Las jest wielogatunkową relacją
p. 398-433
Texte intégral
Człowiek jest środowiskiem życia lasu.
Tomasz Wodzicki, Narodowy Program Leśny, panel „Nauka”
We wczytywaniu się w narracje Antropocenu znajduje się możliwość innego rodzaju interpretacji.
Dipesh Chakrabarty, 2015
To, co robimy lasom świata, jest lustrzanym odbiciem tego, co robimy sobie i innym.
Mahatma Gandhi (za: Maser, 2001: 230)
Opowiadając historie w Antropocenie 1
1Raymond Williams pisał, że „idea natury jest ideą człowieka” (1980: 68). James C. Scott dodałby, że jest to raczej „idea państwa” (1998). Jeśli pozostanie się na poziomie tych (antropocentrycznych) perspektyw, czy znajdzie się tam miejsce dla nieantropocentrycznych historii? Co antropolodzy mogą wnieść do tej debaty? Antropologia jest w końcu dziedziną, która w centrum swojego zainteresowania plasuje człowieka (gr. anthropos). Czy tak jest rzeczywiście? Ostatnie lata przyniosły nowe perspektywy i podejścia do wnętrza antropologii kulturowej (i społecznej). Jedne z bardziej znaczących i odważnych skupione są wokół etnografii wielogatunkowej oraz Antropocenu – propozycji ogłoszenia nowej epoki geologicznej w dziejach Ziemi. Antropolodzy już nie tylko patrzą na biologię (Ingold, 1990), ale sytuują grzyby i inne organizmy – pozaludzkie osoby (ang. non‑human persons), w centrum swojej pracy i badań. Część antropologów uważa, że w nowej geologicznej epoce, która wkrótce może zostać oficjalnie ogłoszona, zdominowanej przez jeden gatunek – homo sapiens, ochrzczonej mianem Antropocenu, paradoksalnie nie ma już miejsca na „tylko ludzką” antropologię 2.
2Celem tego rozdziału jest refleksja nad pytaniem, czy „pozaludzka antropologia” (ang. anthropology beyond human, Kohn, 2013) jest rzeczywiście możliwa oraz czy istnieje w polityce szansa na wyjście poza człowieka. Przyjmuję, że mimo obciążenia wynikającego z nazwy, antropologia może stać się dyscypliną, która otworzy przestrzeń do ważnej dyskusji o potrzebie nowego ujęcia i podejścia do polityki. Opierając się na tych założeniach oraz na doświadczeniach zgromadzonych podczas moich badań terenowych, chcę podjąć próbę pokazania, że antropologia jest właśnie tą dziedziną, która umożliwia przemyślenie terminu pozaludzkich, nie‑ludzkich aktorów. Antropologia może podołać temu zadaniu, ponieważ to właśnie ona dostarcza narzędzi pokazujących, że myślenie pr z e z człowieka 3, takiego jakiego implikuje termin anthropos, nigdy nie było wystarczające. Moim celem nie jest udzielenie jednoznacznych odpowiedzi, ale wzbudzenie pytań, które zmuszają do jeszcze głębszej i intensywniejszej refleksji na temat świata, w którym żyjemy. W którym nie żyjemy sami.
Etnografia wielogatunkowa i Antropocen – nowe kierunki w antropologii?
3Na przestrzeni ostatnich kilku lat w antropologii pojawił się nowy sposób refleksji na temat otaczającego świata i istot w nim żyjących. Są to etnografia wielogatunkowa oraz antropologiczne rozważania na temat Antropocenu. Pojawienie się tych podejść musi być rozpatrywane w szerszym kontekście. Powinny być one interpretowane jako efekt aktualnej kondycji planety, która powiązana jest z naszym (ludzi) jej zamieszkiwaniem. Należą do nich: gwałtowny spadek bioróżnorodności, wielkie wymieranie gatunków, wylesianie regionów tropikalnych, degradacja gleb, zanieczyszczenie powietrza, topienie się lodowców Arktyki oraz podobne zjawiska, które zwykło się zamykać w terminie „zmiany klimatu”. Ludzie są świadkami dynamicznych i radykalnych transformacji ich otoczenia i poszukują sposobów na zaklasyfikowanie, organizację, nazwanie tych nowych doświadczeń. Człowiek postrzegany jest jako przyczyna i twórca tego „kryzysu”, „katastrofy” lub jakkolwiek jeszcze, bazując na różnych apokaliptycznych narracjach, ten okres jest nazywany. Narasta obawa, iż na Ziemi żyje zbyt wielu ludzi. Sam człowiek (i jego działalność) stał się największym zagrożeniem dla ludzkości. Część Zachodu („Północy”) straciła zainteresowanie rozwojem. Nie chce być już dłużej nowoczesna, ale jednocześnie nie chce pozwolić być „nareszcie” nowoczesną rozwijającej się „Reszcie” świata. Zachodni człowiek chce być bezpieczny, chce przeżyć i „mieć przyszłość” 4.
4Krytyczna refleksja odnosząca się do wymienionych dwóch podejść potrzebuje solidnej, teoretycznej podstawy, otwartych dyskusji i odważnych głosów, które będą w stanie wprowadzić je do politycznej debaty. Dlatego potrzebna jest akademia i akademicy. Po posthumanizmie, postkolonializmie, postfeminizmie i innych przełomowych perspektywach w ramach szerokiej refleksji humanistycznej uformowała się przestrzeń, która umożliwiła pojawienie się nowych nurtów wewnątrz antropologii: etnografii wielogatunkowej i założenia, iż żyjemy i prowadzimy badania w nowej epoce zwanej Antropocenem. Jeśli uznamy, że są to intelektualne narzędzia dobre do myślenia z nimi i przez nie, wówczas mogą mieć one potencjalny kreatywny wkład w nasze rozumienie współczesnego świata i nas samych. Należy jednak pamiętać, że jednocześnie przynoszą one ograniczenia. Część badaczy słusznie zauważa, że wiążą się one z uproszczeniami czasu i przestrzeni (Haraway et al., 2015), umacniają ustanowione hierarchie (Latour, 2014), rozmywają odpowiedzialność oraz wzmacniają różne wersje kolonializmu (Chakrabarty, 2009). Jak ujął to Nils Bubandt: „są one spadkobiercami zachodniego dziedzictwa i zachodniej logiki” (Haraway i in., 2015: 13).
Etnografia nie (tylko) o ludziach
5W 2010 roku Eben Kirksey i Stefan Helmreich napisali:
Na antropologicznej scenie pojawił się nowy rodzaj pisania i sposób prowadzenia badań: etnografia wielogatunkowa. Istoty wcześniej pojawiające się na marginesach zainteresowania antropologii – jako części krajobrazu, jedzenie dla ludzi, symbole – teraz wypchnięte zostały na pierwszy plan w najnowszych badaniach etnograficznych. (…) Etnografowie wielogatunkowi studiują życie organizmów, których życie i śmierć powiązane są ze społecznymi światami ludzi. (2010: 545)
6To podejście pojawiło się na przecięciu trzech interdyscyplinarnych nurtów badawczych: studiów środowiskowych, studiów nad nauką i technologią (STS) oraz studiów zwierzęcych. W ramach tego nowego ujęcia takie organizmy, jak insekty, grzyby, mikroby stały się częścią antropologicznych dyskusji. Badacze starają się podkreślić fakt, że nie tylko użyteczne rośliny i charyzmatyczne zwierzęta są dobre do życia z. „Etnografia wielogatunkowa koncentruje się na tym, jak wielość warunków życia organizmów kształtuje się i jest kształtowana przez czynniki polityczne, ekonomiczne i kulturowe” (Kirksey, Helmreich, 2010: 545). W ramach tego podejścia dąży się do osiągnięcia dwóch celów: 1. oddania głosu lub/i sprawczości nie‑ludziom, którzy pozostawali na obrzeżach zainteresowań badawczych, 2. zachęcenia badaczy do przemyślenia analitycznych konceptów i porządków epistemicznych, które ustanawiają dychotomie dające prymat ludzkiej wiedzy (i konkretnym rodzajom tej wiedzy) nad potencjałem innych istot (Gibson, Venkateswar, 2015: 13–14). Ten rodzaj podejścia zmusza do postawienia pytania, czy żyjemy w czasach, w których bariera między naturą i kulturą rozpada się, a jeśli tak, co to znaczy stawać się, być i żyć jako człowiek w ytch granicznych czasach?
„Zatruty prezent” Antropocenu
7Idea granicy pozwala mi przejść do drugiego podejścia – konceptu Antropocenu, nowej epoki geologicznej, o którą wkrótce może poszerzyć się obowiązująca periodyzacja dziejów Ziemi. Określenie to jako nazwa nowej epoki zostało zaproponowane na początku XX wieku przez Paula Crutzena, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie chemii. Dwa podstawowe założenia związane z Antropocenem są następujące: 1. Ziemia opuszcza aktualną epokę – holocen, 2. dzieje się tak za sprawą aktywności człowieka (ludzkości), dlatego też człowiek powinien być postrzegany jako najsilniejsza siła geologiczna funkcjonująca obecnie na Ziemi (Steffen et al., 2011). Jak można przeczytać w czasopiśmie „Nature”:
Ludzka aktywność jest teraz globalna i jest dominującą przyczyną większości ze współczesnych zmian środowiska. Wpływ działalności człowieka będzie prawdopodobnie obserwowalny w geologicznych warstwach stratygraficznych przez następne miliony lat, co sugeruje, że nowa epoka właśnie się zaczęła. (Simon, Maslim, 2015: 171)
8Głosy domagające się anonsowania nowej epoki zmuszają nas z kolei do zapytania o to, gdzie (i czy) znajdują się granice ludzkiego wpływu na inne organizmy i środowisko? Gdzie są limity zmian spowodowanych przez ludzi i ich przemysł? Kto jest odpowiedzialny za Antropocen? Które zmiany są złe, a które niezbędne oraz kto ma prawo do ich osądzania i zarządzania nimi? Co oznacza postęp i wzrost w Antropocenie 5? Pojawia się też pytanie, które jest szczególnie interesujące – czy Antropocen jest tak niebezpieczny jak dychotomia natura vs kultura i w efekcie potwierdza tylko wyjątkowość człowieka, komodyfikację (utowarowienie) zasobów naturalnych oraz innych istot? Gdy człowiek jest jedną siłą odpowiedzialną za zmiany na planecie, czy nie jest on ponownie (lub ciągle) „w centrum” jako samowystarczalny homo cogitus 6? „Antropocen jest wytworzony jako akt gatunku ludzkiego” – twierdzi Donna Haraway – który „przez podkreślanie «anthroposu» i etymologiczne ignorowanie innych gatunków rysuje siebie jako rezultat wyłącznie ludzkiego działania” (Haraway i in., 2015: 5). Czy w ten sposób usuwamy granicę między naturą i kulturą, ludźmi i nie‑ludźmi, czy raczej budujemy nową zaporę? Dlatego antropolodzy pytają, czy Antropocen jest „czymś do odkrycia przez geologów, [czy raczej] jest produktem ludzkiej myśli i refleksji?” (Gibson, Venkateswar, 2015: 8).
