej jest mi być tym, kim inni chcą, żebym był), ale – jak dowodzą ostrożni badacze – wciąż nie dysponujemy wystarczającymi kryteriami, które pozwoliłyby jednoznacznie odseparować obsesyjne zachowania kliniczne, od tych, które dzielimy z innymi, „zdrowymi” ludźmi. Według raportu ekspertów Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) z roku 2001, OCD był (i zapewne jest nadal) wśród czterech najważniejszych zaburzeń mentalnych naszych czasów (obok choroby dwubiegunowej (bipolar), schizofrenii i nałogowego pijaństwa), co można także wyjaśnić tym, że OCD jest klasycznym przykładem dolegliwości nowoczesnej, która nigdy by się tak bardzo nie rozpowszechniła, gdyby nie nowoczesna obsesja na punkcie dokładności, powtarzalności, mechanizacji i standaryzacji życia, dokładnie na takiej samej zasadzie, jak obawa przed zarazkami nie miała racji bytu, zanim zarazki odkryto i opisano ich wpływ na zdrowie.
6„Sztuka nie żyje sesjami, tylko obsesjami” – powiada Stanisław Jerzy Lec 15. To prawda: sztuka karmi się obsesjami, a nie akademickimi rozważaniami, choć akademickie rozważania bez sztuki marnieją bardzo szybko 16. Moja perspektywa jest następująca. Wychodzę od wyznań samego Gombrowicza, który spośród pisarzy XX wieku, obok Ciorana zapewne, jest najbardziej obsesji oddany (w wielu znaczeniach tego zwrotu), analizuję jego bezpośrednie (literackie) i pośrednie (prywatne) wypowiedzi na temat obsesji oraz jego obsesyjne utwory (czyli takie, w których obsesja wydaje mi się zasadą organizującą), przechodzę następnie do Freuda, by lepiej zrozumieć mechanizm obsesji, odżegnując się wszelako od przyjęcia za dobrą monetę seksualizacji obsesji, otwieram nawias poświęcony Cioranowi, by w końcu zapytać o to, jaka koncepcja podmiotu kryje się w cieniu obsesji. Staram się raczej zrozumieć mechanizm obsesji, nie jej genezę (wykorzystywanie seksualne w dzieciństwie etc.), albowiem nie ma tu zgody wśród badaczy: mimo intensywnych badań nad genezą obsesji (czy też OCD) nadal nie wiadomo, co jest jej przyczyną: czy zmiany w mózgu (niewłaściwy poziom serotoniny), czy presja kulturowego otoczenia (kultury nękanej precyzją i wątpliwościami), czy seksualna trauma. Mój esej nie dotyczy więc obsesji w ogóle i nie interesuje mnie jej aspekt medyczny. Interesuje mnie za to przejście między obsesją i literaturą, a dokładniej obsesyjny charakter samej literatury. Nie zajmuję się tu przedstawianiem obsesji lub obsesyjnych postaci, lecz staram się zrozumieć, w jakiej mierze obsesja tkwi u podstaw literatury, w jakim stopniu ją warunkuje i jak się nią karmi. Bo że tak właśnie jest, nie wątpię. Za punkt wyjścia biorę dwa następujące stwierdzenia Freuda: „Czynnościami natrętnymi w szerszym sensie mogą się stać wszystkie dowolne zajęcia, o ile zostaną przyozdobione drobnymi dodatkami, jeśli zostaną zrytmizowane pauzami i powtórzeniami” 17. To przekonanie, rozszerzające zakres czynności natrętnych tak szeroko, że mogłoby być definicją poezji, potrzebne mi jest do analizy powtórzenia, jako nieodłącznej cechy obsesji. I drugie stwierdzenie: „czynności natrętne są bez wyjątku i we wszystkich swych przejawach sensowne, służą bowiem istotnym interesom osobowości, wyrażają nadal oddziaływające przeżycia i myśli obsadzone afektami” 18. Ta z kolei teza pomoże mi argumentować, że podmiotowość obsesyjna jest u swych podstaw podmiotowością afektywną, której tyleż zależy na przezwyciężeniu swojego afektu, co jego zachowaniu.
Na pełnym morzu
7Tytułowa ręka kelnera pojawia się oczywiście w Dzienniku Gombrowicza 19i jest to, według mnie, jeden z najciekawszych kawałków napisanych w polskiej literaturze, najlepiej zorkiestrowanych, najbardziej poetyckich (choć prozą złożony), ale też najdotkliwszych, najbardziej poruszających i najgłębiej w pamięć zapadających. Po raz pierwszy Gombrowicz opublikował ten utwór (bo rozdział XIV drugiego tomu Dziennika, podobnie jak inne „dotkliwe”, samoistnie literackie rozdziały tego dzieła, Diariusz wiejski 20, Diariusz Rio Parana 21, rozdział o Simonie i kolejowej wyprawie do Tigre 22, to całkiem osobny utwór, który można czytać niezależnie od Dziennika, choć oczywiście w Dzienniku nabiera on znacznie większej ostrości), tak więc utwór ten po raz pierwszy pojawił się w paryskiej „Kulturze” w podwójnym numerze 1/147–2/148 z 1960 roku i następnie, ze zmianami, w drugim tomie Dziennika, opublikowanym przez Instytut Literacki w 1962 roku 23.
8Nie miejsce tu na całościową lekturę Ręki kelnera (jak będę od tej pory nazywał rozdział XIV), która wzięłaby pod uwagę wszystkie jej znaczeniowe niuanse i interteksty. Zaczyna się ten utwór od przeciwstawienia nudnego, kosmicznego, abstrakcyjnego Bacha i porywającego, ziemskiego, egzystencjalnego Beethovena i ta opozycja między abstrakcją i życiem towarzyszyć będzie całemu rozdziałowi (jak towarzyszy całej twórczości Gombrowicza), który pokazuje, jak z jednej strony życie ludzkie – dzięki rozumowi – nabiera ładu i komunikatywności, z drugiej jednak zanurzone jest nieodwołalnie w chaotycznym nurcie, który unosi je, nie wiedzieć jak i dokąd. Nie jest to tylko przeciwstawienie ładu i chaosu, ale także obojętności i bólu, albo nawet dobra i zła. „Czyż w łonie tego, nawet naszego, świata nie zawiera się jakaś zasada piekielna, niedostępna człowiekowi, nie do ogarnięcia rozumem ludzkim, ani uczuciem?” 24. Gombrowicz zdaje się rysować w Ręce kelnera taką oto linię podziału. Z jednej strony ład, rozum, dobro, całość, z drugiej – chaos, piekło/ból, zło, część. Te dwie strony – twardej, ubitej ziemi i rozoranego przestworu, ludzkiego i nieludzkiego 25– mieszają się ze sobą nieustannie i nie dają od siebie klarownie oddzielić. „Bo przecież idę po ulicy Corrientes w Buenos Aires zjadłszy przed chwilą kolację w restauracji Sorrento. A jednocześnie jestem tam, na pełnym morzu, pełnym i wzburzonym morzu! Miotany w przestrzeniach miotających…” 26.
9Takie są ramy, najogólniejsze ramy Ręki kelnera. Ale w tym wszystkim najważniejszą rolę odgrywa niewielkie z pozoru wydarzenie. „Gdy kelner podszedł, by zapytać, czego sobie życzę, ręka mu zwisała, cicha, skulona, sekretna – i niezatrudniona – aż nie wiedząc o czym myśleć pomyślałem o jakimś krzaku, któremu kiedyś przypatrywałem się na jakiejś stacji, z okna pociągu. Ta ręka napadła mnie w ciszy, jaka między nami się wytworzyła… Kropka. Koniec”27. Ta ręka staje się obsesyjnym obrazem, wokół którego Gombrowicz komponuje cały pierwszy odcinek Dziennika roku 1960. On sam tłumaczy, dlaczego: musi się oto czegoś chwycić jak koła ratunkowego, bo sam jest „na pełnym morzu”28, gdzie „piany tryskające, wiatr, burza, rozorane wody” 29. Oczywiście ten morski żywioł to „nieposkromione wrzenie” 30to życie, w którym trudno o jakiekolwiek dane z góry, pewne punkty odniesienia. „Ja to nazwałbym błądzeniem na peryferiach w poszukiwaniu… Ciągle trudzenie się na pograniczu, żeby coś… Próba budowania… Próba (nieudana, jak zawsze, jak wszystkie) wzniesienia tam, dalej, ołtarza jakiegokolwiek, z czegokolwiek, w byle jakim miejscu. Ach, takie czepianie się byle czego! Ręki kelnera z Cafe Querandi!”31. Dość nietrudno zrozumieć, w czym rzecz: ołtarz jest tu mocnym zwornikiem sensu, wokół którego można owinąć życie, które jako takie sensu nie ma i skazuje na błądzenie, trudzenie się w nieokiełznanym żywiole. Ale, przyznajmy, ręka kelnera to dość marny kandydat na ołtarze, kiepski materiał na uświęcenie 32. A jednak Gombrowicz bierze tę rękę za rękę i wokół niej komponuje cały rozdział o egzystencji, która, gdy ją odpowiednio oskubać z nawarstwionych przyzwyczajeń, filtrów obronnych i parawanów, rzeczywiście może być jak „pełen szum i pełen szał” 33, z którego wyłowić można byle co, cokolwiek, nawet obwisłą rękę kelnera, która nie może Gombrowiczowi wyjść z głowy, która siedzi w nim, nie daje spokoju i wraca bez jego woli, słowem, ma wszystkie cechy obsesyjnego czy natrętnego obrazu, który wyzwolił się spod kontroli, ale którego należy się rozpaczliwie trzymać, bo pozwala ustalić rozhuśtany świat.
Jak zjawisko staje się obsesją
10W Pornografii, w pewnym momencie, na tarasie, Fryderyk z Amelią kontemplują widoki („Nie było to brzydkie” – powiada narrator), ale nagle, ni stąd ni zowąd, Fryderyk powiada: „Beczka”. „I zmieszał się… ponieważ zamiast podziwiać krajobraz, zauważył coś pośledniego, jak ta beczka, niczym się nieodznaczająca, porzucona pod drzewem, na boku. Nie wiedział skąd mu się ona przyplątała i nie wiedział, jak z niej wybrnąć” 34. Z tego kłopotu wybawiła go Amelia, gospodyni wizyty składanej rodzinie Wacława, powtarzając „Beczka”, „jakby nieobce jej były takie przypadkowe inicjacje w jakąś przypadkową rzecz, przykucie niespodziewane do byle jakiego przedmiotu, który staje się najważniejszy mocą, właśnie, tego przykucia…” 35. To jeden z ulubionych, a może nawet najważniejszych tematów Gombrowicza: jak coś, co nie ma znaczenia, nabiera nad-znaczenia, jak porzuca swoją niezauważalną zwykłość, która bezgłośnie wpleciona jest w tkankę codzienności i staje się nieoczekiwanym ośrodkiem krystalizacji znaczeń, wokół którego wszystko zaczyna się kręcić, aż do zawrotu głowy36. Sześć lat po napisaniu Ręki kelnera, w związku z Kosmosem, Gombrowicz w Dzienniku trafnie opisuje pułapkę percepcyjną, w jaką wpada ktoś, kto „wyławia” jedno „z bezmiaru dziejących się zjawisk” 37, usuwając resztę tła w niebyt. Jeśli uwypuklenie zjawiska tłumaczy się działalnością praktyczną i określonym celem – w porządku. Jeśli nie wkrada się w tę autonomizację intencja, tylko wszystko dokonuje się niejako samorzutnie – równie dobrze.
