Rozdział 7: Pomiędzy śródmieściem a przedmieściem. Barwy i odcienie zaangażowania
p. 367-518
Texte intégral
1Od upadku powstania styczniowego do wybuchu drugiej wojny światowej upłynęło 75 lat. W tym okresie wciąż zmieniała się Warszawa i poszerzały możliwości uczestniczenia kobiet w życiu publicznym. Przez cały czas, stopniowo coraz odważniej, pisarki chodziły po mieście, a swoje spostrzeżenia wplatały nie tylko do powieści, ale notowały je w obrazkach, szkicach, opowiadaniach, reportażach i felietonach. W dwudziestoleciu międzywojennym mogły już poruszać się po ulicach w miarę swobodnie, a zawód literatki dawał im przepustkę do wielu miejsc. Ich spacery można podzielić na dwie kategorie. Pierwsza obejmuje wyprawy podjęte w celu zbadania i opisania jakiegoś fragmentu stolicy, zazwyczaj mało znanego i skrywającego wstydliwe, dramatyczne fakty. W drugiej znajdą się niespieszne przechadzki zwane flânerie (celowała w nich Maria Kuncewiczowa) oraz bywanie w modnych miejscach, przy okazji którego czyni się notatki z przymrużeniem oka (specjalność Magdaleny Samozwaniec) – o nich piszę w kolejnym rozdziale. Owe celowe wyprawy, „studia w terenie” i ich pisarskie rezultaty staną się zaś przedmiotem moich rozważań poniżej. Rozpatrywać będę pojedyncze teksty lub zbiory tekstów Marii Konopnickiej, Marii Dąbrowskiej, Ewy Szelburg-Zarembiny, Poli Gojawiczyńskiej, Heleny Boguszewskiej, Wandy Melcer, Ireny Krzywickiej oraz Elżbiety Szemplińskiej-Sobolewskiej.
2Co łączy krótkie formy prozatorskie z lat 1864-1939, z których przeważająca część została napisana w latach 30. XX wieku? Z pewnością nie gatunek literacki, bo teksty, które analizuję, reprezentują różne gatunki, a na dodatek bywają powodem genologicznych sporów.
3Również nie sztywne kryterium prawdy, gdyż są wśród nich zarówno gatunki fikcjonalne (opowiadania), jak i niefikcjonalne (reportaże). Takie pojęcia, jak prawdziwość czy wierność realiom, nie są jednak przy próbie szukania dla danej grupy tekstów wspólnego mianownika zupełnie zbędne. Zygmunt Ziątek dla istotnego nurtu pisarstwa lat 30. proponuje użyteczną kategorię autentyzmu rozpoznań społecznych lub też literatury konkretu społecznego:
Znamienny dla drugiego dziesięciolecia międzywojennego wzrost zainteresowań literatury społeczną realnością znalazł wyraz w dwóch przede wszystkim zjawiskach: w przyspieszonym rozwoju reportażu i w nasileniu się, w obrębie prozy beletrystycznej, poszukiwań formuły zbliżającej literaturę do „życia” – poszukiwań zróżnicowanych, o tyle jednak podobnych do siebie, że pierwszorzędną wartością było dla nich rozpoznanie konkretu społecznego współczesności oraz wiarygodność jego pisarskiego przekazu1.
4Zgodnie z założeniami badacza, mianem prozy autentyzmu czy też prozy konkretu społecznego objąć można sporą część twórczości międzywojennej: obok rozkwitającego wówczas reportażu, także prozę studiów społecznych i prozę środowiskową, prozę tzw. ludzi nowych, czyli autorów i autorek wywodzących się spoza kręgu inteligencji, oraz prozę „prawdy klasowej”. W tej kategorii mieszczą się zatem niektóre z dotychczas omawianych przeze mnie powieści, przede wszystkim zaś te, które traktują o „gorszych rewirach” Warszawy.
5Wcześniejsze dokonania z końca XIX i początków XX wieku, które uwzględniam w niniejszym rozdziale, w większości wyrastają z pozytywistycznych postulatów zgodności literatury z życiem i z duchem czasu oraz wprowadzania w jej obręb tzw. warstw niższych. Dokonania te pokazują, gdzie poszukiwać można dokumentarnych tradycji polskiej literatury i z jakiego zaplecza proza autentyzmu lat 30. korzystała.
6Nieco inaczej ujmuje kwestie teoretyczne Elżbieta Rybicka. Teksty zorientowane na problematykę społeczną, stawiające na bezpośredni kontakt z wybranym środowiskiem, zaświadczający o ich autentyzmie, opisuje następująco:
Miedzy biegunami „typów idealnych” dokumentu i literatury można usytuować (…) pole literatury dokumentu społecznego (czyli reportaż literacki, powieść-reportaż, prozę środowiskową), na którym krzyżują się wpływy dyskursu literackiego i dokumentarnego2.
7Na terenie wielkiego miasta tego typu proza zainteresowana była w pierwszym rzędzie jego mieszkańcami. Badaczka śledzi zbieżności literatury (zarówno faktograficznej, jak i fikcyjnej) z socjologią miasta, ale wskazuje też na podstawową rozbieżność:
Literackie monografie miejskich środowisk nie miały w żadnym wypadku ambicji naukowych. Celem było wprowadzenie w obieg społeczny nierozpoznanego i „nieupozowanego” jeszcze świata szeroko rozumianego „przedmieścia”. Reportaż i prozę środowiskową łączy w tym przedsięwzięciu poetyka dokumentu społecznego, poetyka, od razu trzeba dodać, na usługach etyki, bądź nawet ideologii. Trudno bowiem przemilczeć fakt, iż literatura dokumentu społecznego tworzyła zaangażowany biegun formacji modernistycznej. I z tego względu była ona niejednokrotnie nacechowana perswazyjnie, a niekiedy wręcz tendencyjnie3.
8Znaczna większość tekstów, które staną się przedmiotem mojej uwagi, należy do literatury zaangażowanej. U źródeł utworów nie zawsze stoją celowe wyprawy na miasto w sensie dosłownym, bywa, że jest to rozmowa z kimś, kto pochodzi z innego niż autorka środowiska, bywa, że po prostu rejestrowanie życia na gorąco, ale niemal w każdym przypadku mamy do czynienia z zaangażowaną postawą autorki, z chęcią ukazania jakiejś bolączki społecznej, popartą nierzadko sugestią, jak zaradzić złu. Autorki czasem angażowały się po stronie biednych, bezrobotnych i wszelkich wykluczonych w przestrzeni miejskiej, nadając swoim tekstom niewątpliwy walor etyczny, czasem piętnowały obyczaje, które uważały za szkodliwe, czasem jawnie postulowały wprowadzenie konkretnych reform. Dużą część tych tekstów cechuje także – bardzo silna w międzywojniu, zwłaszcza w reportażu doby kryzysu – tendencja rewelatorska: obnażania nędzy i nieludzkich warunków życia, ukazywania społecznych kontrastów. Ciemna strona miasta zostaje przedstawiona przy użyciu środków artystycznych czerpiących z naturalizmu, estetyki brzydoty, które mają za zadanie wstrząsnąć sumieniami. Nie wydaje się natomiast właściwy na określenie interesującej mnie twórczości termin „literatura faktu”, który wprawdzie jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym był terminem bardzo pojemnym i nie do końca sprecyzowanym, ale współcześnie stosowany jest jedynie do tekstów o charakterze dokumentarnym, relacji o autentycznych wydarzeniach i zjawiskach, głównie więc do dziedziny reportażu4.
9Międzywojenne autorki prozy autentyzmu chętnie posługiwały się tradycyjnymi gatunkami literackimi, takimi jak: powieść, opowiadanie, nowela, ale sięgały też po gatunek literacko-publicystyczny, który dopiero zyskiwał na znaczeniu. Reportaż – bo o nim mowa – wywodzi się z jednej strony z literatury podróżniczej, z drugiej zaś ze sprawozdań dziennikarskich, nierzadko o zabarwieniu sensacyjnym lub ciekawostkowym. W miarę swego rozwoju wykształcił liczne typy i odmiany5. Ogromny udział w jego doskonaleniu i spopularyzowaniu miały czasopisma, a na pierwszym miejscu wymienić by trzeba „Wiadomości Literackie”; niemały rozgłos zyskały chociażby drukowane tu cykle reportażowe Ksawerego Pruszyńskiego, Ireny Krzywickiej czy Wandy Melcer6. Jako gatunek literacki reportaż na dobre zaistniał w Polsce w dwudziestoleciu międzywojennym, a ściślej w latach 30., jak celnie ujął to Kazimierz Koźniewski: „(…) w dwóch kolejnych dekadach tamtego okresu reportaż wyglądał diametralnie inaczej: w pierwszej był on kopciuszkiem publicystyki, w drugiej – jej faworytem”7. Koźniewski dostrzegł też inną ciekawą prawidłowość: „Charakterystyczne: na starcie polskiego reportażu krajowego stosunkowo licznie pojawiły się panie. Z czasem wyłonił się równie silny team autorek pisujących reportaże, jak silny był team autorek pisujących powieści”8.
10Istotnie, teksty kobiet mają dziś swoje miejsce w antologiach najlepszych i najciekawszych międzywojennych reportaży9. Wymieniane przez Koźniewskiego teamy nie były jednak przeciwstawne, gdyż większość ówczesnych autorek była dwuwarsztatowa, co nie pozostało bez wpływu na kształtowanie się nowego gatunku. Jak dowodzi Zygmunt Ziątek:
Reportaż społecznej i obyczajowej obserwacji rozwinął się przez przyswojenie sobie sztuki naturalistycznego opisu i sztuki portretu psychologicznego. Nastąpiło to błyskawicznie dzięki podchwyceniu reportażowych możliwości przez najlepsze pisarki przedwojennego dziesięciolecia. (…) Tak znaczny udział kobiet pisarek przyczynił się też z pewnością do wyostrzenia, emocjonalnego nacechowania, rewelatorskich intencji reportażu obyczajowego10.
11Skoro techniki powieściowe okazały się nie bez znaczenia dla postępów w dziedzinie reportażu, można się spodziewać, że działo się również odwrotnie. Krystyna Jakowska stawia jednak tezę, że związki te nie są tak proste. Uważa, iż w przypadku dwuwarsztatowych autorek piszących tradycyjne w formie powieści obyczajowe (Melcer, Krzywicka), nie da się zaobserwować wpływu technik wykorzystywanych przez nie w reportażach na fikcjonalną prozę literacką:
Obie, jako reporterki, szukały „mocnych wrażeń” w egzotycznych dla siebie środowiskach, jako pisarki przedmiotem penetracji uczyniły środowisko własne i całkowicie rezygnowały z mocnych wrażeń na rzecz obserwacji psychologicznej. Oczywistą konsekwencją tego stanu rzeczy jest absolutna nieobecność reportażowych form w ich – słabszej zresztą niż reportaże – prozie fikcjonalnej11.
12Z kolei duży wpływ reporterskich innowacji na prozę środowiskową badaczka zauważa u takich pisarek jak Helena Boguszewska czy Halina Górska, które poszukiwały nowych rozwiązań formalnych na styku fikcji i iluzji dokumentarnego rejestrowania.
13Reportaż to gatunek sprzyjający krytycznemu spojrzeniu na rzeczywistość, choć „ja” autorskie niekoniecznie musi ujawniać ów krytycyzm bezpośrednio. Czesław Niedzielski dowodzi:
Rzecz w tym, jakiego [reporter – M.B.-Z.] dokonuje wyboru w mnogości zjawisk i zdarzeń, co przenosi do czytelnika, w jakim stopniu gotów jest ponieść intelektualne i moralne ryzyko wyboru wśród wielości możliwych sposobów sądzenia o świecie. (…) Podmiot kształtujący treści dokumentarnego powiadomienia staje się zaangażowanym przekazicielem informacji. Różne są wymiary i różne stopnie zaangażowania: reporter może być tylko i wyłącznie sprawozdawcą dbającym o czysto aktualistyczny rezonans wypowiedzi, może reprezentować postawę humanisty, świadomego społecznej odpowiedzialności za to, co jest przez niego głoszone12.
14Odpowiedzialna, humanistyczna postawa była bliska wielu autorkom, dlatego ich reportaże mieszczą się raczej w grupie utworów o dużym stopniu zaangażowania.
15Istnieje jeszcze jeden gatunek z pogranicza literatury i dziennikarstwa, który niezwykle ciekawie prezentuje się w świetle badanych przeze mnie kwestii: związków tekstu z realiami, zaangażowania, opisywania miasta oraz kobiecej prozy. Jest to felieton, doskonale zadomowiony w polskim piśmiennictwie od początków XIX wieku. Jego kariera łączy się z rozwojem wysokonakładowej prasy: najpierw funkcjonował jako rubryka „pod kreską”, zawierająca wiadomości kulturalne, podawane w swobodnym, rozrywkowym tonie, zwykle redagowana przez jedną osobę, by następnie przeobrazić się w osobny gatunek literacko-publicystyczny13. Felieton nie musi z złożenia spełniać wymogów dokumentaryzmu, ale ponieważ chce być aktualny, bardzo często odnosi się do autentycznych wydarzeń, miejsc i osób. Realia przefiltrowane są przez wrażliwość i poglądy autora/autorki, bo w tym nastawionym na subiektywizm gatunku liczy się nazwisko i pisarska indywidualność. Felieton od swych początków ewoluował w różnych kierunkach. Niekiedy pozostał lekki, humorystyczny, czysto rozrywkowy, a niekiedy ukazywał oblicze poważne, zaangażowane, walczące. W tym drugim przypadku nie musiał wcale tracić pierwiastka dowcipu, mógł walczyć za pomocą ostrza satyry.
16Jednym z ulubionych tematów felietonu od zawsze było miasto. Stolicę i jej sprawy opisywano wyjątkowo chętnie, gdyż tu żyło i pracowało najwięcej ludzi pióra. Jan Józef Lipski wyróżnił w związku z tym lokalny podgatunek:
Felietonem warszawskim nazywam (…) utwór należący do cyklu felietonów drukowanych w prasie warszawskiej i poświęcony tematyce warszawskiej. A więc mieszkaniec Warszawy dziennikarz pisze w gazecie ukazującej się w Warszawie i dla warszawskiego (przynajmniej w znacznej części) czytelnika o mieście, które obydwaj dobrze znają. Jest to często „plotka między nami, warszawiakami” (…), w każdym zaś razie świadectwo historii i obyczajów miasta (…)14.
17Kunszt stołecznych felietonistów cieszy się zasłużoną sławą, a niekwestionowanym mistrzem w tej materii pozostaje Bolesław Prus, który posługiwał się specyficzną odmianą gatunku – kroniką.
18W opracowanej przez Lipskiego antologii warszawskiego felietonu, w pierwszym tomie poświęconym XIX wiekowi, nie pojawia się żadne nazwisko kobiece. Nie oznacza to, że pisarki nie sięgały wówczas w ogóle po ten gatunek, ale na przykład felietony Marii Konopnickiej (pisane zresztą pod męskimi pseudonimami), mimo iż nawiązują do stylu Prusa, nie mają warszawskiego kolorytu15. W drugim tomie, obejmującym lata 1900-1939, autorek jest już dziesięć16. Można się zastanawiać, czy to dużo, czy mało. Nie tak mało, jeśli zważymy, że Lipski wybierał głównie felietony ukazujące się w cyklach, a kobietom trudniej było niż mężczyznom otrzymać do dyspozycji stałą kolumnę w codziennej prasie lub periodykach, niebędących prasą stricte kobiecą. W dwudziestoleciu międzywojennym część autorek pisywała felietony jedynie okazjonalnie, nie wszystkie teksty wiązały się z Warszawą; z kolei nieostre granice gatunkowe powodują, że decyzje, co do kategorii felietonistyki się zalicza, a co nie, bywają dyskusyjne.
19Do pytań o warszawską felietonistykę kobiecą skłoniła mnie genderowa analiza gatunku, dokonana przez Agatę Zawiszewską:
Cechy przypisywane felietonowi zadziwiająco dokładnie pokrywają się z cechami tradycyjnie przypisywanymi umysłowości kobiecej, oskarżanej o niesamodzielność, wtórność, dygresyjność, nieumiejętność dokonywania selekcji i syntezy, skupienie na szczegółach, określanie swoich poglądów w konfrontacji z innymi, nastawienie na budowanie i pielęgnowanie relacji międzyludzkich, nie zaś na osiąganie indywidualnych celów itp. Z tego m.in. powodu felieton stał się boczną furtką, przez którą kobiety weszły szybciej, łatwiej i dość niepostrzeżenie do literatury, czyli do sfery publicznej, niż gdyby chciały wejść do niej głównymi drzwiami17.
20Myślę, że z „furtki” skorzystały tylko niektóre autorki, jak Magdalena Samozwaniec albo Irena Krzywicka, do której przede wszystkim odnoszą się rozważania Zawiszewskiej. Nie był to jednak casus Poli Gojawiczyńskiej, docenionej jako powieściopisarka, dla której drobiazgi literackie, takie jak felietonistyka, były zawsze dodatkiem do podstawowej twórczości.
21W felietonie warszawskim, według Jana Józefa Lipskiego, ścierają się dwie konwencje: jedna, nawiązująca do szlacheckiej gawędy, i druga – do form mieszczańskich, typu szkic fizjologiczny, które przywędrowały do Warszawy z prasy zachodnioeuropejskiej18. Przyjrzyjmy się nieco temu drugiemu nurtowi, który wpłynął nie tylko na felieton, ale na wszelką twórczość, która stawiała sobie za cel wierność miejskim realiom, a więc i na reportaż, i na prozę studiów społecznych.
22Jeśli poszukujemy w literaturze polskiej tradycji prezentowania wielkiego miasta (a dokładniej wybranych zagadnień z życia tak złożonego tworu) w niewielkich objętościowo utworach pisanych prozą, których celem jest wywołanie wrażenia autentyczności opisywanych miejsc, ludzi i zwyczajów, musimy cofnąć się do czasów sprzed powstania styczniowego. Wówczas zapanowała moda na prozatorskie obrazki, blisko spokrewnione z malarstwem rodzajowym. Józef Bachórz wyjaśnia, iż:
Są to obrazki, pisane z zamiarem literackiego zarejestrowania faktów, utrwalenia określonego wycinka rzeczywistości i zasugerowania czytelnikom prawdziwości przedstawionego zdarzenia. Można by je nazwać mianem pisarstwa prereportażowego lub mianem obrazkowych faktografii19.
23Dziewiętnastowieczne obrazki, jako gatunek o cechach opisowych i werystycznych, wywarły duży wpływ na kształtowanie się prozy dokumentarnej. Przyczyniły się też do spopularyzowania najróżniejszych małych form prozatorskich, z nowelami, gawędami, humoreskami i felietonami nierzadko tworzyły gatunki pograniczne. Zdaniem Bachórza określenia „obrazek”, a także „szkic” sugerowały poufałe obcowanie autora z czytelnikiem, a ponadto stanowiły:
(…) tarczę ochronną dla „małej literatury”. Z góry niejako usprawiedliwiały niedostatki jej poziomu literackiego i uprzedzały czytelnika o konieczności apriorycznego rozgrzeszenia ewentualnych mankamentów dziełka, które… jest przecież tylko zarysem20.
24Pojedyncze obrazki i szkice nie pretendowały do opisu panoramicznego, skupiały się na fragmencie całości, ale za to precyzyjnie, jak pisze Bachórz: „Obrazkowa zasada prawdy o rzeczywistości polegała (…) na założeniu, iż pełnię wiedzy rzetelnej o określonym zjawisku osiąga się poprzez nagromadzenie wiedzy o poszczególnych jego składnikach”21. Gdy procesy urbanizacji nabrały tempa, zjawiskiem domagającym się skrupulatnego opisu stało się wielkie miasto. To zadanie spełniły obrazki o charakterze monograficznym, zwane szkicami fizjologicznymi, czy też po prostu fizjologiami. Ich ojczyzną był Paryż. W Polsce rozpowszechniły się pomiędzy powstaniem listopadowym a styczniowym i podejmowały głównie tematykę warszawską22. Szkice fizjologiczne były zazwyczaj niewielkie objętościowo i pozbawione fabuły, stanowiły monografie dzielnic, zjawisk, obyczajów, grup zawodowych bądź środowisk. Nazwa „fizjologie” słusznie sugeruje związki z podejściem naukowym, które przejawiało się w klasyfikowaniu właściwym dla przyrodoznawstwa. Jednostka była tu raczej typem niż indywidualnością, a jej portret służył jako egzemplifikacja sposobu życia większej zbiorowości. Czasem występowały w tekście elementy satyryczne lub moralizatorskie. Wśród warszawskich autorów szkiców wymienić można Antoniego Wieniarskiego, Józefa Symeona Boguckiego i Kazimierza Władysława Wójcickiego. W tym gronie jest też jedno znane nazwisko kobiece: Pauliny Krakowowej. Chcąc utrwalić na papierze przemijający kształt stolicy swoich czasów, opisała kościoły, życie druciarzy i piaskarzy oraz inne lokalne ciekawostki23.
25W szkicach fizjologicznych z terenu Warszawy, obok reprezentantów sfer salonowych i urzędniczych, pojawiły się postaci z miejskiego plebsu, takie jak: przekupka, ulicznik, wyrobnik, domokrążca czy dorożkarz. Gatunek ten przyczynił się do literackiej nobilitacji miejskiego plebejusza, a z tekstów wyłaniał się specyficzny typ warszawianina/ warszawianki z nizin społecznych, o następujących cechach wyglądu i charakteru: krzepkość, czerstwa, rumiana twarz, bystre spojrzenie, dosadny język, nierzadko skłonność do alkoholu i kłótliwość, ale też duma, silne poczucie godności osobistej, zaradność i szacunek dla pracy24. Te nieco stereotypowe, barwne, nierzadko humorystyczne ujęcia ustąpią w późniejszych latach demaskowaniu prawdziwej biedy, koszmarnych warunków higienicznych i braku życiowych perspektyw mieszkańców i mieszkanek niereprezentacyjnych dzielnic miasta. Na tle swojej epoki wyróżnia się twórczość Krakowowej, która zdała relację z działalności warszawskich towarzystw i zakładów dobroczynnych oraz przyjrzała się ich podopiecznym. Tym samym pokazała tkwiące w obrazkach możliwości podejmowania ważkich problemów społecznych.
26Krótkie utwory prozatorskie, które wyszły spod piór jej następczyń, łączy w wielu przypadkach tematyka, metoda twórcza, nierzadko też widoczne w tekście zaangażowanie. Jednakże nie mniej istotna jest wspólna dla nich wrażliwość – umownie nazwę ją „wrażliwością lewicową” – oznaczająca wyczulenie na krzywdę i niezgodę na niesprawiedliwość, nierówność, dyskryminację. Nie twierdzę, że kobiety są do takiej wrażliwości bardziej skłonne z natury, ale od najmłodszych lat uczone troszczyć się o potrzeby innych i wczuwać w ich sytuację, łatwo wchodzą w rolę pisarek o zacięciu społecznym. Większość napisanych przez nie tekstów o Warszawie, poświęconych dzielnicom, miejscom oraz mieszkańcom niepasującym do obrazu nowoczesnej i szczęśliwej metropolii, powstało w latach 30. ubiegłego wieku. Ale u początków tej tradycji kobiecego pisania o mieście stoi Maria Konopnicka.