9Termin ten jest problematyczny dla antropologów, co zostało trafnie wyartykułowane przez Bruno Latoura w grudniu 2014 roku w ramach wykładu dla American Anthropological Association. Zgodnie z jego wykładnią, Antropocen może okazać się „zatrutym prezentem” dla antropologów. Wielu badaczy już to dostrzegło. Latour, podobnie jak Haraway i Alf Hornborg przygląda się dokładnie nazwie zaproponowanej przez Andreasa Malma – Kapitalocen (ang. Capitalocene) „«Anthropos» z Antropocenu to wcale nie ktokolwiek lub każdy. Jest on skonstruowany z dokładnie zlokalizowanych powiązań pomiędzy ciałami tych indywiduów, których odpowiedzialność jest oszałamiająca” (Latour, 2014: 6). Tym samym Latour odpowiada na pytanie, co (a raczej kto) kryje się za hybrydą Antropocenu. Za maską nowej epoki kryje się Kapitalocen. Ludzkość, najsilniejsza siła geologiczna Antropocenu, staje się nagle pusta. Powtarzając za Dipeshem Chakrabartym, kto jest tym wielkim „my” w Antropocenie? Nie ma nikogo, kto odpowie: „ja”.
10Inna ciekawa refleksja dotycząca konsekwencji implementacji terminu Antropocen do nauk humanistycznych została wyartykułowana przez Dipesha Chakrabartego (2009). Jego zdaniem, jesteśmy świadkami zderzenia ugruntowanych i kluczowych dla humanistycznej refleksji granic, które oddzielają historię naturalną i historię człowieka. Historia człowieka nie jest taka stara, możemy ją śledzić na przestrzeni ostatnich kilku tysiącleci. Druga, naturalna, która wytyczana jest na podstawie osadów geologicznych, liczona jest w miliardach lat. Teraz, w Antropocenie, ludzie stali się siłą geologiczną. Jednakże konstytuują ją tylko wspólnie, zbiorowo, w ramie uniwersalnej kategorii jako g atu n e k. To właśnie kategoria gatunku pozwala połączyć uprzednio rozdzielone temporalności i przestrzenie: różne ludzkości stają się jedną – ludzkością‑siłą geologiczną. To połączenie i terminy są niespodziewanymi rezultatami Antropocenu w humanistyce. Humaniści nie badają warstw ziemi, skupiają się na pozostałościach poprzednich generacji, których doświadczenie staramy się sobie wyobrazić i zrekonstruować. Innymi słowy, próbujemy sobie wyobrazić, jak to było być człowiekiem w tamtych czasach lub miejscach. Do jakiego historycznego doświadczenia możemy się odnieść, gdy mówimy o gatunku? Homo sapiens jest tylko jednym reprezentantem tego terminu. Nie można zrekonstruować historycznego doświadczenia „bycia gatunkiem”; jedyne, czego możemy doświadczyć, to konkretne, historycznie i czasowo osadzone konsekwencje. Chakrabarty w swojej analizie idzie dalej, pokazując, że jeśli nawet czytelnik jego artykułu nie postrzega siebie i nie czuje, że jest „siłą geologiczną” w tym konkretnym momencie lub po prostu na co dzień, to jako gatunek ludzie rzeczywiście t a k ą siłą są. W naszej współczesności teraźniejszy geologiczny stan planety i teraźniejsza historia człowieka zostają splątane lub raczej są jednym. Antropocen jest czasem, w którym musimy połączyć wcześniej rozdzielone skale – skalę czasu Ziemi (historia naturalna) i skalę człowieka (historia ludzkości). W szczególności tyczy się to historii kapitalizmu, który zdaniem Chakrabarty’ego pomógł nam ześlizgnąć się w Antropocen. Oznacza to, że zachodzi potrzeba przekształcenia myślenia historycznego.
11Jednak historyk ten nie zgadza się na redukcję całej historii obecnego „kryzysu klimatycznego” wyłącznie do dziedzictwa kapitalizmu. Nawet jeśli teraz Antropocen może przywołać w światło reflektorów owo „niebezpieczne my”, które umożliwia rozpuszczenie odpowiedzialności za „logikę nierówności”, to z czasem szalup ratunkowych zabraknie także dla tych bogatych i uprzywilejowanych (2014: 75). Wtóruje mu Haraway, pisząc, że: „teraz ziemia pełna jest uchodźców, zarówno ludzkich jak i nie, a dla nikogo z nich nie ma schronienia” (2015: 160), po czym dodaje, iż w niedługiej perspektywie my wszyscy, wliczając w to bogaty Zachód, staniemy się rodzajem klimatycznych uchodźców.
Co zrobić z Antropocenem i etnografią wielogatunkową?
12Korzystając z dwóch powyższych podejść oraz z moich refleksji nabudowanych na antropologicznej i humanistycznej literaturze, chciałabym założyć, że jest nam potrzebna nie nowa – (kolejna) nieantropocentryczna polityka, ale nowe podejście do antropologii lub generalnie nowa humanistyka z poszerzoną definicją człowieka i ludzkości7. Potrzeba nam głębszej i ciągle aktualizowanej refleksji nad tym, co to znaczy być człowiekiem dzisiaj, w tym określonym kontekście i w czasie 8. Zachodzi potrzeba przemyślenia tego, czym jest anthropos nie tylko w ramach terminu Antropocen, co proponują Palsson i Szerszyński, Chakrabarty, Latour i inni, ale także anthroposu konstytuującego dziedzinę – antropologię.
13Ośmielam się tutaj postulować nie powrót do radykalnego humanizmu czy do postawienia „człowieka w centrum”, skąd powinien być zdetronizowany przez posthumanizm. Nowa, szersza definicja anthroposu mogłaby opierać się na założeniu stanowiącym, że człowiek jest wielogatunkowym (i w zasadzie wielowymiarowym) projektem. Jedno z największych niebezpieczeństw humanizmu związane jest z przekonaniem, że jako ludzie, ale także jako ludzkość, jesteśmy wyjątkowymi i samowystarczalnymi indywiduami. To przekonanie było źródłem kardynalnej binarnej opozycji, tak wpływowej w historii i teorii nie tylko antropologii, ale także w historii nowoczesnego świata – dychotomii między naturą a kulturą 9. Palsson pisze, że nawet zrekonstruowana i zdyskredytowana we współczesnej humanistyce, ciągle jest ona fundamentem naszego myślenia o świecie i produkcji wiedzy (2013). Tymczasem nie tylko nigdy nie byliśmy nowocześni (jak pisze Latour, 1993), ale także nigdy nie byliśmy indywiduami (Gilbert i in., 2012). O uznanie tych konstatacji dopominają się m.in. Haraway (2003, 2008), Tsing (2011, 2012, 2013, 2015), Kohn (2014), Hartigan (2014) i w podobnym duchu Latour (1993): „osoby i rzeczy nie istnieją jako zamknięte, ograniczone jednostki, zdystansowane od ich otoczenia, ale raczej każda z nich powstaje jako ogniwo kreatywnego wzrostu i rozwoju wewnątrz nieograniczonego i stale rozwijającego się pola relacji” (Ingold, 2011: 87).
14Życie jest wiązką relacji. Relacje powołują nas do życia 10. Nie można myśleć o człowieku w oderwaniu od innych organizmów i środowiska, w którym żyje. Inne rodzaje istot mają znaczenie, i to, jak te inne rodzaje istot nas w i d z ą, także ma znaczenie. Dlatego też Eduardo Kohn w książce How forests think, kiedy proponuje nową antropologię – antropologię życia (ang. anthropology of life), pisze: „W przemyśleniu tego, kim jest człowiek, musimy także uwzględnić, jakiego rodzaju antropologia będzie adekwatna do podjęcia badań nad tym człowiekiem” (2013: 6). Dotychczas, jak kontynuuje Kohn:
antropologia społeczna i kulturowa (…) przyjmuje za atrybuty dystynktywne dla ludzi: język, kulturę, społeczeństwo, historię – i używa ich do wypracowania narzędzi pozwalających tych ludzi zrozumieć. W tym procesie obiekt analizy staje się izomorficzny z samą analizą. W rezultacie nie jesteśmy w stanie zobaczyć mnogości sposobów, za pomocą których ludzie są powiązani z szerszym światem życia, i tego, jak te fundamentalne powiązania zmieniają to, co może oznaczać bycie człowiekiem. (2013: 6)
15Nie‑ludzie mają wielki (powiedziałabym, że nawet większy, niż do tej pory sądzono w naukach społecznych) wpływ na to, kogo i kiedy postrzegamy jako człowieka. Mam tu na myśli inne gatunki istot żywych, ale także technologię, naukę i prawo 11. Co oznacza być człowiekiem w świecie, w którym ludzkość jest najsilniejszą siłą geologiczną, w których można odczytać genom mamuta i przymierzać się do jego „reprodukowania”? Lub w czasach, kiedy pierwszy raz w historii światowa korporacja (Monsanto) stanie przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze za ekoeksterminację, zbrodnie przeciwko naturze, które rozpatrywane będą jako zbrodnie przeciwko ludzkości 12? Lub w czasach, w których Konstytucje Boliwii i Ekwadoru zabezpieczają prawa Matki Ziemi, Pachamamy, i postrzegają je jako podmioty prawa 13? To pytania, które musimy sobie zadawać, rozważać i z którymi musimy się zmierzyć. Są to pytania dla nowej antropologii.
16Warto zwrócić uwagę także na potrzebę drugiej zmiany: dostrzeżenia (i zaakceptowania) tego, że zawsze i na dobre jesteśmy istotami biospołecznymi (ang. biosocial beings) lub używając terminologii Ingolda, biospołecznie stajemy się (ang. biosocial becomings) (Ingold, 2013). Jesteśmy w procesie stawania się, jak nigdy nieukończony projekt. Ludzkość, jak postuluje Ingold za Deleuze’em i Guattarim:
nie jest związana z terytorium z samego faktu przynależności gatunkowej lub z powodu narodzenia się wewnątrz określonej kultury lub społeczeństwa. Jest to raczej coś, nad czym nieustannie musimy pracować i za co, w związku z tym, ponosimy odpowiedzialność. Życie jest zadaniem, w którym musimy tworzyć siebie, nieustannie i wspólnie. Każdy z nas jest osadzony w świecie wzdłuż określonych sposobów życia lub „linii stawania się” (…). To jest zawsze praca w toku. (2013: 8)
17Jeśli życie rozumiane jest jako „splot wzajemnie warunkujących się relacji”, może ono być określane jako społeczne. W tym sensie każde życie jest społeczne, podobnie jak każde jest biologiczne. Ingold dodaje, że jeśli chcemy przyjrzeć się lepiej fenomenowi życia, musi być ono postrzegane jako biospołeczny proces, w którym ‘biologiczne’ i ‘społeczne’ nie są komplementarne, ale są jednym i tym samym, nie ma rozdzielenia między nimi. To prowadzi do konkluzji: nie możemy bać się biologicznego i skupiać się wyłącznie na społecznych konstruktach dotyczących ciała (ludzkiego). To byłoby antropocentryczne, redukujące do ograniczonej teraźniejszości, czasu i przestrzeni. Nasze ciała są ucieleśnionym doświadczeniem poprzednich pokoleń i złożonością relacji ze środowiskiem. Zderzenie, tak ostrożnie dekonstruowane przez Chakrabarty’ego, przypomina się tutaj ponownie – naturalna historia nie jest historią człowieka. Historia jest radykalnie odmienna od natury. Historia zawiera w sobie przyczynę i powód; gdy natura jest przypadkowa, nie ma rozumowego środka, jest pusta. Jednak w czasach antropogenicznych zmian klimatu ta dystynkcja wydaje się tak krucha jak nigdy dotąd i nie daje się już dłużej utrzymać.