Jeśli jednak, zauważywszy to zjawisko bez znaczenia, powrócisz do niego po raz drugi… biada! Dlaczego znów zauważyłeś, jeśli bez znaczenia? Ach, więc jednak coś znaczy dla ciebie, jeśli powróciłeś?… Oto, jak przez sam fakt, że bezprawnie skupiłeś się na tym zjawisku o sekundę dłużej, rzecz ta już zaczyna się wyróżniać, staje się znamienna… Nie, nie (bronisz się) to zwykła popielniczka! – Zwykła? Dlaczego bronisz się przed nią, jeśli zwykła? Oto jak zjawisko staje się obsesją. 38
11Rzecz, wbrew pozorom, nie dotyczy tego, gdzie tkwi źródło znaczenia rzeczy: czy w świadomości narzucającej rzeczy znaczenie, czy w niej samej? Nie jest to pytanie epistemologiczne i Gombrowicz nie pyta o to, jak poznajemy rzeczy. Pyta natomiast o to, dlaczego, w jakich okolicznościach, rzecz „staje się znamienna” i zaczyna – opuściwszy zwykłe tło ludzkich zatrudnień – atakować umysł 39. I odpowiada: dzieje się tak tylko dzięki powtórzeniu, które tkwi u podstaw obsesji. A że dla Gombrowicza „rzeczywistość” jest tylko „rzeczywistością stwarzaną”, nigdy zaś istniejącą niezależnie od ludzkiego umysłu, stwarzanie zaś („budowanie” w terminologii Ręki kelnera, oraz – jak zobaczymy – Kosmosu) zaczyna się od wymuszonego powtórzenia, nie może dziwić fakt, że dla Gombrowicza rzeczywistość ma strukturę „obsesjonalną” 40. W tym znaczeniu, jeśli orientowanie się w chaosie i narzucanie ładu chaotycznemu rojowi zjawisk należy do elementarnych zadań ludzkiego umysłu, bez których musiałby popaść w szaleństwo, obsesja nie jest czymś wyjątkowym w świecie ludzkiego umysłu, lecz przeciwnie, jedyną możliwą strategią opierania się „wirowi wewnętrznemu” 41i „rzece z zewnątrz opływającej” 42. Jeśli szaleństwo jest katastrofą rozumu ponoszącego klęskę w porządkowaniu świata, to obsesja, jak rozumie ją Gombrowicz, jest jedynym przed nim ratunkiem. „Ja będę po stronie porządku ludzkiego […] aż do końca dni moich; także umierając” 43.
12Ale obsesja to nie tylko (albo raczej: nie przede wszystkim) kwestia porządku narzucanego światu. To raczej przede wszystkim wir pytań, w jaki wrzucony zostaje podmiot, który zauważa coś, czego kto inny by nie zauważył, czemu kto inny nie przypisywałby żadnych znaczeń, który zaczyna jedno zjawisko składać z drugim, niepostrzeżenie, nieoczekiwanie, wbrew sobie. „Dlaczego znów zauważyłeś, jeśli bez znaczenia? Ach, więc jednak coś znaczy dla ciebie, jeśli powróciłeś?”. Obsesja jest nie tylko powrotem rzeczy zauważonej, ale przede wszystkim powrotem pytania o nią, jest nieuchronnym samokwestionowaniem podmiotu, jest zapętleniem świadomości, która nie może przestać pytać o samą siebie i o to, dlaczego tak, a nie inaczej 44. „Dlaczego jest się wydanym na łaskę i niełaskę skojarzeń?” – pyta narrator Kosmosu 45. No właśnie, dlaczego?
Mit i galop
13W wywiadzie udzielonym pod koniec życia Piero Sanavio, Gombrowicz przyznaje, że kiedy pisze, ma „skłonność do mitologizacji” i tłumaczy, że osiąga to przez powtórzenie, co z kolei prowadzi go do stwierdzenia, że „obsesja jest prawie zawsze natury mitologicznej” 46. Oczywiście jesteśmy ponownie w świecie Ferdydurke, od którego Gombrowicz w gruncie rzeczy nigdy, nawet w Pornografii, nawet w Kosmosie, nigdy nie odszedł.
I polecam wam moją metodę nasilania przez powtarzanie, dzięki której powtarzając systematycznie niektóre słowa, zwroty, sytuacje oraz części, nasilam je potęgując zarazem wrażenie jednolitości stylu do granic nieomal maniackich. Przez powtarzanie, przez powtarzanie najsnadniej rodzi się wszelka mitologia! 47
14Nie ma mitologii, która nie byłaby narzuceniem porządku: najstarsze opowieści mityczne powstały po to, by poradzić sobie z nadmiarem rzeczywistości, co może się dokonać jedynie przez powtórzenie. Mit jest po to, żeby go powtarzać, to jasne, ale też wszystko, co wpada w machinę powtórzeń nabiera cech mitycznych. Mitycznych, a więc jakich? Nienaturalnych, odjednostkowionych, pozbawionych idiosynkratycznych zapętleń, powszechnie zrozumiałych i podzielanych przez innych 48. Twórczość zahaczona o mit to twórczość wyswobodzona z prywatności, umieszczona w przestrzeni dostępnej dla wszystkich komunikowalności, rozpoznawalna w swojej powszechności i wpisana w sztuczność. Jeśli rozpoznanie domaga się powtórzenia, jeśli możliwe jest tylko dzięki repetycji, to rozpoznać można tylko opowieść mityczną, co sprawia, że kto chce komunikować cokolwiek komukolwiek, mitologii ominąć nie może.
15Ale powtórzenie ma też drugi biegun, niemitologiczny. Mówi o nim Gombrowicz w Dzienniku, pod koniec życia, kiedy przyznaje, że sztuka „jest imprezą tragiczną” i niewiele ma „wspólnego z radością”:
To prawda, bywało, że dochodziłem do zupełnej obsesji [w pisaniu], nie byłem w stanie się oderwać, godzinami jeszcze po oderwaniu się od papieru trwałem w dziwnym, jałowym, podnieceniu powtarzając zdania, zwroty świeżo napisane (pamiętam taki spacer maniacki w Buenos Aires, nad rzeką, gdy w głowie huczały mi już nawet nie zdania, a luźne słowa ze Ślubu). Ale to miało charakter rozpędzenia, galopu jakiegoś, rozedrgania, roztrzęsienia, niewiele miało wspólnego z radością. 49
16A więc tak. Z jednej strony obsesyjne powtórzenie tworzy bezpieczną strukturę, w której niknie osobność i osobliwość. Mit znosi pojedynczość i mierzy w recytowalność. Narzuca kształt, który łatwiej rozpoznać, a zatem i uznać. Z drugiej jednak strony powtórzenie trzyma się uparcie pojedynczości, daje jej do wiwatu, zmusza do galopu, wpędza w manię, która zamyka, zaszpuntowuje Ja w sobie samym, odcinając drogę na zewnątrz 50. To właśnie owa „wstrętnawa «wsobność»”, o której Gombrowicz pisze w Kosmosie 51: „Zwrot do wewnątrz, okropność własna, własny brud, własne zbrodnie, zamknięcie w sobie, skazanie na siebie, och, wsobność! Swoje!” 52.
17Na podstawie tego, co mówi Gombrowicz rozumiem obsesję jako dialektyczny mechanizm ustanawiania podmiotu. Dialektyka ta rozwija się między dwoma biegunami. Biegun pierwszy to biegun międzypodmiotowego rozpoznania: kompulsywne powtórzenie, które celebruje podmiot, nabiera cech mitycznej opowieści, którą wszyscy znają, a więc akceptują. Kompulsywne powtarzanie jest tu drogą do uznania: samostanowienia się podmiotu i ustanowienia się w oczach innych. Ale tej eksterioryzującej kompulsywności odpowiada kompulsywność wsobna, odcięta od świata, zapadająca się w pojedynczości, nierozpoznawalna przez innych, demoniczna. Jeśli Gombrowicz mówi o niej: „okropność własna, własny brud”, to chce powiedzieć tyle, że jest to biegun jednostkowej traumy, która trzyma podmiot w garści i nie puszcza. „Cóż za pułapka, co za urządzenie piekielnie złośliwe! Co za potrzask!” 53. Trauma ta nabiera cech demoniczności. Określenie to, jak dowodziłem w Czarnym nurcie 54, odsyła do filozofii Kierkegaarda, a zwłaszcza do Pojęcia lęku. Otóż demoniczność, pisze Kierkegaard, jest „nie-wolnością, która chce się odgrodzić” i dlatego jest „czymś hermetycznym” 55. Tym samym Kierkegaard (a za nim Gombrowicz) przenosi rozważania nad demonicznością w sferę komunikacji (z dobrem, ale i ogólniej: ze światem), a ściślej zaś, mówi o jej dotkliwym braku. Oznacza to, że to, co demoniczne, „zamyka się samo od wewnątrz” i „nie chce komunikacji” 56. Demoniczność jest więc „chorobą na komunikację”, która usuwa podmiot ze świata, „jest hermetycznie zamknięta”57 i dlatego dotkliwie milcząca, albowiem „zamyka się przed komunikacją” 58. Dlatego nie daje się jej „wpleść w jakąś ciągłość” 59i dlatego nie jest z tego świata, nie jest, jakby powiedział Gombrowicz, mitologiczna. Demoniczny jest oczywiście Fryderyk, do którego nie sposób się dostać, ale demoniczny jest także Witold, którego jednak w pewnym momencie rozpoznaje – jako wspólnika w utajonej rozkoszy powtarzania – Leon.
18Obsesja jest dialektyczna i dialektyka ta, biegnąca nieustannie między kompulsją rozkoszy i kompulsją traumy, między powtarzaniem dla kogoś i powtarzaniem dla siebie, między rozpoznaniem i zerwaniem, między komunikacją i manią, między mitem i diabłem, pozwala zrozumieć to nieustanne va-et-vient, jakim jest podmiot uwikłany w egzystencję. A więc także: w literaturę 60.
Roztargnienie
19Ale dialektyka obsesji przybiera też inną postać: nieustannego wahania między kombinatoryką, która zakłada mocno ustanowiony, kompulsywny podmiot, oraz rozproszeniem, które ten podmiot rozmywa. Z tej perspektywy patrząc, trzy najważniejsze figury Gombrowiczowskiej męki egzystencjalnej to „roztargnienie”, „rozdrobnienie” i „rozproszenie”, które ostentacyjnie dezorganizują ludzki kosmos w Kosmosie. Oto lista (wszystkie podkreślenia moje):
A temu [ustalaniu związków między zjawiskami] towarzyszyło wzrastające roztargnienie. Cóż dziwnego, nadmierne skupienie uwagi na jednym przedmiocie prowadzi do roztargnienia, ten jeden przedmiot przesłania całą resztę, wpatrując się w jeden punkt na mapie wiemy jednak, że wymykają się nam wszystkie inne punkty. 61
Popadłem w rodzaj drżącego zdziwienia, że usta nie mające nic wspólnego, mają jednak coś wspólnego, ten fakt mnie oszałamiał i zwłaszcza pogrążał w niewiarygodnym jakimś roztargnieniu. 62
Katasia podsunęła Lenie popielniczkę z siatką z drucików. Lena strząsnęła popiół, we mnie jej noga odezwała się na siatce łóżka, ale roztargnienie, usta nad ustami, ptasi drut, kurczę i wróbel, mąż i ona, komin za rynną, wargi za wargami, usta i usta, drzewa i ścieżki, drzewa i droga, za dużo, za dużo, bez składu i ładu, fala za falą, bezmiar w roztargnieniu, rozproszeniu. Roztargnienie. Męczące zagubienie […]. 63
Roztargnienie. Szum i wir. Odnajdywałem mój kawałek korka na butelce, przyglądałem się szyjce i korkowi po to chyba, żeby się wszystkiemu nie przyglądać, korek ten stał się poniekąd łódką moją na oceanie, choć z oceanu dochodził mnie tylko szum, daleki, szum zbyt powszechny, zbyt ogólny, aby naprawdę dawał się słyszeć. 64
Nikłość, nieuchwytność, zmusiły nas do odwrotu, zabraliśmy się, ja do moich skryptów, on do notatek, ale roztargnienie mnie nie opuszczało i rosło w miarę zapadania wieczoru […]. 65
Natężenie uwagi wiodło w roztargnienie… czemu też byłem powolny, gdyż to pozwalało mi być tutaj i gdzie indziej jednocześnie, dostarczało rozluźnienia. 66
Wielki rozhowor zdarzeń, nieustających fakcików, jak rechot żabi w stawie, rój komarów, rój gwiazd, chmura mnie zawierająca, mnie zacierająca, ze mną płynąca, […] bogactwo drobiazgów, które może i było pokrewne moim i Fuksa grudkom, patyczkom, etc… a może i z drobiazgami Leona jakoś to się łączyło… bo ja wiem, może dlatego tak myślałem że byłem nastawiony na drobiazgi… rozdrobniony… och. Ja byłem taki rozdrobniony!… 67
Fuks także musiał w sekrecie sprawdzać, badać, przyglądać się i przemyśliwać, on także był wielce rozdrobniony – głupio rozdrobniony. Fuks, tak… ale on ani w setnej części nie miał tych, co ja, powodów. 68
Ale roztargnienie, nie tylko moje, wewnętrzne, ale i napływające z zewnątrz, z wielorakości, z nadmiaru, z plątaniny, nie pozwalało skupić się na niczym, jeden drobiazg odrywał od drugiego, wszystko było równie ważne i nieważne, podchodziłem i odchodziłem… 69
Byłem roztargniony, jakże męcząca ta obfitość, wciąż wyzwalająca nowe osoby, zdarzenia, rzeczy, żeby raz przerwał się ten cały strumień. 70
20Roztargnienie, o jakim pisze Gombrowicz, nie jest stanem psychologicznym, zwykłym brakiem nieuwagi, dystrakcją, lecz stanem egzystencjalnym i to fundamentalnie egzystencjalnym. Podmiot roztargniony jest podmiotem roztarganym od wewnątrz i od zewnątrz, rozspojonym, rozpuszczonym, wydanym rozbabranej, rozwiązłej, rozchybotanej rzeczywistości 71. Jeśli może być tu w ogóle mowa o podmiocie, to jest on raczej efektem zaradzenia owemu egzystencjalnemu roztargnieniu, a nie – jak zwykle, po kartezjańsku, podmiot się pojmuje – podstawą czy fundamentem odnoszenia do świata. Mówiąc inaczej: podmiot stwarza się przez negację własnego rozedrgania, negację, która nigdy nie jest definitywna, lecz powraca nieustannie, jako podmiotowy projekt zarażony niekonkulzywnością (wracam do tego wątku w zakończeniu).