„Tam takie nieszczęście… takie zabicie…”
27Pobyt Marii Konopnickiej w Warszawie upłynął pod znakiem dwóch ważnych haseł, które określają całą życiową postawę
poetki. To samodzielność i troska o innych. Autorka zamieszkała w stolicy w roku 1878. Jako powód jej przeprowadzki podaje się zamiar kształcenia dzieci, ale nie mniejsze znaczenie miał fakt, że Konopnicka nie czuła się szczęśliwa w wiejskim dworku z mężem, do którego już zresztą nigdy nie powróciła. Z kolei opuszczenie Warszawy w 1890 roku z pewnością wiązało się z kłopotami, jakich przysparzała pisarce cierpiąca na zaburzenia psychiczne córka Helena i związane z tą sprawą plotki, ale z czasem wygnanie przekształciło się w styl życia25. Wraz z nieodłączną towarzyszką, malarką i sufrażystką Marią Dulębianką, Konopnicka wciąż podróżowała po Europie26. Nie chciała wiązać się z jednym miejscem, choć od 1903 roku miała już własną przystań: dworek w Żarnowcu, otrzymany z okazji literackiego jubileuszu. Zapewne nie służył jej zimą żarnowiecki klimat, ale była w niej także nieprzeparta wola zmian, ruchu, dążenia przed siebie. W tym czasie odnotować należy jeszcze jedną jej istotną i nieprzypadkową bytność w Warszawie – w niespokojnych dniach rewolucji 1905.
28Gdy trzydziestosześcioletnia Maria Konopnicka zamieszkała w drugiej połowie XIX wieku w tanim mieszkaniu przy Piekarskiej na Starym Mieście, z sześciorgiem dzieci na utrzymaniu, zaczęła zupełnie nowe życie. Nie podzieliła losu Marty z powieści Elizy Orzeszkowej, czy innych kobiet samotnych na miejskim bruku. Udało jej się przezwyciężyć finansowe przeszkody, okazała się samodzielna i zaradna. W jej liście do stryja Ignacego Wasiłowskiego czytamy:
Cośmy przeżyli, zostawieni sami sobie w tym wielkim, obcym mieście, gdzie praca moja wszystkiemu nastarczyć musiała – pisać o tym nie będę. Jest to cała Odysea o epizodach tragikomicznych. We dnie gotowałam, szyłam, prałam; wieczorami pomagałam dzieciom w nauce, nocami pisałam, aby po tym wszystkim usnąć snem nieprzerwanym myślą o potrzebach jutra. Że mi sił nie brakło, winna to jestem szczęśliwej mojej fizycznej organizacji – i przyznać się muszę – dumie pewnej, która mi nie pozwoliła prosić o nic nikogo27.
29Dodać trzeba, że w owym czasie Konopnicka zarabiała udzielaniem prywatnych lekcji, dużo czasu poświęcała na samokształcenie i starania o wydanie swoich tekstów28. Warszawa jej z pewnością nie olśniła, ani jako przestrzeń, ani jako ośrodek ludzkiej myśli. W listach do stryja Wasiłowskiego, a także do Elizy Orzeszkowej i Teofila Lenartowicza, powtarza się motyw tęsknoty za przyrodą (zmieni to dopiero ładny widok z okna w mieszkaniu przy ulicy Smolnej, a jeszcze bardziej lokum w pałacyku Branickich w Ogrodach Frascati) oraz skargi na wszechobecne konwenanse, próżność, ospałość i brak duchowej głębi u elity intelektualno-artystycznej. Zdystansowana wobec stołecznego towarzystwa, ceniąca „własny pokój”, Konopnicka dojrzewała jako pisarka. Alina Brodzka akcentowała wyjątkowość tej kobiety-twórczyni:
(…) jest sama: wcześniej już podkreśliwszy swój – stopniowo rosnący – dystans wobec środowiska szlacheckiego, podtrzymuje go i teraz, uchylając się np. od obiadów u pani Ilnickiej i rezygnując z bezpiecznej zależności od potencjalnie przychylnych protektorów. (…) W swym samowiednie kontrolowanym odosobnieniu Konopnicka nie pozostaje niewrażliwa na atmosferę kulturalną stolicy, na pasje, zainteresowania i spory rozmaitych pokoleń. Ale jednocześnie nie ulega niczyim naciskom, nawet tym, które wiążą przez pochwałę. (…) Ta kobieta pisząca minionej epoki rzeczywiście zdobyła niepodległość wbrew jakimkolwiek i czyimkolwiek klasyfikacjom i przynętom29.
30Mimo wielu obowiązków, Konopnicka zaangażowała się w Warszawie w wiele inicjatyw społecznych. Choć nie była zdeklarowaną emancypantką, miała kontakty ze środowiskiem feministycznym, a jej wrażliwość na kwestię kobiecą objawiała się przez działania na rzecz przedstawicielek własnej płci na polu oświaty, czytelnictwa, zatrudnienia oraz przez pomoc samotnym matkom. Pod wpływem innej działaczki, Wandy Umińskiej, zaczęła odwiedzać zakłady penitencjarne, otaczając opieką więźniów politycznych, a następnie kryminalnych. Interesowała się zwłaszcza losem osadzonych w celach kobiet30, zabiegała o oddzielenie ich aresztu od męskiego i umożliwienie im udziału w praktykach religijnych. Więźniarki nazywały ją Jasną Panią31.
31Świat warszawskich więzień znalazł odbicie w następujących utworach Konopnickiej: szkicach z odwiedzin pod tytułem Za kratą, zbeletryzowanych Obrazkach więziennych oraz noweli Pod prawem32. W więziennych tekstach autorka zaprezentowała specyficzne spojrzenie na problematykę wielkomiejską. W krótkich prozatorskich formach, jakie były jej domeną, nie zgłębiała fenomenu miasta jako złożonego organizmu, ale wzięła pod lupę miejsca „ciemne”, w których dzień i noc toczyło się życie, ale zwykli mieszkańcy nie mieli o nim pojęcia.
32W XIX wieku pozbawienie wolności stało się najczęściej orzekaną karą, a wymierzanie jej ściśle powiązano z ujarzmianiem i tresowaniem jednostki. Jak dowodził Michel Foucault:
W miejsce szafotu, gdzie ciało skazańca wystawione było na rytualne przejawy potęgi władcy, w miejsce teatru karnego, gdzie przedstawienie kary miało być nieustannie odgrywane ciału społecznemu, pojawiła się wielka konstrukcja architektoniczna, zamknięta, złożona i zhierarchizowana, która wtapia się bezpośrednio w ciało aparatu państwowego. (…) Wysoki mur – nie ten, który chroni i osłania, ani ten, którego okazałość jest świadectwem potęgi bogactwa – lecz mur starannie zamknięty, nieprzebyty w każdym sensie, otaczający sekretne teraz działanie kary, będzie, w pobliżu, a czasem nawet w samym środku dziewiętnastowiecznych miast, monotonnie powielaną, zarazem materialną i symboliczną figurą władzy karnej33.
33Dla Konopnickiej ta symbolika jest niezwykle istotna. W szkicach Za kratą, które są relacją z jej odwiedzin na Pawiaku, przy Złotej oraz w Arsenale34, opis zakładów karnych rozpoczyna się zawsze od zewnątrz:
Arsenał jest to gmach posępny, ciężki, którego mury przesiąknięte chroniczną wilgocią, podziurawione są opatrzonymi mocną kratą oknami w półkole. Pomimo wszystko, co dla zamaskowania tych murów zrobił p. nadzorca, człowiek obdarzony niezwykłym zmysłem organizacji i wielki miłośnik ogrodownictwa, pomimo całą tą działalność, jaką tu rozrzucił, mury te nie straciły na zewnątrz nic ze swojej ponurej grozy. Jest to prawdziwe więzienie, „warownia”, jak tu nazywają niektórzy; a ciężka brama, jaka się do niego otwiera, wydaje zgrzyt przeciągły, do ludzkiego jęku podobny35.
34Skojarzenie z bramami piekielnymi sprawia, że więzienia jawią się w przestrzeni Warszawy jako miejsca wyizolowane, potępione, do których zapuścić się mogą tylko prawdziwi śmiałkowie. Wyróżnia się w tym gronie jedynie budynek przy Złotej:
Sam już gmach nie ma w architekturze swojej nic więziennego. Jest to wielka, na krańcu prawie ulicy wzniesiona kamienica, tym się chyba różniąca od innych, że stoi przed nią budka, a żołnierz z karabinem odbywa przed frontem nieskończoną wędrówkę. (…) Drzwi główne otwierają się cicho, przyzwoicie, jak każda przeciętna brama, bez tych zgrzytów i pisków, z jakimi podnosiły się i zapadły rygle i zamki w Serbii; odźwierny trochę szablonowy, mógłby być równie dobrze woźnym w jakiejś finansowej instytucji (…)36.
35Każde więzienie to swego rodzaju miasto w mieście. Pojawia się zatem nierozstrzygalna wątpliwość, czy to, co za murem, to zupełnie inny świat, rządzący się własnymi prawami, czy też po prostu specyficzny fragment metropolii. Konopnicka zdaje się wyznawać tę drugą koncepcję, jako że drukuje Za kratą w „Świcie” wśród zapisów z odwiedzin w stołecznych przytułkach czy szpitalach37. Także w świetle rozważań Michela Foucaulta więzienie, choć otoczone aurą sekretu, nie wydaje się tak do końca wyjątkową przestrzenią. Badacz uważał, że od XIX wieku, wraz z ostatecznym uformowaniem się systemu karceralnego, techniki penitencjarne i schematy dyscyplinarne rozprzestrzeniały się poza instytucje karne na inne placówki, takie jak: przytułki, konwikty, domy dobroczynne, towarzystwa opiekuńcze, sierocińce, bursy, szkoły, szpitale, koszary, fabryki czy osiedla robotnicze38.
36Przekraczając więzienny mur, autorka postępuje z iście reporterskim zacięciem. Choć reportaż jako gatunek literacki jeszcze wówczas nie funkcjonował, to właśnie między innymi jej prace przyczyniły się do jego powstania. Jolanta Sztachelska używa dla takich dziewiętnastowiecznych tekstów wdzięcznej i trafnej nazwy „reporteryje”39. Konopnicka stara się dojrzeć to, co przed wizytującą chcą ukryć więzienni nadzorcy (będący dodatkowo przedstawicielami władzy zaborczej), uczy się umiejętności nawiązywania kontaktu z osadzonymi w celach. Patrzy i chłonie każdy szczegół, by potem drobiazgowo opisać pomieszczenia, rozkład dnia, stroje i pożywienie, ale także międzyludzkie relacje: ustalanie hierarchii, kłótnie i flirty. Niczym rasowa reporterka staje o piątej rano na Pradze, by obserwować konwój zesłanych na Sybir.
37Podczas swoich wizyt za murami autorka szczególną uwagą obdarza kobiety i to one w większości są bohaterkami jej więziennych tekstów40. Już w pierwszych akapitach szkiców Za kratą porównuje przybyszki z zewnątrz i te, które oddziela od zwykłego życia mur. Jak dowodzi Sztachelska:
Konopnicka perfekcyjnie wykorzystuje zwłaszcza sztukę kontrastu w zestawieniach pozornie obojętnych, zwyczajnych opisów. I tak (…), z obrazem oczekujących na widzenie kobiet, rozgadanych i kolorowych, sąsiaduje martwa biel kamer oraz chorobliwa aktywność duszących się z braku powietrza więźniarek, usiłujących za wszelką cenę – „cywilnym” strojem choćby – utrzymać swą przynależność do normalnego świata41.
38Paradoksalnie, to w otoczonym wysokim murem budynku Pawiaka (w części kobiecej zwanej Serbią), dzięki zniszczonym, ale własnym ubraniom więźniarek, życie zachowuje jeszcze jakieś barwy. Natomiast przy Złotej, w na pozór zwyczajnej kamienicy, postaci w jednakowych kaftanach, poddane twardemu rygorowi pracy, zamieszkują ponurą rzeczywistość – „dom karny, biuro, zamknięcie na ludzi i rzeczy”42. Zauważmy, że w sytuacji uwięzienia niezwykle istotne staje się ubranie, które na wolności było jednym ze sposobów konstruowania kobiecości43. Na Pawiaku, gdzie więźniarki wciąż mają możność korzystania z rekwizytów uznawanych za kobiece (grzywki, chusteczki, kaftaniki, fartuchy), ich wygląd nie wydaje się Konopnickiej zbyt przygnębiający. Natomiast przy Złotej, gdzie „kaftan pasiasty wisi jednostajnie na wszystkich plecach”44 i skazane są niejako pozbawione płci przez deformujące kostiumy, wrażenie jest dużo bardziej posępne. Ponieważ świat zakładów karnych prezentowany przez autorkę był już interesująco analizowany przez badaczy, których nazwiska przywołuję w tym podrozdziale, postaram się postawić nieco inne pytania: z jakiego powodu Konopnicka decyduje się opuścić znane sobie przestrzenie miasta i udać się do więzień? Czy tylko z potrzeby pomocy bliźnim? Czego poszukuje za murem? Ówczesna prasa pełna była kronik sądowych, które zamierzone z początku jako teksty o wymowie dydaktycznej, nabierały coraz więcej cech sensacji. Autorka, jeśli nawet portretuje autentyczne więźniarki, skazane w głośnych procesach45, nie tropi skandali, ale stara się dotrzeć do prawdy o tajemniczej machinie prawa i ludziach jej poddanych. Dużym osiągnięciem Konopnickiej jest przełamywanie stereotypów dotyczących skazanych, jak pisała Alina Brodzka:
Jej utwory więzienne wnoszą przede wszystkim nowy sposób prezentacji bohaterów z najgłębszych nizin, nowy rodzaj analizy psychologicznej nie stosowanej u nas dotychczas w tej mierze do postaci budzących ciekawość, nawet współczucie, ale nie podejrzewanych o indywidualne życie wewnętrzne46.
39Autorka, choć czasem opisuje aresztantki jako grupę (system penitencjarny dąży wszak do maksymalnej uniformizacji ludzi), poszukuje przede wszystkim jednostkowych historii. Takich na przykład, jak o babie z różą na nodze, która zaraz po zwolnieniu ściągnęła obrus z ołtarza kościoła Świętokrzyskiego, bo chciała wrócić do więzienia, jedynego domu, jaki miała: „A co ja inszego będę na świecie robiła? (…) A to już dwadzieścia siedm lat tu siedzę. I człowiek przywykł, i człowieka znają, i kąt ma swój, i poszanowanie”47.
40Konopnicka decyduje się przekroczyć mur także po to, by spotkać się z Innym (Inną). Takie spotkanie, w sensie dosłownym i nie tylko, ma miejsce, gdy w jednym z Obrazków więziennych („Jeszcze jeden numer”) strażnik przedstawia narratorce nietypową więźniarkę:
(…) jak była ta wojna, niby turecka, to insze panowie oficery nawieźli różności z tamtych tam krajów. Psy nie psy, konie nie konie, fuzje nie fuzje, Murzyny nie Murzyny, aż jeden sobie i pannę przywiózł. Od rodziców ją, powiadali, namówił czy coś. Tak mieszkał on tu z tą panną w mieście jakieś czasy, aż potem musiał z wojskiem na trawę ciągnąć, na wieś. A już mu się ta panna uprzykrzyła48.
41Dziewczyna została zadenuncjowana przez znudzonego oficera jako osoba bez dokumentów. Obcość i piętno uwiedzenia wystarczyły, by trafiła do więzienia. Egzotyczna uroda i nieznajomość polskiego zapewniły jej przezwisko Dzika. Narratorka, szanowana obywatelka z warszawskiej elity, staje naprzeciw kobiety wykluczonej i upodlonej, której jedynym językiem jest język histerii: wrzaski, targanie się za włosy, rzucanie o ziemię, śmiech, płacz49. Dzika, „wariatka w celi” kojarzy się z feministycznym toposem „wariatki na strychu”, który przywołuje to, co szacowna kobieta musi wyprzeć, by funkcjonować w społeczeństwie50. Lena Magnone stawia jeszcze jedną tezę dotyczącą wagi tej historii w osobistej biografii Konopnickiej51. Otóż pisarka miała niezwykle trudne relacje z dwiema córkami. Chora psychicznie Helena, przejawiająca histeryczne i przestępcze zachowania, wciąż przebywająca w szpitalach, więzieniach i zakładach dla obłąkanych, została de facto przez matkę odrzucona. Laura, która wybrała zawód aktorki (występowała pod nazwiskiem Pytlińska), musiała uparcie walczyć o swą tożsamość, gdyż matka wszelkimi sposobami próbowała zablokować jej sceniczną karierę. Konopnickiej figury „wariatki” – osoby nieprzewidywalnej i aktorki, a więc w pewnym sensie „kobiety publicznej”, nie pasowały do własnej roli statecznej wieszczki narodowej, w którą nierzadko wchodziła. Magnone sugeruje, iż:
Spotkanie z Innym, które w życiu Konopnickiej było przede wszystkim spotkaniem z córką, „inną mną samą”, w jej twórczości przetłumaczy się na nową formę. W swoich nowelach Konopnicka dokona przełamania „strategii mimikry”, wprowadzając nowe języki i nowe doświadczenia, zbliżając się do tego wszystkiego, co panująca poetyka proponowała odrzucić52.
42Spotkanie z Dziką, znajdującą się za kratą, jest więc spotkaniem z jakąś skazą na obrazie pisarki, z tą częścią ja, która po drugiej stronie muru, nie ma prawa zaistnieć. Narratorka może ofiarować „szalonej” uwięzionej tylko gest przytulenia, ale, jak zauważył Leo Belmont: „więcej uczynić nie mógłby i Anioł-pocieszyciel”53. Wizytująca więzienia w imię dobroczynności kobieta-anioł splata się w uścisku z kobietą-potworem, dochodzi do symbolicznej reintegracji przeciwstawianych sobie typów. Jolanta Sztachelska pisze: „dramatyczna scena poznania Dzikiej jest jednocześnie początkiem kruchego przymierza pomiędzy dwiema kobietami”54.
43Szczególnie cenne u Konopnickiej jest dążenie do osobistego kontaktu, rozmowy z uwięzionymi. Beata K. Obsulewicz-Niewińska zwraca uwagę, że w tekstach więziennych autorka stworzyła coś na kształt poradnika dla wolontariuszy, który chcieliby działać na niwie resocjalizacji: takie osoby pełniłyby rolę psychoterapeuty czy duszpasterza i pomagały skazanym zmierzyć się z własną winą; ta strategia dobrze wpisuje się w sposób myślenia właściwy całej epoce:
Ujęcia tematu więziennego i sądowego przez pozytywistów pokazują, że tej generacji obca była zasada nieinterwencji i obojętność. Uzmysławiają, że potrzebna jest humanizacja prawa i poszukiwanie alternatywy dla dominacji legalistycznie pojętej sprawiedliwości. I ukazują takie wzory, które uwzględniają w podejściu do więźnia i oskarżonego troskę o jego potrzeby duchowe (Za kratą, „Jeszcze jeden numer”), przypominają o życiodajnej, prawdziwie terapeutycznej roli miłosiernego ryzyka, czyli zaufania w dobre intencje powrotu do godziwego życia55.
44Wizytom Konopnickiej w więzieniach i pracy pisarskiej stale towarzyszyły refleksje nad systemem kar i sądownictwa w Królestwie Polskim. Każdy z utworów to jego oskarżenie. Nowela Pod prawem podejmuje temat powrotu na łono społeczeństwa po odbyciu wyroku i przedstawia sytuację kobiety bezbronnej w obliczu bezdusznych paragrafów. Główną bohaterką jest Hanka Blacharzówna, warszawska służąca, która dała kochankowi klucze do mieszkania pracodawców. On dokonał kradzieży, ją osadzono w więzieniu, bo, naiwna i zakochana, postanowiła go nie wydać. Pod prawem przypomina swoim pesymizmem Martę Orzeszkowej: Hanka stacza się po równi pochyłej, wszelkie próby uczciwego życia kończą się fiaskiem. Konopnicka pokazuje, że dla osoby, która przez lekkomyślność znalazła się na marginesie, nie było już w społeczności miejsca. Przemyślana konstrukcja noweli podkreśla tę tezę. Utwór otwiera scena wyjścia Hanki na wolność:
Ulica była prawie pusta. Wróble tylko świergotały hałaśliwie pod gzymsami więziennego gmachu, z dala dolatywał huk ciężkich węglarskich wozów, a pies wartownika, chodzącego z karabinem na ramieniu przed budką strażniczą, tarzał się w kurzawie, ziewając i kłapiąc pyskiem. (…) Stara Żydówka siedząca wprost więzienia, przy straganie złożonym z miski kwaszonych ogórków i miarki pestek dyni, obliczała zarobki (…). Dziewczyna zeszła z wolna po schodkach, zwróciła się na prawo, a uszedłszy kilkanaście kroków wzdłuż żółtego więziennego muru, stanęła i oparła się o niego plecami56.
45Na koniec mamy zaś scenę, w której Hanka wędruje przez Warszawę w grupie zesłanych na Sybir: z Arsenału, gdzie golą głowy kobietom, do punktu zbornego na Pradze, gdzie zakuwają w kajdany mężczyzn, a następnie na dworzec:
Ulice były jeszcze puste. Gdzieniegdzie tylko otwierała się skrzypiąca brama, a w niej stawał stróż z miotłą w ręku i przypatrywał się pędzonej partii; gdzieniegdzie wozy z pieczywem dudniały głucho, a śpieszące do miasta mleczarki szły po dwie, po trzy z uwiązanymi na plecach koszami. Niektórzy z więźniów spoglądali w okna kamienic, ale okna te były zamknięte i puste. (…) kobiety oglądały się za siebie na silnie odcięte od błękitu wieże kościelne i dachy miejskie wzdychając i bijąc się w piersi. Kilka z nich szlochało z cicha. A wysoki brzeg wiślany od strony miasta powiewał za nimi białymi płachtami dymów, jak by ich żegnając, a nadwodne jaskółki śmigały tuż, tuż, jak by licząc te głowy stracone…57.
46W obu przypadkach widzimy obraz miasta, które jest milcząco obojętne wobec tych, których uważa za wyrzutków. Miasto albo dopiero wstaje, albo zajęte jest własnymi, bytowymi sprawami, ludzie naznaczeni stygmatem kary budzą najwyżej przelotne zaciekawienie. Oprócz kilku osób żegnających zesłańców, zdają się im towarzyszyć jedynie krajobraz i ptaki. Już w pierwszej scenie staje się jasne, że Hanka, która jakiś czas spędziła za murem, będzie miała problem, by odnaleźć się w zwykłej przestrzeni miasta. W scenie ostatniej już do swego grodu nie należy. Pomiędzy tymi obrazami mieszczą się tragiczne dzieje Hanki.
47Zgodnie z ówczesnym prawem zostaje skazana na tzw. pobyt – przymusowe osiedlenie poza Warszawą. W ten sposób miasto pozbywało się ze swojego terenu niechcianych „elementów”, na wzór praktykowanego w dawnych wiekach wypędzania. Przepisy pobytu w praktyce nie działały, bo banici nie mogli z oznakowanymi paszportami przestępców znaleźć w małych miasteczkach pracy, wracali więc do stolicy i najczęściej zasilali szeregi przestępców58.
48Hanka, po ucieczce z Grójca, przebywa w Warszawie nielegalnie i zmuszona jest poznać mroczne zakątki miasta: przy Zakroczymskiej dom paserki, która trzyma u siebie gromadkę dzieci ulicy i każe im kraść, a przy Daniłowiczowskiej areszt śledczy z pełnymi robactwa celami. Blacharzówna nie ma szans na godne życie ani w Grójcu, gdzie spotykają ją problemy z pracą i próba gwałtu ze strony miejscowego urzędnika, ani w Warszawie. W mieście jedyną przyjazną jej osobą jest praczka Walentowa, gotowa dzielić się z dziewczyną swoją ciemną, ubogą sutereną i lichymi oszczędnościami, a nawet znaleźć jej posadę. Te wysiłki na nic się jednak nie zdają, bo na nielegalnie przebywających w stolicy czyha łapacz, współpracujący z jedną z byłych więźniarek. Sceny, w których śledzi Hankę na targu na Ordynackiem, a następnie na ulicach, przypominają opisy polowań szmalcowników z czasów drugiej wojny światowej.