Przecięcie skal
18Julia Adeney Thomas, rozważając współczesne relacje pomiędzy historykami i biologami, podkreśla, że „w rozważaniach nad Antropocenem wszystkie skale mają znaczenie, ale nie jest jasne, czy wszystkie są równie ważne dla naszej dyscypliny” (2014: 1589). Podobnie jak z historią, sprawa ma się z antropologią – skale są niezmiernie istotne. Najpierw jesteśmy zainteresowani lokalnością, która pozwala nam przenieść się ponad nią i zobaczyć szerszy obraz. Dlatego też tym, przede wszystkim chcę zaczerpnąć z powyżej omawianych dwóch podejść wewnątrz współczesnej antropologicznej dyskusji, jest refleksja o przecięciu skal.
19Po pierwsze, etnografia wielogatunkowa i Antropocen umożliwiają wzbudzenie wątpliwości co do tego, że człowiek jest uniwersalną i główną skalą. Człowiek nie jest „miarą wszechrzeczy”, dlatego też wyobrażenie o Antropocenie powinno być wykorzystywane ostrożnie. Bardzo łatwo jest ześlizgnąć się w pułapkę „epoki człowieka”. Toteż pierwszy krok powinien wiązać się z nieustanną aktualizacją refleksji odnoszącą się do tego, co to znaczy „człowiek”. Gdy przyjmie się założenie, że człowiek jest złożonym (w tym także wielogatunkowym) projektem, który jest człowiekiem przez relacje i dzięki nim , można zgodzić się co do tego, że w Antropocenie to nie człowiek jest punktem odniesienia, ale relacje, w które jest on wplątany, praktyki z tym powiązane oraz ich konsekwencje. Antropocen ma w centrum sieć relacji, zamiast dotychczasowego samotnego człowieka. Jest on nieodłączną ich częścią, ale nie jedyną. Taki rodzaj myślenia wymaga zaakceptowania tego, że relacje pojawiają się na lokalnym poziomie, w konkretnych miejscach. Zaproponowane spojrzenie na człowieka i na źródła Antropocenu wprowadza mikroskalę – lokalność. Nie powinno pomijać się perspektywy badawczej, która skupia się na relacjach zachodzących pomiędzy poszczególnymi organizmami14.
20Z drugiej strony, nowe podejścia w antropologii stale odsyłają do rozpatrywania makroskali:
By nazywać ludzkie istoty czynnikami geologicznymi, należy rozszerzyć skalę wyobraźni na temat człowieka (…), bo mogliśmy stać się czynnikami geologicznymi tylko w perspektywie historycznej oraz kolektywnie, to jest wtedy, kiedy osiągnęliśmy określoną liczbę, wynaleźliśmy technologie, które mają odpowiednio dużą skalę, aby oddziaływać na całą planetę. (Chakrabarty, 2009: 206–207)
21Chakrabarty pokazuje, że Antropocen przynosi uniwersalność gatunku – wszyscy ludzie jako ludzkość, jako reprezentanci gatunku homo sapiens, są geologiczną siłą. To, co chciałabym wydobyć z jego perspektywy, to nie globalna skala myślenia o człowieku, ale znaczenie makroskali i powiązana z nią złożoność relacji. Etnografia wielogatunkowa i Antropocen umieszczają w centrum zainteresowania okoliczności wskazujące na to, że relacje pomiędzy organizmami na lokalnym poziomie (poziom ontogenezy, por. Ingold, 2013) nie są wolne, niezależne i dowolne. Są warunkowane przez dużo szersze ramy zależności. Co ważne w tym punkcie, skale te nie układają się w zależność odpowiadającą bazie i nadbudowie lub układance, w której ontogeniczne skale są małymi kawałkami, budującymi większy obraz. Makroskala nie jest konstytuowana z kilku mikroskal. Odpowiadają one raczej systemowi naczyń połączonych, w których zachodzi ciągła fluktuacja – nie tylko nie ma makroskali bez skal ontogenicznych, ale także ontogenezy bez makroramy 15. Co więcej, żadna z nich nie jest ostatecznie uformowana, dana, ale nieustannie zmieniają się nawzajem, przekształcają i łączą w nowy sposób.
22Etnografia wielogatunkowa i Antropocen podkreślają te dwie skale (mikro i makro) i ich wzajemne przecinanie się. Antropocen może być postrzegany jako świat, który nie istnieje bez nich, w którym z kolei one nie istnieją bez siebie nawzajem. Skala lokalna jest poziomem relacji między poszczególnymi istotami – ludźmi, grzybami, drzewami; to relacja jeden na jeden – organizm z organizmem. Te relacje przenoszą nas wyżej, do makroskali, gdzie te zależności są osadzone. Stosunek do określonej grupy zwierząt (drapieżników, gatunków rodzimych, inwazyjnych, zwierząt posiadających cenne futro itp.) może być efektem złożonych, długotrwałych i dalekosiężnych procesów, które włączają przestrzenie, temporalności i historie wykraczające daleko poza układ pomiędzy konkretnymi organizmami. Ingold pisze, że środowisko i organizmy są tworzone przez ich wspólne bycie w środowisku. Środowisko i organizmy wewnątrz niego są splątaną całością i powołują się nawzajem do życia przez swoją koegzystencję. Nie są uformowane i całkowicie ukonstytuowane, ale stają się w relacji. Zgadzam się z taką wykładnią, jednak istnieje jeszcze druga strona medalu– nazywam ją tutaj historią środowiskową, która niesie w sobie nie tylko pamięć poprzednich działań podjętych w tym środowisku, ale także pozwala rozszerzać się relacjom na rozleglejsze czasy i miejsca. W tym sensie ontogeneza, nawet jeśli ograniczona do ciał organizmów uwikłanych w daną relację, wykracza poza nie poprzez sieć połączeń i powiązań.
Las relacji
23Z mojej perspektywy tutaj znajduje się siła badań antropologicznych w czasach Antropocenu. Antropologiczne badania terenowe są ugruntowane w lokalnym kontekście, ale nie pozostają wyłącznie w nim. Przedstawiciele tej dziedziny starą się być świadomi kluczowego znaczenia skal. Stuart Kirsch idzie o krok dalej w definiowaniu roli współczesnej antropologii: „antropolodzy powinni mobilizować swoją etnograficzną wiedzę z jednej badawczej lokalizacji do adresowania naglących, społecznych i środowiskowych wątpliwości w innych częściach świata. To jedna z wersji uprawiania «polityki czasu»” (2015).
24Kolejna część rozdziału dotyczy przecięcia się skal, które stało się przedmiotem moich badań i które znalazłam w polskich lasach. Poniżej prezentuję dwa przykłady wydobyte z gęstej sieci relacji i powiązań. To czego się podejmuję, to opowiedzenie historii lasu, w którym prowadziłam badania. Zgodnie z zaproponowanym powyżej podejściem, nazywam go wielogatunkowym krajobrazem (Tsing, 2013; 2015), w którym wielu aktorów, ludzkich i pozaludzkich, jest nierozerwalnie powiązanych.
Polowania dygnitarzy
25Pierwszy przykład oparty jest na pracy z leśnikami. W ciągu ostatnich pięciu lat spędziłam wiele godzin i dni na obserwacji leśników oraz pośród nich, i równie wiele czasu na rozmowach, wywiadach w ich domach i biurach. W tym rozdziale chcę opisać odmienną historię od tych zaprezentowanych w dotychczasowych częściach. Tym razem nie ma to być analiza wpływów państwa, wartościowania lasu czy opis wpływowej instytucji w postsocjalistycznych realiach. To opowieść o ludziach, których spotkałam podczas moich leśnych poszukiwań, i środowisku ich stawania się. Przewodnikiem w tym podrozdziale będzie emerytowany leśnik Osika. Dziś ma on przeszło siedemdziesiąt lat, a przeprowadził się do bieszczadzkiego lasu, w którego okolicach prowadziłam badania, pod koniec lat pięćdziesiątych, gdy ta część Bieszczadów została włączona do Polski na mocy porozumienia ze Związkiem Radzieckim. Historia jego życia pozwala mi pokazać, że leśnicy stają się biospołecznymi organizmami. Powstają w relacji z ich środowiskiem, które jest zawsze wielogatunkowym krajobrazem (Tsing, 2013). W wypadku leśników tym środowiskiem jest las, w którym pracują i żyją. Są oni zaledwie jednym elementem tej scenerii złożonej z wielu mieszkańców. Jeśli chcemy przyjrzeć się leśnikowi, spróbować opowiedzieć jego historię, ludzie nie mogą być jedynym punktem odniesienia. Rozpoczynam więc tę część od założenia, że jeśli chcę znaleźć odpowiedź na pytanie: „Kim są leśnicy, z którymi pracuję?”, to muszę przyjąć, że człowiek jest wielogatunkowym projektem, a także, że „podzielanie życia implikuje stawanie się sobą podczas bycia innych” (Lestel, Taylor, 2013: 183). Las widziany jako symbol, ale także materialna przestrzeń złożona z wielogatunkowych oraz (wielo)ludzkich relacji staje się kluczowym czynnikiem dla zrozumienia leśników i odpowiedzi na pytanie, kim oni są.
26Współuczestniczę w pisaniu opowieści, która jest wspólna dla wspomnianego leśnika Osiki i jego wielogatunkowego krajobrazu – lasu w południowo‑wschodnim krańcu Polski (w bieszczadzkich górach), a znana jest pośród polskich leśników jako polowania dygnitarzy lub polowania dewizowe. W czasach socjalizmu tworzono specjalne, zamknięte i chronione tereny, do których dostęp był zarezerwowany dla najważniejszych partyjnych oficjeli. Były to obszary łowieckie, na których występowały (lub na których tworzono, a następnie dbano o ich utrzymanie) wyjątkowo dobre warunki do polowań. Zdarzało się, że w takie miejsca sprowadzano specjalne gatunki zwierząt (w Bieszczadach strefy do polowań pokrywały się z obszarami reintrodukcji żubrów). W Bieszczadach ta wytyczona przestrzeń znajdowała się pod wojskową ochroną, jednak to lokalni leśnicy byli odpowiedzialni za jej nadzorowanie: utrzymywanie odpowiedniej ilości i jakości zwierzyny łownej, udogodnienia dla myśliwych (miejsca noclegowe, pożywienie, zaopatrzenie niezbędne dla przyjezdnych), jak również organizację przebiegu polowań: towarzyszyli myśliwym, dbali o zapewnienie dobrej okazji do oddania strzału itp. Drugą grupę, obok państwowych dygnitarzy, która mogła polować w takich miejscach, stanowili zagraniczni (głównie zachodni) myśliwi, którzy za takie polowania płacili obcą walutą – dewizami. Stąd wzięło się ich określenie: dewizowcy, ludzie z dewizami. Polowania dewizowe były ważnym źródłem obcej waluty (zwłaszcza dolarów) na polskim rynku w czasach socjalizmu.