21Zatem, jeśli Kosmos opowiada o tym, jak świat nabiera znaczenia, to na początku znaczenia tego być nie może, na początku „ja” znajduje się w obliczu kłopotliwego nadmiaru, z którym trzeba coś zrobić, który trzeba jakoś obrobić, jakoś oswoić. Oczywiście rzeczy znaczą, znaczą od samego początku, człowiek nie może w świecie nieznaczącym istnieć, ale rzeczy znaczą raczej przez swoją indyferencję, swoją obojętność, tworzą nieokreślone, choć konieczne i założone tło, które zapewnia umysłowi funkcjonowanie 72. Umysł nie nawiązuje z tymi nieznacząco znaczącymi rzeczami żadnej relacji, one są, ale nie istnieją dla umysłu, który – by umieścić się w świecie – musi dokonać wyboru, wyrwać rzecz z obojętnego tła i nadać jej egzystencjalne znaczenie, znaczenie-dla-podmiotu. Wtedy jednak zaczynają się kłopoty, wtedy zaczyna się roztargnienie, rozdrobnienie i rozproszenie.
Ja wciąż błąkałem się nie wiedząc, czy w prawo, czy w lewo, tyle, tyle wątków, powiązań i insynuacji, gdybym chciał wyliczać wszystkie od samego początku, korek, spodek, drżenie dłoni, komin, zgubiłbym się, tuman rzeczy i spraw niedorysowanych, nie dość trzymających się kupy, coraz ten i ów szczegół wiązał się z drugim, zazębiał, ale inne zaraz narastały powiązania, inne kierunki – oto czym żyłem, jakbym nie żył, chaos, kupa śmieci, miazga – wsadzałem rękę w worek wypełniony śmieciami, wyciągałem co popadło, oglądałem, czy mi się nadaje do budowy… domku mojego… który, biedak, fantastyczne przybierał kształty… i tak bez końca… 73
22Gombrowicz odwraca klasyczną sytuację fenomenologiczną nadawania rzeczy znaczenia. Budowanie domku, które można czytać jako metaforę zamieszkiwania w świecie znaczeń, nie zaczyna się od fundamentów, które – raz ustalone – pozwalają spokojnie dobudowywać resztę. Nie chodzi tu o poznanie jakiejś rzeczy, przez dobranie się do jej eidos, bo rzeczy poznaje się nie osobno (tu Gombrowicz idzie wbrew rozrysowywanym bez końca przez Husserla aktom, w których pojedyncza rzecz nabiera znaczenia dla pojedynczego umysłu), ale w seriach, w powiązaniach, w relacjach. Gombrowicz nie pisze o tym, jak umysł Witolda (albo Fuksa), wyławia z bezznaczenia znaczenie jakiegoś przedmiotu (wróbla, szpulki, korka etc.), ale jak – wyłowiwszy przedmiot z obojętnej masy znaczeniowej – wpisuje go w znaczącą serię. Nadać sens, to stworzyć serię, sens nie istnieje pojedynczo, sens zaczyna się od powtórzenia 74. Rzeczy raz zobaczone, choć mają znaczenie (i dlatego nie budzą naszego niepokoju) nie mają sensu, bo sens, w przeciwieństwie do znaczenia, istnieje dla kogoś, a istnieć dla kogoś, to istnieć w zbudowanym przez tego kogoś kontekście.
Straszność
23I to tu, na poziomie sensu, nie znaczenia, pojawiają się kłopoty. Jeśli sens tworzy się przez kombinacje, konstelacje i konfiguracje, to tym kombinacjom nie ma końca, kontekstu nie da się, jakby powiedział Derrida, nasycić lub zamknąć i sens, raz puszczony przez maszynerię powtórzenia w ruch, nie daje się już przyszpilić, zahamować, ustalić 75. „Ileż wątków mogło uformować się jednocześnie, ile sensów dojrzewać niezależnie od mojego – ledwie wyłaniających się, larwalnych, albo zniekształconych, lub zmaskowanych?” 76.
24Ta niemożliwość zamknięcia sensu w jednym wątku, niemożliwość zahamowania rozprzęgającego się kontekstu przybiera u Gombrowicza różne określenia. Wyliczanka z samego Kosmosu: „tuman rzeczy” 77, „odmęt i wir piorunujący” 78, „chaos i brudny nadmiar” 79, „tocząca się chmara” 80, „zjadliwe rozprzężenie” 81, „armia olbrzymia, chmara niewyczerpana” 82, „rzeka olbrzymia” 83, „odmęt, zamęt” 84, „kaskada, wir, szarańcza, chmura, droga mleczna, pył” 85, „rozgardiasz”86. Ależ dobrze znamy tę metaforykę. Przede wszystkim z Ręki kelnera:
Boże, wybaw od rzeki z zewnątrz opływającej i gorszej jeszcze rzeki, która środkiem moim pędzi – od wiru wewnętrznego – od rozproszenia mojego na tysiąc momentów! Od mgławicy mojej! Tumanu mego! Od popłochu, którym jestem. 87
25Ale też z rozmów z Dominikiem de Roux:
Mnie w Kosmosie chodziło, wie pan, o wyodrębnienie tego nurtu Formy, żeby ona ukazała się sama w sobie, jak jakaś czarna rzeka, płynąca osobno, zbełtana, coraz nowe kryjąca w sobie możliwości kształtu, niezgłębiona. 88
26I w innym miejscu:
Kosmos dla mnie jest czarny, przede wszystkim czarny, coś jak czarny rozbełtany nurt pełen wirów, zahamowań, rozlewisk, czarna woda unosząca tysiące odpadków, a w nią zapatrzony człowiek – zanurzony w nią i w nią porwany – usiłujący odczytać, zrozumieć, powiązać w jakąś całość… Czerń, groza, noc [R 124].
27Co to jest to „usiłowanie odczytania, zrozumienia, powiązania w jakąś całość”? Rozumiem to jako próbę konstytucji podmiotu, który buduje się przez ustalanie sensu, czyli relacji, przez kombinowanie, rysowanie konstelacji, które się wciąż rozpadają i zawiązują od nowa, które nigdy nie osiągają kształtu ostatecznego, bo sensu, raz wpisanego w kontekst egzystencjalny zafiksować nie sposób. Możemy wrócić tu do opozycji, o których była wcześniej mowa. Popłoch i tuman, roztargnienie i bełt to figury rozproszenia, które uniemożliwia stabilizację podmiotu i które chętnie nazwałbym zasadą diaboliczną egzystencji 89. Gombrowicz w Ręce kelnera mówi dość wyraźnie: „ja bardzo boję się diabła. […] To błąkanie się straszności w najbardziej bezpośrednim moim pobliżu…. Cóż z policji, z praw, ze wszystkich zabezpieczeń i środków ostrożności, jeśli Potwór przechadza się wśród nas swobodnie i nic nas przed nim nie chroni, nic, nic, żadnej zapory między nim i nami” 90. Diabeł u Gombrowicza nie jest personalizowany ani substancjalizowany, nie jest to nawet metafora teologiczna: to niemożliwość scalenia podmiotu, niemożliwość stworzenia sensownej serii, niemożliwość mediacji. Tej niemożliwej zasadzie odpowiada, po drugiej stronie podmiotu, zasada indywiduacji. Przez indywiduum rozumiem tu nie jednostkę, która cechowałaby się niepowtarzalnymi cechami, lecz niepodzielną (in-dividuum) podstawę, dzięki której podmiot dostępuje scalenia, dzięki której konwencjonalizuje (=mitologizuje) swoje poznanie i dzięki której staje się jednym z wielu, elementem grupy, wspólnoty, zbiorowości. Podmiot jako indywiduum należy do świata, w nim się odnajduje, w nim porozumiewa z innymi, co chroni go przed rozproszeniem, diabolicznym tumanem i fluksem, pozwala z obojętnością przyglądać się rzeczom i innym. Podmiot jako diabelskość odwrotnie: niszczy możliwość stasis, pęka pod naporem niekontrolowanego, żyje „tylko fragmentami” 91, wsącza ból w racjonalne ramy, rozbijając je od środka. Tak właśnie, przez gwałtowne odsłonięcie diabolicznej zasady egzystencji, zbudowany jest cały 21. rozdział drugiego tomu Dziennika, w którym brak mediacji, brak mitologicznego wymyku, niemozliwośc budowania serii, staje się nie do zniesienia.
Zwierz
28Krótkie przypomnienie. Simon odwiedza Witolda, obarczając go od wejścia opowieścią o wylanym wrzątku na córkę. „Zamilkłem, on zamilkł i siedzieliśmy, że się tak wyrażę, nos w nos. Sam na sam. Ręką w rękę. Noga w nogę. Kolano w kolano. Sam na sam” 92. Ta „tożsamość głupia” stała się szybko nieznośna, nie do wytrzymania i „wyjście, wyjście, jakiekolwiek, wydalenie się, oddalenie, stało się naglące, palące!… …” 93. Wychodzą, ale nie jest to spacer, lecz gehenna. „Idziemy w krzyku moim [Witold właśnie wrzasnął, gdy nieszczęście Simona przestało być sekretem, bo udzielone przypadkowemu sprzedawcy] […] i już niewiele pomagało żeśmy się w tłum zagłębiali [żeby uniknąć bezpośredniości], krzyk mój szedł z nami a z nim okropność… a z nią coś, jak zwierzę, dlaczego przyplątało się zwierzę?” 94. To zwierzę to niby-pies, ale jednak nie, bo nagle pisane być zaczyna jako Zwierzę, jako coś, co „nisko, u samego spodu” 95, zaczyna się odzywać i męczyć, powiązane z córeczką Simona, czyli z bólem, a raczej Bólem, który nagle okazuje się „gadem, kryjącym się w ciemnym łonie bytu” 96. „W diabła nie wierzę” – pisze Gombrowicz. „Tylko, że… tym razem… Nigdzie naokoło nie było łaski. Ani za grosz” 97. Brak łaski to u Gombrowicza czysty Ból, to „obecność zła, z kłami, z pazurami, zażarcie zła”, obecność „Zwierza”, „Zwierzęcia”, które w każdej chwili może „pchnąć, jak nożem, w krzyk nieznany, jeszcze niepojęty, dotąd niewykrzyczany” 98.