49Pod prawem dowodzi, jak bardzo system karny oparty na prawie pobytu był opresywny dla kobiet, które raz zeszły z właściwej drogi. Oczywiście okrutny los spotykał także skazanych na pobyt mężczyzn, ale kobiety były dodatkowo narażone na molestowanie seksualne ze strony strażników i urzędników. Łatwo też mogły znaleźć się w świecie prostytutek, a tym samym narazić się na całkowitą degradację społeczną. W owych czasach prostytucja, choć moralnie potępiana, była prawnie tolerowana, natomiast poddana dozorowi policyjnemu i kontroli lekarskiej, a także ograniczeniom odnośnie lokalizacji domów publicznych i miejsc przebywania kobiet z półświatka, zresztą niezbyt ściśle egzekwowanym. Dla carskiej policji stała się źródłem ogromnych dochodów z łapówek59. Warto przyjrzeć się bliżej, jak Konopnicka porusza w swojej noweli kwestię prostytucji, tak nierozerwalnie związaną z wielkim miastem60. Oto obrazek z aresztu śledczego w ratuszu:
Nad ranem nowe wrzaski. Przypędzono całą gromadę kobiet zebranych po zaułkach i złodziejskich norach. Była to żywa hańba i nędza. Wychudzone, brudne, obdarte, po większej części młode jeszcze, jedne obrzękłe, inne naznaczone sińcami na twarzy, nosiły w całej swojej postaci znamię ostatniego upodlenia61.
50W powyższym opisie, w którym domyślać się możemy ulicznic, obecny jest wyraźny dystans do ich profesji (hańba, upodlenie). Główna bohaterka wydaje się w tym gronie pozytywnie wyróżniać. Mamy jednak w Pod prawem także postać Mańki Czerkas. Ta koleżanka Hanki z więzienia, też skazana na pobyt, próbuje się chronić przed łapaczem w domach publicznych, często uczestniczy w pijackich zabawach i tańczy w podrzędnych bawariach. Wprawdzie Blacharzówna mówi jej kilkakrotnie o grzechu ciężkim, wstydzie i Sodomie, ale Mańka nie jest potępiana ani przedstawiana w aurze hańby, raczej można dopatrywać się u niej symptomów choroby psychicznej62. Tak jak Marta u Orzeszkowej miała znajomą, która zdecydowała się zostać utrzymanką, tak i bohaterka Konopnickiej ma znajomą prostytutkę, której los jest po prostu alternatywnym losem w beznadziejnej sytuacji. Ostatecznie i Hanka Blacharzówna, i Mańka Czerkas idą ramię w ramię na Sybir.
51Choć w Pod prawem nie pojawia się postać troszczącej się o innych narratorki, nie osłabia to zaangażowanej wymowy utworu. Warszawa ukazana jest jako przestrzeń opanowana przez złowrogi system (nie) sprawiedliwości. Jednostka, która nie jest pożądana, zostaje przez ten system usunięta poza granice miasta. Gdy Hanka przebywa w stolicy nielegalnie, ma w sobie coś z zaszczutego zwierzęcia, które musi skrywać się w najciemniejszych kątach i wszędzie może spotkać potencjalnego wroga. Z kolei, gdy w sposób widomy znajduje się w mocy prawa nakazującego wygnanie (opuszcza więzienie, by udać się do Grójca lub idzie na zesłanie za podpalenie, uważane za jedną z najcięższych zbrodni), traktowana jest przez ludzi z obojętnością. Warszawa w tej noweli zdecydowanie nie jest przyjaznym miejscem dla kobiet, którym zdarzyło się popełnić błąd. Panujący w niej system okazuje się za to łaskawy dla byłego kochanka Hanki, winnego kradzieży, i zezwala mu na błyskotliwą karierę w aparacie sądowym… Gdy tryumfujący urzędnik idącej na Sybir dziewczynie puszcza w twarz kłąb dymu z papierosa, płeć zdaje się być kategorią znaczącą. Gorycz tej sceny każe uświadomić sobie, kto w Warszawie zostaje, a kto musi odejść…
52Konopnicka w tekstach więziennych wypracowała własny styl oglądu miasta i jego mieszkańców. Pokazała, jak interesujące są „miejsca przeklęte” i ile kryją tajemnic, dowiodła, że odsłanianie tych tajemnic to dobry sposób krytyki panującego systemu. Dała też przykład, jak ważna jest wnikliwa obserwacja, rozmowy z ludźmi i pełne szacunku wsłuchiwanie się w ich historie – historie inności. Wyznaczyła tym samym drogę, którą pójdzie wiele autorek w dwudziestoleciu międzywojennym, gdy świetnie rozwijała się proza autentyzmu, a zwłaszcza kobiecy reportaż.
53W pewien sposób z prozą więzienną autorki łączy się jej tekst ze „Świtu” pod tytułem Improwizacja miłosierdzia – relacja z odwiedzin w przytułku dla żebraków przy Pawiej 38, otwartego w listopadzie 1886 roku z inicjatywy generałowej Marii Tołstojowej, żony ówczesnego oberpolicmajstra. Przypomnijmy, że zgodnie z myślą Foucaulta, przytułek to takie miejsce, w którym panują schematy dyscyplinarne rodem z zakładów penitencjarnych. Podobieństwo placówek uderza także Konopnicką. Na pierwszy rzut oka dom noclegowy dla żebraków wydaje się przestrzenią, w której tętni zwykłe życie; choć wchodząc z miasta też trzeba przekroczyć bramę do innego świata, odwiedzającą witają gwar i zamieszanie związane z przyjmowaniem transportu ofiarowanych przez szczodrego darczyńcę kartofli. Ale już wkrótce bystrej obserwatorce przychodzi na myśl atmosfera pobliskiego Pawiaka: „Co do kobiet, te noszą szare spódnice, takież luźne kaftany i białe czepki, ubiór przypominający nieco «Serbię» i jej dawne mieszkanki”63. Dyscyplina objawia się w stroju, w takich samych, równo poustawianych tapczanach z szarymi wojłokowymi kołdrami, w niezmiennych porach wydzielania posiłków. Władza ma też realny wymiar w osobach „dygnitarza ze służby” z błyszczącymi guzikami oraz zarządzającego, którego rangi nie zmniejsza fakt, że jego kancelaria mieści się w przerobionej kuchni oddanej na przytułek kamienicy. Żebracy i bezdomni, stali pensjonariusze placówki i ci, którzy pojawiają się tylko na noc, to obywatele i obywatelki dla miasta niewygodni. Konopnicka jest świadoma, iż dom, który daje dach nad głową i strawę, to z jednej strony dla nich dobrodziejstwo, ale z drugiej poddanie rygorom i izolacji.
54Penetrując skrupulatnie wnętrza przytułku, autorka odkrywa różne ciekawostki. W składzie na bieliznę i żywność znajduje się na przykład… trzydzieści butelek wódki, dar dla ubogich od jednej z warszawskich destylarni. Natomiast:
Tuż przy składzie jest coś w rodzaju małej kliniki dla chorych na oczy, gdzie się odrabia dość dużo podrobionych kalectw. W ogóle udawanie różnych chorób, jest tu na porządku dziennym, jak mi mówił lekarz ordynujący, ale sztuczki te wydają się zwykle bardzo prędko64.
55Dziewiętnastowieczna prasa często ukazywała żebrzących jako próżnujących naciągaczy, a po Warszawie krążyły legendy o odbywających się na Powązkach balach dziadowskich, w czasie których rzekomi chromi i ślepi nagle zdrowieli i tańczyli. Powtarzano historie o bogactwach gromadzonych przez proszalne baby i dziadów. W gazetach opisywano nawet „żebraczą akademię” – przypadek pary z Powiśla, która wykształciła armię dzieci ulicy na specjalistów od wyłudzania datków. Doniesienia nie były całkiem bezpodstawne, żebractwo stało się dla wielu dochodowym zajęciem, a dla władz miejskich nierozwiązywalnym problemem. Żebracy-oszuści mieli wiele sposobów na wzbudzanie litości: od udawania sierot czy pogorzelców, snucia historii o wszelkich nieszczęściach życiowych, popartych fałszywymi świadectwami na piśmie, aż do udawania fizycznych ułomności65. Publicyści dowodzili, że dopóki daje się jałmużnę jednostkom, a nie rozwiązuje kwestii instytucjonalnie, żebractwo się nasila, a cierpią na tym prawdziwie ubodzy. Pisał o tym na przykład, zadowolony z otwarcia placówki przy Pawiej, Bolesław Prus:
Nie ma chyba uczucia, które by u nas występowało silniej jak – litość i ofiarność. (…) No i to właśnie uczucie wyrodziło u nas straszną chorobę żebraniny na wszelki sposób i zalało ulice miasta batalionami żebraków. Szczęściem, dzięki szlachetnej inicjatywie i wyjątkowemu stanowisku pani Tołstojowej udało się – z jednej strony, otworzyć przytułek dla nędzarzy, a z drugiej, skontrolować żebraków. (…) Dziś z pewnością mniej wydamy na cele dobroczynne, a jednak prawdziwie biedni przestaną umierać z głodu; pierwej, wydając dużo, hodowaliśmy występek66.
56W związku z utworzeniem przytułku przy Pawiej zorganizowano na warszawskich ulicach „obławy” na żebraków i w ten sposób znaleziono pierwszych pensjonariuszy. Po lekarskich oględzinach i szczegółowych rozpoznaniach sytuacji zatrzymanych, okazało się, że jedynie część z nich istotnie potrzebuje pomocy. W ciągu sześciu dni policja zatrzymała 158 osób, z których do przytułku przyjęto jedynie 60 (40 kobiet i 20 mężczyzn, zauważmy więc, że ubóstwo było sfeminizowane). Pozostali – jak wyszło na jaw – mieli możliwości pracy, środki utrzymania bądź wystarczająco zamożne rodziny. Żebrakom i uchylającym się od obowiązków krewnym zagrożono odpowiedzialnością sądową (żebractwo i włóczęgostwo były karalne, acz przepisy nie były zbyt skuteczne)67.
57Konopnicka podczas swojej wizyty w przytułku, jak zwykle, zwraca
baczną uwagę na kobiety:
Miły Boże! Jakie te babki wszystkie są okropnie stare! A jakie brzydkie! Brrr… Patrząc na nie, zgoła niepodobna sobie wyobrazić, aby kiedykolwiek były młode i choć trochę do ludzi podobne. Krzywe, skurczone, w trzy kruki zgięte, wyglądają jakby wszystkie kalekami się rodziły, a twarze ich, których muskuły przez tyle lat ściągane były w różne, na wzbudzenie litości obliczone grymasy, zmieniły się w jakieś maski ohydne, tak, że oczy same uciekają od nich. W oddziale męskim za to widziałam kilka prawdziwie pięknych, charakterystycznych głów starców z siwymi brodami, a ogół z małym wyjątkiem wygląda bardzo sympatycznie w brunatnych swoich kapotach, przypomina Pielgrzyma z Dobromila68.
58Beata K. Obsulewicz-Niewińska obserwuje skłonność do różnicowania żebraków i żebraczek w pismach Konopnickiej, Orzeszkowej i innych pozytywistów:
Zwraca uwagę odmienność opisu postaci kobiet i mężczyzn. Kobiety charakteryzowane są jako istoty sponiewierane, o zdeformowanym ciele, z wielkim trudem można dopatrzyć się w nich ich dawnej urody. Za taki stan rzeczy niewątpliwie ponosi odpowiedzialność strój, ale też i frustracja, która naznacza ich rysy przejmującym piętnem rozpadu, śmierci, obumierania. (…) Inaczej mężczyźni. Wejście w żebraczą rolę często skutkuje ich upodobnieniem do ikonograficznego wyobrażenia apostoła, mędrca, proroka69.
59Uwidacznia się tu genderowy aspekt biedy i bezdomności. Kobietę nędza szpeci, mężczyznę może wręcz sakralizować. Konopnicka nie wolna jest w swym patrzeniu od klisz estetycznych, które „płeć piękną” surowiej rozliczają z wyglądu zewnętrznego, jak też klisz symbolicznych, które w żebraczce każą widzieć wiedźmę, kostuchę, a w żebraku – świętego. Odkrywa jednak bolesną prawdę, iż z publicznej sfery widzialności ubóstwo, a co za tym idzie nieakceptowany wygląd, wyklucza przede wszystkim kobiety. Ale to właśnie one we wnętrzach przytułku interesują ją najbardziej. Pisarka, która decyduje się odwiedzać najciemniejsze zakątki miasta, nie wygładza na siłę zastanego obrazu i realistycznie opisuje warunki życia pensjonariuszek. I tak, donosi, iż w sali „tych, których nie można pomimo łaźni i nowej odzieży, do zupełnego porządku przyprowadzić” panuje nieznośne powietrze, że z kobietami musi nocować dozorca, bo „choć, która i zębów nie ma, gotowe się zawsze gryźć z sobą”, że bieda pogrąża je w marazmie i niechęci do jakiejkolwiek pracy: „niby takie staruchne, że i wrzeciona by nie utrzymały”70. Szczególne wrażenie wywiera na autorce skulona kobieta z czarną chustą narzuconą na głowę, zastygła w nieruchomej formie, skamieniała, stanowiąca uosobienie bierności i martwoty: „Była po prostu straszna. Miałam ochotę podejść do niej, ale mi brakło oddechu w tej sali”71. Konopnicka wykazuje się w tym momencie dużą uczciwością reporterską. Stawia pytanie o granice empatii, o granice możliwości zbliżenia się do bliźniego, do Innego/Innej w przestrzeni miejskiej.
60Nie oznacza to, że autorka porzuca w tekście postawę zainteresowania bliźnimi i ich historiami, że wycofuje się poza mur obojętności. Jej uważne spojrzenie wyławia z tłumu pensjonariuszkę nazywaną Królową, przygiętą do ziemi, głuchą, trzęsącą się starowinkę, która chwali się, że ma lat 99 i pamięta czasy Francuzów, czyli Księstwa Warszawskiego. Wrażliwość autorki sprzeciwia się jednak poszukiwaniu w przytułkach sensacyjnych, najczęściej zresztą ubarwianych fantazją, opowieści o zbiedniałych osobistościach, które skończyły w stanie żebraczym. Tego typu ton dominował w doniesieniach prasowych, tworzonych zazwyczaj przez dziennikarzy-mężczyzn, to do nich bowiem Konopnicka kieruje swój apel: „Ach, mili panowie! Po co ubarwiać nędzę historiami o ex-lwicach i ex-obywatelach? Wszak ci ona i bez tego żywo nas zajmować powinna”72.
61Ocena przytułku wystawiona przez autorkę jest rzetelna. Widzi ona wady i zalety placówki, za główną jej zaletę poczytując to, iż w ogóle istnieje (na razie jako „zaimprowizowany” przybytek miłosierdzia). Konopnicka wskazuje tym samym, że miasto może i powinno dbać o słabszych mieszkańców i mieszkanki.
62Oprócz utworów więziennych i pokrewnych „reporteryj”, Warszawa pojawia się też w innych tekstach pisarki, i to zarówno w poezji, jak i w nowelach. Wśród wierszy najsłynniejsze to: Zapustnej Warszawie – oskarżenie oportunistycznych sfer, które zdają się zapominać, że kraj jest pod zaborami73, oraz obrazek Czy zginie z naturalistyczną wizją stolicy jako molocha zagrażającego młodej, niewinnej dziewczynie ze wsi74. Ewa Paczoska zwraca uwagę, że obraz miasta, który kreuje poetka, bywa też bliski temu z Lalki Prusa i widać w nim skazę rozpadu:
63„W wierszach Konopnickiej Warszawa jest często miastem żałoby i cienia, mętna Wisła «wtóruje łzom», po ulicach wieją «mroźne wichry»”75. Bohaterami warszawskich nowel Konopnickiej są najczęściej ludzie ze społecznych „dołów”, zubożali, skrzywdzeni lub samotni, tak jak wyprzedająca ostatnie sprzęty rodzina piaskarza z Powiśla w Naszej szkapie czy starzy weterani z utworów Będzie wojna i Michał Firosz76. Szczególne miejsce pośród nowel zajmuje Panna Florentyna.
64To przejmujące studium relacji matka-córka nie mieści się w formule prozy zaangażowanej (choć mamy tu ową zaangażowaną w sprawy innych narratorkę), ale ze względu na dotknięcie kwestii Innego/Innej w mieście, zasługuje na to, by je omówić.
65Tekst ma formę spowiedzi, którą Florentyna Brońska czyni przed narratorką w Ogrodach Frascati, gdzie istotnie Konopnicka mieszkała. Tytułowa bohaterka to niezamężna córka zubożałej szlachcianki i urzędnika. Zmuszona jest zarabiać szyciem, ale pragnie lepszego losu i nie może się pogodzić z tym, że jej matka postanawia żebrać. Koniecznie trzeba tu zaznaczyć, że w noweli przedstawiona jest autentycznie tragiczna sytuacja materialna obu kobiet, co – jak wiemy – nie wśród wszystkich osób żebraczego stanu było regułą.
66Stosunki matki i córki są w noweli Konopnickiej pełne sprzeczności: miłość i przywiązanie mieszają się z poczuciem obcości i nienawiścią77. Dumna Florentyna stara się za wszelką cenę ukryć swe ubóstwo i odizolować siebie i matkę od podobnie ubogich mieszkańców stolicy, wśród których bytuje, a to w lokum z pralnią za ścianą przy Złotej, a to na cieszącym się złą sławą Powiślu78:
Na Złotą nie było po co wracać, wzięłam stancję na Dobrej. Do dziś odżałować tego nie mogę! Sama tam, proszę pani, najordynarniejsza hołota! (…) Samo prostactwo, bez żadnej edukacji! Nie ma gorszej rzeczy, proszę pani, jak z tą zbieraniną w jednym domu mieszkać!79.
67Córka nie pozwala spragnionej kontaktów z ludźmi matce na pogaduszki z sąsiadkami na schodach, wizyty u praczki w suterenie, odwiedziny żebraczki Barbary. Starsza pani Brońska przenosi się więc do kruchty kościoła Bernardynów (kościół św. Anny przy Krakowskim Przedmieściu), gdzie prosi o jałmużnę, a młodsza co dzień śledzi ją z ukrycia. Gdy matka umiera, wypiera się jej, bo wstydzi się, że jest córką żebraczki80.
68Konopnicka ukazuje specyfikę związku dwóch kobiet, wpisując ich relację w tkankę miasta. Lena Magnone spostrzega, że tę relację dobrze oddają zaburzone relacje przestrzenne: córka mówi o bliskości, ale i o dzielącym ją od matki murze, i to zarówno, gdy mieszkają razem, jak i gdy matka znajdzie się w kruchcie, za realnym murem kościelnym81. Zanim jednak pani Brońska zdecyduje się na żebraczy los, Florentyna próbuje odciąć je obie od świata zewnętrznego (ma niemal obsesję zamykania drzwi, zasłaniania okien) i żyć w idyllicznej jedności, opartej na bliskim kontakcie fizycznym (czesanie, tulenie, karmienie) i na wymianie ról matka/córka82. Zagrożeniem dla tej więzi jest wszystko, co przychodzi ze strony miasta, a uosabia je kulawa żebraczka Barbara, o której Florentyna opowiada:
Stoi, trzęsie ręką w łachmanach i śmieje się z cicha tą żółtą, trędowatą twarzą (…). Stoi tak blisko, że otrzeć się o nią trzeba było. Ale zaledwie dotknęły mnie te łachmany, zaraz jak by się we mnie co zawaliło… To kochanie, ta pokora dla matki, te wszystkie mowy do niej, to jak by w gruz poszło!83.
69Barbara jest zwiastunką śmierci, tytułowej bohaterce kojarzy się z kościstą zjawą, która w jej wyobraźni wyciągała z kąta rękę po matkę. Jak zauważa Beata K. Obsulewicz-Niewińska:
(…) w odczuciu panny Florentyny relacje łączące kulawą Barbarę „od bernardynów” z matką nacechowane są nie familiarnością, lecz szczególną demonicznością. (…) w odczuciach Florentyny Konopnicka ukazała żebrakofobię, jedną z odmian ksenofobii. (…) Barbara powraca w postaci prześladującego bohaterkę widma, projekcji i antycypacji nieszczęścia. (…) oznacza dla Florentyny prefigurację śmierci i destrukcji, aktualizującą się na co najmniej paru płaszczyznach, takich jak śmierć biologiczna, „obywatelska” (w sensie: szlachecka), fiasko roli „dobrej córki”. Tak prowadzona konstrukcja tej postaci zostawia czytelników z zagadką, kogo poszukiwała Barbara na Dobrej: socjuszki (matki) czy ofiary (córki)84.
70Ale zauważmy, że żebraczka to też alter ego matki – reprezentuje to, czego córka najbardziej w rodzicielce nie akceptuje: nędzę, upodlenie, cielesne znamiona ubóstwa, pogodzenie z losem. Florentyna odczuwa wobec Barbary wstręt, opisuje ją jako natarczywą, kuśtykającą babę, z rozkładającym się ciałem (trędowata twarz)85. Ta niechęć córki jest formą samonienawiści: nie akceptując matki i jej znajomej, nie akceptuje tym samym siebie i własnej kondycji. Postać Barbary ma w noweli również ogólniejsze znaczenie: jest uosobieniem Innego/Innej w metropolii. „Dziadówka” z kościelnej kruchty, jako osoba płci żeńskiej, fizycznie i materialnie upośledzona, kumuluje w sobie te cechy, które w ramach binarnych opozycji obarczone były znakiem minus. W literaturze o wielkim mieście postaci żebrzących szkaradnych kobiet pojawiały się bardzo często86. Deborah Epstein Nord zwraca uwagę, że to właśnie kobiecość w przestrzeni miejskiej tradycyjnie kojarzona była z wszelkim złem: zepsuciem, chorobą, biedą i dlatego każda kobieta-autorka, która poszukiwała tematów na ulicach, musiała się jakoś określić wobec spotykanych prostytutek, nędzarek czy żebraczek87. Przez postać Barbary Konopnicka mierzy się z tym zadaniem i podejmuje kwestię obcości i wykluczenia w mieście inaczej niż w Improwizacji miłosierdzia. Obcy/obca w noweli to ktoś, kogo nie można odrzucić, pominąć: Florentyna, choć się tego wypiera, jest wszak nierozerwalnie związana z matką i jej innym wcieleniem – żebraczką. U Prusa Wokulski w Lalce z pewnością nie patrzy na Powiśle obojętnie, ale jednak patrzy z zewnątrz. Konopnicka, kreując monolog postaci, która ma to, co obce w sobie, być może dotyka problemu warszawskiej nędzy najbardziej empatycznie.