27Osika, jak już wspomniałam, jest emerytowanym leśnikiem po siedemdziesiątce. Mimo to nadal wygląda bardzo zdrowo i nad wyraz krzepko. Ma sprężysty i szybki krok, jakby planował zaraz ruszyć zaznaczać drzewa albo sprawdzać trzebież w którymś z oddziałów w drzewostanach porastających stoki za starą leśniczówką. Jest smukły i pomarszczony jak miejscowe buki, z których wiele w tej okolicy zostało posadzonych przez niego. Zdecydowanie przywykł do lokalnych mroźnych zim. Siedzimy w jego salonie, gdzie rozpalony kominek jest jedynym źródłem ogrzewania. Po dwóch godzinach rozmowy już tylko kilka małych pomarańczowych odłamków drewna dopalało się w środku, dając raczej nadzieję ciepła, niż jego realne odczucie. Osika zachowywał się, jakby zimno wcale nie penetrowało jego ciała. Sam nakierował naszą rozmowę na polowania dygnitarzy:
Wie pani, jak się miało dobre tereny łowieckie, to czy się chciało czy nie, to się musiało polować [śmiech]. Inaczej by nie był nadleśniczym. Więc to nie było tak: „Szanowny panie, pan tu łaskawie podprowadzi na przykład Kiszczaka”. Przyjeżdżał Kiszczak i miał być zadowolony z polowania (…). A jak sekretarze przyjeżdżały, kurna, czy generały, to się musiało polować, to nie było innego wyjścia. A czy się opłaciło polować z dygnitarzami? Się opłaciło, bo się dostawało na przykład talony na samochody. Wtedy, kiedy nic nie było, jak dawali, to cholera, czemu by miał nie brać? Różnie to w lasach tych bywało. Wtedy my, leśnicy, zarabiali bardzo źle.
28Jego wielogatunkowy krajobraz nie jest ograniczony wyłącznie do leśników, polujących dygnitarzy i zwierzyny łownej. Jest on dużo gęstszą i wielopoziomową siecią. Aby stworzyć „dobre tereny łowieckie”, leśnicy musieli wejść w szczególne relacje z konkretnymi gatunkami zwierząt, zwłaszcza z jeleniami. Tym, co stanowiło przedmiot szczególnej uwagi, były ich poroża. Wówczas jelenie stały się „uprzywilejowanymi” zwierzętami w regionie i ich populacja była bardzo duża. Należy dodać, że utrzymywanie dużej populacji jeleniowatych nie jest zadaniem wpisanym w struktury zasobowego modelu leśnictwa, który wówczas obowiązywał w Polsce. Taka zwierzyna może spowodować znaczne szkody w drzewostanach leśnych, szczególnie wówczas gdy zostanie zachwiana równowaga w ramach jej populacji. Ogromne pogłowie jeleniowatych w Karpatach w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych współuczestniczyło w opóźnieniu wzrostu jednej klasy wieku lasu. Jak tłumaczył mi ów leśnik, siewki i sadzonki młodych drzewek nie mogły wyrosnąć, ponieważ były nieustanne zgryzane przez jelenie. W efekcie leśnicy nie mogli wyhodować nowego pokolenia drzew, co było jednym z głównych zadań ich profesji. Brak jednego pokolenia drzewa daje się nadal zidentyfikować we współczesnym leśnym krajobrazie tej części Polski. Od lat pięćdziesiątych leśnicy zostali umieszczeni w sieci relacji ze zwierzętami, drzewami, polityką, ekonomią, a z czasem także z myśliwymi.
29Wątek odnowienia nowej klasy wieku lasu jest tak ważny, gdyż tak jak już wspomniałam i czego dotyczył rozdział czwarty, gospodarka leśna w socjalistycznej Polsce znajdowała się w sporym oddaleniu od nośnej idei zrównoważonego rozwoju, a jej podstawą była eksploatacja surowca. Oznacza to, że zadaniem leśników było połączenie wycinki z organizacją nowych upraw, najlepiej szybko rosnących drzew, które w przyszłości będą mogły zostać wykorzystane do kolejnej ścinki, a tym samym do komercyjnej sprzedaży 16. Bieszczady stały się areną implementacji nowego leśnego planu. Setki ludzi przybywały tam do pracy przy ścince i sadzeniach. Wówczas swoje złote czasy przeżywał Hotel Pielęgniarek, który stanowił ważny punkt w opowieści Jadwigi z rozdziału pierwszego. Kobiety, które czasowo się do niego wprowadzały, zatrudniane były przy pielęgnacji lasu, nowych upraw, stąd też żartobliwie nazywano je pielęgniarkami, a ich kwaterę Hotelem Pielęgniarek. Wiele wysiłku i pieniędzy wkładano w próby zagospodarowania nowych drzewostanów. Część z nich swój żywot kończyła jednak w żołądkach jeleni. W tym samym czasie ogromne ilości okazałych buków, jodeł i świerków były ścinane wewnątrz karpackich ostępów, tak by sprostać wymogom centralnie narzuconego planu. Drzewa zmieniały się w stosy drewna – zasób, który powinien zostać pozyskany i sprzedany. Zgodnie z centralnym planem każde nadleśnictwo otrzymywało swój zakres pozyskania, zawierający kategoryczne limity. Nie miało znaczenia to, że lokalni leśnicy nie byli wstanie ich osiągnąć. Ilość kłód wyciągniętych z lasu powinna się była bezwzględnie pokrywać z cyframi wpisanymi w tabelki przez oficjeli z odległej stolicy. W tamtych czasach Puszcza Karpacka była jednym z najmniej ludnych miejsc w Europie (dziś nadal jest najbardziej zalesioną częścią Polski). Pięćdziesiąt lat temu nie było tam dróg, elektryczności ani nawet stałego osadnictwa. Okolica była pokryta przez gęsty, niedostępny las. Las, który, tak jak pisałam wcześniej, zgodnie z planem ówczesnych władz, miał stać się zasobem. Jednak pytanie, które każdego dnia zadawali sobie lokalni leśnicy, brzmiało: jak wypełnić plan, gdy nie ma możliwości wycinki wymaganej ilości drzew, ponieważ nadal nie można się dostać do konkretnych drzewostanów, nie ma odpowiednich dróg zrywkowych (lub nie ma ich w ogóle), nie ma ciężarówek, które są w stanie wjechać do lasu i dowieźć zakontraktowany surowiec do tartaków w mieście, nie ma tylu drwali i wystarczająco silnych koni, które mogłyby wyciągnąć kłody z górskiego lasu, do którego nie ma jak dostarczyć wyspecjalizowanego sprzętu?
30„My, leśnicy, zbudowaliśmy Bieszczady” – powiedział mi Osika pewnego wieczoru. Ale to nie był dla nich łatwy proces. Ceną za niego były złamane kariery i pogrzebane życiowe plany wielu młodych leśników z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i nawet jeszcze osiemdziesiątych: „Tu kupę leśników odchodziło na tarczy, a nie z tarczą. To wyjątki były, że odchodził z honorami, że w porządku wszystko było, że leśnictwo przekazał i nie brakowało. O!”. Gnijące stosy drewna leżały rozrzucone po lasach, ponieważ nie zawsze były możliwości ich przetransportowania do najbliższej drogi dostępnej dla samochodów. A jeśli nawet pogoda była na tyle dobra, że słońce i wiatr osuszyły skąpane w legendarnym bieszczadzkim błocie zrywkowe trakty, w kraju opartym na gospodarce centralnie planowanej wolny obrót towarów był widmem z dalekiej przyszłości, które tylko odbijało się echem niesionym z leśnictwa zachodnich krajów. Tym samym dochodziło do sytuacji, w których nie było co zrobić z już ściętymi kłodami. Nikt z biurokratów z centralnych jednostek nie przykładał szczególnej wagi do tego, czy na pewno dokładnie taką ilość uda się sprzedać, gdy wpisywano do tabelek określone liczby pozyskania. Podsumowując, leśnikom towarzyszył nieustanny strach, czy ktoś odkryje różnice między planem a jego realizacją, różnice pomiędzy rzeczywistością w tabelkach a rzeczywistością w lesie. Do tego pensje w Lasach Państwowych były wówczas bardzo niskie:
Leśniczy zarabiał 1100 zł, a ja byłem wtedy w technikum mechanicznym w Stalowej Woli na stażu, to dostawałem wtedy 1200. Jakie to były pieniądze? No, nieduże, ale w porównaniu z leśniczym, który dostawał 1100 – nie stażysta, tylko leśniczy z wielką odpowiedzialnością, z cholerną odpowiedzialnością… (Osika)
31Leśnicy szukali więc przestrzeni, w której mogliby zrekompensować zaistniałe okoliczności oraz ochronić siebie i swoje rodziny w razie problemów. Szukali sposobu, używając terminologii Pierre’a Bourdieu, na zwiększenie kapitału ekonomicznego i społecznego. Jednym z niewielu takich sposobów było wykorzystanie sieci relacji połączonej z polowaniami dygnitarzy.
32Ta historia została opowiedziana mi przez przewodnika tego rozdziału na samym początku naszej rozmowy. Rozpoczął od niej jako integralnej części narracji o polowaniach dygnitarzy. To opowieść o leśniku, który w latach siedemdziesiątych został zatrudniony przez Lasy Państwowe w lokalnym nadleśnictwie jako leśniczy do spraw łowieckich 17. W okolicy jest on nadal znany jako Wilczarz. Zyskał ten przydomek, gdyż zasłynął w regionie ze swych niespotykanych zdolności podczas polowań na wilki i zgodnie z historiami opowiadanymi wśród miejscowych nikt w całej Polsce nigdy nie upolował tylu wilków co on. Wilczarz był wyjątkowo lubiany przez dewizowców i dygnitarzy, jako że upolowanie wilka było pragnieniem wielu z nich, a spora ich grupa przybywała w Bieszczady wiedziona chęcią zdobycia takiego trofeum. Niemniej jednak tego rodzaju polowanie wymaga specjalnych predyspozycji: rozumienia zachowań zwierząt, jego przewidywania, znajomości zwyczajowych reakcji, jak również oswojenia z lasem, który wilki zamieszkują. Wpływowy myśliwy, który przyjechał w karpackie lasy z odległego miasta lub z innego kraju, nawet przy sporym szczęściu miał bardzo małe szanse na upolowanie wilka bez odpowiedniego wsparcia ze strony lokalnych leśnych ludzi. Dlatego też w owym czasie Wilczarz zaczął jawić się jako najbardziej pożądany i oczekiwany partner podczas elitarnych polowań. Był on bowiem gwarancją sukcesu. Jego towarzystwo podczas polowań 18stało się cennym towarem. W ten sposób Wilczarz został włączony w sieć relacji z najbardziej wpływowymi politykami tamtych czasów. Wiązało się to często z pozyskiwaniem ich wdzięczności, wymianą przysług oraz wsparciem, jak również dodatkowymi ekonomicznymi profitami 19. Przykładem takiej sytuacji jest sprawa słynnego samochodu terenowego – Lady Nivy. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych był on wielką rzadkością i luksusem, obiektem pożądania wielu leśników, całkowicie niedostępnym dla zwykłych obywateli. Po pewnym bardzo udanym dla wpływowej osoby polowaniu do miejscowego nadleśnictwa dostarczono Ladę Nivę. Jednak towarzyszyła temu jasna i kategoryczna informacja, że samochód jest przeznaczony dla Wilczarza do „zadań służbowych”, co oczywiście oznaczało polowania. Wówczas w okolicy znajdował się tylko jeden taki samochód i należał on do jednego z najbardziej wpływowych nadleśniczych, również będącego ważnym lokalnym elementem łowieckiej siatki relacji.