29Diaboliczna zasada egzystencji – Zwierz – to nacisk bezpośredniości, przed którą nie ma obrony, to brak jakichkolwiek zapór przed cielesnością zmaltretowaną, brak ocalających mediacji. Ale – uwaga, uwaga! – weźmy pod uwagę taki oto fragment z Rozmów z Dominikiem de Roux: „Nic dla mniej bardziej fantastycznego, jak że jestem tu i teraz jaki jestem, określony, konkretny, taki akurat, a nie inny. I boję się jej, Formy, jak dzikiego zwierza!” 99.
30Jakże to więc, Forma byłaby Zwierzem? Diabłem? Złem? Forma, bez której nie sposób egzystować? Forma, która się między ludźmi tworzy? W tym właśnie sęk. Forma to zarówno zasada diaboliczna, jak i zasada indywidualna, to, co rozprasza, jak i to, co scala, „nieustanne splatanie się i rozplatanie”, jak w tym samym fragmencie mówi Gombrowicz 100, podmiot i popłoch, całość i fragment 101. Forma u Gombrowicza ma, podobnie jak podmiot, dwa wymiary: jeden, który wydziedzicza, wybija z podmiotowości i drugi, który w podmiotowość na powrót wbija. Forma destabilizuje, bo pozbawia oparcia, ale i stabilizuje, bo nadaje sens. Tę dwuznaczność Formy, która obsługuje dwa wymiary egzystencji, rozproszenie i scalenie, roztargnienie i zbudowanie, diabelskość i indywidualność, najlepiej oddaje obsesja, z jednej strony zanurzona w dręczącej, niekontrolowanej powtarzalności, z drugiej zaś projektująca ocalającą kompulsywność.
Nerwice, nie psychozy
31Lennard Davis ma rację, mówiąc, że obsesja jest dolegliwością nowoczesną i warto byłoby dokładniej zbadać te nowoczesne konteksty OCD, na co w tym eseju nie ma miejsca 102. Powiem tylko tyle, że „nowoczesność” obsesji oznacza to, że nowoczesność pozwala obsesji intensywniej się ujawniać, oraz to, że dostarcza „mocnego” opisu tej dolegliwości. Oczywiście myślę o Freudzie i o prostej zależności, wedle której nie byłoby psychoanalizy bez nerwic i seksualnej etiologii nerwic bez psychoanalizy. Gdyby w gabinecie na Berggasse 19 siedzieli psychotycy, a nie neurastenicy, to nie mielibyśmy prawdopodobnie okazji obserwować tak gwałtownego rozwoju psychoanalizy. Ale Freud wiedział, co robi lecząc nerwice, bo w przeciwieństwie do psychoz, nerwice mówią i są nawet całkiem rozgadane. Przypomnę zasadniczą dystynkcję dokonaną przez Freuda 103: nerwica powstaje przez wewnętrzny konflikt pomiędzy instancjami psychicznymi (pomiędzy „ja [Ich]” i jego „tym [Das]” 104), głównie w efekcie wyparcia przez Ja treści wyprodukowanej przez To, natomiast psychoza polega na nieprzezwyciężalnym konflikcie z rzeczywistością, który prowadzi do zerwania z nią więzi. Z tego powodu nerwica może mówić, bo Ja, choć mocno przez konflikt z własną seksualnością nadwerężone, choć nie wie, co się z nim dzieje, nie traci zdolności ekspresji, a nawet wręcz przeciwnie, ciągle produkuje znaki otwarte na odczytanie, natomiast w psychozie Ja wali się w gruzy pod ciężarem samego siebie i jest milczącą lub bełkoczącą ruiną, do której mowa nie ma dostępu. Mówiąc inaczej: nerwice domagają się, jak mówił Freud, odcyfrowania ich „właściwego tekstu” 105, ukrytego pod zagmatwanym przekazem, natomiast punktem wyjścia i dojścia psychoz jest totalne wyczerpanie sensu, które eliminuje jakąkolwiek interpretację 106. W „komunikacie tymczasowym” zatytułowanym O psychicznym mechanizmie zjawisk histerycznych, otwierającym Studia nad histerią Breuera i Freuda czytamy, że zaskakujące odkrycie obydwu naukowców, odkrycie otwierające drogę psychoanalizie, polegało na tym, że „jednostkowe symptomy histeryczne znikły natychmiast i bezpowrotnie, jeśli udało się jasno obudzić wspomnienie o wywołującym je wydarzeniu, a tym samym także o towarzyszącym mu afekcie, i jeśli chory całe to zdarzenie opisze w formie możliwie jak najbardziej szczegółowej, dopuszczając do głosu afekt” 107. Tylko dlatego, że nerwica (w tym przypadku histeria) może znaleźć dla siebie język (albo inaczej: tylko dlatego, że nerwicy podsuwa się odpowiedni język), możliwe jest jej leczenie.
32Spośród wszystkich nerwic dwie zwłaszcza obficie zasilają interpretacyjne libido psychoterapeuty: histerie i nerwice natręctw. Można nawet bez większego ryzyka powiedzieć, że klasyczna psychoanaliza to ciągła, nieustępliwa walka o zrozumienie dwóch głównych form nerwicowych, histerii i obsesji, którym Freud poświęcił całe swoje analityczne życie. Jeśli przyjrzeć się rozwojowi psychoanalizy pod tym tylko kątem, to jest to nic innego, jak histeryczne szukanie znaczenia histerii albo obsesyjne obłaskawianie czy nawet osaczanie obsesji 108. W tym sensie psychoanaliza, mimo że Freudowi przyświecały bardzo szczytne naukowe cele, jest pierwszą szkołą nowoczesnego zapętlenia czy zdublowania, gdzie to, jak się szuka nie różni się od tego, czego się szuka, gdzie metoda naśladuje swój przedmiot, a przynajmniej nie może się od niego uwolnić 109.
Trauma i powtórzenie
33Freud najważniejsze zręby swojej teorii nerwic obronnych, głównie histerii i nerwicy natręctw czy obsesji, stworzył między rokiem 1894 i 1898, a więc po Studiach nad histerią (1895, ale pierwszy zarys: 1893), a przed Objaśnianiem marzeń sennych (1900). W liście do Wilhelma Fliessa z 1 stycznia 1896 roku, a więc tuż po wydaniu Studiów nad histerią, tłumaczył się tak:
W ciągu ostatnich kilku tygodni starałem się raz po raz podsumować moje ostatnie odkrycia dotyczące nerwic obronnych, rekompensując niejako to, co mi przesłałeś, ale moja zdolność myślenia była ostatniej wiosny tak bardzo na wyczerpaniu, że teraz nie mogę nic zrobić. Ale wezmę się w garść i prześlę ci kawałek. 110
34Rzeczony „kawałek” to tzw. Szkic K, w którym Freud szkicuje teorię „nerwic obronnych”, definiując je wstępnie jako „patologiczne aberracje normalnych psychicznych stanów afektywnych”. Uogólniony opis formowania się nerwicy natręctw (=obsesji) wygląda, na podstawie pierwszych rozpoznań Freuda następująco. Dziecko, zanim jeszcze wejdzie w okres dojrzewania, doświadcza przedwczesnej rozkoszy seksualnej, którą będzie później wspominało jako coś pozytywnego. Wspomnienie to jednakże musi być naznaczone wcześniejszym jeszcze doświadczeniem traumatycznym, które każe to skądinąd przyjemne doświadczenie odrzucić. W efekcie na samo wspomnienie przyjemności pojawia się w świadomości dziecka dręczące poczucie winy. Utajone stwierdzenie: „To nie powinno się skończyć”, które towarzyszy poczuciu rozkoszy, zastąpione zostaje przez: „To musi się skończyć”, wypowiadane przez instancję obronną, która zaczyna się sama obwiniać o nadmierną rozkosz. Świadomość wypiera nadwyżkę rozkoszy, wytwarzając prymarny symptom obronny w postaci skrupulatności czy sumienności, którą da się racjonalnie wyjaśnić potrzebą porządku. W momencie słabości Ja, które dotąd broniło się dzielnie przed niedozwolonym afektem i zachowywało niezbędną dla zdrowia psychicznego równowagę między świadomością i nieświadomością, wyparte siły psychiczne przypuszczają kolejny szturm i w ten sposób tworzą się obsesyjne idee, myśli lub uczucia. Są to właściwe symptomy chorobowe, przeciw którym Ja wypowiada wojnę formując sekundarne symptomy obrony, czyli zachowania kompulsywne (takie jak ceremoniały lub obsesyjne gromadzenie).
35Moglibyśmy, dla uproszczenia, przedstawić schemat formowania się obsesji jako następującą sekwencję: nieprzyjemność (trauma) à przyjemność seksualna à wspomnienie przyjemności à wyrzuty sumienia z powodu czerpanej przyjemności à wyparcie wspomnienia i samooskarżenia (prymarna obrona) à powrót wypartego à wtórna obrona (kompulsja).
36Sekwencja ta rozpoczyna się od traumy, czyli nieprzyjemnego doświadczenia seksualnego, a kończy odseksualnionym ceremoniałem, którego celem jest narzucenie życiu psychicznemu żelaznego rygoru, którego z kolei celem jest powstrzymanie nieokiełznanego naporu afektów na Ja 111. Nerwica natręctw jest, w tej wczesnej perspektywie, efektem walki, jaką Ja toczy z wypartymi afektami. Czynności natrętne są wtórnymi symptomami tej walki. Gdyby rozkosz podporządkować prawu powtórzenia (rozkosz powinna się powtarzać), traumę zaś prawu zerwania (trauma nie powinna się powtarzać), moglibyśmy pokusić się o zdefiniowanie nerwicy natręctw, która przyjemność nieodwołalnie wiąże z traumą, jako dialektykę traumy i repetycji. Rozkosz, która zostaje wyparta jako zbyt bolesna (to jest kliniczny warunek nerwicy wedle Freuda: rozkosz musi być poprzedzona jakimś nieprzyjemnym doświadczeniem), powraca pod postacią powtórzenia zawartego w czynnościach natrętnych: powtarzalnym niezmiennie rytuale lub kompulsywnym kolekcjonowaniu. Podmiot ogarnięty obsesją „oczyszcza” niejako powtórzenie z nadmiaru „złych” afektów i dokuczliwe symptomy (obsesyjne idee) zastępuje zbawiennymi (obsesyjne zachowania). Wydaje się, że nerwica natręctw, poza tym, że jak każda nerwica opiera się na nieszczelności bariery immunologicznej rozstawionej przez Ja w stosunku do nadmiaru afektów, jest nieudaną próbą eliminacji traumy z powtórzenia. Albo też: nie w pełni kontrolowanym samooszustwem podmiotu.