71W późniejszych latach ta tematyka jeszcze raz staje się dla pisarki istotna, ale ujęta zostaje już w inny sposób. W czasach, gdy życie Konopnickiej stało się permanentną podróżą, wyróżnić trzeba jeszcze jeden jej pobyt w Warszawie, ważny i owocny. Przypadł on na okres rewolucji 1905-1907. Autorka chciała być w centrum wydarzeń, ale ze względu na problemy zdrowotne, przybyła do stolicy dopiero w początkach 1906 roku. Do tego, co się działo, miała stosunek złożony: obawiała się krwawych rozruchów, ale miała jednocześnie nadzieję, że przekształcą się w zryw niepodległościowy. Choć tak się nie stało, nadal, mimo poważnych obiekcji, rozumiała powody buntu wyzyskiwanych88. Ponownie więc zaangażowała się w pomoc pokrzywdzonym: więźniom, bezrobotnym i ich rodzinom; dołączyła do Komitetu Ratunkowego zorganizowanego przez Aleksandra Świętochowskiego przy Związku Postępowo-Demokratycznym. W liście do córki Zofii pisała:
Co do mnie, zwiedzam różne siedliska nędzy i rozpaczy. Udało mi się być w fortach Cytadeli, które w podziemnych swoich kazamatach zamykają do tysiąca ludzi. Choć trudno to nazwać ludźmi tych nędzarzy. I tak to siedzi za drewnianą kratą odgradzającą pojedyncze nory od światła dziennego w korytarzach, jak dzikie zwierzęta. Nagie, obdarte, bez koszul, bose, a twarze jakieś wypełzłe z koloru ludzkiej skóry. Przez kratę wystawiają ręce wychudłe, nogi pokaleczone, ale dużo tam twarzy wprost jakichś dziwnych, zdegenerowanych. Żydów – moc. Prawie że przewaga. W każdej kazamacie tyle prycz, ile można zmieścić w dwa rzędy pod murem, na pryczach potrzęsiona słoma na pół zgniła, robactwa straszne mrowie, prócz tego świerzb toczy te ciała. (…) Poza tym bywam też u tych nędzarzy na wolności, którzy nie mają zajęcia i głód z rodzinami cierpią. Wczoraj przeszłam tak 50 nor – strychów, suteryn, komórek itp. Cała Twarda, Żelazna, Ceglana. Kawał Grzybowskiej za Pociejowem. Straszne widoki. Pomoc jest zorganizowana, ale to kropla w morzu. Straszni są zwłaszcza ci, co zwariowali z nędzy, a siedzą kątem między rodzinami i dziećmi. (…) W piątek mam tak przejść Powiśle. Pisać, pracować wcale niepodobna wśród takich wrażeń. A ludzie się dziwią, że ja nie chcę chodzić do teatru i do filharmonii. Nad tym wszystkim jakaś zło wróżąca cisza. (…) Kobiety chodzą w czerni; pewno nawet nikt się nie umawia o to, ale chodzą89.
72Z tego okresu zachował się rękopis Konopnickiej pod tytułem Z wędrówek po więzieniach, fortach i nędzy warszawskiej90. Autorka na gorąco notowała wstrząsające sceny, które zobaczyła nie tylko w kazamatach, ale i w ubogich rewirach miasta:
Zaduch izby, wielorakie wydzieliny, brud, mdła strawa, kapusta, dzieci małe, wilgoć ścian. Okna gwoździami zabite. Lufcik? Udają, że nie ma lufciku… żeby nie wypuszczać tej trochy ciepła. – Bo jak człowiek ta za mało węgla dostanie, to nie wie, czy go powąchać, czy przy sobie nosić…91.
73Alina Brodzka przyrównała wrażenia pisarki do odczuć, które na ulicy Ciepłej ogarniały doktora Judyma z Ludzi bezdomnych Stefana Żeromskiego (1900)92; istotnie mamy tu podobną sytuację zanurzania się w krainę nędzy, niczym w kolejne kręgi piekła, kogoś należącego do innego świata. Bystrym oczom Konopnickiej nie uszło, że w tych nieludzkich warunkach płeć jest czynnikiem różnicującym: „Widmowe, wybladłe postaci i twarze – chusty, kobieta przy nadziei – żółtość suteren. Kobiety wyglądają znacznie gorzej. Macierzyństwo i ciągłe siedzenie w wilgotnej norze”93.
74Wielokrotne ciąże i porody, a także przywiązanie, czy też uwięzienie przy tym, co stanowi najwyżej namiastkę domowego ogniska, jest niszczące, i to w wymiarze fizycznym. Za każdymi drzwiami pisarka odkrywa cierpienie, beznadzieję, ale czasem także gesty wzajemnej pomocy:
Wigdor, krawiec, żona, czworo dzieci małych, piąte przy piersi. Zwariował z nędzy. Robić coś, ruszać się, handlować. Zrywa się po nocach, że musi handlować, próżny kosz chwyta. Od żony wyciąga ostatni grosz. Gdy brakło, rozbija swój kuferek, sprzedaje swój zegarek, który ochraniała żona, poduszkę, na której spał. Dzieciaka maglarka bierze kąpać do swojej izby. Jakaś dziwna solidarność biedy, litość serc prostych. Żyd? To co!94.
75Ciekawe, że te nieprzeznaczone do druku zapiski, zalążki utworów, pozwalające poznać warsztat pisarki, dają się czytać jak gotowe teksty. Pisane krótkimi, urywanymi zdaniami (często równoważnikami zdań), z minicharakterystykami bohaterów i prostymi, sugestywnymi obrazami, przywodzą na myśl rytm warszawskiej prozy Mirona Białoszewskiego.
76Z tych właśnie zapisków o Warszawie doby rewolucji wysnuta jest Żydóweczka. Tytułowa bohaterka zbiera po mieszkaniach bieliznę, nawet starą i podartą, która przyda się jeszcze na opatrunki. Jej działalność ostro potępiają rodzice. Na pytanie narratorki, czy nie jest porządną dziewczyną, odpowiada zdecydowanie: „Nie. Ja jestem z partii. A ony chasydy. Ony się musiały mnie wyprzeć”95. Choć młodziutka kobieta cierpi, raniąc rodziców, nikt nie może jej zatrzymać w czterech ścianach, gdy: „Tam takie nieszczęście… takie zabicie… (…) I od ojca większe, i od matki większe, i od największego lamentu też większe”96. Konopnicka w swoim króciutkim tekście pokazuje postać niezwykłą: kobietę, która opuszcza dom, sferę prywatną, bo czuje się potrzebna w sferze publicznej – na takie postępowanie mogli pozwolić sobie dotychczas raczej tylko mężczyźni. Jej działalność jest możliwa dzięki zamieszaniu w sztywnych wzorcach ról płciowych, charakterystycznemu dla czasu wojny bądź rewolucji, ale i dzięki postępującej emancypacji. Brodzka nazwała bohaterkę „małym żołnierzem rewolucji”97. Oczywiście młoda Żydówka nie walczy, ze względu na płeć (i również wiek) wykonuje prace pomocnicze98. Nie staje się jednakże tylko ofiarą warszawskich wydarzeń z lat 1905-1907, jak Pita w Córce Tuśki Zapolskiej czy Bronka w Dziewczętach z Nowolipek Gojawiczyńskiej, nie angażuje się także w działalność na rzecz rewolucji za sprawą ukochanego mężczyzny, jak Alicja z Księcia Nałkowskiej, ale na mocy własnej decyzji99. Jest zatem i „małą żołnierką emancypacji”, bo sama decyduje o swoim losie i sama musi wybrać pomiędzy powinnościami wobec rodziny a wobec społeczeństwa, i partii, którą najpewniej był Bund100. Bożena Umińska podkreśla wyjątkowość bohaterki:
Wydaje się, że w polskiej literaturze tego okresu nie spotka się pozytywnej postaci kobiety zaangażowanej politycznie (a nie tylko społecznie) o zdecydowanych poglądach – więc wchodzącej w kompetencje męskiej roli społecznej. W tym ubóstwie Żydóweczka Konopnickiej, choć tak skrótowo nakreślona, jest może jedną z najważniejszych postaci tego typu101.
77Najprawdopodobniej partyjna przynależność nie tylko nie przysporzyła opisanej dziewczynie aprobaty chasydzkich krewnych, ale nawet tej części żydowskiej społeczności, która odeszła od ortodoksji, ale nie popierała socjalizmu. Dziennikarz Bernard Singer, dorastający w Dzielnicy Nalewkowskiej, wspominał, iż po roku 1907, gdy ucichła rewolucyjna wrzawa: „Moi koledzy z rodzin asymilowanych kpili z żydowskich działaczy robotniczych. Wtedy zrodziła się właśnie pogardliwa nazwa dla działaczek Bundu: Gołda Gedaliewna. Był to przytyk pod adresem Litwaków”102.
78Jak się okazuje, zwłaszcza kobiety, które zaistniały w sferze publicznej w dobie rewolucji, szybko stały się obiektami pogardy. Tak zazwyczaj dzieje się z osobami przekraczającymi role płciowe.
79Bohaterka Konopnickiej śmiało i cierpliwie podąża ulicami Warszawy, dźwigając ciężki tobół z bielizną. Jest w przestrzeni miejskiej przedstawicielką nowych czasów: kobietą samodzielną i działaczką wypełniającą zadanie, ale jest równocześnie spadkobierczynią wszystkich tych obywatelek, które w momentach zawirowania historii opuszczały dom, by działać na rzecz wspólnego dobra. Narratorka, która na pytanie dziewczyny: „– A pani?… Jak by pani zrobiła?”, odpowiada: „– Ja?…Nie wiem, dziecko”103, wyraża wielki dylemat emancypantek: czuły się przydatne i pragnęły się spełniać w obu sferach: prywatnej i publicznej, a nie zawsze było to do pogodzenia. Jednocześnie, nie formując zdecydowanych wytycznych, narratorka wskazuje, że każda kobieta musi w życiu dokonać wyboru samodzielnie.
80Konopnicką na mapie Warszawy zainteresowały najmroczniejsze punkty: więzienia, przytułki i nędzne domostwa, zaś wśród mieszkańców ci, którzy z powodu ubóstwa lub zetknięcia ze światem przestępczym znaleźli się na marginesie, oraz ci, którzy naznaczeni są jakąś tragedią lub konfliktem. Stworzyła unikatową postać narratorki: uważnie wsłuchującej się w problemy innych, współodczuwającej ze swoimi rozmówcami, przez troskę demonstrującej zaangażowanie w sprawy społeczne104. Jej teksty miały swój udział w rozwoju polskiej prozy dokumentarnej, a odczytywane na wielu poziomach stawiały pytania o inność/obcość w przestrzeni miejskiej. Agnieszka Mocyk dodaje, iż u Konopnickiej odmieniec zawsze wywołuje dysonans, ale nie daje się zignorować i zmusza do namysłu, gdyż podważa zastany ład i proste reguły opisu człowieka:
Porządek – wbrew staraniom dominującej jedności – nie zostaje przywrócony. Zetknięcie z tym, co obok i na zewnątrz, wymusza bowiem zakwestionowanie własnej tożsamości, każe zadać jej pytanie (– A pani?… Jak by pani zrobiła?). Próba odpowiedzi niekiedy przynosi rozpoznanie „ja” jako istnienia, które przestało się mieścić w symbolicznie znaczącym zbiorowość my105.
„Poszłam tak sobie do kuchni”
81Maria Dąbrowska jest pisarką, której nazwisko ściśle łączy się z Warszawą. Jednakże w jej twórczości do 1939 roku znajdziemy bardzo niewiele odniesień do stolicy. Najbardziej znane są fragmenty Nocy i dni (1932-1934), przedstawiające pobyt Agnieszki Niechcic (porte parole autorki) na pensji, a później, po studiach, jej życie w wynajętym pokoiku przy Wilczej, ale powieść ta w żadnej mierze nie może być uznana za warszawską106.
82Najważniejsze warszawskie utwory Dąbrowskiej powstały po drugiej wojnie światowej. Wśród nich na uwagę zasługują zwłaszcza: Pielgrzymka do Warszawy (1945) – opis powrotu do zniszczonego miasta, Tu zaszła zmiana (1951) – opowiadanie o wciąż przeobrażającym się z latami i historią widoku z okna przy Polnej 40, gdzie pisarka mieszkała w latach 1917-1954, a dziś mieści się jej muzeum, oraz wspomnienie Warszawa mojej młodości (1954). Dąbrowska przywołuje w tym ostatnim tekście własne czasy pensjonarskie:
Oszałamiała mnie ogromność i wysokość kamienic, długość – nieskończona dla mnie – Marszałkowskiej ulicy, jej liliowe przed zmierzchem perspektywy, błękitniejące głębie przecznic, a na końcu znany mi z Prusa Ogród Saski z jego mitologicznymi posągami, zapachem kwitnących akacji i wspaniałą fontanną, samotną w tej jedynej chyba na świecie stolicy dotąd bez wodotrysków107.
Zwierza się też z odczuć wobec stolicy, które ogarnęły ją po powrocie ze studiów za granicą:
(…) po Paryżu, po cudnie pięknych miastach belgijskich i szwajcarskich, Warszawa wydawała mi się miastem straszliwie ubogim, zaniedbanym i z wyjątkiem dzielnic zabytkowych – także zresztą szarych i zaniedbanych – szpetnym108.
83Gdy autorka przybyła do stolicy na stałe (grudzień 1916 roku), szybko zaangażowała się w życie publiczne, działała między innymi w oświacie i ruchu spółdzielczym109. Tu także z publicystki przekształciła się w uznaną pisarkę. Jako że nie opisywała wówczas Warszawy i doświadczeń jej mieszkanek, ciekawym wyjątkiem wydaje się szerzej nieznane opowiadanie Rybaczka, które Dąbrowska opublikowała w 1925 roku w tygodniku „Spólnota”110.
84Rybaczka przy pierwszej lekturze przywodzi na myśl nowele Konopnickiej. Też mamy tu postać narratorki-pisarki, która spotyka osobę z niższej warstwy społecznej i przygląda się jej problemom. Tytułowa bohaterka przychodzi do domu pisarki w zastępstwie czasowo nieobecnej służącej Frani111. Nazywa się Kowalska, jest osobą starszą, schorowaną, więc wykonywanie posług sprawia jej trudność. Mimo to zachowuje pogodę ducha i życzliwość dla świata. Mieszka kątem u pewnej rodziny przy Żelaznej i zawsze pamięta, by sprawić radość tamtejszym dzieciom, przynosząc z miasta jakiś drobny prezent,
na przykład coś do jedzenia.
85Los warszawskiej staruszki poznajemy z jej własnych wypowiedzi i z opisów narratorki, która jednak znacznie różni się od empatycznej słuchaczki znanej z tekstów Konopnickiej. Utrzymuje bowiem emocjonalny dystans, tworzy sytuację, w której pani ma ochotę pogwarzyć ze służącą („wieczorem poszłam tak sobie do kuchni”112), przy czym nie pozwala zapomnieć ani na chwilę o hierarchii. W jej postawie uderza protekcjonalizm: „Nazajutrz wszystko było trochę nie tak zrobione, jak my lubimy”113.
86W planie realistycznym tekst jest więc nie do końca udaną próbą kontynuacji wzorca, w którym zaangażowanie społeczne przejawia się przez troskliwy stosunek do innych. Ale Rybaczka ma również inny aspekt. Drugie dno odsłania się, gdy Kowalska opowiada o swojej przeszłości:
– Na Wiśle mieszkałam, czterdzieści lat, proszę pani, my z nim [mężem – M.B.-Z.] żyli. My mieli domek własny, na takim pomoście. My jesteśmy rybacy (…). Nam było dobrze na Wiśle. Jak mąż wyjechał o świcie, nałapał ryb – Żydówka potem przychodziła i dużo się zawsze utargowało. Wszystko my mieli. Nawet kury sobie chowałam i prosiaka. (…) Chlewik my tam mieli, wszystko. I jeść było co. Droższe ryby tośmy sprzedali, ale jak mąż nałapał takich uklei, wzięłam, zasiekałam, kotlety zrobiłam, to my się nie mogli odjeść114.
87Zwykłe z pozoru dzieje staruszki nawiązują do legendy o Warsie i Sawie, mitycznych założycielach Warszawy, od imion których ma pochodzić jej nazwa. Legenda ma kilka wersji: w jednej są oni małżeństwem, w innej Wars jest rybakiem, a Sawa syreną, w jeszcze innej są parą niemowląt-bliźniąt z chatki nad Wisłą, którym nadał imiona na chrzcie i podarował ziemię książę, trafiwszy tu w trakcie polowania115.
88Zazwyczaj jednak Wars i Sawa żyją nad rzeką, to ona ich karmi, daje zajęcie, to nad jej brzegiem tworzą osadę116. Choć Warszawa dzisiaj jest miastem, które się od swojej rzeki odwróciło, niegdyś jej związek z wodą był o wiele bliższy: przez profesje, takie jak: rybacy, piaskarze czy flisacy, przez plaże, sporty wodne i rozwiniętą żeglugę117. Pamięć o odwiecznym, pierwotnym związku trwa w postaciach legendarnych bohaterów i syreny, która znajduje się w herbie. Rybaczka u Dąbrowskiej podkreśla swoją więź ze stolicą, z jej mieszkańcami i z Wisłą: „Ja tu urodzona i nigdzie żem, jak żyję, nie wyjeżdżała. (…) Bo to w Warszawie źle? Bo to tu mało świata? Rzeka jest. Targi są takie duże. Ludzi takich rozmaitych jest dość”118.
89Kowalska jest po trosze dwudziestowieczną Sawą. Najlepsze lata życia spędziła nad Wisłą, dzięki szczodrości rzeki i skrzętnemu gospodarowaniu była o swój byt spokojna. W tę idyllę wdarła się historia. Nadeszła pierwsza wojna światowa, a wraz z nią niemieccy żołnierze: „Wszystkie ryby we Wiśle wygubili – i do ostatniej nędzy nas przywiedli”119. Potem nastąpiła tragedia prywatna – śmierć męża. Powojenna inflacja zaś sprawiła, że pieniądze, które bohaterka uzyskała ze sprzedaży rzecznego domu, całkowicie straciły na wartości. Opowieść ma wydźwięk pesymistyczny, a może po prostu realistyczny, nie ma tu bowiem stosowanego często w baśniach i legendach zakończenia: „żyli długo i szczęśliwie, a miasto rosło w siłę”. Wojna, śmierć, głód, bieda zbyt mocno dały się we znaki mieszkańcom stolicy. Kobieta, która jest współczesnym wcieleniem legendarnej przodkini, zmuszona jest na starość żyć z dala od rzeki, a wśród obcych ludzi czuje się samotna. Ale jest też akcent optymistyczny: wszak pomimo przeciwności losu, rybaczka wnosi uśmiech, gdziekolwiek się pojawi.
90Opowiadanie Dąbrowskiej nie mówi może zbyt wiele o kwestii bytowania kobiet w przestrzeni miejskiej. Poznajemy jedynie skrótową, jednostkową historię. Ale postać Kowalskiej (a więc w pewnym sensie każdej) przypomina, że historia miasta składa się również z jednostkowych historii kobiet, które tu przeżywają swoją codzienność, czasem sielankową, a czasem gorzką. Rybaczka to też sugestia, iż w obrazie Warszawy nie powinno zabraknąć jej rzeki – Wisły.
„Wszystkie zbrodnie świata dzieją się z moją wiedzą”
91Na pozycję Ewy Szelburg-Zarembiny w historii literatury z pewnością ma wpływ fakt, iż była jedną z najciekawszych pisarek dla dzieci i młodzieży. Ponieważ ten rodzaj pisarstwa w Polsce nadal nie jest traktowany do końca poważnie, autorka została ze szkodą dla siebie zaszufladkowana i jej teksty rzadko bywały po ostatniej wojnie przedmiotem głębszej refleksji120. Ostatnimi laty jednakże na nowo zaczęła je odkrywać krytyka feministyczna121. Związana w dzieciństwie z Lubelszczyzną, Szelburg-Zarembina w 1928 roku zamieszkała w Warszawie, stolica więc także znalazła swoje miejsce w jej twórczości. Co pisarkę zainteresowało w tym mieście? Przede wszystkim jego przeszłość i „gorsze rewiry”.
92Najsilniej związane są ze stolicą Legendy Warszawy (1938)122, a z prac powojennych: poemat dla dzieci O warszawskiej syrenie (1954) oraz zbiór opowiadań, wspomnień, reportaży i powiastek historycznych W cieniu kolumny (1954), jedna ze słabszych pozycji na liście autorki, skażona zachwytem, że oto ustrój socjalistyczny rozwiązuje wszelkie dawne bolączki mieszkańców i mieszkanek miasta. Jednakże istotne warszawskie wątki znajdziemy też w powieści Ludzie z wosku i w tomie Krzyże z papieru z lat 30.
93Ludzie z wosku (1936) stanowią kontynuację najsłynniejszej powieści Szelburg-Zarembiny Wędrówka Joanny (1935) i zarazem drugą część cyklu inspirowanego biografią autorki i życiem jej rodziców123. Choć, podobnie jak Noce i dnie Marii Dąbrowskiej, trudno tę powieść uznać za warszawską, rozdział dotyczący stolicy na długo zapada w pamięć; jak pisała Zofia Nałkowska, znajdujemy w nim: „(…) przejmujące dziwną koszmarną ekspresją sceny walk ulicznych roku 1905 i senny bezimienny tragizm ich ówczesnej ofiary – «ciemnego raba rewolucji, chama»”124. Pozwolę sobie zatem na dygresję na temat tej powieści.
94Główna bohaterka Ludzi z wosku, Joanna Gozdawa, wybiera się do Warszawy na kurs kroju i szycia i zamieszkuje u krewnych zaangażowanych w socjalistyczną działalność. W mieście wrze rewolucyjna gorączka. Bohaterkę porywa bieg wydarzeń. Jej uczestnictwo w zamieszkach, które zakończy się zatrzymaniem w Cytadeli, jest całkowicie spontaniczne. Stefania Podhorska-Okołów trafnie dowodziła, iż Joanna:
Dotyka ran społecznych, widzi krzywdę ekonomiczną, wsłuchuje się w pomruk buntu przeciw niesprawiedliwemu podziałowi dóbr i reaguje po swojemu: bezpośrednio, gorąco, do głębi duszy. Społeczne i polityczne uświadomienie Joanny dokonywa się nie za pomocą rozmów, dysput, lektury czy wieców, ale na niezawodnej drodze odruchów i wstrząsów emocjonalnych. Joanna nie czytała Marksa, nie wie zapewne o jego istnieniu, ale ona pierwsza z tłumu bezrobotnych wyrywa kamień z bruku i ciska nim w szyby nieczynnej piekarni125.
95Dla bohaterki podróż do stolicy jest okazją, by poczuć się cząstką wspólnoty. Wielkie miasto to wielkie emocje doświadczane w wielkim tłumie. Jak zauważyła Krystyna Kuliczkowska:
(…) mało jest w naszej literaturze tak sugestywnych scen z czasów rewolucji, jak ta, w której Joanna biegnie warszawskimi ulicami (…), by połączyć się z narastającym z chwili na chwilę tłumem, w którym ta prosta kobieta, żyjąca na dalekich marginesach społecznego życia, odgadła nagle, instynktem wiedziona – „bratnią gromadę”. (…) Żywiołowy entuzjazm i pragnienie zemsty w uczuciach Joanny współgrają z nastrojem ulicy, z porywistym wiatrem rozwijającym sztandary, z potężną pieśnią126.