33Umiejętności Wilczarza były cennym dobrem także dla nadleśnictwa, w którym był zatrudniony. Po pierwsze dlatego, że podnosiły jego prestiż: „gwarancja sukcesu”, która wiązała się z jego towarzystwem podczas łowów, zachęcała dygnitarzy do powrotu na teren nadleśnictwa, co mogło oznaczać korzyści także dla innych lokalnych leśników, co nie mniej istotne, również w formie wsparcia w wypadku problemów. Po drugie, leśne zdolności Wilczarza były niezbędnym zasobem w wewnętrznej polityce i gospodarce leśnej. Do lat dziewięćdziesiątych wilki zwalczane były jako „szkodniki”. Polowania na nie leżały w zakresie obowiązków poszczególnych nadleśnictw, a procedury z nimi związane planowane były w taki sam sposób, jak w stosunku do zasobów drewna: określano limity do wypełnienia, które opierano na prawie, oficjalnych regulacjach, nawet nagrodach pieniężnych za sukces podczas polowania 20. Dominowało przekonanie, że populacja wilków jest zbyt liczna i powinna zostać zredukowana. Dalej, wilki były postrzegane jako rywale myśliwych w „wyścigu po jelenie”. Określony ekosystem ma ograniczoną pojemność działalności drapieżników. Nie ma w nim wystarczająco miejsca na zbyt dużą ich liczbę – zwycięstwo należy do silniejszych. Oczywiste wydaje się, że ten z bronią znajduje się na uprzywilejowanej pozycji.
34Jednak broń może zostać wykorzystana także w odmienny sposób podczas uzgadniania formy relacji między leśnikiem a zwierzęciem w procesie strukturyzacji wielogatunkowego krajobrazu. Szarak, leśnik, który przeprowadził się w Bieszczady w latach sześćdziesiątych, był jednym z najlepszych przyjaciół emerytowanego leśnika Osiki. Powiedział mi podczas grudniowego popołudnia: „Przyjechałem w te lasy i góry, bo pokochałem przyrodę tutaj (…). Jeśli miałbym drugą szansę i miałbym wybrać jeszcze raz, to znowu wybrałbym to miejsce. Przyjechałem tu, bo naprawdę chciałem”. Szarak ukończył studia w Poznaniu, uzyskał tytuł magistra inżyniera leśnictwa, co nie było wówczas powszechne, i w związku z tym mógł liczyć na spektakularną karierę w leśnictwie. Zdecydował się jednak osiąść w Bieszczadach. Przez szereg lat pracował na kierowniczych stanowiskach w lokalnym nadleśnictwie, dzięki czemu stał się znaną osobistością w okolicy. Jak wszyscy leśnicy zatrudnieni na wyższych stanowiskach, miał wiele do czynienia z polowaniami dygnitarzy. Podczas jednego z nich nie pozwolił bardzo prominentnemu myśliwemu oddać strzału do jelenia z wyjątkowo dorodnym wieńcem 21. Obowiązywał już okres ochronny, w którym zgodnie z przepisami prawa łowieckiego nie można polować na jelenie. Pomimo bardzo wyraźnego komunikatu zakazującego strzału, wyartykułowanego przez Szaraka, ów dygnitarz przymierzał się do pociągnięcia za spust i celował do zwierzęcia. W tej sytuacji Szarak chwycił za lufę broni myśliwego i uniósł ją do góry – zapobiegł w ten sposób oddaniu strzału i jednocześnie spłoszył jelenia. Rezultatem tej sytuacji był nie tylko wściekły dygnitarz. Kilka dni później do nadleśnictwa Szaraka przyszło jego oficjalne zwolnienie, podpisane przez najwyższych leśnych urzędników w Warszawie. Sytuacja była beznadziejna. Skoro decyzja została poparta na „samej leśnej górze”, było oczywiste, że jest to kara za incydent na polowaniu. Po wielu interwencjach i prośbach wysłanych przez miejscowego nadleśniczego (który sam dzięki polowaniom elit znał wielu ważnych ludzi podejmujących decyzje na najwyższych szczeblach), ostatecznie Szarak mógł zostać w swoim lesie. Bieszczady nie są miejscem dla ludzi o słabym charakterze – słyszałam wielokrotnie. Jesteś tam zależny od środowiska, które z kolei jest zależne od ciebie.
35To, co starałam się opisać powyżej, to nie historia dobrego i złego leśnika (nawet jeśli jest to historia o Wilczarzu i Szaraku), ale opowieść o różnych wielogatunkowych krajobrazach: wzajemnych zależnościach między ich elementami i ich wzajemnym biospołecznym stawaniu się. Obydwaj, Wilczarz i Szarak, stawali się leśnikami w konkretnym środowisku, co obejmowało jednocześnie oba aspekty: społeczny (jako osoby) i biologiczny (jako organizmy). Osika stwierdził:
No i przyjechałem w Bieszczady, i potem się już zasiedziałem, i było fajnie. Tak się zasiedziałem, potem się ożeniłem, potem był taki okres, że teściu był nadleśniczym koło Warszawy. Jak się ożeniłem, to mi tam leśnictwo szykowali, ale… już wrosłem, wrosłem w te Bieszczady. Tu można się przyzwyczaić, nie będę mówił górnolotnie: zakochać, ale przyzwyczaić, tak, wrosnąć.
36Jego środowisko i wszystkie doświadczenia zebrane w jego ramach ucieleśniły się w Osice (tak samo jak Wilczarz i Szarak ucieleśniają swoje środowiska) nie tylko w sensie statusu społecznego: uzyskania dostępu do pieniędzy lub innych form kapitału. Środowisko i jego poszczególne elementy, jak drzewa, zwierzęta, były kształtowane przez niego i w tym samym czasie kształtowały jego. Te wszystkie elementy wielogatunkowego krajobrazu (w tym Osika) nie mogłyby jednak oddziaływać na siebie nawzajem, gdyby nie były równocześnie formowane przez makroramy charakterystyczne dla tamtych czasów: centralnie planowaną gospodarkę i jej konsekwencje, społeczny wymiar komunizmu, politykę środowiskową socjalistycznego państwa, przeszłość wysiedlonych Bieszczadów i życiorysy wypędzonych ludzi, zapisane w lesie i środowisku. Wszystkie działania związane z sadzeniem, hodowlą, wycinką drzew, polowaniami itp. kształtowały organizm Osiki. Nie czuł on zimna, które było nie do zniesienia dla mnie; jego charakterystyczny sposób chodzenia, jego spracowane od pracy z drewnem i drzewami ręce, odporność na przeziębienia i choroby – wszystko to są odbicia relacji, które budował on wewnątrz swojego lasu z wysokimi bukami, wilkami i ludźmi od końca lat pięćdziesiątych.
Krajobraz (bez) wilka
37W styczniu 2016 roku w Bieszczadach miejscowa policja zatrzymała leśnika i trzech myśliwych 22. W momencie interwencji znajdowali się oni nad tuszą wilka, który miał ślady postrzału z broni palnej. Zatrzymani starali się tłumaczyć, że nie zastrzelili wilka, ale go znaleźli, i aby sprawdzić, czy wilk nie został upolowany przez kłusownika, rozpoczęli jego skórowanie, przy której to czynności zastała ich policja. Funkcjonariusze nie dali wiary tym wyjaśnieniom i zgłosili sprawę do biura regionalnego prokuratora. Kilka miesięcy później inna informacja o martwym wilku obiegła portale społecznościowe. Wilk został znaleziony w największej bieszczadzkiej rzece – Sanie. Także on miał ślady postrzału. Od 1998 roku wilki znajdują się w Polsce pod ochroną prawną i polowanie na nie jest ściśle zabronione. Zachowanie ludzi, którzy zostali zatrzymani przy tuszy martwego wilka, czy powody, dla których ktoś zastrzelił drugie zwierzę, a następnie wrzucił je do rzeki, pozostaną niejasne, jeśli te wydarzenia nie zostaną umieszczone w szerszym kontekście, nie tylko prawnym, społecznym i politycznym, ale także historycznym. Środowisko ma pamięć poprzednich zdarzeń i relacji. Oznacza to, że teraźniejszość zawiera w sobie także różne przeszłości, jak i znaki możliwych przyszłości. Obecnie, w tym konkretnym środowisku, jakim są bieszczadzkie lasy, zderza się wiele opowieści i historii dotyczących wilków. Wszystkie z nich mają wpływ na proces budowania wielogatunkowego krajobrazu: z tymi drapieżnikami lub bez nich. W drugiej części tej narracji chcę rozwinąć wątek dotyczący złożonej sieci relacji, skali i temporalności, które składają się na wielogatunkowy krajobraz dzisiejszych Bieszczadów. Jest to wyjściowy punkt w poszukiwaniu możliwych wyjaśnień zdarzeń opisanych powyżej.
38Przynajmniej od lat pięćdziesiątych w rejonie Karpat systematycznie rozwijano wizerunek wilka jako „szkodnika”. Regularne polowania na niego rozpoczęły się wraz ze zorganizowanym osadnictwem po II wojnie światowej. Co ważne, pierwszymi długookresowymi osadnikami, którzy nosili broń, byli leśnicy. W tamtym czasie leśnik mógł otrzymać gratyfikację finansową za upolowanego wilka, wypłacaną przez państwo – tysiąc złotych. Gdy porówna się to z przeciętną pensją leśnika z regionu, o której mówił Osika (tysiąc sto złotych), staje się jasne, że zwierzęta te zostały sklasyfikowane jako nadzwyczajny „problem” dla ministerstwa odpowiedzialnego za nadzór nad środowiskiem, ubezpieczającego finansowe nagrody. Od lat pięćdziesiątych do dziewięćdziesiątych polowania na wilki były codzienną rzeczywistością. Nie było wątpliwości co do potrzeby eliminacji lub przynajmniej znacznego ograniczenia obecności tego drapieżnika w lokalnym ekosystemie i krajobrazie. Sytuacja zmieniła się we wczesnych latach dziewięćdziesiątych.
39Razem z demokratyczną transformacją w 1989 roku nastała wielka zmiana w ekonomii i w regionie zaczęły narastać problemy. „Dzisiaj tutaj pracujesz albo w nadleśnictwie, albo w urzędzie gminy, albo w straży granicznej. Tutaj nie ma innych zakładów pracy” – uświadamiało mnie wielu rozmówców. Wraz z końcem gospodarki centralnie sterowanej do przeszłości odszedł czas państwowej gwarancji zatrudnienia, a słynne powiedzenie opisujące socjalistyczne okoliczności: „Czy się stoi, czy się leży, tysiąc złotych się należy”, z dnia na dzień przestało być aktualne. Państwowe przedsiębiorstwa i firmy zostały zamknięte i wielu lokalnych mieszkańców straciło zatrudnienie. Jednocześnie, w wyniku środowiskowej specyfiki regionu (góry, wysoki procent lesistości, ograniczone połączenia z pozostałymi częściami kraju, problemy z komunikacją, szczególnie podczas zimy, duży odsetek terenów objętych ochroną ścisłą i częściową itd.) Bieszczady nie jawiły się jako atrakcyjna lokalizacja dla prywatnych inwestycji. Dlatego też wielokrotnie słyszałam tam: „Tutaj idziesz pracować do lasu albo musisz wymyślić coś innego”. Las i lokalne nadleśnictwa od lat pięćdziesiątych są najbardziej stabilnym miejscem pracy w okolicy. W latach dziewięćdziesiątych lokalna ekonomia została jeszcze ciaśniej powiązana z lasem, a społeczna pozycja lokalnych leśników wzrosła.