Symptom i miłość własna
37Ta druga opcja interesuje mnie bardziej. To, co zostało wyparte przez Ja, a co Freud nazywa „pobudką popędową” wytworzoną przez To, czyli seksualność, wraca w innym kształcie pod postacią swojego „zastępstwa”, czyli symptomu. Symptom, czyli w tym przypadku natrętna myśl albo obsesyjna czynność wyraża nieświadome, bo wyparte przez świadomość, wyobrażenia, przeciwko którym Ja staje do walki uzbrojone w serię skrupulatnych zakazów i nakazów, których funkcja jest prosta: włączenie symptomów, pochodzących z wrogiego systemu (nieświadomości) do swojego systemu obronnego. Weźmy klasyczny przykład natrętnego czyszczenia lub mycia. Według Freuda kształtowanie się tego typu natręctwa przebiega następująco. Na początku mamy tak czy inaczej ujawniony popęd, który zostaje wyparty (z różnych powodów), bo skojarzony z czymś nieczystym i brudnym (oczywiście sam popęd nie jest brudny, tylko jego ocena, którą Ja otrzymuje z zewnątrz). Następnie ów brud powraca, ale dialektycznie skojarzony z jego usuwaniem, które jest właściwym symptomem nerwicowym. Symptom ten jest wyrazem chytrości Tego, które negocjuje z Ja warunki własnego przetrwania: im sprytniej zaprezentuje się Ja, tym łacniej zostanie przez nie zaakceptowane. Gdyby wyparte doświadczenie seksualne powróciło jedynie pod postacią brudu, nigdy by nie zostało zaakceptowane przez Ja, które dąży zawsze do zawarcia kompromisu ze swoim wrogiem, jakim jest To. Z tego powodu, by zachować swoją integralność, Ja włącza dany symptom w swój system zachowań, czerpiąc z tej inkorporacji „skądinąd niezbędne zadowolenia narcystyczne” 112. Oczywiście Ja nie zaakceptowałoby symptomu, gdyby nie byłby on zamaskowanym popędem, bo przecież nie po to wypierało ów popęd, by go teraz zaakceptować bez zastrzeżeń. Freud tłumaczy to tak w artykule Zahamowanie, symptom, lęk z 1925 roku: „Ja w ogóle tylko po to przyswoiło sobie symptom, by móc cieszyć się przywilejami, jakie on ze sobą niesie” 113. I odrobinę dalej: „Formacje symptomatyczne chorych na nerwicę natręctw łechcą ich miłość własną, pokazują im bowiem, że jako indywidua szczególnie czyste czy sumienne, są lepsi od innych” 114. Szczególna dwuznaczność! Z jednej strony nerwica natręctw dręczy swoją nieusuwalną powtarzalnością, z drugiej przynosi niewątpliwą satysfakcję. Nie można się bez niej obejść w podwójnym znaczeniu: nie można z nią żyć, ale bez niej żyć także nie sposób. Oczywiście z powodu tej dwuznaczności piekielnie trudno wyleczyć się z nerwicy natręctw, gdyż Ja wcale nie zależy na rozwiązaniu symptomu i w efekcie, czerpiąc z formacji symptomatycznych oczywistą korzyść, utrwala je. Rygor i rytuał związany z wyparciem impulsów popędowych nie jest, jak wiemy, niczym innym jak ochroną przed powrotem wypartego. „Czynności ceremonialne lub natrętne powstają więc częściowo gwoli odparcia pokusy [która związana jest ze stłumionym popędem], częściowo w celu ochrony przed spodziewanym nieszczęściem” 115. W związku z tym jednak, że czynności rytualne przepuszczają przez swoje obronne bariery zakazaną skądinąd i wypartą przyjemność, ta wraca w kompletnie innym, mocno zdeformowanym kształcie. Nie o czym innym traktuje krótka piosenka, prezentowana obsesyjnie przez Leona Wojtysa: „Gdy się nie ma, co się lubi [wyparta przyjemność] /To się lubi, co się ma! [obsesja] 116.
Afekty
38Najważniejsza lekcja, jaką można wyciągnąć z psychoanalitycznej wykładni nerwic, brzmi następująco: wyparcie afektu tkwi u podstaw każdej nerwicy. Dobrze pokazuje to i objaśnia Freud w analizie przypadku „Człowieka od szczurów” 117. Cytuje on jego dziecięce pragnienia oglądania nagich kobiet i wynikające stąd, w wieku lat 6, intensywne erekcje. To jest w terminologii Freuda właściwa pobudka popędowa. Następnie analizowany wyznaje, że w trakcie jednej z rozmów ze służącymi któraś z nich powiedziała o nim, że jeszcze nie nadawałby się do niczego, na co mały, nie wiedząc dobrze, o co chodzi, ale czując wykluczenie, wybuchł płaczem (afekt numer jeden). Następnie chłopiec idzie się matce poskarżyć na erekcje i chwilę potem odkrywa w sobie, z przerażeniem (drugi afekt), że czuje, jak rodzice znają każdą jego ukrytą myśl, co powoduje jego wstyd (afekt numer trzy). Trzy mocne, negatywne afekty na samym początku (gniew, lęk, wstyd) i wszystkie związane, traumatycznie, z majaczącym dopiero życiem seksualnym. W wyniku tego niefortunnego powiązania w analizowanym pojawia się uczucie, że seksualna przyjemność prowadzi do czegoś bardzo negatywnego, bo tak interpretują to afekty („Kiedy pragnę ujrzeć nagą kobietę, mój ojciec umrze”), a w konsekwencji jego Ja doprowadza do wyparcia pobudki popędowej, która wszakże wróciła w postaci obsesji zapobiegania nieszczęściu. Freud pisze wyraźnie: przykry afekt powoduje wyparcie, to zaś rodzi, przez odwrócenie, formację symptomatyczną, z którą chory nie umie sobie poradzić, ale też dzięki której może sobie radzić w życiu i nawet czerpać z tego przyjemność.
39W przypisie do tego wywodu Freud pisze z emfazą. „Przypomnijmy tu, że próbowano wyjaśnić wyobrażenia natrętne nie odnosząc ich do afektywności!” 118. Oczywiście z jego punktu widzenia związek afektów z nerwicą jest niepodważalny, o czym świadczy definicja afektu przedłożona w Zahamowaniu, symptomie, lęku. „Stany afektowe”, jak się to niezręcznie przekłada na polski, „wcielone do życia psychicznego” to „osady pradawnych przeżyć traumatycznych” 119, które doznają reaktywacji pod wpływem podobnych sytuacji. Innymi słowy, afekt jest traumą odpomnianą przez inną traumę. By to jednak było możliwe, pierwotny afekt traumatyczny musiał został wyparty. Co jednak ulega wyparciu? Treść afektu, podczas gdy on sam, jako forma, pozostaje jako „residuum”, mówi Freud i czeka tylko na odpowiednią okazję, by powrócić, oczywiście pod postacią całkiem zniekształconą, przybrawszy inną postać, co Freud nazywa „mezaliansem pomiędzy treścią wyobrażenia a afektem” 120. Człowiek wybucha wtedy z nieznanego innym powodu i wydaje się, że jego wybuch afektywny nie ma żadnego sensu, podczas gdy, rzecz jasna, żaden wybuch afektu nie jest nieumotywowany. Afekt (jako forma) nie może trwać bez swojej reprezentacji (treści), musi znaleźć jakieś zastępstwo dla usuniętej treści. Nie jesteśmy, powiada Freud, przyzwyczajeni, „by odczuwać w sobie silne afekty bez treści wyobrażenia, toteż w wypadku braku treści [którą wyparliśmy] bierzemy zastępczo inną w jakiś sposób pasującą, mniej więcej tak, jak postępuje nasza policja, kiedy nie mogąc schwytać prawdziwego mordercy, zamiast niego aresztuje człowieka Bogu ducha winnego” 121. Afekt jest więc formą w poszukiwaniu treści, policją szukającą mordercy: cokolwiek wpadnie w jej ręce, odrobinę choćby pasujące do rysopisu, zadowoli głównego komisarza, czyli Ja. Wniosek stąd taki, że nie istnieją czyste afekty, niezwiązane z wyobrażeniami, nie istnieją czyste formy afektywne – gniew, lęk, wstyd – niezwiązane z treściami. Policja musi kogoś aresztować, nie ma siły, trauma produkuje kolejne traumy.
40Dlaczego? Bo człowiek nie może egzystować bez znaczenia, którym napełni swoje formy, co przekłada się na zdanie innego rodzaju. Człowiek nie może egzystować nie wiążąc swoich afektów, czyli swoich traum, ze znaczeniami, które przychodzą skądinąd. Jeszcze raz powiem: trauma nie jest treścią, lecz formą, formą, która szuka treści, dzięki której może się uaktywnić ze stanu czuwania i dzięki której mogłaby być zaakceptowana przez Ja. Sposobem na ułożenie się Ja ze swoimi traumami jest nerwica, zwłaszcza zaś nerwica natręctw. Owszem, nerwica natręctw jest dokuczliwa przez uporczywą persewerację, ale dokuczliwość ta blednie w porównaniu z korzyścią, jaką Ja czerpie dzięki zręcznemu wpleceniu symptomu w tkaninę egzystencji.
Nastrojenie i rozstrojenie
41Gdyby w literaturze XX wieku szukać dzieła, które byłoby najlepszym potwierdzeniem tej dialektyki pustej formy i niezbędnej treści, kandydatura Ciorana byłaby bezapelacyjna. „Z chwilą, gdy wychodzę z własnych obsesji, nudzę się. Dlatego krążę w koło i tak mało mam „tematów”, o których mógłbym mówić” 122. Obsesyjne rozważanie własnych obsesji to strukturalna zasada dzieła Ciorana. Istotne jest jednak poważne uzupełnienie. Podczas gdy czytelnik jego aforyzmów co rusz zostaje obdarowany kolejną obsesją pisarza, tym, co naprawdę stanowi ośrodek jego refleksji, jest coś, co można by nazwać „formą afektywną”. „Nie żyję w żalu tym lub owym, lecz w żalu jako takim” 123– powiada Cioran. I w innym miejscu: „Wstałem czując potrzebę zemsty. Nie wiem tylko na kim” 124. Te dwa przykłady dobrze pokazują, w czym rzecz. Żal i zemsta to tylko dwa przykłady (a jest ich znacznie więcej) afektu, który pozbawiony jest przedmiotu. Cioran nie mówi o żalu czy żałobie za czymś czy po czymś konkretnym, nie wie, na kim chciałby się zemścić, wie natomiast, że jego egzystencja jest niczym innym niż afektem w poszukiwaniu treści i że to poszukiwanie jest właściwą jego obsesją. Istotny zdaje się tu być fragment następujący:
Niepokoju nic nie wywołuje, ani nie warunkuje; szuka on dla siebie treści i wszystko do tego celu mu się przydaje. Stąd dysproporcja między jakimś stanem, samym w sobie poważnym, i nędznymi pretekstami, których się czepia. Niepokój to rzeczywistość sama w sobie, poprzedzająca wszystkie swe konkretne formy i odmiany; wzbudza ona się sam i sama się płodzi. 125
42Jeśli „niepokój” zastąpić „afektem”, to mamy tu w zarysie transcendentalną teorię afektu, która odwraca wszelkie pokartezjańskie epistemologie. Afekt nie jest dla Ciorana czymś, co zaburzałoby spokojne działanie rozumu, co nakładałoby się na poznanie, zamazując kontury wyraźnie zarysowanych idei. Jest to raczej warunek możliwości wszelkiego poznania, rama modalna, w obrębie której wszystko, każdy kawałek doświadczenia, zaczyna znaczyć. Podobnie jak u Kanta, forma poprzedza jakąkolwiek konkretną treść, tyle, że nie jest to forma intelektualna, w obrębie której umieszczone zostają treści zmysłowego pochodzenia. U Ciorana transcendentalna forma poznania jest afektywna w swej istocie, co oznacza, że – powiedzmy – „smutek”, „tęsknota”, „wstyd”, „gniew”, czy „strach” nie są stanami akcydentalnego zawieszenia rozumnych prawideł rozumu, lecz fundamentalnymi „nastrojami”, które otwierają podmiot na świat, albo umieszczają po prostu podmiot w świecie 126.
43Bądźmy jednak ostrożni. To fundamentalne nastrojenie, o którym pisze Cioran, jest jednocześnie rozstrojeniem. Kategoria „ducha rozstrojonego”127 dobrze oddaje kondycję „obesjonata”, który celebruje swoje obsesje, by jakoś pozszywać, to, co niepozszywane 128, albo skupić rozproszenie, nadać ciągłość wewnętrznej nieciągłości 129. Cioran jest opętany przez „demona rozproszenia” 130nie mniej niż Gombrowicz i nie mniej niż Gombrowicz ratunku szuka w obsesji, która – powtórzmy to raz jeszcze – jest strategią chroniącą przed zbyt dotkliwym afektem. „Obmawianie egzystencji nie jest u mnie kaprysem ani nawykiem, lecz terapią. Przynosi mi ulgę, sprawdziłem to setki razy. Żeby nie lec pod ciężarem lęku i grozy, z upodobaniem opluwam to, co jest przyczyną jednego i drugiego” 131. Zgoda, ale skoro wcześniej sugerowałem, że Cioran przekształca transcendentalną topikę egzystencji, na miejsce form intelektu wprowadzając formę afektywną, zaś forma afektywna, która wciąż szuka treści, by się odnawiać, nie jest niczym innym niż rozproszeniem czy roztargnieniem, to trzeba powiedzieć także, że obsesja jest obroną przed podmiotową niezdolnością do samostanowienia, do rozpadu, do rozsypki.