96Bunt bohaterki ma akcent feministyczny. U podstaw jej protestu, prócz poczucia krzywdy ekonomicznej, leży świadomość cierpień własnych i bliźnich, a przede wszystkim znanych jej kobiet, borykających się z własną seksualnością, macierzyństwem, szaleństwem, naznaczonych śmiercią. To, co prywatne i skrywane, znajduje więc ujście w geście publicznym, politycznym, jakim jest sięgniecie po kamień, gdy nie można kupić chleba, artykułu pierwszej potrzeby. Sceny rewolucji w stolicy mają wymiar prawdziwie symboliczny. Zobaczmy, jak na tle ulic prezentowana jest Joanna:
Mężczyźni, kobiety, starce, młódź, dzieci – w jednym porywie płyną wzburzoną jednolitą rzeką. Morze głów. Las rąk. Prą naprzód. Wszystko im jedno, jakie napisy czernią się ostrzegawczo po brzegach na ponumerowanych latarkach domów: Żelazna czy Żytnia, Chłodna czy też Wronia. Nad głowami porywczy wiatr kołysze rozwitą nagle czerwień. Jaskrawa jak krew, paląca jak ogień. – „… Nasz sztandar płynie ponad trony…” – łączy swój głos Joanna z głosami wszystkich. Potężna jest pieśń: skrzydlaty gniew ludu. Drżą mury. U wylotu ulic pokazały się lotne widma policyjnych patroli i – sczezły. Przez miasto niewoli maszeruje rozśpiewana wolność. Któż ją powstrzyma w jej pochodzie. Lud jest z nią. Ona – z ludem127.
97W tym fragmencie to Joanna staje się wolnością, a wolność – Joanną. Bohaterka, z gniewem i odwagą chwytająca za kamień, jest tą postacią, której wyobrażenie towarzyszy przewrotom społecznym, a którą opisuje Maria Janion w studium Bogini Wolności (Dlaczego rewolucja jest kobietą?)128. Postacią emanującą siłą i dającą innym przykład walecznej postawy, a zarazem oznaczającą przekroczenie biernej roli przypisanej kobiecej płci. W niewielkim epizodzie Ludzi z wosku Szelburg-Zarembina tworzy istotny żeński symbol warszawskich wydarzeń 1905 roku. Symbol, który wskazuje, że na ulice wyszły w proteście również kobiety129. Joanna Gozdawa dołącza do długiego szeregu „bogiń wolności”, w którym znajdują się zarówno wytwory artystyczne (Wolność prowadząca lud na barykady z obrazu Eugène’a Delacroix czy Statua Wolności z Nowego Jorku), jak i realne osoby, takie jak Henryka Krzywonos-Strycharska, tramwajarka, bohaterka strajków z 1980 roku130. Jak już kilkakrotnie wspominałam, najczęściej tam, gdzie pojawia się kobieta zastygła w alegorię, znikają z pola widzenia zwykłe przedstawicielki jej płci. Czasem jednak taką alegorię można pozytywnie zinterpretować131, jako przypomnienie o roli kobiet w historii, w wypadku „Joanny-Wolności” – o ich roli w wydarzeniach rewolucji 1905.
98Warto natomiast zaznaczyć, że rewolucyjny gest Joanny staje się doniosły jedynie w planie symbolicznym. Ludzie z wosku nie są bowiem powieścią emancypacyjną. Anna Marchewka zauważa, że według Szelburg-Zarembiny rewolucja nie przynosi kobietom żadnych zmian: kobiety z taką pozycją społeczną, jak Joanna i jej warszawskie kuzynki, nadal będą tkwiły pochylone nad maszyną, igłą czy żelazkiem oraz w kręgu domowych zajęć, ich praca nadal nie będzie doceniana, będą męczyły się w piekle swoich ciał, zawiedzionych nadziei i zawiedzionych miłości, a w konsekwencji ich bunt zwróci się przeciwko nim samym i ich bliskim; sama Joanna zaś szybko uświadomi sobie, że to nie była jej walka132. Podobnie pesymistyczna jest zresztą historyczna ocena wydarzeń: mimo iż w roku 1905 wśród postulatów klasy robotniczej znalazły się kwestie ważne dla pracownic, w praktyce rewolucja nie przyniosła poprawy sytuacji kobiet, które wszak uczestniczyły w strajkach i angażowały się w konspirację i walkę133. Kończąc dygresję, chciałabym podkreślić, że choć protest bohaterki Ludzi z wosku to zaledwie mgnienie, płomień, który szybko gaśnie, stanowi on ważną demonstrację potencjału kobiecej rewolty.
99Wydany w 1934 roku tom reportaży i opowiadań Krzyże z papieru to niezwykle ważna pozycja w dorobku Ewy Szelburg-Zarembiny. Znalazł się tu między innymi jej słynny reportaż Myjcie owoce, relacja z kobryńskiego procesu białoruskich chłopów i Żydówki, oskarżonych o zamiar obalenia ustroju i oderwania od Polski wschodnich ziem w imię komunizmu. W tomie widoczne są: rozczarowanie rządami i sytuacją w II Rzeczypospolitej, zaniepokojenie biedą, którą pogłębił kryzys, oraz krytyczny stosunek do systemu prawnego. Autorka, za młodu działając w kółkach niepodległościowych, zetknęła się z socjalistycznymi postulatami równości społecznej i choć unikała jawnych deklaracji, w latach 30. w wielu utworach dała wyraz swym zawiedzionym nadziejom134. Ten ton obecny jest też w tekstach związanych z Warszawą.
100Pani kupi irysy to zapiski z jednego konkretnego dnia w stolicy – 11 listopada 1933 roku. Pisarka najpierw obserwuje z okna (mieszkała wówczas przy Fałata) odbywającą się na Polu Mokotowskim wojskową paradę z okazji rocznicy odzyskania niepodległości:
Tu, dokoła parkanu, i tam, za ogrodzeniem, na stojących miejscach i na trybunach, serca pod cywilnymi ubraniami biją w takt stąpających wojskowych butów, a błysk defilujących lanc, szabel i karabinów jest oczom widzów jak przebity przez mgłę blask słońca. Nad placem i nad grupami dokolnych domów krążą po trzy, po sześć i całym żurawianym kluczem samoloty szumiące łagodnie135.
101W tych słowach czuć autentyczny zachwyt pokazem. Z jednej strony może to dziwić, jako że w utworach autorki z tego okresu znajdziemy elementy pacyfistyczne136, z drugiej – jest do pewnego stopnia zrozumiałe, gdyż prezentacja wojska podkreśla dumę z własnego kraju, który przez tyle lat był pod zaborami. Defilady, tak popularne w okresie międzywojennym, musiały być spektakularne i uwodzące137.
102Gdy zapada zmrok, autorka wybiera się tramwajem na plac Inwalidów (z opisu trasy wynika, iż jest to „trójka”, która kursowała z pętli przy Rakowieckiej do placu Wilsona). Lśniący nowością, wygodny środek transportu wskazuje, że miasto jest prawidłowo zarządzane, a magistrat dba o jego mieszkanki i mieszkańców:
Jaskrawo oświetlony tramwaj stał na pętli. Obfite elektryczne światło, błyszczący lakier, miękkość skórzanych ławek, granatowe umundurowanie zażywnego konduktora i wysokie, ciepłe buty motorniczego – wszystko to napełniło mnie zadowoleniem138.
103Tramwaj mija gmachy Wyższej Szkoły Handlowej i więzienia mokotowskiego (placówka edukacyjna i zakład penitencjarny to kolejne znaki funkcjonowania niepodległego państwa, jak również miejsca, w którym przejawia się jego władza), odświętnie udekorowane flagami, zapalonymi lampkami i świerkowymi girlandami. Psuje jednak ową idyllę pewien chłopczyk: „Bosy, w barchanowym kobiecym kaftaniku bez guzików, a tylko zawściągniętym na agrafkę, w dziurawej włóczkowej czapce na niestrzyżonych i nieczesanych włosach”139, który próbuje sprzedać pasażerom irysy140. Narratorka na widok biało-czerwonej chorągiewki zgubionej przez małego, sięga myślą do dnia odzyskania wolności, gdy jako nauczycielka wraz z podopiecznymi udała się na pochód i do kościoła, a dzieci, skąpo odziane z racji wojennej biedy, marzły w listopadowym chłodzie141. Przypomina sobie głód, choroby, liche warunki bytowe w domach wizytowanych uczniów. Krystyna Kuliczkowska dowodziła:
Postacie dziecięce Zarembiny przywołują na myśl tragiczne małe istoty z nowel Konopnickiej, Orzeszkowej, Prusa, ale jej opowiadania-reportaże są chyba jeszcze bardziej bolesne: wszystko to dzieje się przecież po upływie piętnastu lat od odzyskania niepodległości, a dzieci nadal gnieżdżą się w barakach, handlują irysami i zapałkami (jak u Andersena!), nie chodzą do szkoły, bo „nie przyjęli”142.
104Postać małego, zziębniętego sprzedawcy cukierków obraca w niwecz wizję miasta, którego obywatele żyją godnie, bo ich podstawowe potrzeby mogą być zaspokojone. W tym kontekście oglądana za dnia defilada prezentuje się już inaczej: jako butna i nie na miejscu. Jeśli szukać literackich wzorów takiego obrazowania, trzeba wymienić wspominany już wiersz Marii Konopnickiej Zapustnej Warszawie – tam beztroska zabawa, gdy inni cierpią wskutek prześladowania przez zaborców, tu wystawne wojskowe parady, gdy dzieci ulicy cierpią biedę. Świętująca Warszawa pod piórem Szelburg-Zarembiny staje się miastem pełnym niepokoju:
Po szerokiej ulicy wśród pięknych, nowoczesnych gmachów, osaczonych ciemnymi, mokrymi łąkami, hula listopadowy wiatr przejmujący do kości. Szarpie sute biało-czerwone chorągwie nad bramami, rwie ozdobne biało-czerwone bibułki i pędzi po mokrym asfalcie strzępy wieńcowej zieleni ku Wiśle143.
105Ponura, jesienna pogoda i walające się resztki rocznicowych dekoracji podkreślają wrażenie rozczarowania rzeczywistością wolnej Polski. Wieczorna przejażdżka tramwajem nabiera posmaku goryczy. Helena Zatorska sugerowała, iż Pani kupi irysy to:
(…) wyznanie klęski osobistej Ewy Szelburg-Zarembiny. Klęski podwójnej – podsumowanie piętnastu lat rządów nędzy i krzywdy i świadomość własnej bezsiły, która nie pozwala działać przeciw złu i skazuje na rejestrowanie tragicznych faktów otaczającego świata144.
106Nie zgadzam się z tą opinią. Szelburg-Zarembina daleka jest od zwykłej rejestracji faktów, choć nie komentuje ich w sposób bezpośredni. Jej indywidualny styl polega na oskarżaniu, wstrząsaniu sumieniami przez odpowiednie zestawianie elementów; tę poetykę kontrastów doprowadziła do mistrzostwa w reportażu Myjcie owoce145. Pudełko z cukierkami na sprzedaż i zatknięta weń patriotyczna chorągiewka, element świątecznego wystroju stolicy, stanowi właśnie przykład wiele mówiącego kontrastu. Jeszcze silniej zostały w tekście skontrastowane stąpające w takt wojskowe buty i lśniące w słońcu karabiny na defiladzie oraz nagie, brudne kończyny dziecka, niebieskie z zimna. Taki sposób obrazowania nie jest przyznaniem się do klęski, ale formą zaangażowania w walkę z niesprawiedliwością. A autorka przecież na tym nie poprzestawała, włączając się w Warszawie, czy wcześniej w innych miastach, w działalność oświatową, pedagogiczną, redaktorską (w czasopismach dla dzieci), a także społeczną, na przykład na rzecz bezrobotnych.
107Zgadzam się natomiast ze stwierdzeniem Zatorskiej, iż w zbiorze Krzyże z papieru „(…) dźwięczy wyraźnie ból rozwianych marzeń, rozbitych złudzeń, brutalnie strzaskanych słów o szklanych domach”146. Tom narodził się z konfrontacji idei z rzeczywistością, a i inspiracje prozą autora Przedwiośnia są u Szelburg-Zarembiny oczywiste. Jan Zygmunt Jakubowski widział w jej utworach „stare tradycje pozytywistyczne, wzbogacone żarliwą pasją społeczno-moralną i oświatową Żeromskiego”147, co jest kolejnym argumentem przeciw dopatrywaniu się w postawie pisarki bezsilności.
108Innym warszawskim tekstem w zbiorze są Białe gołębie, opowiadanie o Woli, jednej z uboższych i bardziej zaniedbanych dzielnic miasta148. Pojawia się tu sławny bazar Kercelak, na którym handlowano między innymi ptakami149:
W rzędzie innych bud, z samego skraju, nad zamarzniętym rynsztokiem buda płytka i wąska, z samych drutów przeźroczyście upleciona. Zmarzniętymi kamieniami wyłożona od spodu, od góry światłem księżyca nakryta, wystawiona na ludzkie pożądliwe oczy. (…) Z odrutowanej lampki, wiszącej na drucie u drucianego sufitu, kopeć pada czarnymi płatkami miękkiego, ciepłego brudu na białe gołębie senne i zziębnięte, stłoczone w drucianych klatkach. Pod nastroszone białe pióra wciska się wiatr i szczypie na piersiach i pod skrzydłami siniejące ptasie ciało150.
Interesujące, że zupełnie inny obraz stoisk przedstawiła Pola Gojawiczyńska w tekście napisanym w 1938 roku do przewodnika literackiego po stolicy:
Wabi mnie łagodne gruchanie gołębi w spiętrzonych klatkach. Spoglądają bursztynowym oczkiem, puszą się i drzemią, sczepione dziobami, tworzą idealny obraz „gruchających gołąbków”; brak tu tylko pary rąk ludzkich w uścisku i bukiecików niezabudek, aby kartka pocztowa została wysłana w świat. Olbrzymi biały kogut awanturuje się w swej przegrodzie, a gęsi wypuszczone na wolność krzykliwie radzą nad jakimś nowym zwycięstwem. W tym gwarze, w chórze głosów zwierzęcych i ludzkich upominająco i błagalnie wkrada się naszczekiwanie jedynego przedstawiciela rasowych psów. (…) – Czego pan uważa? Psa. Jest pies. Czystej krwi, rasowy151.
109Gojawiczyńska rzadko malowała obrazy tak jasnymi barwami. Tekst o Kercelaku wydaje się być wyjątkiem, gdyż przyjmując optykę mieszkanki „gorszych rewirów”, autorka częściej kontestowała kolorowe mity, niż je współtworzyła (omawiam tę kwestię poniżej)152. Istnieje natomiast w literaturze mit Kercelaka: swojskiego, barwnego, zatłoczonego ludźmi, zwierzętami i rzeczami bazaru, z nieco knajacką atmosferą. Tu można było wszystko kupić, spotkać znajomych, a do tego zjeść miejscowe specjalności: flaki czy bigos. Tu królował warszawski folklor, co krok przewijały się cwaniackie typy posługujące się lokalną gwarą. Taki obraz wyłania się choćby z pełnych humoru felietonów Wiecha. W jednym z nich oferty handlowej na Kercelaku nie stanowią gołębie, ale gadająca papuga z felerem, która:
(…) nie posiada kwalifikacji do domu, gdzie jest młodzież w szkolnem wieku. Rosyjskiem niemoralnem wyrazem się posługuje. (…) U jednej starszej hrabini przez czterdzieści lat była i tylko parle franse umiała, ale piec zaczął dymić i ta dana hrabinia zdona zawołała. Faktycznie, dobry był rzemieślnik, ale pomocnika miał strasznego jełope i cały czas go sztorcował. W dwa dni piec był gotów, ale papuga okazała się do niczego. Jak zaczęła hrabini familie po kątach rozstawiać (…). Ptak oprócz tego, że publicznem wyrazem się odzywa, lubi jeszcze wołać: „Hipek, dawaj gline”. To nas może na policyjne nieprzyjemność narazić, ale z tego widać, że drób jest faktycznie uzdolniony153.
110Na tym tle opis fragmentu bazaru skonstruowany przez Szelburg-Zarembinę sprawia wrażenie szokujące i przygnębiające. Z jej słów można wyczytać, że wesołe i gwarne targowisko miało też inne oblicze: sprzedawane tu zwierzęta nie były przetrzymywane w godziwych warunkach i często cierpiały154. Ta prawda podważa pozytywny mit Kercelaka. Pozytywne mity są oczywiście każdemu miastu potrzebne, gdyż współtworzą genius loci (w Warszawie należałoby mówić raczej, że współtworzą pamięć), a rolą lekkich, satyrycznych tekstów nie jest zaangażowana krytyka rzeczywistości. Jednakże wskazywanie pęknięć w idealizowanych obrazach też ma swoją wartość. Być może dyskusja z warszawskimi mitami jest specjalnością niepokornych tekstów kobiecych.
111W Białych gołębiach znajdziemy też opis jednej z wolskich ulic, rozciągającej się tuż za bazarem, i jej nędznych zabudowań:
Niski, czarny, drewniany dom słabo świeci gdzieniegdzie szybami, które przytkane są od wewnątrz gałganami i zastawione dziwacznym zielem w garnczkach, w blaszankach, w skorupkach. W małej sionce przeciąg i ziąb. Z sionki drzwi do długiej sieni. W sieni zaduch, stęchlizna i wilgoć. (…) Na deskach chwiejne zielone stożki ogniłych główek kapusty, wielki, zardzewiały kocioł blaszany do gotowania bielizny, połamane krzesełko na cieniutkich ozdobnie wygiętych nóżkach bambusowych z wyłażącym od spodu waldhartem. Nad przepierzeniem gmatwanina skomplikowanie poprzeciąganych sznurów ze zwisającą z nich aż do ziemi mokrą bielizną155.
112Najpewniej jest to biegnąca z miasta w kierunku zachodnim ulica Wolska, to ją bowiem zamieszkiwali robotnicy i lumpenproletariat, najczęściej gnieżdżąc się w małych domkach pozbawionych wodociągów i kanalizacji. Ulica ta, zatruwana dymami z okolicznych fabryk, należała do najbardziej niezdrowych w Warszawie156. Zauważmy, że w opisie dominuje wrażenie zagęszczenia materii (nagromadzenie przedmiotów, które są przytkane, zastawione, poprzeciągane) i jej rozkładu (gnicie, korozja, niszczenie, smród). Sfera domu i materii bywała zwykle łączona z żeńskością, czemu zresztą nadawano różne znaczenia: widziano w kobietach istoty przyziemne i ograniczone do sfery prywatnej, ale też osoby, które potrafią celebrować codzienność. Na Woli materia zdaje się jedynie wrogo osaczać mieszkanki. W aurze obmierzłej powszedniości wykonują one tradycyjnie przypisane do ich płci zajęcia: pranie, gotowanie, hodowanie roślinek na parapetach, odchowywanie dzieci.
113Problemy zaniedbanych dzieci i kobiet uginających się pod ciężarem obowiązków („Teść chory na nogi, siedmioro dzieci i mąż u wariatów”157) Szelburg-Zarembina stawia w centrum swojego opowiadania. W drewnianych, cuchnących barakach na Woli żyją matki, które marzą, by oddać dzieci do zakładu poprawczego i w ten sposób zapewnić im wikt, opierunek i naukę. Kobiety, które po nocy, w ciasnych izbach, przyjmują kochanków i zmuszone są wyrzucać własne „pociechy” do sąsiadów. Urodzą zapewne potem kolejne nieślubne dzieci, które będą chciały oddać do zakładu i tak koło nędzy się zamknie. W ten krajobraz autorka wprowadza śnieżnobiałego gołębia z Kercelaka, który jednak nie staje się symbolem wolności, nadziei ani czystości; jego ulotne piękno, na prawach kontrastu, podkreśla uziemienie biedoty miejskiej w domach-klatkach.
114Każda wyprawa z nędznego, brudnego wolskiego przedmieścia do eleganckiego i czystego śródmieścia to niemal wyprawa do innego świata:
Przechodnie inaczej tu ubrani i obuci. Kobiety pod pudrem i różem mają wymyte do białości szyje i twarze i pachnie od nich pod smugami perfum ciałem tak świeżym, jak to czasami tylko bywa u kobiet w barakach po wyparzeniu się w łaźni158.
115Różnica daje się wyczytać z wyglądu kobiet, z ich zapachu i makijażu. Zobowiązane przez kulturowe normy do dbania o siebie i atrakcyjnego prezentowania się w przestrzeni miejskiej, stają się jednymi z najbardziej widocznych znaków podziałów społecznych. Ubóstwo szybko stygmatyzuje ciała kobiet z „gorszych rewirów”, nadając im w lepszych dzielnicach status innych.
116W Białych gołębiach na bazarze w klatkach cierpią ptaki, a w wolskich klitkach – przede wszystkim kobiety i dzieci. Można tu przywołać myśl ekofeministyczną, zgodnie z którą różne formy opresji patriarchalnej mają wspólny mianownik, a stosunek do natury i kobiet (jak też dzieci, jako bezbronnych) nie przypadkiem bywa podobny159. Nie tylko zainteresowanie losem kobiet i dzieci każe spojrzeć na Szelburg-Zarembinę jako na spadkobierczynię idei Marii Konopnickiej. Z twórczynią „reporteryj” łączy pisarkę również zainteresowanie sytuacją w więziennictwie. Kontynuując pracę swojej poprzedniczki, udała się do więzienia mokotowskiego, które w czasach, gdy autorka Za kratą odwiedzała warszawskie zakłady karne, jeszcze nie istniało160. Jej wizyta przy Rakowieckiej trwała – jak głosi tytuł zapisków – Dwie godziny z minutami.
117Podobnie jak Konopnicka, Szelburg-Zarembina zaczyna od zewnętrznego opisu placówki, wyraźnie oznaczając granicę pomiędzy światem więziennym a resztą miasta: „… Mur z cegły czerwonej, wysoki. Bardzo wysoki. Gruby i zupełnie gładki. W czerwonym murze zielona brama żelazna”161. Potem jednak, inaczej niż autorka Obrazków więziennych, nie skupia się na historiach poszczególnych skazanych, a jedynie pokazuje funkcjonowanie zakładu karnego jako całości. Również jej wnioski zdają się być na pierwszy rzut oka diametralnie różne, bo zaskakująco pozytywne: „(…) oglądam się jeszcze raz na mur za plecami i myślę, że nie było tam nic z dręczącego koszmaru ciemnic, szczurów, pleśni, tortur. I myślę, że był tam kościół, szkoła, warsztat, dach nad głową, pożywienie”162.
118Szelburg-Zarembina sumiennie odnotowuje dobre warunki, które panowały w mokotowskim więzieniu, wylicza wszelkie nowości i udogodnienia: czyste korytarze, duże okna zapewniające dopływ światła i świeżego powietrza, centralne ogrzewanie i kanalizację, szkołę, kaplicę z malowidłami i organami, smaczny kapuśniak, piekarnię, pralnię, odpowiednio wyposażony szpital oraz rozliczne stanowiska pracy163. W porównaniu z dzielnicami biedoty to miejsce wydaje się rajem.