40W tym samym czasie lokalne władze pokładały duże nadzieje w rozwoju turystyki. Ponownie las został rozpoznany jako sposób na rozwój ekonomiczny. Od lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia, a zwłaszcza w pierwszej połowie XXI wieku kampanie promocyjne regionu oparto na sloganie „Dzikie Bieszczady”. Etykieta ta została powiązana z górami już w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, jednak wówczas miała ona raczej pejoratywne znaczenie i często była synonimem zacofania i braku „cywilizacji” (dróg, elektryczności itp.). Odnosiła się także do osób o niejasnej przeszłości i niepewnej sytuacji prawnej, które szukały azylu w okolicznych gęstych lasach i odciętych od świata wsiach. Współcześnie znaczenie to uległo transformacji. Teraz zostało złączone z nietkniętą, czystą i piękną naturą – prawdziwą dzikością, która nadal nie została zmieniona (lub przynajmniej nie tak bardzo) przez człowieka, odnosi się do spokojnego i cichego lasu, który powinien zachęcać do odwiedzenia jego ostępów mieszkańców głośnych miast. „Dzikie Bieszczady” stały się jednym z ostatnich dziewiczych zakątków Polski i Europy, zielonymi rubieżami. Wilki zostały integralną częścią marki „Bieszczady” i zamieniły się w jeden z ich symboli (Bieszczady znane są także jako Wilcze Góry, zwłaszcza w części ukraińskiej). Region zaczął przyciągać turystów z całego świata, chętnych do zobaczenia jednych z ostatnich charyzmatycznych zwierząt Europy: wilków, rysi, niedźwiedzi i żubrów w ich naturalnym środowisku (Bieszczady są jednym z ostatnich miejsc w Europie, gdzie wilki przetrwały i żyją dziko od wieków). Góry (a raczej lokalne kampanie promocyjne) dawały obietnicę spotkania prawdziwej, niezmienionej i uchronionej przed modernizacją natury, w której ludzie żyją zgodnie z jej zasadami 23.
41Przez wiele lat liczni miejscowi myśliwi i leśnicy operowali wewnątrz polityki środowiskowej, w której wilk określany był jako szkodnik. Ten dyskurs był absorbowany przez nich przez polowania i codzienne relacje w środowisku. To łączy leśników z kolejną grupą, z mieszkańcami. Ważna część stosunku tych drugich do wilków jest nabudowywana na relacjach z innymi zwierzętami: owcami, kozami, bydłem i psami. Szczególnie zimną zdarza się, że wilki zagryzają zwierzęta hodowlane lub zabierają psy z obejść. Ludzie zwykli budować inne relacje ze zwierzętami, które są przez nich chowane, udomowione. Złość narasta szczególnie, gdy wilki polują na psy: „Zeszłej zimy zabrały jedenaście psów we wsi obok. Spod samych domów!” – relacjonowała zirytowana młoda kobieta we wrześniu 2015 roku. Emocje te są spowodowane także tym, że dochodzi do wtargnięcia dzikości do wnętrza bezpiecznej przestrzeni domowej. Wytyczona granica zostaje naruszona. Zachowanie drapieżników opisywane jest przez miejscowych jako gwałtowne, okrutne, krwawe, powodujące ból innych zwierząt, wilcze polowania na sarny i jelenie widziane są jako przejaw niekontrolowanej dzikości. Z drugiej strony, podobna retoryka nie odnosi się do polowań na wilki oraz do ich martwych ciał. Tym samym nawet język używany do budowania narracji i rekonstrukcji tych sytuacji jest inny.
42Mieszkańcy postrzegają wilki także jako rodzaj zagrożenia dla ekonomicznego kapitału. Kobieta, która hoduje stado kóz, wyjaśniała mi, że nie jest zainteresowana finansowymi rekompensatami z regionalnej dyrekcji ochrony środowiska (jednostka odpowiedzialna za gatunki chronione) w sytuacji, gdyby wilk skonsumował którąś z jej kóz. Tłumaczyła dalej, że proces udowadniania, że zwierzę faktycznie zostało zabite przez wilka, jest bardzo długi. Potem, jeśli nawet otrzymałaby rekompensatę, musiałaby kupić za nią nową kozę (na miejsce zabranej przez wilka). Sprawienie, że koza zostanie przyjęta przez stado, to kolejne dni, a nawet tygodnie. Przez cały ten czas nie będzie mogła uzyskać mleka od nowej kozy, a w rezultacie straci znacznie więcej pieniędzy, niż była warta wilcza ofiara. Dlatego też woli utrzymywać stado w aktualnym kształcie. Zna swoje kozy, ich zachowanie, jest w stanie przewidzieć, ile mleka otrzyma od każdej z nich. Z jej perspektywy lepszym rozwiązaniem jest sięgnięcie po „środki zapobiegawcze”. Gdy w okolicy pojawia się wilk, jest skłonna poprosić o wsparcie zaprzyjaźnionego myśliwego czy leśnika, który przy odrobinie szczęścia pomoże jej rozwiązać ten pro b l e m. „Dzwonię wtedy i mówię: «Wiesz, znowu jest». A potem już go nie ma” – tłumaczyła mi, krojąc kozi ser na równe kawałki.
43Należy jednak pamiętać, że leśnictwo bardzo się zmieniło od upadku poprzedniego systemu, w ciągu ostatnich ponad dwudziestu pięciu lat. Zrównoważone, wielofunkcyjne leśnictwo (teraz) demokratycznego państwa implikuje nowe spojrzenie na kwestię wilka w lokalnym środowisku. Zgodnie z Ustawą o lasach z 1991 roku leśnictwo w kraju opiera się na idei zrównoważenia, a ochrona przyrody jest jego ważnym celem. W 1995 roku ograniczono możliwość polowań na wilki, a w 1998 roku zakazano ich całkowicie. Bieszczady stały się przestrzenią prowadzenia projektów ekologicznych i przyrodniczych, także pod auspicjami Lasów Państwowych (jak Leśny Kompleks Promocyjny „Lasy Bieszczadzkie”). W ramach tego dyskursu wilk zmienił się w zasób, przedmiot racjonalnej klasyfikacji, umieszczony został wewnątrz biurokratycznej machiny zarządzania gospodarką leśną i państwową ochroną środowiska. Na poziomie narodowym przystąpiono do tworzenia projektów, programów ochrony, grup roboczych, których prace koncentrują się na zagadnieniu ochrony wilka. Jednym z przykładów jest konferencja, która odbyła się w parlamencie w kwietniu 2015 roku, zatytułowana: „Przyszłość wilka w Polsce”, gdzie podstawowym zagadnieniem było „zarządzanie” nim i jego populacją. Wielu polskich i zagranicznych naukowców zaczęło prowadzić badania nad wilkami w Bieszczadach. Wilk stał się znaczącą częścią polityki środowiskowej państwa.
44Następny faktor do tej sieci zależności i relacji przyniosła Unia Europejska. Polska dołączyła do Wspólnoty pierwszego maja 2004 roku. Zgodnie z wytycznymi prawa unijnego, utworzono szereg nowych terenów chronionych oraz zainaugurowano programy środowiskowe. Znaczne obszary zostały włączone do paneuropejskiej sieci Natura 2000, w tym właściwie całe Bieszczady. Jeden z miejscowych nadleśniczych z nieukrywaną ironią w marcu 2015 roku stwierdził: „Nie wiem, czy pani wie, ale nawet jak korzysta pani z publicznych toalet na głównym placu, to siusia pani na Naturę 2000. Sto procent terytorium naszego nadleśnictwa zostało włączone do tej sieci” (Myśliwy, marzec 2015) 24. Inicjatywy Unii Europejskiej pomogły wytworzyć markę „dzikich rubieży Europy” – ostatnich kawałków dziewiczej natury, które muszą być chronione ze szczególną ostrożnością oraz zachowane dla przyszłych pokoleń. Niedawno także program „Rewilding Europe” został zaanonsowany w Bieszczadach. Jego celem jest ochrona przestrzeni naturalnych starego kontynentu, ale także powtórne udziczenie środowisk zmienionych przez człowieka, poprzez (re)introdukcję określonych gatunków zwierząt. Wilk jest flagowym przykładem tego projektu. W ramach tych przedsięwzięć dąży się do odwrócenia biegu czasu, do powtórnego zmaterializowania przeszłości, odbudowania poprzedniej, „lepszej” natury”. Można je streścić w zdaniu: mniej człowieka, więcej natury. To postulowane „mniej człowieka” ma jednak w rzeczywistości niewiele wspólnego z jego materialnym „mniej”. Dzikość, która ma zostać przywrócona, jest opisana w szczegółach, jest kolejnym celem do osiągnięcia i przedmiotem do zarządzania. Wilk jest jednym z wyznaczników tej dokładnie sklasyfikowanej dzikości, opartej na racjonalnych i naukowych danych. Obecność drapieżnika jest częścią wymagań, które muszą zostać wypełnione, aby można było opisać krajobraz jako „dziki”. Wilk staje się teraz częścią ekosystemu i komponentem szerszej, europejskiej, ekologicznej sieci relacji.
45Podobne spostrzeżenia odnoszą się do organizacji ekologicznych, których miejscowa aktywność zaczęła być szczególnie widoczna podczas ostatnich ośmiu‑dziesięciu lat. W swoich narracjach dotyczących natury i miejsca wilka w jej ramach polegają one na globalnych dyskursach na temat ochrony środowiska. Kampanie, które organizują, opisują Bieszczady jako część większej ekologicznej sieci relacji, raczej jako typowy przykład wśród unikalnych i ważnych środowiskowych punktów, niż jako nadzwyczajny i nieporównywalny przypadek. Wilki, które są integralną częścią tej dzikości, powinny być uwolnione od zgubnej ludzkiej aktywności i obecności. Natura ma swoje własne prawa, które najczęściej pozostają w konflikcie z ludzkimi aspiracjami 25. Dlatego też zachowanie drapieżników nie jest zrozumiałe dla mieszkańców (jak głosi hasło z jednego z plakatów promocyjnych, prezentujących zdjęcie wilka: „Jestem dziki, nie zły”). Zgodnie z tymi narracjami, ekologiczni działacze, którzy posiadają wiedzę opartą na badaniach naukowych, mogą postulować i prezentować właściwy stosunek oraz planować działania odnośnie do wilków i dzikości. Odwołując się do faktu, że członkowie tych organizacji i naukowcy z nimi powiązani są zaangażowani w prace konferencji, programów eksperckich i rządowych, ich stosunek do obecności wilków jest przenoszony na poziom narodowy i wprowadzany do państwowej polityki. Także ich aktywność na poziomie lokalnym ma znaczenie, gdyż prowadzi do powstania przestrzeni do wymiany opinii na temat miejsca wilków w krajobrazie. Lokalni leśnicy relacjonowali, że jednym z ich niepisanych obowiązków jest towarzyszenie i pomoc badaczom, którzy prowadzą swoje badania na terenie ich leśnictw. Leśnicy pomagają w znajdowaniu śladów bytności zwierząt, notują zarejestrowane ich tropy, odchody, znaki na drzewach lub podłożu. Dzięki tym spotkaniom zyskują dostęp do innej wilczej historii, tej rozwijanej w ramach podejść ekologów, badaczy. Lokalne, narodowe i globalne skale spotykają się w jednym miejscu – w ich lesie.