Nie ma wątpliwości, że jestem Gemütskranke (nieprzetłumaczalne). Miewam niewiarygodne napady nienawiści tak gwałtowne, że budzą lęk. Są one wszakże całkowicie bezzasadne, co dowodzi jakiejś konstytutywnej skazy, głębokiego rozstroju maszynerii. Nienawidzę bez żadnej potrzeby; ale czy w istocie jest to nienawiść? Czy nie jest to raczej trwały stan nienazwanego szaleństwa? 132
44Jeśli tak jest, to w tym szaleństwie z pewnością jest ocalająca metoda.
Zmęczenie
45Sugerując, że intensywność afektu tworzy „konstytutywną skazę” lub „sekretną ranę”133 podmiotu, Cioran podsuwa nam taki oto konceptualny scenariusz, dzięki któremu postaram się połączyć go z Gombrowiczem i Freudem, podsumowując jednocześnie rozsupłane wątki.
46Pozostawmy na boku seksualność i całą dyskusję przenieśmy na poziom dyskusji o podmiocie, gdyż tu, jak sądzę, kwestia obsesji znajduje swoje najciekawsze uzasadnienie. W nowoczesnym świecie pozbawionym transcendentnego uzasadnienia (Bóg umarł nie tylko w świecie Nietzschego, ale też Freuda 134, Gombrowicza i Ciorana), w którym ludziom chodzi, jak opisał to trafnie Heidegger, jedynie o własną egzystencję 135, gdyż wszystkie inne podstawy uległy korozji, najważniejszy problem, przed jakim podmiot staje, wygląda następująco. Jak zaradzić pierwotniej traumie, którą jest nadmiar afektów, niemożliwych do powściągnięcia przez podmiot, który nic jeszcze o sobie nie wie, lecz stara się dowiedzieć? Budowanie własnej podmiotowości, której fundamentem jest świadomość siebie i świata, jest z jednej strony ucieczką od afektu, z drugiej zaś jego nieuchronnym szmuglowaniem. Skoro, jak Freud i Cioran jednoznacznie sugerują, tym, co określa „od spodu” podmiot, jest afekt 136, którego nadwyżkę podmiot stara się zrównoważyć, wpisując ów nadmiar w ekonomię kontrolowanej rozkoszy, to nowoczesny podmiot – jak pokazuje to wyraźnie Gombrowicz – jest trwale rozchwiany. Chce być sobą, to znaczy w pełni autonomicznym, suwerennym, niepodzielnym indywiduum (Freudowskie Ich), które panuje nad sobą bez reszty, indywiduum szczelnie odgrodzonym od wszystkiego, co tę suwerenność mogłoby osłabić, zarazić, zatruć, jednak ta suwerenność jest nieustannie podmywana, atakowana przez to, co Gombrowicz określa jako „nadmiar” 137, którego jest „za dużo, za dużo, za dużo” 138. Podmiot nowoczesny nie umie uciec od własnych traum, czyli od własnej afektywności i dlatego, uświadamiając to sobie, znajduje ratunek w obsesji. Obsesja zaś, czyli – według określenia Ciorana – „chorobliwa forma skupienia” albo „rozjątrzona uwaga” [Z 216], jest ustrukturowana podwójnie. Jeden z jej wymiarów – mitologiczny wedle Gombrowicza – zanurzony jest we wspólnym życiu rządzonym przez konwencje. Drugi natomiast – diaboliczny wedle Gombrowicza i Ciorana – rozprasza podmiot w serii, której końca nie ma i która wywłaszcza, wyzuwa podmiot z jego podstaw. „Tak bardzo więc byłem zmęczony nieładem” – powiada Witold w Kosmosie 139i to zmęczenie, którego dotkliwość obsesja może załagodzić tylko w pewnym stopniu, być może najlepiej oddaje charakter nowoczesnego podmiotu, znękanego przez nadmiar afektów, lecz szukającego dla nich zbawczej równowagi w powtórzeniu, którego logiki nigdy nie sposób do końca przewidzieć140.
Notes de bas de page
1 E. Cioran, Zeszyty 1957–1972, przeł. I. Kania, Warszawa 2004, s. 313.
2 K.A. Jeleński, Chwile oderwane, Gdańsk 2007, s. 42.
3 W. Gombrowicz, Ferdydurke, Kraków 2007 (Pisma zebrane, wyd. krytyczne pod red. W. Boleckiego, J. Jarzębskiego, Z. Łapińskiego, Kraków 2002, t. 2), s. 169.
4 Tamże, s. 170.
5 Tamże, s. 172.
6 Tamże, s. 173.
7 W. Gombrowicz, Ferdydurke, przeł. E. Mosbacher 1961, s. 191.
8 W. Gombrowicz, Ferdydurke, przeł. D. Borchardt, New Heaven 2000, s. 198. Nie dziwi ta przekładowa różnica, gdyż to właśnie między przekładem Mosbachera (1961) (o którym zob. przypis 110) i Borchardt (2000) zaburzenie obsesyjno-kompulsywne (jak przekłada się na polski obsessive-compulsive disorder) stało się jedną z główych dolegliwości naszej epoki, prawdziwą „chorobą wieku”.
9 Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders: Fifth Edition, Washington DC 2013, s. 235.
10 Artykuł niniejszy można czytać jako uzupełnienie, ale i też ponowną eksplikację, albo reinterpretację tez wyłożonych przeze mnie w monografii twórczości Gombrowicza Czarny nurt: Gombrowicz, świat, literatura (Kraków 2004).
11 Davis cytuje doświadczonych badaczy zagadnienia, Stanleya Rachmana i Raya Hodgsona (Obsessions and Compulsions, 1980), twierdzących, że „nikt nie zaproponował [jak dotąd] systematycznego rozpoznania koniecznych i wystarczających warunków, które ułatwiałyby podjęcie decyzji czy i kiedy dane doświadczenie jest obsesją, oraz czy i kiedy dany model zachowania powinien być opisany jako kompulsywny” (L.J. Davis, Obsession: A History, Chicago 2008, s. 11).
12 L.J. Davis, Obsession, dz. cyt., s. 23.
13 Oczywiście nie znaczy to, że istnienie obsesji jako dolegliwości psychiatrycznej uzależnione jest wyłącznie od opisujących je języków. Rzecz tylko w sposobie mówienia o obsesji, czyli przypisywaniu jej tego, a nie innego znaczenia. Ciała istnieją w przyrodzie, znaczenia nie.
14 Podobnie, choć z mniejszym rygorem intelektualnym, argumentuje Gary Greenberg w książce Manufacturing Depression: The Secret History of a Modern Disease (New York 2010), twierdząc, że zamiast pytać, czy depresja jest chorobą, czy nie, czy powinniśmy faszerować się lekarstwami, by zmniejszyć dolegliwości, czy nie, powinniśmy raczej zastanawiać się, co zyskujemy z takiego postawienia sprawy, a raczej, kto na tym zyskuje. Oczywiście odpowiedź Greenberga jest przewidywalna: zyskują koncerny farmaceutyczne.
15 S.J. Lec, Myśli nieuczesane wszystkie, Warszawa 2010, s. 131.
16 Prawdę mówiąc, zastanawiająca jest objętościowo niewielka liczba prac poświęconych literackiej stronie obsesji. Jedna z najciekawszych, Monomania. The Flight From Everyday Life in Literature and Art (Ithaca 2005) Mariny van Zuylen, traktuje mimo wszystko o innym – równie fascynującym – zagadnieniu, jakim jest monomania, która pierwotnie, jak pisze Jan Goldstein (Console and Classify: The French Psychiatric Profession in the Nineteenth Century, Cambridge 1987, s. 155), „oznaczała idée fixe, pojedyncze, patologiczne zatrudnienie skądinąd zdrowego umysłu”. Monomaniakiem np. był Ahab w Melville’owskim Mobby Dicku (Sianne Ngai, autorka skądinąd bardzo dobrej książki Ugly Feelings, w której obsesji nie poświęcono osobnego rozdziału, choć mają go, spośród pokrewnych przypadłości, lęk, paranoja i zazdrość, przypisuje Ahabowi „hermeneutyczną obsesję”; zob. Ugly Feelings, Cambridge 2005, s. 237), monomaniakiem także był Flaubert i wszyscy inni męczennicy twórczości, którzy starali się, starają, i starać będą systematycznie eliminować jakąkolwiek przypadkowość z życia, lub – jak pisze van Zuylen – „opierać się tyranii życia codziennego” (Monomania, dz. cyt., s. 6). Gombrowicz wedle takiego opisu z pewnością nie był monomaniakiem.
17 S. Freud, Czynności natrętne a praktyki religijne, przeł. R. Reszke, w: Charakter i erotyka (Dzieła, t. 2), Warszawa 1996, s. 8.
18 S. Freud, Czynności natrętne, dz. cyt., s. 9.
19 W. Gombrowicz, Dziennik, Kraków 1997, t. 1–3, t. 2, s. 189–202.
20 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 2, s. 165–169. Według Jeleńskiego, Diariusz wiejski to „obsesyjny wiejski poemat” (K.A. Jeleński, Chwile oderwane, dz. cyt., s. 44).
21 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 1, s. 312–318.
22 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 2, s. 283–293.
23 Ciekawa jest wymiana zdań między Giedroycem i Gombrowiczem w sprawie tego rozdziału. W liście z 18 listopada 1959 roku Giedroyc pisze do Gombrowicza: „Bardzo liczę na nowy Dziennik.” (J. Giedroyc, W. Gombrowicz, Listy 1950–1969, wybrał, wstępem i przypisami opatrzył A.S. Kowalczyk, Warszawa 2006 [Archiwum „Kultury”, t. 9], s. 409). 27 listopada: „Mam nadzieję, że dostanę Dziennik przed 5 grudnia. Byłoby dobrze, gdyby po dłuższej przerwie Dziennik się ukazał i miał jakiś specjalny czy zasadniczy akcent. Na tle już prawie zglajchszaltowanej prasy krajowej będzie to miało niewątpliwie wyjątkowy oddźwięk” [Listy, s. 410]. Nadzieje Redaktora nie całkiem się spełniły. Gombrowicz Dziennik wysłał na czas, tyle że nie całkiem na temat. „Ten dziennik jest «metafizyczny», ale przyrzekam następny polskim sprawom dedykować” – odpowiada Gombrowicz w liście z 28 listopada 1959 [Listy, s. 412]. I dodaje w liście następnym: „Chcesz, żeby najbliższy Dziennik miał jakiś specjalny czy zasadniczy akcent. Mnie najlepiej wychodzi, kiedy się nie staram i nie szukam niczego specjalnego. Trudno, proszę Cię – masz do czynienia z poetą. A ładowanie nowych treści w ten dziennik nie jest takie łatwe i musi mieć ścisły związek z moją rzeczywistością” [Listy, s. 413].
24 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 2, s. 194.
25 „Istnieją dwa porządki: ludzki i nieludzki. Świat jest absurdem i potwornością dla naszej niezniszczalnej potrzeby sensu, sprawiedliwości, miłości” (W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 2, s. 17).
26 Tamże, s. 198.
27 Tamże, s. 190.
28 Tamże, s. 193.
29 Tamże, s. 192.
30 Tamże, s. 193.
31 Tamże, s. 196.
32 Choć w korpusie Gombrowiczowskim ręka odgrywa znaczącą rolę. Z samego Dziennika: „Siedząc w fotelu spoglądam na rękę Dos Passosa bezwładnie i starczo spoczywającą na poręczy innego fotela. Znana jest już moja wrażliwość na ręce. Spoglądam więc na jego rękę twórczą, autorską, i widzę ją, jak na półmisku z sałatą, z grzybkami, z oliwą” (W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 3, s. 71). „Ręce niemieckie w Berlinie… już od dawna przyglądałem im się spod oka…” (W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 3, s. 153). W Pornografii ręcę zaczynają już wychodzić na plan pierwszy („[Henia], odłożywszy bluzkę, położyła rękę na stole i ta ręka leżała jawnie, nienagannie, pod każdym względem przyzwoita, pensjonarska zresztą, własność mamy i papy – ale jednocześnie była to ręka obnażona i zupełnie goła, goła nagością nie ręki, lecz kolana dobywającego się spod sukienki”, W. Gombrowicz, Pornografia, dz. cyt., s. 29–30), ale w Kosmosie zostały już całkiem puszczone samopas: „W oczy nie bardzo mogłem mu zaglądać, moje dociekania, namiętne a wstrętnawe, musiały ograniczyć się do ręki […]” (W. Gombrowicz, Kosmos, Paryż 1970, s. 20); „siedziałem niechętnie, wrogo, przypatrując się od niechcenia ręce Ludwika, która nic mnie nie obchodziła, która mnie odpychała, która mnie przykuwała, w której erotyczne możliwości dotykowe musiałem wnikać…” (W. Gombrowicz, Kosmos, dz. cyt., s. 25); „Wczoraj, przy kolacji, rozpatrując z moją wstrętnawą ciekawością rękę Ludwika – znowu! – przerzuciłem się wzrokiem na rękę Leny, też na stole […]” (W. Gombrowicz, Kosmos, dz. cyt., s. 30). I tak dalej, i tak dalej.