119Ale nie dajmy się zwieść eufemistycznym określeniom typu „mieszkańcy czerwonego budynku za czerwonym murem”164. To nie są zwykli mieszkańcy Warszawy, a w tej placówce, która działa bez zarzutu, paradoksalnie najlepiej widać, co nie działa w państwie. Choć standard więzienia okazuje się więcej niż przyzwoity, tekst nie jest pochwałą polskiego systemu penitencjarnego. Przypomnijmy, że Szelburg-Zarembina współpracowała z towarzystwem „Patronat”, sprawującym opiekę nad więźniami politycznymi (bez względu na ich przekonania, także komunistami) i bardzo ceniła sobie znajomość z organizującą tę działalność Stefanią Sempołowską165. Przy uważnej lekturze tekstu przykuje więc naszą uwagę fakt, że wśród skazanych jest też jeden „polityczny”, student, a na podwórku przy Rakowieckiej czasem stawia się szubienicę…
120Opuściwszy więzienie, pisarka przygląda się miastu, w którym na ulicach są rozbawione dzieci, ale też grupy młodych bezrobotnych. Po wizycie we wzorcowym zakładzie karnym czuje się niepewnie, gdyż: „Przez świat idą kraty. Po obu stronach tych krat, przykuci do nich, stoją ludzie”, zaś to, komu przypadną „zielone mundury straży więziennej”, a komu „szare mundury więźniów”166 zdaje się być jedynie kwestią przypadku167. Unikając dosłownego komentarza, autorka stawia pytanie o rolę tego przypadku w państwie, w którym można zostać aresztowanym za opozycyjne przekonania. Jej prowokujące wyznanie: „Wszystkie zbrodnie świata dzieją się z moją wiedzą, przy moim współudziale”168, skłania do wzięcia odpowiedzialności za los bliźnich, zamieszkujących to samo miasto, ten sam kraj, jedną ziemię. Ewa Szelburg-Zarembina, pisarka, o której twórczości dla dorosłych często się zapomina, także ma swój udział w kształtowaniu literackiego obrazu Warszawy. Pisząc o roku 1905, utrwaliła w wyobraźni kobiecy symbol rewolucji. A w swoich wędrówkach po stolicy lat 30. zaglądała do więzienia, na bazar i do domów miejskiej biedoty, wskazując „bolesne miejsca” na mapie miasta (jak ujmuje to Anna Marchewka: „Zarembina układa albumy okropności czasów pokoju”169) i zachęcając czytelników i czytelniczki, by wraz z nią wyciągali krytyczne wnioski z zastanej rzeczywistości.
„Zawsze oni będą spłacali dług, ci z Nowolipek”
121„W tym domu mieszkała Pola Gojawiczyńska, powieściopisarka życiem i twórczością najserdeczniej związana z Warszawą, tu w 1934 roku napisała Dziewczęta z Nowolipek” – taki napis widnieje na tablicy wmurowanej w ścianę domu przy ulicy Brzozowej 6/8, gdzie autorka w owym czasie zamieszkiwała. Choć dylogia pozostaje najbardziej znanym i największym jej dziełem związanym ze stolicą, warto pamiętać, że nie jedynym. Przed drugą wojną światową warszawskie motywy pojawiają się też w zbiorze lirycznych felietonów Rozmowy z milczeniem (1936), stanowiących niejako uzupełnienie dylogii, w tomie opowiadań Dwoje ludzi (1938) oraz w drobiazgach, które Gojawiczyńska publikowała w prasie, zebranych już po śmierci autorki przez jej córkę Wandę Nadzinową w tomie Z serca do serca.
122W tomie tym temat kobiet i miasta jest stale obecny. Zapowiedź tego stanowi już pierwsze opowiadanie Dwa fragmenty (1916) – debiut Gojawiczyńskiej, wyróżniony w konkursie tygodnika „Echo Pragi” i opublikowany na wiele lat przed jej pisarską karierą. Jest to opowieść o dziewczynce i nauczycielce, ofiarach pierwszej wojny światowej, czasu dziejowego zamieszania, gdy z Warszawy latem 1915 roku wycofywali się Rosjanie, a wkraczali Niemcy. Ten młodzieńczy utwór zasługuje na uwagę z powodu nietypowego spojrzenia na wojnę. Jak pisze Maria Janion, w polskiej kulturze mocno zakorzenione jest:
(…) przekonanie o wyższości tego, co „żołnierskie”, „bohaterskie” i „lotne”, nad tym, co „cywilne”, „zwyczajne” i „przyziemne”. Wytworzył się schemat literacki o niezwykłej sile oddziaływania: nazwijmy go romantycznym westernem ułańskim (…)170.
123Dwa fragmenty są całkowicie poza tym schematem, nie ma tu ani ułanów, ani walki. Utwór mieści się raczej w nurcie cywilnym, obecnym w tradycji, choć znacznie słabiej. Analizując teksty z okresu pierwszej wojny światowej, Maria Jolanta Olszewska zauważa:
Odpowiedzią literatury nazwijmy ją umownie „nieżołnierskiej” na kreacje żołnierza, świadomego swego posłannictwa i wagi patriotycznej misji oraz skuteczności ponoszonej przez siebie ofiary, w losie którego odbija się często wyidealizowana historia działań wojennych, jest powołanie innego bohatera – zwykłego, „szarego” człowieka, który kierując się instynktem, nie zważając na zagrażające mu niebezpieczeństwo, stara się wypełniać obowiązki dnia codziennego171.
124Taką bohaterką jest panna Stefa, nauczycielka, która ginie, bo postanawia podlać kwiaty na pensji, w budynku znajdującym się pod ostrzałem. Żal jej schnących roślin, a poza tym ma nadzieję, że lada dzień przełożona, grono pedagogiczne i uczennice powrócą do wspólnej pracy, wszystko więc powinno pozostać niezmienione.
125Olszewska wskazuje, iż po stronie cywilności są dzieci, które mimo wojny mają swoje zabawy i marzenia172. Mała Lodka z opowiadania Gojawiczyńskiej marzy o powrocie ojca zatrudnionego przy budowie okopów. Jej świat to dom i matka, a także typowe warszawskie podwórko, na pozór spokojne, mimo że na pobliskim rogu ulicy przystają żołnierze. Wojna wdziera się tu brutalnie, najpierw przez dziecięcą zabawę w rannych i sanitariuszki, a potem naprawdę, gdy pocisk ugadza Lodkę.
126Obie bohaterki Dwóch fragmentów są ofiarami działań militarnych. Danuta Knysz-Rudzka podkreśla, iż „giną – tragicznie zdziwione, nie rozumiejące otaczającego je świata. Małe wrażliwe serca zaplątane w niepojętą i groźną historię”173. Gojawiczyńska pokazuje, że wojna, po raz pierwszy tak wyraźnie, ogarnia nie tylko walczących na froncie żołnierzy, ale całe miasta i społeczeństwa. Staje się więc coraz częściej doświadczeniem kobiet. Warszawa lat 1914-1918 nie jest miejscem bezpiecznym i nie wszystkim cywilom – tak jak mieszkankom Nowolipek z późniejszej o dwadzieścia lat dylogii – udaje się przeżyć swą codzien
ność z dala od wystrzałów i bomb.
127Maria Jolanta Olszewska w proponowanej przez siebie kategorii cywilności widzi nie tylko „ucieczkę do życia”, ale też heroizm trwania na posterunku codzienności, a nawet inny sposób zaangażowania w wojnę174. Sugerowałabym jednak, że bohaterki Gojawiczyńskiej wymykają się heroizacji, a swoją postawą wyrażają protest przeciwko bezsensowności wszelkiej wojny. Dobitnie pokazuje to rozmowa Lodki z ojcem o okopach:
- Widzisz, córko, w tych rowach siedzą żołnierze i strzelają!
- Do kogo, tato, oni strzelają?
- No, do drugich.
- Do takich samych żołnierzy? – pyta Lodka i dziwi się175.
128Panna Stefa zaś, spiesząca do więdnących kwiatów na pensji, zdaje się postępować dokładnie na przekór przysłowiu „Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy”176. Jej zachowanie nie mieści się w logice przezorności (ten porządek reprezentuje stróż, który chce ją zatrzymać), ale nie ma w sobie nic z heroicznej brawury, jest tylko gestem opowiedzenia się za życiem. A bohaterkę interesuje życie w najróżniejszych jego przejawach, lubi swoją dzielnicę i chce widzieć, jak zmienia się w związku z sytuacją polityczną:
Panna Stefa przedtem nie mogła usiedzieć w miejscu i ubrawszy się, łaziła po mieście, aby obejrzeć swoją drogą, starą Pragę (…). Bo panna Stefa zawsze twierdziła, że Warszawa staje się coraz więcej gwarną, rozbawioną i tętniącą gorączkowym życiem ostatnich dni. A Praga milczy. Praga z uciechą patrzy na odjeżdżających kolejarzy i smarowników, stałych mieszkańców Pragi, i „istinno ruskich ludiej”. Praga oczyszcza się. Wtedy panna Stefa czuje gorączkowe podniecenie i pochłania ją ulica177.
129Młoda nauczycielka z ulgą obserwuje wyjeżdżających Rosjan, z żalem polskich uciekinierów, ze wzruszeniem ludzi modlących się w kościele (dziś katedrze) świętego Floriana, z zadowoleniem działalność samopomocowych organizacji dostarczających ubogim chleb. Nim zostają wysadzone mosty, często zagląda też na lewy brzeg Warszawy. Dwa fragmenty przynoszą więc nie tylko zapis kobiecych tragedii czasu wojny, ale i kilka migawek z miasta z sierpnia 1915 roku oraz portret bohaterki blisko związanej ze swoim grodem.
130Pozostałe utwory z tomu Z serca do serca powstały w latach 30., a większość z nich dotyczy stolicy. Choć nie tworzą spójnej całości, bo nigdy jako całość nie były pomyślane, czytane łącznie, składają się na interesujący obraz Warszawy. Tak o Gojawiczyńskiej i jej mniej znanych utworach pisze Danuta Knysz-Rudzka:
(…) już felietony i krótkie opowiadania drukowane w prasie codziennej i kobiecej zdradzają wszystkie najistotniejsze cechy jej pióra i odsłaniają dwa źródła jej realizmu. Są to: materiał własnego życia, a szczególnie wspomnień z dzieciństwa na plebejskim przedmieściu Warszawy, oraz doświadczenia, obserwacje z rzeczywistości lat kryzysu, z pracy w biurach, bibliotekach i ochronkach. Drobiazgi przypomniane w tomie Z serca do serca dają się porównać z kronikami Prusa, są historią życia miasta – jego cukierenek i sierocińców, biur, redakcji, fabryk i żłobków. Są notatnikiem życia publicznego – odzwierciedlają problemy bezrobocia i dyskusje o rozwodach, są wezwaniem do akcji społecznych, takich jak ukwiecanie Warszawy czy składanie datków na rzecz zakładu dla ociemniałych w Laskach178.
131Obraz stolicy wyłaniający się z opowiadań, obrazków i felietonów jest obrazem nakreślonym z konkretnego punktu widzenia. A punktem tym są Nowolipki, którym Gojawiczyńska pozostaje zawsze wierna, w myśl słów z Dzieciństwa, powtórzonych następnie w dylogii:
Jeśli się wyszło cokolwiek dalej poza Ogród Saski, trzeba spłacać dług. Zawsze oni będą spłacali dług, ci z Nowolipek, nie mogą być szczęśliwymi nigdy, nigdy nie powinni zaznać spokoju. Zawsze będą im stać przed oczyma prawdziwe strony rodzinne: ciemne i brudne uliczki i podwórza, i smród otwartych śmietników, i bezlistne drzewa na placykach za domem, gdzie nic nie chciało róść, wschodzić, kwitnąć – nawet najlichsza trawa179.
132Świadoma owego długu pisarka patrzy na Warszawę jako na miasto społecznych dysproporcji. Jest więc Nowy Świat, symbol dobrobytu i elegancji oraz ludzie z przedmieść, którzy przybywają tu po zaliczkę do redakcji, jak rysowniczka z Wróżby (1932) albo do kina, ucieczki od szarej codzienności, jak narzeczeni z Pewnego niedzielnego wieczora (1933), tekstu mającego stanowić zachętę do oszczędzania w PKO.
133Dysproporcje w przestrzeni miejskiej mogą być także związane z płcią. Jednym z bardziej znanych opowiadań w tomie jest Joanna. Tytułowa bohaterka stanowi typ kobiety, który powtarza się w kolejnych utworach Gojawiczyńskiej180. To typ nierozerwalnie związany z wielkim miastem: pracownica biura, wynajmująca sublokatorski pokój, wplątana w romans z wysoko postawionym, żonatym mężczyzną, samotna i nieszczęśliwa pośród anonimowego tłumu. Najsłynniejszym wcieleniem tego typu jest Bronka z dylogii181.
134Joanna z pozoru jest kobietą wyemancypowaną: sama decyduje o swoim życiu erotycznym, a dzięki pracy jest niezależna finansowo. Jednakże jako kochanka i osoba na niskim szczeblu biurowej hierarchii jest równocześnie zniewolona. Mieszka na Powiślu, a więc w ubogiej dzielnicy, w domu osmalonym przez dym z pobliskich fabryk, z widokiem na charakterystyczne warszawskie podwórko-studnię, pełne odgłosów sąsiedzkich kłótni, muzyki i śpiewu ulicznych grajków, nie zawsze wysokich lotów: „Są to rozkosze, nie znane burżuazji w śródmieściu”182. Wizyta w teatrze to dla niej nie lada wydatek. Nie przypadkiem lepiej powodzi się jej kochankowi: w biurze sprawuje władzę, w teatrze jest częstym bywalcem, w domu ma służbę, a zakupy robi u braci Pakulskich – w luksusowych delikatesach handlujących winem, dziczyzną i towarami kolonialnymi. Gojawiczyńska stawia w Joannie ważkie pytanie: o społeczną pozycję mężczyzn i kobiet. Po raz pierwszy dotyka też problemu kobiecej samotności w przestrzeni miejskiej – samotności, której nie zagłuszą przelotne romanse, i która celebrowana jest jedynie w pustym mieszkaniu, wśród głosów zza ściany i na spacerach w pojedynkę, w odróżnieniu od tradycyjnego męskiego wzoru: topienia smutków w alkoholu w okolicznych barach, wśród podobnych sobie.
135Warto jeszcze podkreślić, co odróżnia Joannę i późniejszą Bronkę. Otóż Bronka nie lubi Magdaleny, żony swojego kochanka Ignacego, i jako rywalki, i jako przedstawicielki wyższych sfer. Joannę stać natomiast w stosunku do żony szefa na głębszą refleksję o samotnych domowych wieczorach zdradzanej żony. Decyduje się zerwać romans, co można odczytać jako rozczarowanie miłością, ale i gest siostrzeństwa wobec innej kobiety183.
136Joanna i pozostałe bohaterki (także z dylogii) czują się mocno związane z przyrodą. Danuta Knysz-Rudzka widzi tu specyficznie kobiece, cielesne poddanie naturze oraz wpływ tradycji naturalistycznej, zgodnie z którą człowiek zdeterminowany jest przez biologię184. Dla mnie rośliny w przestrzeni miasta mają u Gojawiczyńskiej inną funkcję. Cywilizacja patriarchalna wypiera kobiece pragnienie, podobnie jak cywilizacja miejska wypiera obraz bujnej, nieokiełznanej przyrody. Rozkwitające wiosną kwiaty są więc dla mieszkanek miasta symbolem własnego dojrzewania, seksualności i niewypowiedzianych pragnień. Płeć zaś bywa dla autorki o tyle determinująca, o ile biologię interpretuje i nadaje jej znaczenia kultura. W swoich utworach Gojawiczyńska stara się raczej pokazać, jak silna jest w społeczeństwie genderowa struktura, na szczycie której znajdują się „mężczyźni reprezentujący owo coś, co jest biletem teatralnym, kasą, opieką, autem i podaniem okrycia w szatni”185, zaś kobiety skazane są na poczucie inności. W opowiadaniu Żywa reklama słowo „płeć” jest nazwą firmy i sprzedawanych przez nią kosmetyków: „Jakież drażniące! Domyślaj się, człeku: płeć w fizjologicznym słowa znaczeniu? Czy naskórek twarzy pięknych kobiet?”186. Wykorzystując tę dwuznaczność, pisarka odnosi się do cery, najbardziej zewnętrznej pokrywy człowieka, stanowiącej w pewnym sensie maskę. Bohaterka utworu ma prezentować kosmetyki w witrynie sklepu. Podpis do jej pokazu stanowi znak firmy z nazwą „Płeć”; płeć (kobieca) jest zatem w tym przypadku widowiskiem, spektaklem, performatywem187. Gojawiczyńska bada zjawisko charakterystyczne dla cywilizacji wielkomiejskiej – zjawisko reklamy, nazywanej przez nią nieraz „strupem miasta”188. Bohaterka Żywej reklamy, wystawiona na pokaz w pięknym stroju, czuje się uprzedmiotowiona i upokorzona, zwłaszcza pożądliwymi spojrzeniami mężczyzn. Opowiadanie współbrzmi z dzisiejszymi analizami – masowego w komercyjnych przekazach – utowarowienia kobiecego ciała, które pokazywane jest jako „niedościgniony ideał dla każdej kobiety i obiekt seksualnych fantazji mężczyzny”189.
137Przywoływane już przeze mnie obrazy roślinności przewijają się w przedwojennych utworach Gojawiczyńskiej niezwykle często: ważną rolę kwiaty odgrywają w Dwóch fragmentach, towarzyszą też wielu innym bohaterkom. Dzikie wino, pelargonie i powoje cieszą oczy autorki, która w jednym z felietonów opisuje swój widok z okna przy Brzozowej oraz spacery z córką:
Opera, nad którą tak się ubolewało, nagle wypiękniała, tarasy otrzymały dekorację kwietną. (…) A skwer już śle smugę woni dookoła, mały bukiet, który nam podarowano. Tak tedy łazimy i błogosławimy ręce człowiecze, które się w porę potrudziły koło kwiatów, drzew, balkonów i okien190.
138Zaskakujący więc może się wydać wcześniejszy o rok przekorny komentarz, którym Gojawiczyńska przywitała akcję „Warszawa w kwiatach i zieleni”, zainicjowaną przez prezydenta Stefana Starzyńskiego191. Autorka docenia wprawdzie, iż piękno roślin jest „demokratyczne”, ale zastanawia się, jakie naprawdę znaczenie mają wygląd miasta i społeczne akcje dla biedoty z przedmieść:
Stoję przed tą okropnością, jaką jest Gmach Dyrekcji Kolejowej (?) na Pradze i nie mogę powstrzymać się od myśli: ile to kosztuje – te kolumny i te kapitele, ta greckość z klockowego budownictwa dla dzieci. I czy za to dałoby się postawić domek dla rodziny? Czy dałoby się uratować człowieka z baraków? (…) Ja nie chcę takich kwiatów. Ja nie chcę takich kwiatków, balasków, figlasków, kolumn i kapiteli. Na to już patrzeć nie można192.
139Felieton potwierdza, iż spojrzenie Gojawiczyńskiej na stolicę jest spojrzeniem osoby, dla której estetyka jest ważna, ale winna ją poprzedzać etyka. Jej pióro nieodmiennie służy zapisowi doświadczeń środowiska, w którym wyrosła, a w szczególności kobiet z Nowolipek i innych ulic leżących z dala od Nowego Światu. Pisarka, przyjmując perspektywę kobiecą, bardzo często podważa oczywistości, zastane przekonania i sądy. Drobne utwory uzupełniają znany obraz miasta o nieznane, czasem zaprzeczające pozytywnym mitom elementy. Przykładowo, istnieje w powszechnej świadomości barwna legenda przedwojennych warszawskich kawiarni i cukierni, gdzie miło spędzała czas intelektualno-artystyczna elita. Gojawiczyńska ukazuje wnętrze takiego lokalu z pozycji kasjerki Anny (Ucieczka, 1930), jednej z wielu zrezygnowanych, wiodących szare życie bohaterek, podobnych do Joanny czy Bronki. Kawiarniany idylliczny mit, jak i wiele innych mitów, zostaje nadkruszony193. Przypomnijmy, że w międzywojniu władze skarbowe wprowadziły w Warszawie podatek zwany „północnym” – po północy każdy klient lokalu gastronomicznego musiał wpłacić 50 groszy na fundusz dla bezrobotnych194; autorka niejako chce opłacać taki podatek w dziedzinie literatury. W swojej twórczości solidaryzuje się z tymi, którzy nie mieszczą się w optymistycznym nurcie wielkomiejskiego życia, których płciowe i klasowe uwarunkowania skazują na bytowanie na obrzeżach.
140Choć Gojawiczyńska podgląda życie stolicy w różnych aspektach, nie można określić jej jako flâneuse. Nie jest kimś, kto pragnie jedynie oddać w słowach doświadczenie zmieniającej się metropolii; autorkę rzeczywistość uwiera, chce więc ją ocenić, wskazać mankamenty, naprawić. Flânerie jest poza tym pochwałą próżniactwa, rozkoszną i bezcelową przechadzką, Gojawiczyńska zaś sama pisze o sobie w jednym z felietonów: „ruchem czyjejś ręki przez pracę przywrócona życiu”195. Jest człowiekiem pracy, obserwacja i pisanie są dla niej przede wszystkim zajęciami, a problem zatrudnienia i zarobków pojawia się w jej tekstach nader często. Interesuje ją zwłaszcza tragiczna sytuacja bezrobotnych kobiet, dostrzega genderowe aspekty skutków kryzysu:
Bezrobocie. Na dźwięk tego słowa bladły i milkły kobiety. Bo co tu dużo rozprawiać, na ich to grzbiety i ręce zwali się przede wszystkim miażdżąca siła tego słowa. Mąż pójdzie szukać roboty, stanie w kolejce przy funduszu bezrobocia, spotka kompana, który postawi „sznapsa”. Kobieta zostanie w domu, aby po tysiąckroć rozdzierać sobie serce widokiem piszczących dzieciaków196.
141Janina z noweli Oddam dziecko (1932) jest niemal wierną kopią Marty z powieści Orzeszkowej. A gdy nie jest w stanie poradzić sobie na miejskim bruku, planuje oddać córkę w dobre ręce; historia ta inspirowana jest autentycznymi ogłoszeniami z prasy. Inna bohaterka o imieniu Janina, kolporterka „Kuriera Warszawskiego” z Bezrobocia, organizuje coś w rodzaju samopomocy kobiet: kursuje między nimi nie tylko z gazetą, ale i z informacjami o możliwościach zarobku, na przykład o drobnych posługach do wykonania. Choć problem bezrobocia żywo Gojawiczyńską interesuje, nie jest ona reporterką, która z notesem w ręku odwiedza siedziby nędzarzy i przeprowadza wywiady z głodnymi ludźmi w łachmanach. W felietonie Praca daje do zrozumienia, że robienie kariery dziennikarskiej i zarabianie wierszówki w ten sposób jest moralnie dwuznaczne. Woli udać się na reportaż do dobrze zorganizowanej placówki opiekuńczej dla dzieci robotnic z zakładów monopolowych przy Ząbkowskiej (W żłobku, dziecińcu i na ulicy, 1933).
142Autorka w swoich wędrówkach zachodzi do kawiarni, teatrów czy do parków, ale jeśli postawimy jej teksty obok Dyliżansu warszawskiego Marii Kuncewiczowej, wzorcowych zapisków flâneuse, różnica staje się oczywista. Pisarki, patrząc na to samo, snują całkowicie inne wywody. I tak, reklamowe zdjęcia przedstawiające dzieci i kotki w kawiarni Instytutu Propagandy Sztuki skłaniają Kuncewiczową do tropienia skontrastowanej z nimi melancholii stołecznej bohemy197. Gojawiczyńskiej plakat z dzieckiem i kotem każe myśleć o małych mieszkańcach biednych dzielnic i postawić w felietonie problem rozwarstwienia społecznego Warszawy, gdzie nowoczesne, wygodne osiedle mieszkaniowe, zaprezentowane na wystawie budowlanej na Kole, współistnieje ze światem Żelaznej i Nalewek, przypominającym infernalne wizje miasta z obrazów Bronisława Linkego (Dwie wystawy, 1935).
143Konsekwentna postawa autorki „wiernej Nowolipkom” jest warta podkreślenia, zwłaszcza gdy przyglądamy się jej felietonom. Na tle większości dokonań tego gatunku zdecydowanie się wyróżniają. Jan Józef Lipski dowodził:
Trzeba bowiem o felietonie warszawskim powiedzieć jeszcze jedno, (…) nie na jego pochwałę: przedstawia on najczęściej bądź Warszawę bawiącą się („Warszawkę”, jak z przekąsem mówią niechętni), bądź Warszawę drobnych, codziennych kłopotów i zmartwień przechodnia, takiego, jakiego widzi się dość powierzchownie na ulicy, i to nie bardzo daleko od Krakowskiego Przedmieścia198.