46Jak starałam się pokazać, wilk i jego obecność w Bieszczadach są wplecione w siatkę założeń, postaw, dyskursów, narracji, decyzji, prawnych regulacji, badań i kategoryzacji. Może on zostać lepiej zrozumiany właśnie dzięki jej zastosowaniu. Dlaczego leśnik i myśliwi zastrzelili wilka, skoro byli świadomi kategorycznego zakazu polowań na niego? Dlaczego użyli akurat takich argumentów, składając wyjaśnienia policji? Można na nich spojrzeć wyłącznie jak na kryminalistów, którzy złamali prawo 26. Gdy jednak ich działania umieści się wewnątrz opisanej powyżej sieci, zaistniała sytuacja zaczyna się komplikować i odpowiedź może już nie być tak jednoznaczna. Mogli oni postrzegać wilka jako zagrożenie dla lokalnego środowiska. Mógł to być dla nich konkurent podczas polowania na jelenie albo może jakiś wilk zagryzł ich psa lub kozę. Może także jakiś zaprzyjaźniony hodowca poprosił ich ośrodki zapobiegawcze. Z innej strony, może zawsze marzyli o takim trofeum lub po prostu przywykli do polowania na wilki 27. Drugie złożone pytanie brzmi: Dlaczego informacja o wilku znalezionym w Sanie obiegła cały kraj za pośrednictwem mediów społecznościowych i dotarła daleko poza granice Polski? Ten komunikat został rozpowszechniony przez wpływową organizację ekologiczną, która nieoficjalnie pozostaje w konflikcie z leśnikami. Jej członkowie mogli przez to próbować pokazać, jak nieświadomi i nieodpowiedzialni są lokalni mieszkańcy, myśliwi i leśnicy (którzy, wprawdzie nie wprost, ale zostali posądzeni o ten czyn), którzy nie rozumieją, jakie jest właściwe miejsce wilka w lokalnym ekosystemie. Dlaczego lokalnej administracji nie opłaca się interweniować w tych lokalnych „cichych wilczych wojnach” pomiędzy myśliwymi i mieszkańcami (po części także leśnikami) z jednej strony a ekologicznymi aktywistami z drugiej? Odpowiedź może brzmieć następująco: lokalni włodarze potrzebują dobrych kontaktów z leśnikami, którzy utrzymują znaczną część stanowisk pracy w okolicy i którzy dzielą się swoimi przychodami, np. poprzez budowę i zarządzanie infrastrukturą turystyczną, która w innym przypadku byłaby zbyt kosztowna dla gmin o niskim przychodzie (z podatków). Leśnicy nadal co roku goszczą zagranicznych i prominentnych myśliwych, co więcej, większość samych leśników jest też myśliwymi. W tym samym czasie lokalne władze potrzebują dyskursu o „dzikich Bieszczadach”, który skusi do przyjazdu turystów. Ten dyskurs jest w dużej części współtworzony i propagowany przez organizacje ekologiczne, ich podejścia i kampanie. To ich narracje sprowadzają każdego roku poszukiwaczy „prawdziwej dziczy” w Bieszczady. Te wizerunki wędrują poza narodowe granice i sprawiają, że Bieszczady stają się częścią globalnego środowiskowego dyskursu – zielonymi rubieżami Europy. Na tej podstawie twierdzę, że wilk w Bieszczadach jest złożoną relacją, opowieścią pisaną na wielu skalach przez wielu autorów.
47Jak starałam się pokazać, podczas opowiadania tych historii nie chciałam zostać tylko w tym konkretnym bieszczadzkim lesie. Aby zrozumieć poziom ontogenezy, posunęłam się dalej i szukałam makroskal kształtujących las, w którym się znalazłam. W tym celu uczestniczyłam w szeregu konferencji, spotkań, prelekcji, przeprowadziłam wywiady z leśnikami i naukowcami także poza tym lasem. Studiowałam środowiskowe, leśne i łowieckie prawo Polski, Unii Europejskiej, Organizacji Narodów Zjednoczonych. Równocześnie czynnikiem, który musiałam wziąć pod uwagę, okazały się temporalności: sytuacja przed II wojną światową, czasy poprzedniego ustroju, transformacja, oczekiwane i wyobrażane przyszłości. Bez całej tej złożoności aspektów nie byłabym w stanie zobaczyć ontogenicznych poziomów leśników, wilków i innych organizmów w wersji, którą opisałam w tym rozdziale. Mogłabym zatrzymać się na określonej przestrzeni i wąskim czasie współczesności. Z drugiej strony, skupienie się tylko na makroramach polityki środowiskowej również nie byłoby wystarczające w antropologicznych dociekaniach. W przypadku leśnej polityki w Polsce widoczne staje się to, że narodowe i globalne narracje nie są wyłącznie wielkimi matrycami narzuconymi na różne lokalności. Są one efektem żywego dialogu pomiędzy skalami. Rozległe ramy kształtują się poprzez odpowiadanie na pytania z lokalnych poziomów. Następnie te makroskale stają się zadaniem, z którym zmierzyć muszą się lokalności. Nazywam ten proces nigdy niekończącą się grą w skale.
Opowiadając historię z otwartym zakończeniem
48W filmie dokumentalnym The Return of the River, który prezentuje historię splecionych relacji ludzi i środowiska naturalnego, główna bohaterka – rzeka, wyposażona zostaje w głos. Mówi do widzów mocnym i pewnym tonem, sama opowiada swoją opowieść. Zamykającym kadrom towarzyszą jej ostatnie słowa: „Każda rzeka ma swoich ludzi. Ludzi, którzy ją chronią, którzy nazywają ją domem; ludzi, którzy opowiadają jej historię”. Opowiadanie historii, nawet wielogatunkowych historii – czy to wszystko, co antropolodzy, czy szerzej: humaniści, mogą robić? Czy opowiadanie historii wystarczy do budowania nowej polityki w czasach Antropocenu? Jak nie mówić za (Appadurai, 2005), ale oddać głos? Tutaj znajduje się kolejna pułapka: czy przypadkiem nie znaleźliśmy kolejnych podporządkowanych i wykluczonych, którym chcemy przywrócić głos? Ale czy ci podporządkowani mogą przemówić, skoro w ogóle nie potrafią mówić (Spivak, 1988)? Czyż nie jest to ponownie zachodnia wersja historii, tylko w nowym przebraniu, którą jeszcze raz próbujemy włożyć w usta Innych? Kolejne brzuchomówstwo. Moja odpowiedź brzmi: nie wiemy, lub raczej – jeszcze nie wiemy. A skoro tak jest, to jedyne, co możemy zrobić, to nie ustawać w pytaniu i w opowiadaniu.
49Las i środowisko są potrzebne nie tylko do życia w nich, ale także do pisania historii. Są niezbędne, aby rozważać to, „jakie światy tworzymy poprzez dystopiczne, utopijne i codzienne terminy” (Livingston, Puar, 2011: 10). Jak dotąd potrafimy to robić, tylko zaczynając od nas samych i wykorzystując kategorie bezpośrednio odnoszące się do człowieka. Nie jest to postulat domagający się redukcjonizmu. Zainteresowana jestem raczej pytaniem rozważającym rodzaje i sposoby relacji, które pojawiają się między organizmami. „Nie‑człowiek [non‑human] jest jak nie‑biały [non‑white]” (według Susan Leigh Star), ponieważ „zaczyna od założenia o braku danego elementu”. Kategoria nie‑ludzi ugruntowana jest na przekonaniu o ludzkiej wyjątkowości, ale dotychczas nie znaleźliśmy sposobu, jak ten problem przepracować (Kirksey, Helmreich, 2010: 555). Las z moich badań jest pełen nie‑ludzi: wilków, jeleni, świerków, prawa, pieniędzy, przeszłości, pamięci, przyszłości. Jednak uważam, że nie jest to antropocentryczna historia. W duchu słów Eduarda Kohna, powiedziałabym, że jest to raczej poszukiwanie powiązań:
Skupianie się na inności nie dotyczy podkreślania różnicy ludzi, ale tego, jak ludzie różnie wkraczają w świat i jak różnie są przez niego stwarzani. To jest właśnie ten rodzaj antropologicznej eksploracji w poszukiwaniu etycznych praktyk – eksploracji, która może refleksyjnie zorientować nasze zachowanie w stosunku do ludzi i do nie‑ludzi, poprzez rozwijanie etycznych konceptów, które wyrastają z naszych zaangażowań, etnografii i innych praktyk z nie‑ludźmi – tego wymagają od nas nasze czasy. (2013: 464)
50Chakrabarty zastanawia się, czy może to, czego potrzeba w czasach Antropocenu, to nowe podejście do polityki: „negatywnie uniwersalna historia”. Jeśli nawet koncept ludzkości jako uniwersalnego gatunku, który działa zbiorowo jako siła geologiczna, zmusza nas do myślenia globalnego, musi być to taki rodzaj uniwersalizmu, który nie będzie zaprzeczał partykularyzmom. To rodzaj połączenia pomiędzy skalami, które jest potrzebne. Dlatego też, to, co ośmielam się zaproponować antropologii, to opowiadanie historii, które nie będą ani historią naturalną, ani historią człowieka, lecz pozostaną nigdy nieskończonymi projektami. W takim wypadku historia nie jest dystynktywnym atrybutem człowieka jako wyjątkowego gatunku (przed takim jej traktowaniem ostrzegał Kohn), ale staje się przestrzenią tworzenia relacji. W przeciwieństwie do Chakrabarty’ego uważam, że musi ona mieć nie tylko korzenie w przeszłości 28, ale musi się także wychylać w przyszłość. Antropoceniczne spojrzenie w mające dopiero nastać, możliwe światy, co do którego Chakrabarty ma wątpliwości, jest tak ważne, ponieważ jest cechą życia (Kohn, 2013). Nie możemy sobie wyobrazić świata bez nas, ponieważ nasza dzisiejszość jest równocześnie osadzona w możliwych przyszłościach. Życie nie jest tylko teraźniejszością.
51Moje założenie jest więc następujące: nie mogę być głosem lasu ani głosem wilka 29. Mogę tylko próbować współpisać historię, której są oni integralnymi częściami. Tak rozumiem wielogatunkowy krajobraz. Uważam również, że także każdy las ma swoich ludzi, którzy nie mówią za niego, ale opowiadają jego historię. Tkwi tu subtelna różnica. Mówić za kogoś lub za coś oznacza (lub może się zmienić w) zabranie głosu, przesłonięcie czyjegoś głosu. Z kolei opowiadanie czyjejś historii może implikować współpracę, tworzenie czegoś nowego w relacji. Kiedy opowiadam historię lasów, w których prowadziłam badania, jest ona wielogłosowa, wielogatunkowa i pełna ludzi. Mówię z lasu, a nie o nim (Appadurai, 1988). Jednak ja także jestem włączona w ten proces i z tego powodu jest to również moja historia. Dzisiaj trudno zaakceptować negację roli lub usuwanie badaczy (czyli nas samych) z wpływu na proces badawczy. Dotyczy to w szczególności (ale nie wyłącznie) badaczy społecznych. Wiemy aż nadto dobrze, że nie ma niewinnego spojrzenia znikąd. Dlatego podejścia opierające się na etnografii wielogatunkowej i Antropocenie mogą skupić naszą uwagę nie tylko na debacie o więcej niż ludzkiej polityce, ale także na dyskusji o znaczeniu powiązań. Ludzie nie znikną. Czy jesteśmy w stanie to zaakceptować, czy nie, to my jako ludzie, a zwłaszcza jako akademicy, mamy głos. Pytanie, którego nigdy nie powinna przestawać zadawać antropologia, brzmi: Z kim chcemy mówić? W jakich historiach chcemy współuczestniczyć? Dzisiaj „potrzebujemy historii, które są na tyle pojemne, aby zebrać w sobie złożoności i zawiłości, i które będą utrzymywać otwarte zakończenia, spragnione zaskakujących konsekwencji starych i nowych połączeń” (Haraway, 2015: 160).