33 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 2, s. 192.
34 W. Gombrowicz, Pornografia, Paryż 1982, s. 69.
35 Tamże, s. 69.
36 A jednak ani indeks do polskiego wydania Dziennika (Kraków 1997), ani indeks do wydania amerykańskiego (New Haven–London 2012) nie odnotowują „obsesji” jako osobnego tematu Gombrowiczowskiego.
37 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 3, s. 204.
38 Tamże, s. 204.
39 Używając trzech innych języków, moglibyśmy mówić tu albo o defamiliaryzacji (jak Szkłowski), efekcie wyobcowania (jak Brecht), albo niesamowitym (jak Freud). Ten złożony kontekst, niezbędny dla pełnego zrozumienia Gombrowiczowskiej obsesji, omawia interesująco Douglas Robinson w książce Estrangement and the Somatics of Literature: Tolstoy, Shklovsky, Brecht, Baltimore 2008. Robinson jednak nie wspomina o obsesji ani razu.
40 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 3, s. 204.
41 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 2, s. 196.
42 Tamże.
43 Tamże, s. 17.
44 Kiedy narrator Pornografii zaczyna podejrzewać, że Fryderyk na wsi jest „prawdziwszy od trawy”, że swoją natarczywą obecnością pozbawia wieś samooczywistości, przyznaje przed sobą, że jest to „męcząca myśl, niepokojąca, brudna, histeryczna trochę, a nawet prowokująca, napierająca, burząca…” (Pornografia, s. 17). Nie ma wątpliwości, że Fryderyk jest obsesją narratora, który na samym początku przyznaje: „To szczególne zachowanie (bo on właściwie nic tylko «zachowywał się», on «zachowywał» się bez ustanku) już wtedy, przy pierwszym widzeniu wzbudziło moją ciekawość” (Pornografia, s. 10). Ciekawość ta natychmiast przeszła w mękę, wywołaną zagadkową i nieznośną obecnością Fryderyka. „Nie, to nie było zwykłe istnienie, lecz coś bardziej drapieżnego, napiętego krańcowością, o jakiej dotąd nie miałem pojęcia!” (Pornografia, s. 14).
45 W. Gombrowicz, Kosmos, dz. cyt., s. 82.
46 W. Gombrowicz, Varia, W. Bolecki (oprac.), t. 1–3, t. 3, Kraków 2004, s. 224. Fragment ten cytuje także Michał Okłot w swojej wykładni Gombrowiczowskich zmagań z materią, jednak zajmuje go bardziej „liturgiczny rutuał powtórzenia”, będący „właściwą przestrzenią nierozwiązywalnych problemów psychofizycznych” (M. Okłot, Phantasmas of Matter in Gogol (and Gombrowicz), Champaign 2009, s. 365). Okłota bardziej interesuje zagadnienie możliwości i materii. Mnie: niemożliwości i obsesji.
47 W. Gombrowicz, Ferdydurke, dz. cyt., s. 65.
48 Jak pisze Northrop Frye, „mit jest żywotnie zainteresowany zakreśleniem granicy wokół jakiejś ludzkiej wspólnoty, nie zaś dociekaniem, jak działa natura” (N. Frye, The Great Code: The Bible and Literature, New York 1983, s. 37).
49 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 3, s. 248.
50 Z tego powodu, w powtórzeniu to samo zawsze zarażone jest przez swoją odmienność. Jak w Pornografii, kiedy narrator-Gombrowicz z Fryderykiem wybierają się na wieś. „Tak to ruszaliśmy się w tym poranku – który był powtórzeniem dawno umarłych poranków – ale nie było to takie proste… bo wkradło się w pejzaż jakieś nadwątlenie i znów wydało mi się, że wszystko, będąc tym samym, jest czymś innym zgoła [podkr. – M.P.M.]” (Pornografia, s. 16). Podobnie, by pozostać w świecie Pornografii, zachowuje się Hipolit S, czyli Hip, gospodarz: „I huknął: – A to moja żona! Po czym mruknął na własny użytek: – A to moja żona” (Pornografia, s. 14). Podsumowująco: „to samo, co zawsze, to z góry wiadome… Ale nie to samo! I nie to samo, dlatego właśnie, że to samo!” (Pornografia, s. 11).
51 W. Gombrowicz, Kosmos, dz. cyt., s. 112. Wsobność (a w konsekwencji nieprzyjemna obecność) cechuje także Fryderyka w Pornografii.
52 Tamże, s. 106.
53 Tamże, s. 106.
54 M.P. Markowski, Czarny nurt…, dz. cyt., s. 70–72.
55 S. Kierkegaard, Pojęcie lęku, przeł. A. Djakowska, Warszawa 1996, s. 147.
56 Tamże, s. 148.
57 Tamże, s. 151.
58 Tamże, s. 154.
59 Tamże, s. 155.
60 Nie rozwijam tutaj tego wątku – egzystencjalnego uwikłania literatury i literackiego uwikłania egzystencji – albowiem zajmuję się nim obszerniej gdzie indziej. Zob. Życie na miarę literatury. Eseje (Kraków 2009), Powszechna rozwiązłość: Schulz, egzystencja, literatura (Kraków 2013) oraz Polityka wrażliwości. Wprowadzenie do humanistyki (Kraków 2013).
61 W. Gombrowicz, Kosmos, dz. cyt., s. 17.
62 Tamże, s. 21.
63 Tamże, s. 22.
64 Tamże, s. 25.
65 Tamże, s. 37.
66 Tamże, s. 42.
67 Tamże, s. 44–45.
68 Tamże, s. 53.
69 Tamże, s. 81.
70 Tamże, s. 103.
71 Z tego względu Gombrowicz bliski jest Schulzowi, którego rozwiązłe parametry egzystencjalne opisałem szczegółowo w książce Powszechna rozwiązłość: Schulz, egzystencja, literatura, Kraków 2013, s. 47–80. W przypisie 2. na stronie 47. książki o Schulzu zapowiadam temat Gombrowiczowskiej „rozwiązłości”.
72 „Spojrzałem na stół i zobaczyłem karafkę na spodku, szczoteczkę do okruchów w kształcie półksiężyca, okulary Leona (używał ich do czytania) i inne rzeczy – niemrawe, jakby wyzionęły ostatnie tchnienie. I obojętne. Obojętności przedmiotów towarzyszyła obojętność osób […]” (Kosmos, s. 73).
73 W. Gombrowicz, Kosmos, dz. cyt., s. 112.
74 Tezę tę, nie bez związku z Gombrowiczem, postawił jasno Gilles Deleuze w książce Logique du sens (Paris 1969).
75 Piszę obszernie na ten temat w książce Efekt inskrypcji: Jacques Derrida i literatura (wyd. drugie, poszerzone, Kraków 2007), zwłaszcza w rozdziale Efekt inskrypcji, s. 108–119. Obsesja to swoisty efekt inskrypcji, który sprawia, że podmiot niewpisany w powtórzenie nie może zaistnieć, choć wpis ów powoduje liczne „męki”.
76 W. Gombrowicz, Kosmos, dz. cyt., s. 133. Tu rację ma Okłot (Phantasmas of Matter…, dz. cyt.), wskazując na rangę kategorii „możliwości” w twórczości Gombrowicza. Intensywniejszy namysł nad „możliwością” w niniejszym artykule z powodu braku miejsca nie był możliwy.
77 W. Gombrowicz, Kosmos, dz. cyt., s. 112.
78 Tamże, s. 140.
79 Tamże, s. 139.
80 Tamże, s. 137.
81 Tamże, s. 132.
82 Tamże, s. 124.
83 Tamże, s. 97.
84 Tamże, s. 92.
85 Tamże, s. 85.
86 Tamże, s. 66.
87 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 2, s. 196.
88 W. Gombrowicz, Testament. Rozmowy z Dominikiem de Roux, Paryż 1969, s. 54.
89 Greckie dia-ballein to dosłownie „rzucać przez”, czyli „rozrzucać” albo też „rozpraszać”. Gombrowicz mówi o „zasadzie piekielnej”, która organizuje nasz świat [Dziennik, t. 2, s. 194]. Dla porządku: diaboliczne nie jest tym, co demoniczne. Pierwsze rozprasza, drugie skupia, ale skupia wsobnie, niemitologicznie.
90 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 2, s. 194.
91 W. Gombowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 1, s. 195. Ta diabelska zasada dręczyła okropnie Flauberta, który przeciwko niej słał swoje monomaniakalne strategie. W liście do Ernesta Chevaliera z 13 sierpnia 1845 roku, Flaubert pisał: „Biorąc pod uwagę, że mój największy lęk to namiętność i ruch, wierzę, że jeśli szczęście w ogóle istnieje, to w stagnacji” (G. Flaubert, Oeuvres complètes, J. Bruneau (red.), Paris 1980, t. 1, s. 249).
92 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 2, s. 284.
93 Tamże, s. 284.
94 Tamże, s. 285.
95 Tamże, s. 288. Oddolność Gombrowiczowska intensywnie pojawia się w Pornografii, jako gwałtowny atak pozbawionego łaski diabelstwa. Zob. przypis 97.
96 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 2, s. 290.
97 Tamże, s. 288. Podobnie nie było „łaski” w kościele w Grocholicach, na twarzach obecnych tam ludzi. „Proces, który się odbywał, był docieraniem do rzeczywistości in crudo… przede wszystkim był zniweczeniem zbawienia, wskutek czego nic już nie mogło zbawić tych chamskich mord, jełkich, wydobytych teraz ze wszelkiego uświęcającego stylu i podanych na surowo, jak ochłap” (Pornografia, s. 21). Dla Gombrowicza brak łaski to stan, w których rzeczy, ale i ludzie, odsłaniają się bez tłumaczącego ich i uzasadniającego znaczenia i kontekstu, to atak „rzeczywistości in crudo”. O tym, że to zetknięcie z nieoswojoną, pozbawioną wyższego sensu rzeczywistością jest najważniejszym problemem Gombrowicza, piszę obszernie w Czarnym nurcie.
98 W. Gombrowicz, Dziennik, dz. cyt., t. 2, s. 293.
99 W. Gombrowicz, Rozmowy z Dominikiem de Roux, dz. cyt., s. 124–125.
100 Tamże, s. 125.
101 Oczywiście najwcześniejszą „ilustracją” tej dialektyki jest pojedynek Mistrza Analizy z Mistrzem Syntezy przedstawiony w Filidorze dzieckiem podszytym, drukowanym w 1935, następnie włączonym do Ferdydurke (1938, właśc. 1937) i ponownie odosobnionego w tomie Bakakaj [1957] (W. Gombrowicz, Bakakaj i inne opowiadania, Z Łapiński (oprac.), Kraków 2002 [Pisma zebrane, t. 1]). W opowiadaniu tym pojedynek dwóch mistrzów, Filidora i anty-Filidora, polega na rozkładaniu całości ciała (odpowiednio: pani Filidorowej i Flory Gente) na części i jego syntetyzowaniu. Tu pojawiają się pierwsze obrazy „strasznego rozwydrzenia”, charakterystyczne dla Gombrowicza (Bakakaj, s. 158). Tutaj też po raz pierwszy chyba pojawia się rozpad ramy percepcyjnej, na skutek którego pojedynczy przedmiot, dotąd niezauważalny, zaczyna – dzięki źródłowemu powtórzeniu – forsować swoją obecność. „Wówczas anty-Filidor odezwał się z cicha: – Ucho, ucho! – i wybuchnął szyderskim śmiechem. Pod wpływem tych słów ucho natychmiast wyszło na jaw i stało się nieprzyzwoite” (Bakakaj, s. 153).