144Diagnoza ta współgra poniekąd z diagnozą Piotra Stasińskiego, iż felieton jest gatunkiem inteligenckim, odwołującym się do krytycznego temperamentu publiczności z tej grupy społecznej, acz parodiującym jej towarzyskie rytuały199.
145Zdarzały się oczywiście wyjątki. Najbardziej znanym felietonistą, który oddalił się od Krakowskiego Przedmieścia i Nowego Światu, był Stefan Wiechecki (Wiech). Charakterystyczni bohaterowie jego niezliczonych felietonów, z Teofilem Piecykiem na czele, pochodzą przeważnie z Targówka, z warstwy drobnomieszczańskiej, a gwara warszawska, którą władają, to język ulicy, nie salonu200. Choć felietonowy dorobek Poli Gojawiczyńskiej jest bez porównania mniejszy, warto pamiętać, iż także ona buduje swoje teksty z perspektywy dalekiej od śródmieścia, a nawet w opozycji do niego.
146Pisarka publikowała felietony na łamach „Gazety Polskiej” dosyć nieregularnie, przeplatając je opowiadaniami i nigdy nie prowadziła stałej rubryki. Autorskie „ja”, objawiające się w tekstach, to literatka i zarazem zwykła kobieta, która miewa kłopoty finansowe, wychowuje córkę Wandę, para się pisaniem, ale i pracami domowymi typu pranie. Z czytelnikami i czytelniczkami pragnie utrzymywać bliską więź „z serca do serca”. Z Warszawą, którą nazywa swoim miastem, czuje się związana od dziecka i stara się zaszczepić tę miłość córce. To właśnie codzienne życie stolicy jest najczęstszym tematem tych felietonów. Ryszard Matuszewski wylicza następujące cechy twórczości pisarki, typowe i dla powieści, i dla krótkich form prozatorskich:
Ciepły, serdeczny stosunek do otaczających ludzi i spraw, mądry, kobiecy empiryzm, rodzaj reakcji – wyraźnie emocjonalny, typ świadomości społecznej – wybitnie demokratyczny, niechętny wszystkiemu, co elitarne, pretensjonalne i wykrygowane, a także uniżone i kłaniające się, sentyment do ludzi pracy i do rodzinnego miasta – oto Gojawiczyńska201.
147Jeśli chodzi o felietony, dodać do tego należy umiejętność tworzenia napięcia, które sprawia, że w czytających pozostaje zadra, dyskomfort. Napięcie rodzi się pomiędzy tym, co należy w mieście do świata finansów, postępu, nowoczesności, a tym, co bytuje na obrzeżach:
Gdy jadę Zetką przez straszliwą Okopową, gdy objeżdżam Okólną, gdy pędzę na dół, Powiślem, coraz to oczy natykają się na wyniosłość, na białość, na przejrzystość ogromnych szyb, za którymi jest znów światłość, przestronność, słoneczność ścian. To świątynia Aktu, to mieszkanie Papieru, to Biuro, Bank, to Poradnia, to Pokazalnia, to Doświadczalnia, to Ośrodek, czynny w pewnych godzinach, w pewnych dniach, w pewnych porach roku – podczas gdy ludzie przeżywają swój dzień, swój odpoczynek, swe całe życie, po wieki wieczne, w norach202.
148Znakiem rozpoznawczym tekstów Wiecha był humor słowny i sytuacyjny, także komizm postaci. Gojawiczyńska rzadko korzysta z satyrycznych możliwości felietonu. Uśmiech towarzyszy jej, gdy przedstawia własne perypetie, czasem używa określeń zabawnych, kolokwialnych, gwarowych („psiakostka”, „gogusie na przyprzążkę” „po fajerancie”, „na czwartaku”), ale dowcip raczej u niej nie gości. Ironia pojawia się tam, gdzie felieton spełnia swą typową rolę parodiowania inteligenckich rytuałów. Dziwolągi (1933) to kpina z póz i mód, którym ulega kawiarniane towarzystwo, a w poczet takich mód zaliczone zostają: postulaty zbliżenia do proletariatu203, demonstrowanie pogardy dla religii, ostentacyjna swoboda seksualna oraz… homoseksualizm. Ale ironia, jako figura, która użytym wyrazom nadaje sens przeciwny, nie jest ulubioną bronią autorki. Lubi ona nazywać rzeczy po imieniu. Teksty Gojawiczyńskiej, przy każdej okazji wyostrzające warszawskie kontrasty biedy i zbytku, poruszające problem nierównych szans i nieracjonalnej polityki miejskiej, reprezentują zaangażowane, poważne skrzydło felietonistyki. Jan Józef Lipski postawił twórcom felietonów jeszcze jeden zarzut:
Felietonistyka warszawska jako całość była (…) ślepa, niestety, na całe obszary życia Miasta. Pustelnik [pierwszy warszawski felietonista Gerard Maurycy Witowski – M.B.-Z.] (…) wychodząc na miasto trafiał co prawda na warszawską kawę, na ludowy festyn, na tombolę lub do „ogródka” z teatrzykiem, bardzo jednak rzadko do rzemieślniczego warsztatu, prawie nigdy do fabryki czy na robotnicze przedmieście. Byli felietoniści, którzy dostrzegali napięte problemy społeczne Miasta, widzieli jego nędzę – obok bogactwa, współczuli upośledzonym; byli oni jednak zawsze w mniejszości – i nawet wtedy widzieli tylko socjalny margines wielkich problemów. To słabość „Pustelników” i „Bywalskich”204.
149Być może felieton – gatunek z długą tradycją, subiektywny, eksponujący zdanie i osobowość autora/autorki oraz dążący do lekkości, nawet gdy mówi o rzeczach poważnych – nie był w stanie unieść ciężaru pewnej problematyki. Na robotnicze przedmieście udali się więc ci, którzy chcieli tworzyć na nowo, inaczej i zmieniać literaturę.
Była wśród nich pewna pisarka.
„A ja należę przecież do przedmieścia”
150„A ja należę przecież do przedmieścia – i w dosłownym znaczeniu, i w symbolicznym także”205 – wyznała niegdyś Helena Boguszewska. Boguszewska, która w Całym życiu Sabiny dała ciekawy opis doświadczeń nauczycielki z warszawskiego śródmieścia, pozostaje przede wszystkim specjalistką od portretów przedmieść, ich mieszkańców i mieszkanek. Najciekawszy taki portret to książka Ci ludzie z 1933 roku, kilka drobnych migawek pisarka zamieściła też rok później w wydawnictwie zbiorowym zespołu „Przedmieście”, tak właśnie zatytułowanym – i tym utworom chciałabym się przyjrzeć bliżej. Kolejnym ujęciem tematyki stołecznych przedmieść była powieść Jadą wozy z cegłą (1935), jednakże napisana już do spółki z drugim mężem, Jerzym Kornackim.
151Autorka doskonale znała klimat przedmieść, gdyż zamieszkała na dalekim Grochowie przy ulicy Lubieszowskiej, w kolonii imienia Ksawerego Franciszka Praussa, zbudowanej przez działaczy PPS. Nazwę „Przedmieście” przyjęło ugrupowanie literackie, którego była współzałożycielką i przewodniczącą206. Halina Krahelska tak tłumaczyła wymowę tego słowa:
Przedmieście jako nazwa Zespołu, posiada znaczenie symboliczne. Przywołuje na myśl nie tylko dzielnice przedmiejskie, lecz także to wszystko, co żyje w Polsce na przedmieściach kultury, a więc: mniejszości narodowe, proletariat wiejski i miejski pracujący jeszcze i już bezrobotny, wszelką nędzę społeczną, wszelką krzywdę i ucisk, wszelkie masowe cierpienie „za niepopełnienie win”…207.
152Boguszewska była nie tylko pisarką, ale i aktywną działaczką: udzielała się między innymi w stowarzyszeniach kobiecych i organizacjach zajmujących się problemami dzieci, publikowała artykuły o kwestiach pedagogicznych i społecznych. Idea twórczości zaangażowanej, która pozwala łączyć dwie pasje: literacką i społecznikowską, była jej zawsze bliska. Nic więc dziwnego, że autorkę zainteresowały przedmieścia, i jako ta część miasta, która słabo dotychczas została opisana, i jako środowisko ludzi upośledzonych ekonomicznie. Zainteresowała ją inna, zapracowana lub wegetująca bez pracy, uboższa Warszawa, daleka od splendoru centrum czy też śródmieścia208. Oto przykładowe cele wędrówek, podczas których Boguszewska i Kornacki szukali materiałów do swoich utworów:
(…) wnętrza mieszkań robotniczych na przedmieściu Wola, wnętrza mieszkań robotniczych w dzielnicy żydowskiej, targ jarzyn na Grójeckiej, targ na Kercelaku, koszerna rzeźnia drobiu i koszerny targ na Świętojerskiej – i także w bożnicy Sądny Dzień śród chasydów, Łazienki i Zoo, Citroen na Powiślu, lunapark, Bielany, huta szklana „Gocławek”, cegielnia „Kawęczyn”, cegielnia „Glinki” w Czaplowiźnie, cegielnia „Henryków” – i obok, w tejże Zielonce, zakład ogrodniczy „Gabriela” dla żydowskich, palestyńskich dziewcząt… I przecież jeszcze „Wola” na ulicy Bema – zakłady włókiennicze z wszelaką farbiarnią, jeszcze Ząbki i Elsnerów, jeszcze Wawer, Anin, Cyganie w Rembertowie, Chaluce w Gocławku [syjoniści, którzy założyli kibuc – M.B.-Z.], wczoraj grająca szafa we wsi Las nad Wisłą (…)209.
153Jan Detko postawił interesujące pytanie, czy podejmowanie przez Boguszewską oraz pisarzy z jej kręgu tematu przedmieścia było ucieczką od typowej problematyki wielkomiejskiej, czy jej dopełnieniem, słusznie zauważając, że badacze nie byli co do tego zgodni210. Kazimierz Ptak dowodzi bowiem, iż:
Dla Boguszewskiej i Kornackiego odtworzenie rzeczywistości przedmiejskiej było równoznaczne z odtworzeniem życia wielkiego miasta. Tu bowiem, na przedmieściu zbiegły się wszystkie problemy współczesności: kryzys, bezrobocie, nędza211.
154Natomiast zdaniem Danuty Knysz-Rudzkiej, przedmieścia w tej prozie to „mikroświaty środowisk podwarszawskich, rządzących się własnymi prawami, egzotycznymi i odseparowanymi od miejskiego proletariatu”212. Według mnie, paradoksalnie, racja jest po obu stronach. Z jednej strony literatura o przedmieściach jest jak najbardziej literaturą o wielkim mieście, z drugiej jednakże – przedmieścia wyraźnie stoją do śródmieścia w opozycji. Znajdujące się w granicach administracyjnych miasta, ale położone na skraju, są czymś w rodzaju prowincji, ze wszystkimi ekonomicznymi i społecznymi konsekwencjami. Sprzeczne zdania badaczy pokazują, jak bardzo problematyka miejska może być zróżnicowana, bo wewnętrznie zróżnicowane jest samo miasto. Jeśli patrzymy na metropolię jedynie przez jej centrum, tracimy z oczu to, co odmienne, nie zawsze idące z duchem czasu, pomijamy doświadczenie tych, którzy wykluczeni są na przykład ze względu na sytuację majątkową. Całokształt myślenia o mieście powinien zatem obejmować i te obszary, które nie mają wiele wspólnego z szybkim tempem życia, gwarem i postępem, kojarzonymi zwykle z nowoczesną metropolią, oraz tych mieszkańców, którzy bytują na marginesach.
155Zwrócenie oczu ku przedmieściom może też być formą kontestacji obowiązującego porządku, kultury i norm. Zygmunt Ziątek podkreśla, iż literackie studia (czy też badania) społeczne twórców „Przedmieścia”:
Łączą (…) zainteresowanie aktualną rzeczywistością społeczną, szczególnie zaś drastycznymi, symptomatycznymi zjawiskami czasu wielkiego kryzysu z refleksją aksjologiczną; są poszukiwaniem autentycznych wartości w ich społecznie konkretnym kształcie lub konstatowaniem i wyjawianiem braku autentyzmu pewnych form życia społecznego. Rejestrują sytuację kryzysu: zagrożenia czy rozpadu wartości społecznych, i stanowią zarazem odpowiedź na tę sytuację, podejmując wysiłek ich odnalezienia213.
Tak natomiast pisał o Boguszewskiej i Kornackim Henryk Bereza:
Ich zafascynowanie ludźmi przedmieść i peryferii jest jednocześnie manifestacją pogardy dla ludzi włączonych w tryby, dla ludzi zautomatyzowanych i pozbawionych niezależności wewnętrznej. Ucieczka na peryferie jest więc dla nich ucieczką do ostatnich rezerwatów wolności214.
156Rozpatrując stosunek Heleny Boguszewskiej do problematyki miejskiej, nie sposób nie odwoływać się do jej działalności w „Przedmieściu”. Trzeba jednak zaznaczyć, że interesujące mnie utwory powstały w większości zanim zawiązała się literacka grupa: Ci ludzie ukazali się kilka miesięcy wcześniej, zaś warszawskie obrazki, zamieszczone przez pisarkę w tomie Przedmieście, były już – jak ustaliła Barbara Gradzik-Jedynak – drukowane pod innymi tytułami w latach 1930-1933 na łamach „Kobiety Współczesnej” bądź „Epoki”215. Boguszewska zatem samodzielnie wypracowała styl opisu miasta i jego mieszkańców, oparty nie tylko na rzetelnej obserwacji socjologicznej i wierności realiom, ale też na wyczuciu psychologicznym; ów charakterystyczny styl zatarł się, gdy autorka weszła do grupy „Przedmieście” i zaczęła pisać wspólnie z Kornackim.
157Największym osiągnięciem indywidualnego stylu pisarki są z pewnością Ci ludzie. Jest to powieść nowelowa, jak wyjaśnia Krystyna Jakowska: „złożona z opowiadań i sens swój wywodząca z powtórzeń i zbieżności swych opowiadań składowych”216; niektóre jej rozdziały ukazały się uprzednio w różnych czasopismach jako osobne teksty.
158Układające się w całość nowele mówią o ludziach z terenów leżących w bok od ulicy Grochowskiej, wzdłuż linii tramwajowej biegnącej do pętli na Gocławku. Miejsce akcji obejmuje dość duży obszar: od ulicy Wawerskiej do Ozorkowskiej, a więc kilka przystanków. Grochów przyłączono do Warszawy w 1916 roku. Już w końcu XIX wieku osiedlała się tu biedota, której nie stać było na płacenie komornego w centrum. Obraz Grochowa z początku lat 30. XX wieku, zawarty w Tych ludziach, łączy elementy typowe dla miasta i dla wsi: „(…) jedyna oświetlona ulica, latarnie wysokie jak miejskie księżyce, prawdziwy wiejski księżyc nad wysadzaną wierzbami drogą do tramwaju, drewniak, murowanka, kamienica w polu…”217.
159W krajobrazie występują różne zabudowania, wskazujące na różny stopień zamożności (czy raczej ubóstwa) ich mieszkańców: rzemieślników i robotników. Enklawą jest nowa kolonia domków z ogródkami, którą zasiedlają pracownicy umysłowi. W świat przedmieścia wprowadza nas narratorka: inteligentka z kolonii, mająca pewne cechy wspólne z autorką218. Z początku podchodzi do sąsiadów z rezerwą, ale z czasem coraz więcej uwagi poświęca ich codziennym bolączkom, przez co przypomina nieco narratorkę z utworów Marii Konopnickiej.
160Podstawowym problemem, który dotyka ludność przedmieścia, jest bezrobocie219. Bohaterowie Tych ludzi albo drżą o posady, albo zarabiają jedynie dorywczo, albo, znalazłszy się na bruku, popadają w coraz większą biedę i bezskutecznie walczą z losem. Autorka pojmuje pracę jako wartość, która nie tylko zapewnia byt, ale i godność, zaś brak pracy jako stan, który degraduje psychicznie; podobne poglądy zaprezentowała Eliza Orzeszkowa w Marcie.
161Tytuł Ci ludzie nawiązuje do pogardliwego, a nawet wrogiego określania warstw niższych przez warstwy wyższe. Boguszewska chce tę niechęć przełamać. Nie przedstawia ludzi z przedmieść jako niezindywidualizowanej masy, w kolejnych rozdziałach-nowelach skupia się na jednostkach, choć podobieństwo ich sytuacji sprawia, że otrzymujemy zbiorowy portret mieszkańców dalekiej Pragi.
162W centrum zainteresowania pisarki znajdują się postaci kobiece. Ewa Kraskowska zwraca uwagę, że książka mogłaby nosić tytuł „Te kobiety”220. Istotna jest zwłaszcza rola żon i sióstr w rodzinach dotkniętych bezrobociem. Gdy bracia Brońci tracą pracę, bez zdziwienia akceptuje ona fakt, że została jedyną żywicielką rodziny:
Stało się od razu tak, jakby to już było od dawna, jakby w ogóle nie było inaczej. Jakby zawsze wszyscy mężczyźni byli bezrobotni i z butami leżeli w dzień na łóżku, i nawet już nie chciało im się wstać, a kobiety latały i starały się o wszystko221.
163Kobiety – określane w tekście po nazwisku: Jabłońska, Kozłowska, Baćkowska, etc. – cały czas gdzieś chodzą: a to prać czy sprzątać w bogatszych domach, a to po talony na ubrania i żywność dla bezrobotnych, a to dopytywać się o ewentualną posadę dla męża:
[Jabłońska – M.B.-Z.] Odrobiła posługi na Targowej i Wiatracznej i wracała przez Grochowską. W myśli obliczała, obdzielała wszystkich: kartofle, po odrobinie golonki. (…) Pęcak… I tu aż ją zemdliło z niepokoju, że Władka nie doczekała kolejki za paczką i poszła sobie… cholera! A Edek, czy wystał w ogonku za węglem, bo w domu ani kawałka, i trzeba będzie znowu na szosę latać z wierzb to żywe próchno wyciągać…222.
164Kobiety z przedmieść martwią się, jak z żylakami na nogach zajdą na prelekcje na temat higieny i gotowania, zalecane im przez komitet pomocy społecznej. Są zmęczone, zagonione. Kursują wciąż między miejscem pracy (jeśli ją chwilowo mają) i rzeczonym komitetem a domem, by obsłużyć swoich mężczyzn. Nieraz przemierzają duże odległości piechotą, by oszczędzić na bilecie tramwajowym.
165Zauważmy, że na przedmieściu dochodzi do podważenia tradycyjnych ról płciowych. To kobiety, zwyczajowo ograniczane do sfery prywatnej, zabiegają o interesy rodziny w sferze publicznej miasta. Wymuszają to warunki ekonomiczne, umożliwia mniej sztywny w niższych warstwach płciowy podział pracy, ale dzieje się tak głównie dlatego, iż większość mężczyzn stopniowo pogrąża się w marazmie. Mężowie przesiadują w domu, czekają na podanie im przez żonę posiłku, a jeśli wyjdą pytać o pracę, to zwykle wydają ostatnie pieniądze na alkohol (przypomnijmy, że podobne obserwacje czyniła Gojawiczyńska). Na zabranie przez żonę zasiłku na domowe potrzeby potrafią reagować awanturą i biciem. Mężczyźni niemal wycofują się z życia, kobiety zaś są zaradne i mobilne, często opuszczają tereny przedmieścia, udają się w kierunku centrum, tam poszukując rozwiązania problemów lub choćby doraźnej pomocy. Sytuacja ta, spowodowana kryzysem, kojarzy się z diagnozą PRL-u autorstwa Agnieszki Graff: „komuna” sprawiła, że mężczyźni byli postrzegani jako słabi, pozbawieni możliwości działania w sferze publicznej, pozbawieni władzy, symbolicznie wykastrowani, kobiety zaś jako te, które walczą o byt, „polują”, zdobywając żywność223. Nie można jednak nazwać takiej sytuacji odwróceniem ról, bo i w PRL-u, i w opisywanych przez Boguszewską latach kryzysu, na barkach kobiet tradycyjnie spoczywała również cała masa obowiązków domowych. Ewa Kraskowska pisze o powieści:
Jeszcze więcej uwagi poświęca się tu zajęciom typowo kobiecym: praniu, gotowaniu, reperowaniu odzieży, paleniu w piecach, sprzątaniu, doglądaniu dzieci, ale także przyozdabianiu skromnych izb, troskliwym zabiegom wokół doniczkowych roślinek. (…) w Tych ludziach nie ma hożych, młodych dziewczyn, ale polskie baby, te same, które w naszych czasach z czułością opisywał Miron Białoszewski224.
166Na tle owych „bab” wyróżnia się Anielcia Siemiątkowska225. Anielcia zamieszkuje w kolonii wraz z matką bibliotekarką, która zdecydowanie podkreśla swoją wyższość wobec „tych ludzi”. Córka, która pracuje w komitecie pomocy społecznej i nierzadko widzi swoje sąsiadki w roli petentek, ma do nich już inny stosunek: pełen szczerej troski. Anielcia, w przeciwieństwie do zabieganych, ubogich kobiet, jest w przestrzeni przedmieścia zagubiona. Pewnego razu Jabłońska zaczepia ją na przystanku tramwajowym:
- Pani się boi iść sama na kolonię? Pójdziemy razem. Przez pole będzie bliżej.
Więc zestrachana Anielcia podreptała pokornie nocnym polem za Jabłońską, wielką babą w kraciastej chustce. Wolałaby drogę pod wierzbami, ale poszłaby nawet przez piekło, byle tylko nie sama.
- Pani się nie boi, że tu tak pusto? Jabłońska wzruszyła ramionami.
- Czego? – spytała szorstko226.
167Dla Anielci krajobraz grochowskiego przedmieścia – z rzadka zabudowane, wieczorem nieoświetlone i wyludnione okolice – jest pełen niebezpieczeństw, każda męska sylwetka w ciemności wydaje się groźnym „drabem”. Nawykła do samotnych eskapad Jabłońska nie myśli o sobie jako o potencjalnej ofierze i na swoim terenie czuje się swojsko. Anielcia zaś często czuje się tu obco; gdy idzie wraz z matką na leśny piknik, z tańcami, loterią i wróżbami, zdaje sobie sprawę, że nie należy do społeczności przedmieścia. Jeszcze silniej odczuwa swą obcość, gdy wysłana z komitetu na inspekcję odwiedza kamienicę i drewniaki. Mieszkańcy traktują ją jak osobę, która nie ma pojęcia o prawdziwej biedzie, jak kogoś, kto przynależy do lepszego świata, do metaforycznego centrum.
168Przedmieście i śródmieście, określenia należące u Boguszewskiej nie tylko do porządku topografii, ale i socjologii, w Tych ludziach zostają skonfrontowane na jeszcze jednej płaszczyźnie. Jak pisze Danuta Knysz-Rudzka:
Wielokrotnie powtarza się przeciwstawienie miasta, z jego wielkoprzemysłową cywilizacją – naturze. Ale tym razem będzie to skromna natura przedmieść i błoń, z którą kojarzy się pojęcie biednej wolności, nieskrępowanej swobody i radości, jaką znaleźć można w pracy w malutkim ogródku (…). Natura pełni funkcje ewazyjne. Jest ostatnią ucieczką ludzi, którzy w jej biednej, podmiejskiej urodzie szukają pociechy w strapieniu227.