52Jeśli „historia jest procesem, w którym zarówno ludzie, jak i ich środowiska nieustannie powołują siebie nawzajem do życia” (Ingold, 2011: 87), implikuje to, że dzielimy życie. Dlatego też do słów Mahatmy Gandhiego: „to, co robimy lasom świata, jest lustrzanym odbiciem tego, co robimy sobie i innym”, dodałabym, że jest to dokładnie to, co robimy sobie i innym. Antropocen ponownie przynosi do humanistyki refleksję na temat upadku bariery między ludźmi i naturą. Jesteśmy naszym środowiskiem i ono jest nami (Thomas, 2014: 1601). Stajemy się jednocześnie i w kooperacji. Jednakże sądzę, że okres Antropocenu wnosi coś jeszcze – przestrzeń dla „innego rodzaju interpretacji”, jak zmiany prawnego statusu zbrodni przeciwko naturze i ekoeksterminacji lub konstytucyjne umocowanie praw Matki Ziemi i uznanie jej za podmiot, a nie przedmiot prawa. Do antropologii, humanistyki i nauki owe różnorodne podejścia mogą wnieść świadomość, że w czasach Antropocenu bez opowiadania wielogatunkowych historii nie mogą istnieć także te nasze, ludzkie.
Notes de bas de page
1 Pierwsza wersja tego rozdziału została zaprezentowana podczas konferencji „Nonhumans & Politics. International Conference on Non‑Anthropocentric Perspectives on Politics” zorganizowanej przez Forschungsinstitut für Philosophie Hannover (FIPH) w styczniu 2016. Dziękuję Erice Cudworth i Stephenowi Hobdenowi z University of East London za ich czas, uwagi, cenne wskazówki oraz wsparcie, którego udzielili mi podczas prac nad tym rozdziałem. Dziękuję również Julii Poerting, Pierre’owi Du Plessis, Colinowi Hoagowi i Mathilde Højrup za ich komentarze i szczodre rady, których udzielili mi podczas „Reading Group” nad draftem tego rozdziału w czerwcu 2016 roku na Aarhus University.
2 Międzynarodowa Komisja Stratygraficzna powołała specjalną grupę roboczą, która miała zająć się kwestią słuszności ogłoszenia nowej epoki. Na jej spotkaniu pod koniec sierpnia 2016 roku, 34 z 35 jej członków uznało, że Antropocen ma w istocie uzasadnienie z geologicznego punktu widzenia. Aby ta decyzja oficjalnie została uznana za ogłoszenie nowej epoki w dziejach Ziemi, musi uzyskać akceptację Unii Nauk Geologicznych.
3 W literaturze anglojęzycznej w tym kontekście używa się sformułowania thinking through.
4 Np. dokument podsumowujący Szczyt Ziemi w Rio de Janeiro w 2012 roku (Rio+20) zatytułowany został „Przyszłość, której chcemy” (ang. Future we want).
5 Jestem szczególnie zainteresowana temporalnościami w Antropocenie. Możemy obserwować, że charakterystyczna dla nowoczesności trajektoria „lepszej przyszłości” załamała się w czasie tak zwanego antropogenicznego kryzysu. Teraz w poszukiwaniu lepszej przyszłości należy oglądać się wstecz. Lepsze oznacza „przeszłość”. Dzieje się tak również dlatego, że przyszłość może oznaczać „świat bez nas”. Wykorzystuję tę perspektywę do analizy konceptu i programów rewilding.
6 „Pamiętacie jeszcze stary koncept «posthumanizmu»? Postczłowiek! Dokładnie w czasie, gdy Antropocen przynosi człowieka z powrotem wraz z jego zemstą w zanadrzu” – ostrzega Bruno Latour (2014: 8).
7 Odnośnie do ograniczonej przydatności współczesnego znaczenia terminu „ludzkość” zob. także Asad, 2015.
8 „Kto jest owym «my» w ramach tego procesu? Jak myślimy o kolektywnej ludzkiej sprawczości w epoce Antropocenu?” (Chakrabarty, 2012: 10).
9 Co bardzo dobitnie w swoich pracach ilustruje Tim Ingold: 1990; 2003; 2011; 2013.
10 I co nie mniej istotne – powołują nas do śmierci. Relacja jest dwukierunkową ścieżką, co stanowi tutaj również główny punkt idei współzależności. Na co zwraca uwagę Chakrabarty, aktualny kryzys zmian klimatu eksponuje, iż pewne warunki ludzkiego życia nie są bezpośrednio związane z kapitalizmem, socjalizmem, nacjonalizmem lub ich tożsamościami. Te inne okoliczności wypływają z historii życia na Ziemi. Są osadzone na sposobach, w jakie różne formy życia są ze sobą powiązane, oraz związane z tym, że masowe wymieranie jednego gatunku może być prologiem do śmierci innych.
11 Luciano Floridi, profesor filozofii i etyki informacji z University of Oxford, na pytanie o to, co jest najbardziej interesujące w czwartej rewolucji – rewolucji inteligentnych technologii, która jego zdaniem niedawno się rozpoczęła i jest tak istotna jak ta związana z Kopernikiem, Darwinem i Freudem, odpowiedział: „Rozumienie samych siebie. Bo wciąż uważamy, że jesteśmy wyjątkowi. Przepaść między ludźmi a najbardziej inteligentnymi nawet zwierzętami jest ogromna, to jak różnica między ferrari a koniem. A dziś trudniej tę wyjątkowość utrzymać. Kiedyś mogłeś powiedzieć: w przeciwieństwie do psa potrafię prowadzić samochód, w przeciwieństwie do szympansa wiem, że 7 plus 5 to 12. Ale dziś są inteligentne maszyny, które potrafią to zrobić lepiej. Kim więc dziś, w XXI wieku, jesteśmy? Czy w ogóle jesteśmy wyjątkowi? To jest prawdziwie interesujące pytanie”, oraz w następnym akapicie: „Zmienia się to, jak myślimy o sobie samych – dziś patrzymy na siebie przez pryzmat oprogramowania genetycznego, biologicznego software’u. To, jak wchodzimy w interakcje z innymi, coraz częściej zapośredniczone jest przez media społecznościowe. Inaczej rozumiemy świat – przez pryzmat sieci społecznych – i inaczej wyglądają nasze ze światem kontakty. (…) Technologia bardziej zmienia to, kim jesteśmy i jak postrzegamy świat” (Wężyk, Floridi, 2016).
12 Jak można przeczytać w oświadczeniu, Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze rozważa reformę międzynarodowego prawa karnego tak, aby na stałe ująć w nim zbrodnie przeciwko środowisku naturalnemu i ekoeksterminację jako zbrodnię przeciwko ludzkości (Sarich, 2015).
13 Według Marii Valerii Berros: „Natura została ostatnio rozpoznana jako podmiot, a nie przedmiot praw w niektórych krajach Ameryki Łacińskiej (…). To rozpoznanie jest istotne, ponieważ, po dekadach prawnych, legislacyjnych i etycznych debat o tym, czy prawa te powinny być rozszerzone na ponadludzkie istoty, dzisiaj staje się to w końcu rzeczywistością” (2015).
14 Ta refleksja podparta jest inspiracjami zaczerpniętymi z rozważań Tima Ingolda na temat ontogenezy.
15 Nie mam tutaj na myśli procesu globalizacji. Idea przecięcia skal nie jest dokładnie tym samym co rozprzestrzenianie się idei lub globalny wymiar zdarzeń. Nie jest to tym bardziej postulat odnoszący się do pojawienia się globalnego świata i upadku państw narodowych, homogenizacji i unifikacji (por. Appadurai, 2005). Jak staram się pokazać w następnych akapitach, makroskala jest w równym stopniu przyczyną różnorodności świata (lub wielości światów), co skale lokalne. Właściwszym byłoby nawet stwierdzenie, że tą przyczyną jest ich wzajemne przecinanie się.
16 Jak tłumaczył mi inny leśnik, w latach socjalizmu z takim zapałem sadzono sosnę zwyczajną, ponieważ nie tylko była ona mało wymagająca pod względem siedliskowym, ale też gwarantowała szybkie przyrosty – szybki wzrost drzew. Efektem tego są dominujące w znacznej części Polski monokultury sosnowe, ale także to, że sosna, używając słów mojego rozmówcy, „jest drzewem chlebowym leśników” – jest podstawą ich dzisiejszego dochodu.
17 Historia współpisana tu przeze mnie jest oparta także na innych rozmowach i wywiadach, także z głównym jej bohaterem – Wilczarzem.
18 Polscy leśnicy i myśliwi określają tę sytuację, używając czasownika „podprowadzać”, co w tym kontekście należy rozumieć jako połączenie „iść z”, „towarzyszyć” i „przygotowywać”.
19 Pieniędzmi lub talonami na towary. W okresie socjalizmu jednym z niewielu sposobów na uzyskanie poszukiwanych towarów było posiadanie specjalnych talonów. Umożliwiały one kupno niedostępnych produktów, takich jak samochód czy szafa.
20 Była to forma zachęty do uczestnictwa w walce przeciwko tej wilczej „pladze”.
21 Wieniec – w gwarze myśliwskiej poroże byka jelenia.
22 W Polsce nie wszyscy leśnicy są myśliwymi, przy czym znaczna część faktycznie deklaruje, że poluje. Z informacji uzyskanych w Polskim Związku Łowieckim wynika, że jedna trzecia myśliwych w Polsce to leśnicy (informacja z lutego 2017 roku).
23 Warto w tym miejscu przywołać rozważania z rozdziału czwartego, gdzie pokazywałam, że przed drugą wojną światową Bieszczady były bardzo gęsto zaludnione, a ich lesistość nie była aż tak wysoka. Dzisiejsza „pierwotna dzikość” jest w dużej części efektem działań leśników i prowadzonych przez nich intensywnych zalesień, np. gruntów porolnych. Por. także Asselin, 2012, gdzie mowa o podobnej sytuacji w „pierwotnych i dzikich” lasach kanadyjskiego Jukonu.
24 Ze strony Komisji Europejskiej: „Rozciąga się na pond 18 proc. terytorium UE oraz na prawie 6 proc. jej obszarów morskich, jest największą zarządzaną siecią obszarów chronionych na świecie. Oferuje rajskie warunki najcenniejszym i najbardziej zagrożonym gatunkom i siedliskom” (European Commission. Environment, 2016).
25 Jak zauważa Ingold: „Naukowa ochrona przyrody jest silnie zakorzeniona w doktrynie (…) zakładającej, że świat natury jest oddzielony od świata ludzi i jemu podległy (…). Dlatego też to właśnie dzikie zwierzę wiedzie autentyczny, naturalny żywot, niezakłócony przez kontakt z ludźmi” (2011: 67).
26 Moim celem nie jest oczywiście tłumaczenie i usprawiedliwianie ich czynu, lecz jego szersza interpretacja.
27 „Przywykłem polować na wilki” – stwierdził pewien starszy leśnik podczas rozmowy zimą 2013 roku.
28 Ponieważ „żyjemy w rodzaju ekonomii daru ze zmarłymi (…) ten dług sprawia, że jesteśmy tym, kim jesteśmy, i znajduje zastosowanie we wszystkich relacjach, w które wchodzimy” (Kohn, 2013: 241).
29 Por. poster Word Wild Fund, z wizerunkiem wilka i podpisem „Spójrz mi w oczy i bądź moim głosem. Pomóż”.
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.
Maszynerie afektywne
Literackie strategie emancypacji w najnowszej polskiej poezji kobiet
Monika Glosowitz
2019