102 W książce Davisa, która ma być „kulturową historią obsesji”, są tylko nieliczne i nierozwinięte drobne sugestie na temat „nowoczesności” obsesji, takie jak mechanizacja pracy (Ford i Taylor), czy zależność struktury badanego przedmiotu od struktury aktu badania. Nie znam żadnej książki (bardzo nad tym boleję), która opisywałaby dokładnie obsesyjną strukturę nowoczesności, choćby na wzór klasycznej książki Ansona Rabinbacha, The Human Motor: Energy, Fatigue, and the Origins of Modernity (Berkeley 1992). Łączenie zmęczenia z nowoczesnością wydaje się łatwiejsze niż opis obsesji jako motoru napędzającego tę epokę. Jednym z powodów może być to, że sama nowoczesność nie widziała w obsesji interesującego języka autodeskrypcji. W bardzo skądinąd interesującym i opasłym A Modern Reader: Essays on Present-Day Life and Culture, w opracowaniu Waltera Lippmanna i Allana Nevinsa (1936), kategorie psychologiczne czy psychiatryczne w ogóle nie są brane pod uwagę, jakby nowoczesność chwaliła się wyłącznie swoją tężyzną. Tą samą drogą idą współczesne panoramy kultury nowoczesnej, nawet te, które włączają psychoanalizę i psychiatrię do swego obrazu (zob. np. P. Watson, The Modern Mind: An Intellectual History of the 20th Century, HarperCollins 2001). Jak z tego impasu wybrnąć, sugeruję, choć tylko szkicowo i zapowiadawczo, w zakończeniu tego eseju.
103 S. Freud, Nerwica i psychoza [1924], w: tegoż, Psychologia nieświadomości, przeł. R. Reszke, Warszawa 2009 (Dzieła, t. VIII), s. 263–268.
104 Tamże, s. 265.
105 S. Freud, Uwagi na temat pewnego przypadku nerwicy natręctw [1909], w: tegoż, Charakter i erotyka, przeł. R. Reszke, Warszawa 1996 (Dzieła, t. II), s. 66.
106 Jak powie Lacan, w przypadku nerwic prawda „jest gdzieś ukryta”, natomiast w przypadku psychoz jest „podana wprost”. J. Lacan, Seminarium III [1955–1956]: Psychozy, przeł. J. Waga, J.-A. Miller (oprac.), Warszawa 2014, s. 54.
107 S. Freud, J. Breuer, Studia nad histerią, przeł. R. Reszke, Warszawa 2008, s. 13.
108 Słowo „obsesja” pochodzi z języka łacińskiego, w którym obsessio (obsideo, obsidere) i possessio (possideo, possidere) oznaczały pierwotnie dwa aspekty oblężenia miasta. Obsidere oznaczało otoczenie miasta, którego mury stawiały niewzruszenie opór. Possidere oznaczało wzięcie miasta w posiadanie, złamanie oporu, wtargnięcie poza mury. Z tego względu ten drugi termin wszedł w użycie (w III/IV wieku po Chrystusie) na określenie opętania (possessio) przez diabła, który podstępnie zaatakował duszę i wdarł się poza jej mury. Z tego względu różnica między obsesją i posesją (jakkolwiek dziwnie to słowo brzmi) polega na tym, że w obsesji miasto duszy pozostaje niezdobyte i jego mieszkańcy (myśli) są świadomi otoczenia przez wroga. Tym się obsesja jako nerwica różni od psychozy (np. paranoi), że pacjent jest świadomy swojej obsesji, to znaczy odróżnia ją od stanu nieobsesyjnego, lecz nie może się jej pozbyć, podczas gdy paranoik bierze urojenie za prawdę i nie widzi powodu do leczenia. Obsesje także należy odróżnić od fobii. „Fobia to strach przed przedmiotem w świecie zewnętrznym, którego nieobecność wystarcza, by uniknąć lęku, podczas gdy obsesja zakłada mentalne przedstawienie, którego podmiot uniknąć nie może” (M. Hayat, Obsession, w: International Dictionary of Psychoanalysis, vol. 3: Ps-S, A. de Mijolla (red.), Farmington Hills 2005, s. 1178).
109 Taką tezę stawia L. Davies w cytowanej uprzednio książce Obsession: A History. Nie od rzeczy jest także przypomnieć, za biografem Freuda, Ernstem Jonesem, że „w latach, kiedy nerwica [Freuda] była u szczytu, między 1897 i 1900, Freud stworzył swoje najbardziej oryginalne dzieła” (E. Jones, The Life and Work of Sigmund Freud, vol 1: The Formative Years and the Great Discoveries: 1856–1900, New York 1953, s. 305. Freud był w pełni świadom swojej nerwicy (a raczej nerwic: Todesangst, lęk przed śmiercią oraz Reisefieber, strach przed podróżowaniem, były najbardziej dokuczliwe) i w 1897 poddał się sam analizie. Później będzie mówił o swojej „histerii lekowej” (E. Jones, The Life and Work…, dz. cyt.). Wielu badaczy do Freudowskich obsesji zalicza także jego namiętność kolekcjonerską.
110 S. Freud, The Origins of Psychoanalysis: Letters to Wilhelm Fliess, Drafts and Notes: 1887–1902, przeł. E. Mosbacher, J. Strachey, New York 1952, s. 141. Warto zwrócić uwagę na postać tłumacza, Erika Mosbachera (1903–1998), który poza przekładem tego fundamentalnego dla zrozumiania psychoanalizy zespołu listów Freuda oraz pism Sándora Ferencziego, przełożył także (z niemieckiego i francuskiego, być może też hiszpańskiego) Ferdydurke (1961) i Kosmos (1967).
111 Rygor i rytuał związany z wyparciem impulsów popędowych nie jest, wedle Freuda, niczym nim niż ochroną przed powrotem wypartego. „Czynności ceremonialne lub natrętne powstają więc częściowo gwoli odparcia pokusy [która związana jest ze stłumionym popędem], częściowo w celu ochrony przed spodziewanym nieszczęściem” (S. Freud, Czynności natrętne, dz. cyt., s. 12). W związku z tym jednak, że czynności rytualne przepuszczają przez swoje obronne filtry zakazaną skądinąd i wypartą przyjemność, ta wraca pod przebraniem.
112 S. Freud, Zahamowanie, symptom, lęk [1925], przeł. R. Reszke, w: tegoż Histeria i lęk, Warszawa 2001 (Dzieła, t. VII), s. 211.
113 Tamże, s. 210.
114 Tamże, s. 211
115 S. Freud, Czynności natrętne, dz. cyt., s. 12.
116 W. Gombrowicz, Kosmos, dz. cyt., s. 120–121 i 142. Oczywiście mieszczą się tu także wszystkie niedostrzegalne rytuały rozkoszy, znajdujące się w obsesyjnym repertuarze Leona: lepienie kulek oraz niezwykłe wyczyny języka. Najzwięźlej jego kompensacyjną strategię oddaje zdanie: „wszystko zależy od podejścia, ujęcia intencji, panie, jeśli odcisk może boleć, to dlaczegóżby nie miał rozkoszy przysporzyć?” (Kosmos, s. 121).
117 S. Freud, Uwagi na temat pewnego przypadku nerwicy natręctw, przeł. D. Rogalski, w: tegoż, Charakter i erotyka, dz. cyt., s. 23–82.
118 Tamże, s. 30.
119 S. Freud, Zahamowanie, symptom, lęk, dz. cyt., s. 205.
120 S. Freud, Uwagi, dz. cyt., s. 37.
121 Tamże, s. 37.
122 E. Cioran, Zeszyty 1957–1972, przeł. I. Kania, Warszawa 2004, s. 226.
123 Tamże, s. 222.
124 Tamże, s. 249.
125 Tamże, s. 343.
126 Kategorię „nastrojenia” czy „położenia” [Befindlichkeit] (w przekładach angielskich state-of-mind [M. Heidegger, Being and Time, przeł. J. Macquarrie, E. Robinson, London 1962] albo attunement [M. Heidegger, Being and Time: A Translation of Sein and Zeit, przeł. J. Stambaugh, Albany 1996]) do „egzystencjalnej analityki jestestwa” wprowadził Martin Heidegger w Sein und Zeit (1927). Według Heideggera „możliwości otwierania [podmiotu] przez poznawanie są zbyt małe w porównaniu do źródłowego otwierania przez nastroje, w których jestestwo [Dasein] staje wobec swojego bycia jako «tu oto»” (M. Heidegger, Bycie i czas, przeł. B. Baran, Warszawa 1994, s. 181).
127 E. Cioran, Zeszyty, dz. cyt., s. 126.
128 Tamże, s. 168.
129 Tamże, s. 207. „Wszystko sprawia mi trudność, bo każda chwila jest dla mnie przeszkodą. Czas posiekany jest tysiącem zapór hamujących i jego i mnie. Ta nieciągłość to inne miano rozpaczy” (tamże, s. 330).
130 Tamże, s. 209.
131 Tamże, s. 140.
132 Tamże, s. 173.
133 Tamże, s. 202.
134 W krótkim komunikacie Zwangsneurose und Frömmigkeit [Nerwica natręctw i pobożność], opublikowanym w „Internationale Zeitschrift fur ärztliche Psychoanalyse” 1914, vol. 2, s. 292, węgierski uczeń i współpracownik Freuda, Sándor Ferenczi przedstawił przypadek swojej pacjentki, której życie przebiegało wedle alternatywnego rytmu przesądnej pobożności i zachowań kompulsywnych (Ferenczi nie pisze niestety jakich). Jak długo pacjentka miała się „dobrze”, czyli wolna była od symptomów obsesyjnych, pieczołowicie uczestniczyła w rytuałach religijnych. Gdy jednak tylko symptomy wracały, uważała, że skoro Bóg nie potrafił jej przed chorobą obronić, stawała się sceptyczna i antyreligijna. Ferenczi, zgadzając się z Freudem, który wykazywał cierpliwie ścisły związek nerwicy natręctw z rytuałami religijnymi (zob. S. Freud, Czynności natrętne a praktyki religijne [1907], przeł. R. Reszke, w: tegoż, Charakter i erotyka, Warszawa 1996, s. 5–14), nazywa nerwice natręctw, także za Freudem, „indywidualną religią”. Freud pisał tak: „można by się ważyć na ujęcie, że nerwica natręctw stanowi patologiczny odpowiednik religii, można by określić nerwice jako religijność indywidualną, religię zaś jako powszechną nerwicę natręctw” (S. Freud, Czynności, dz. cyt., s. 14).
135 „Jestestwo jest bytem, któremu w jego byciu chodzi o nie samo” (M. Heidegger, Bycie i czas, dz. cyt., s. 271).
136 Przypominam klasyczną myśl nieuczesaną Stanisława Jerzego Leca: „Gdy znalazłem się na dnie, usłyszałem pukanie z dołu” (S.J. Lec, Myśli nieuczesane wszystkie, Warszawa 2010, s. 399).
137 W. Gombrowicz, Kosmos, dz. cyt., s. 134.
138 Tamże, s. 92. Kategoria „za dużo” bardzo jest bliska Sartre’owskiemu „de trop”. Piszę o tym w Czarnym nurcie, dz. cyt., s. 392 i nast.
139 W. Gombrowicz, Kosmos, dz. cyt., s. 93.
140 O nowoczesnym zmęczeniu, poza wspomnianą już książką Rabinbacha, traktują dwie niedawno wydane książki: W. Martynkewicz, Das Zeitalter der Erschöpfung: Die Überforderung des Menschen durch die Moderne, Berlin 2013 oraz Leistung und Erschöpfung: Burnout in der Wettbewerbsgesellschaft, S. Neckel, G. Wagner (red.), Berlin 2013.
Auteur
THE STEFAN AND LUCY HEJNA FAMILY CHAIR IN POLISH LANGUAGE AND LITERATURE, UNIVERSITY OF ILLINOIS AT CHICAGO
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.
Maszynerie afektywne
Literackie strategie emancypacji w najnowszej polskiej poezji kobiet
Monika Glosowitz
2019