169Dla mieszkańców przedmieść naturalne jest funkcjonowanie w zgodzie z rytmem pór roku, choć zapracowani lub zabiegani za pracą czasem w ogóle nie zauważają cyklicznych zmian przyrody. Cenią zwierzęta, ale tylko własne, zwłaszcza gołębie (co ciekawe, hodowla gołębi to hobby mężczyzn, kobiety są specjalistkami od roślin doniczkowych w oknach). Jednak już wobec psa narratorki – wilczura Dingo, który dokazując w nowym otoczeniu, pogonił kurę – żywią mordercze zamiary. Wprowadza to z początku pewien dystans pomiędzy narratorkę i jej sąsiadów, podważa też utopię szczęśliwego współistnienia ludzi i natury na obrzeżach miasta:
Cofnęły się tym razem drągi, ale nie zelżały słowa, ani twarze… Więc taszczyło się wilka do domu za bure kłaki, nowym szlakiem zmierzchłej jesiennej pogody. Inną bliższą drogą, koło przybudówki, z której patrzało wiele oczu, ale nikt nie wyszedł. Koło drewniaka. A w domu zamknęło się go w kuchni, choć wyrywał się na świeżo poznany świat228.
170Mimo tego incydentu, narratorka dobrze czuje się na przedmieściach, jest zafascynowana bezpośrednim kontaktem z przyrodą. Cieszy ją czyste powietrze, bliskość wawerskich lasów, początkowo czuje się tu jak na wakacjach na wsi. Miasto – rozumiane jako centrum – wydaje jej się niemiłe, jest to teraz:
Warszawa tak daleka, jakby się w psiokocim zapachu jej zacieśnienia nie żyło długie lata, w jej piekielnym natłoku i pośpiechu – tylko jakby się zawsze na tym polu pod szerokim niebem troszczyło o doły na drzewka…229.
171Andrzej Chruszczyński uważa, że o ile początkowe partie powieści opisują uroki życia na peryferiach, to następnie „sielanka przeradza się w dramat, wręcz w tragedię”230. Widzimy to przez historie kobiet. Jabłońska popełnia samobójstwo, co wskazuje na absolutny brak perspektyw wśród ubogich mieszkańców przedmieść. Anielcia Siemiątkowska (która ostatecznie sama podzieli los bezrobotnych) traci wiarę w sens działań komitetu pomocy, dostrzega, że filantropia nie jest sposobem na rozwiązanie problemu ubóstwa. Brońcia, skrzętnie wypełniająca obowiązki służącej w domu dyrektora fabryki, naiwna i nieświadoma wagi wydarzeń wokół niej, początkowo zdaje się nie rozumieć narastającego gniewu proletariuszy. Jednakże, gdy bezrobotni formują pochód, intuicyjnie wyczuwa, że jej miejsce jest wśród maszerujących.
172Pochód podąża od przedmieść w kierunku centrum: z Grochowa, Targową do Stalowej, pod magistrat i siedzibę dyrekcji fabryki. Ta końcowa scena powieści dobrze obrazuje sposób myślenia Boguszewskiej o mieście, jako o społeczności ludzi, która nie jest zorganizowana według sprawiedliwych zasad, gdyż część tej społeczności nie ma równego dostępu do takich dóbr, jak: praca, pieniądze, artykuły pierwszej potrzeby. Przedwojenna Warszawa była mocno podzielona pod względem ekonomicznym, fragmenty eleganckiej, rozwijającej się metropolii kontrastowały z gettami ogromnej biedy. Protest pokrzywdzonych, upomnienie się o podstawowe prawa człowieka, to nieunikniony rezultat takich podziałów. Oddolny, spontaniczny, skierowany jest przeciwko odpowiedzialnym za tę sytuację, ale i po części przeciwko wszystkim beneficjentom systemu. Symbolicznie przedstawia to obraz manifestantów, którzy z przedmieść wkraczają do śródmieścia231. W takim myśleniu widać wpływy lewicowe, choć teksty twórców „Przedmieścia” nie zaliczają się do literatury proletariackiej, są za to dowodem, iż poglądy demokratycznej inteligencji w latach 30. coraz bardziej się radykalizowały.
173Protest bezrobotnych z grochowskich przedmieść ukazuje jeszcze jeden istotny aspekt powieści: pochwałę życia w zbiorowości. Na przekór kojarzonym z wielkim miastem indywidualizmowi i alienacji, mieszkańcy przedmieść kultywują więzi sąsiedzkie, co czasem przejawia się w wieczornych pogwarkach, a czasem w realnej pomocy. Najważniejsza jest jednak solidarność w obliczu kryzysu, która pozwala im nadać polityczny wymiar buntowi przez zorganizowanie pochodu.
174Polityczny wymiar, choć w innym sensie, zyskuje też śmierć Gieńki, córki praczki Baćkowskiej. Dziewczyna jest służącą w domu przy ulicy Koszykowej. Centrum miasta okazuje się siedliskiem zła, miejscem, gdzie na kobietę czyha zagrożenie ze strony mężczyzn (przypomnijmy, że „baby z przedmieścia” na swoim terenie czuły się bezpiecznie). Gieńka zostaje zamordowana przez fałszywego narzeczonego oraz jego kompanów, którzy obrabowują jej pracodawców. Można myśleć o Gieńce jako o łatwowiernej dziewczynie z przedmieścia, która sama nie potrafiła się ustrzec. Ale można widzieć w tej zbrodni kwestię polityczną ze względu na powtarzalność, wszak Hanka z Pod prawem Konopnickiej również została wykorzystana: uwiedziona przez złodzieja, ułatwiła mu rabunek i posłużyła za kozła ofiarnego232. Bywa, że kobieta, wychowana w kulturze, zgodnie z którą jedynym jej celem i szczęściem ma być znalezienie męża, gdy tylko znajduje chętnego do ślubu, nie zauważa lub stara się nie zauważać jego wad i dlatego pada ofiarą przemocy czy oszustwa. U Boguszewskiej nie przypadkiem wydarza się to w centrum wielkiego miasta, gdzie – inaczej niż na przedmieściu – w relacje międzyludzkie wkrada się fałsz. W Tych ludziach uwagę krytyków przykuły jeszcze walory językowe. Karol Wiktor Zawodziński pisał:
(…) zanim zdobyły popularność migawki Wiecha, Boguszewska potrafiła w sposób trudniejszy, bo dyskretniejszy i bez intencji komicznych, bez szarżowania i karykatury oddać subtelne właściwości języka proletariatu Warszawy; gwara ta, drobnymi tylko odcieniami leksyki i składni różniąca się od mowy sfer kulturalnych, jest niezwykle trudna do uchwycenia i plastycznego oddania. Boguszewska zasłużyła się dobrze krajoznawstwu, kładąc podstawy pod osobliwy regionalizm – regionalizm stołeczny, warszawski; nie tylko w języku, ale i w obyczaju domowym (…)233.
175Bardzo często gwarą mówią w Tych ludziach postaci kobiece. Nie jest to bez znaczenia, gdyż zwykle wśród biegle posługujących się regionalizmami warszawskimi wymieniano członków konkretnych środowisk bądź grup zawodowych, takich jak: dorożkarze, rzemieślnicy, złota młodzież, lumpy, przestępcy, więźniowie itp.234, zaś w kręgach tych udział kobiet był niewielki lub zerowy, z jednym może wyjątkiem przekupek. Gwary używali też mieszkańcy poszczególnych dzielnic i właśnie w tym charakterze – mowy Grochowa – autorka umieszcza specyficzne wyrazy i zwroty w wypowiedziach postaci, przenikają one też do języka narratorki. Doświadczenia kobiet z warszawskich przedmieść zostają zatem przedstawione w sposób zgodny z ich sposobem porozumiewania się235.
176Utwory, które Helena Boguszewska zdecydowała się zamieścić w tomie Przedmieście, podobnie jak Ci ludzie, oparte są na obserwacji i poruszają sprawy społeczne. Do realiów warszawskich odnosi się sześć z nich: Na dworcu, Tramwajem 24, Furmanką na targ, Bijące serce woli, Przekupka oraz Żebracy. Te niewielkie objętościowo teksty, nawiązujące do dziewiętnastowiecznego realizmu, zwłaszcza do szkiców fizjologicznych, pod względem gatunkowym bywały klasyfikowane jako obrazki, szkice, reportaże bądź nowele (choć różniące się znacznie od noweli pozytywistycznej brakiem akcji)236. Pojawia się w nich bliska autorce tematyka przedmieść, także grochowskich, pojawia się narratorka ciekawa życia innych ludzi, przy czym wyraźnie uwrażliwiona na los kobiet.
177Kobiecie właśnie przypada w utworze Tramwajem 24 funkcja budzicielki sumień. Ta „zażywna obywatelka Grochowa, zadomowiona, zagospodarowana w podmiejskim tramwaju i w ogóle na całym przedmieściu, jak u siebie w domu…”237 wygłasza przemowę o nędzy robotniczej i o strajku w fabryce. W przestrzeni publicznej czuje się pewnie: mówiąc niby to do swej matki, w istocie podejmuje rolę ludowego trybuna.
178Ważnym tematem obrazków jest praca kobiet, z jednym może, ironicznym, wyjątkiem pani Kolasińskiej z Żebraków, dla której głównym zatrudnieniem są wyrafinowane formy naciągania filantropów. Obrazek Furmanką na targ ukazuje Warszawę jako miasto, które nocą żyje, ale wcale nie zabawą, tylko gorliwym staraniem o zarobek:
A w Alejach Jerozolimskich sznur śpiących wozów rozwija się w cały splot wozów, a splot wozów zagęszcza się jeszcze od taksówek, dorożek, wózków ręcznych… do tego dołączają się tłumy ludzi z workami w ręku, i jest tak, jakby cały świat wędrował z workiem na Grójecką… przecież wozy z marchwią czekają już przed targowiskiem od dziewiątej wieczorem!238.
179W tej pielgrzymce jest i pani Urbańska, która o wpół do drugiej w nocy wyrusza z Grochowa na Ochotę po towar do swego warzywniaka. Po drodze spotyka wielu znajomych, a jej jedynym problemem jest jakość zakupionych jarzyn i owoców. Zauważmy, że praca jest tym, co pozwala kobiecie swobodnie przebywać w przestrzeni miejskiej o dowolnej godzinie, przymus ekonomiczny powoduje rozluźnienie zasad obyczajowych dotyczących płci żeńskiej.
180Inny portret kobiety lubiącej swoją pracę to Przekupka. Gdy o świcie, wraz z młodziutką pomagierką, zbiera ona kwiaty przy warszawskiej szosie, opisywana jest jako stara, utykająca, zgarbiona Sanecka. Gdy zaś sprzedaje swój towar pod halami (zapewne chodzi o Hale Mirowskie), zamienia się w odmłodzoną, wyprostowaną, wesołą i fertyczną jejmość, która przemawia do klientów wyćwiczonym „miastowym” głosem.
181Najbogatszy opis fragmentu stolicy znajdziemy w Bijącym sercu Woli. Pisarka przedstawia zatłoczone wnętrza mieszkań proletariuszy, ulice i podwórka, na których toczy się codzienne życie dzielnicy, i wreszcie Kercelak, epicentrum warszawskiego handlu. Charakter bazaru bywa według niej dwojaki: inaczej widzą go ci, którzy mogą tu coś kupić, inaczej ci, którzy przyszli wyprzedać ostatnie sprzęty. Ogólnie obraz Woli, zamieszkiwanej głównie przez robotników i nędzarzy, jest w tonacji podobny do tego, który kreśli w Białych gołębiach Ewa Szelburg-Zarembina. Boguszewskiej doskonale udaje się uchwycić wewnętrzne pulsowanie miasta i płynność miejskich granic:
(…) taka Krochmalna, taka Wronia nie mają nic, nic… ani jednego drzewka, ani źdźbła trawy – ale za to mają Kercelak żywiący je i przez nie żywiony, Kercelak, wlewający w nie inne życie szeroką arterją Towarowej, Przyokopowej… Ach, jakże inna jest Wolska, jakże całkiem inna! Choć tak samo wsparta o tenże Kercelak szerokim wylotem patrzącym perspektywą miejskiej jeszcze jezdni, która dopiero głębiej zmienia się w podmiejską jakby szosę wśród rozstępujących się niskich kamienic. Jeszcze dalej kamienice zmieniają się w domki (…). Bocznice w najdalszych swych krańcach rozpływają się po prostu w kartofliska – aż któraś tam kończy się klasycznie: wygasłym kominem nieczynnej fabryki, gołębnikiem skleconym z Bóg wie czego i glinianką o wodzie zielonej i śpiącej. Tu miasto rozpływa się już w podmiejską wieś bezczelną i głodną, która poprzez z niczego żyjące przedmieście z nim razem po to „nic” sięga szeroką arterją Woli w samo bijące serce – w Kercelak239.
182Miasto rysuje się jako obszar konfliktów, także klasowych. W powyższym cytacie widać też, jak silnie Boguszewska (i cała grupa „Przedmieście”) inspirowała się poetyką naturalizmu, zwłaszcza powieściami Emila Zoli: wyraźna jest tu wizja miasta jako wielkiego organizmu, tworu żywego, pełnego dynamiki. W utworze powtarzają się naturalistyczne porównania: ulice z tłumem mieszkańców mrowią się, roją i przelewają niczym wielka woda lub zbiorowisko insektów240.
183Wyczulenie na kwestie płci nie pozwala autorce przejść przez Wolę bez przyjrzenia się wnikliwie jej mieszkankom:
W stosunku do kobiet z tzw. sfery uprzywilejowanej – dwadzieścia pięć lat ukradzionej młodości! Bo przecież te z wnętrz robią się od razu stare! Od razu zdeformowane! I źle ubrane. A ich młodzi mężowie, wsparci o odrzwia – daleko lepiej241.
184Autorka (jak Konopnicka i Szelburg-Zarembina) zauważa, że bieda i ciężka praca brutalniej naznaczają ciała kobiet. To spostrzeżenie zdaje się być drwiną z kultu kobiecej urody, uprawianego w salonach, kawiarniach czy teatrach w lepszych dzielnicach miasta.
185W jednym z obrazków Boguszewska podejmuje temat kobiecej samopomocy. Utwór Na dworcu opowiada o misji „pani z opaską”, która na peronie wyszukuje zagubione przedstawicielki swojej płci, służąc radą czy adresem schroniska242. Gesty solidarności przejawiają wobec siebie także przybyłe. Szoferka proponuje kobiecie poszukującej męża, który wyjechał pewnego wtorku za pracą do stolicy i nie dał znaku życia:
– Nie płacz pani, chodź pani ze mną, ja zaprowadzę na Złotą i zapłacę za nocleg. Cholera z tymi mężami… Silną, męską ręką ujmuje za ramię żałosną ofiarę odwiecznej rodzinności, zapłakanymi oczami wpatrzoną w bezpowrotny wtorek. Zamaszyście popycha ją ku drzwiom, wyższości pełna – i dobroci243.
186Wspólnota kobiet w trudnych sytuacjach to wszak zaczątek postulowanego przez feministyczne działaczki siostrzeństwa. Takie drobne i błahe z pozoru scenki z życia warszawianek (i przyjezdnych) pozwalają pisarce wprowadzić do literatury kilka ważkich kwestii.
187Zarówno obrazki z tomu Przedmieście, jak i powieść Ci ludzie, prowokowały pytania, czy Boguszewskiej udało się uniknąć zbytniej egzotyzacji przedmieść i wpisywania ich mieszkańców w tradycyjne kostiumy warszawskich typów – przedstawicieli różnych zawodów (przekupka, stróż etc.) bądź marginesu społecznego, znanych ze szkiców fizjologicznych. Choć teksty autorki nie były od takich ujęć całkowicie wolne, zaprezentowała ona ciekawy punkt widzenia. Jako osoba z jednej strony przynależąca do przedmieścia, ze względu na miejsce zamieszkania i sympatie, z drugiej jednak obca z racji pozycji społecznej, stworzyła postać narratorki, która potrafi doskonale wyważyć pomiędzy dystansem (nie udaje, że jest jedną z „bab”) a życzliwym zainteresowaniem (umie słuchać ludzkich historii). Boguszewska uzupełniła dyskurs o wielkim mieście o opis terenów dalekich od centrum, które temu centrum przeciwstawiła, na plan pierwszy wysuwając cechy życia wiejskiego: skromnego, toczącego się blisko natury, opartego na więziach sąsiedzkich. Literacki zapis doświadczeń warszawianek uzupełniła o doświadczenia kobiet bezrobotnych, pracujących w zawodach niskopłatnych, cierpiących biedę. Jej teksty dowodzą, że nie tylko klasa, ale również płeć wyznaczają miejsce i rolę człowieka w społeczności.
„Na marginesie życia i wszelkich naszych obyczajów”
188Wanda Melcer szczególnie ceniła sobie tematy drażliwe oraz wizyty w miejscach, do których nie każdy reporter czy reporterka zdecydują się wejść, takich jak na przykład rzeźnia czy dom publiczny244. Zapiski ze swoich śmiałych wędrówek po stolicy drukowała na łamach „Wiadomości Literackich”, a następnie wydała je w dwóch zbiorach książkowych. W Kochanku zamordowanych dziewcząt (1934) pisała o tym, „o czym się nie mówi” i „o czym się nawet myśleć nie chce”245. W cyklu Czarny ląd – Warszawa (1936) przyjrzała się życiu tradycyjnej społeczności wyznawców judaizmu, podejmując budzącą wiele sporów kwestię zwyczajów i praw żydowskich.
189Zbiór Kochanek zamordowanych dziewcząt otwiera tekst Miasto w mroku, którego tytuł dobrze oddaje zainteresowania Melcer:
Trzeba wyjść na miasto późną nocą, nie o jedenastej albo o północy, ale o drugiej nad ranem (…). Ulica nie jest wtedy wcale pusta, tak, jakby się zdawało, że być powinna. Przeciwnie, obficie zaludniona, pulsuje, jak sierść bezdomnego psa, w której się mnożą insekty246.
Noc jest więc najlepszą porą, by zdiagnozować choroby, które toczą metropolię. Ewa Kraskowska zauważa, iż w reportażu:
Miasto widzi Melcer na modłę pisarzy XIX-wiecznych: Hugo, Sue, Dickensa, De Quinceya. W dzień statecznie mieszczańskie i, jak przystało na wiek XX, nowoczesne, w nocy opanowane przez zbrodnię i występek. Tak też prezentuje Warszawę – wpierw jako pocztówkowy stereotyp, który następnie prawem kontrastu zderza z ponurymi scenkami rodzajowymi z prostytutką, sutenerem, złodziejem, bandytą i wymiotującym pijakiem w rolach głównych247.
190Najważniejszym zdarzeniem nocy jest policyjna obława. Paradoksalnie ci, którzy mają dbać o bezpieczeństwo mieszkańców, wprowadzają do śródmieścia element grozy, a znane za dnia ulice zmieniają się przez nich w pułapki:
Dwóch ludzi stoi na rogu Świętokrzyskiej, dwóch innych na rogu Wareckiej i Ordynackiej. Obsadzone są ulice Chmielna, Foksal, Smolna, a dalej Krucza, Bracka i wszystkie wyloty Alei Jerozolimskich. Z poszczególnych, ciemnych postaci, które nieledwie przypadkowo ustawiły się za narożnikami domów, przy skrzynkach pocztowych, za występującymi fasadami sklepów, (…) wytyczona jest szeroka aleja, którą chcąc nie chcąc trzeba się kierować248.
191Siatka wywiadowców staje się siecią na ludzi. Okazuje się, że nocny spacer po Warszawie to czynność podejrzana. O tej porze wszyscy mieszkańcy tracą niewinność. Policja ma prawo wylegitymować każdego, a zwłaszcza każdą. Jednym z celów tego polowania (Melcer pisze o myśliwych i zwierzynie) są bowiem prostytutki, które trafią do zakratowanych furgonów i pojadą do aresztu:
Niektóre idą same, i bardzo się spieszą, inne, popchnięte, potykają się o brzeg chodnika i klną. Inne trzeba zaciągać przemocą. Upychają je tam, jak przedmioty nieożywione, jak kukły, którym z pudełka, do którego się je zamyka, wystaje jeszcze sztywna ręka, wyciągnięta noga albo czubek kapelusza249.
192Celem autorki nie jest jedynie zdanie sprawozdania z nocnych wydarzeń w stolicy. Cały zbiór reportaży jest modelowym przykładem literatury zaangażowanej. Aneta Górnicka-Boratyńska twierdzi, iż Melcer pisze:
(…) by ujawnić to, co ukryte, by wstrząsającym opisem miasta, niejako podziemnego, jednym uświadomić jego istnienie, drugich zaś, którzy panujący porządek uważali za najlepszy z możliwych, poruszyć do żywego. Wszystkich przekonać o konieczności udziału w wielkim dziele Reformy250.
193Zawarte w tomie reportaże to jakby część działalności pisarki (na stanowisku sekretarza) w Lidze Reformy Obyczajów, która opowiadała się za zwalczaniem chorób wenerycznych, zniesieniem reglamentacji prostytucji, kary śmierci oraz kar za aborcję, propagowała świadome macierzyństwo, ochronę dzieci, równouprawnienie kobiet w życiu społecznym i politycznym oraz cywilne ustawodawstwo małżeńskie251.
194W swoich reportażach Melcer najwięcej miejsca poświęca prostytucji. Pisarka stoi na stanowisku abolicjonizmu, który walczy z państwową reglamentacją (koncesjonowaniem) tego zjawiska. W Polsce międzywojennej obowiązywał tzw. system neoreglamentacji, zgodnie z którym prostytucja podlegała pewnym ograniczeniom, a kobiety świadczące usługi seksualne były rejestrowane i musiały poddawać się co tydzień badaniom, orzekającym, czy nie są chore wenerycznie. Policja sprawdzała ich świadectwa lekarskie, między innymi po to urządzała obławy. Abolicjoniści uważali prostytucję za moralne zło, przemoc i wyzysk kobiet, ale jednocześnie uważali za obłudne, niesprawiedliwe i nieskuteczne kontrolowanie prostytutek, podczas gdy całkowitą swobodę mieli ich klienci. Zwalczali także przestępcze procedery związane z prostytucją, takie jak handel kobietami czy sutenerstwo252.
195Melcer chce sprawdzić, w jakich warunkach żyją i pracują prostytutki. Szacuje, że jest ich w Warszawie około dwudziestu tysięcy, z czego tylko sześć tysięcy zarejestrowanych. Zwiedza domy publiczne (nielegalne, bo dozwolona była prostytucja, ale nie czerpanie z niej zysku), gdzie królują mieszczańskie meble, tania elegancja, koronki, czerwone firanki i burdelmamy, niegdyś kochanki dostojników. Zachodzi do ciemnych suteren: tu klientów przyjmują chore, zabiedzone, nierzadko pobite dziewczyny. Potem idzie na dworzec, nocny targ Warszawy, na którym towarem są ulicznice. Wreszcie przygląda się przymusowej kontroli sanitarnej:
Pieszczotka, „polska gejsza”, która w piżamie albo jedwabnej kombinezie celebrowała na łóżku, rozkoszna trzpiotka, która późnym wieczorem zaczepia panów na centralnych ulicach miasta, strzyżąc wesołym okiem spod granatowego bereciku podlotka, ordynarna baba, która ze swoją tuszą nie mieści się w drzwi, zawszona ulicznica, która, jak głodny szczur, żywiła się cały tydzień po rynsztokach, wszystko spotyka się na tym samym lekarskim (…) fotelu253.
196Warto w tym miejscu przypomnieć esej Charlesa Baudelaire’a Malarz życia nowoczesnego; jego bohater – flâneur portretuje paryskie kobiety cnotliwe i „upadłe”: od bogatych kurtyzan po najnędzniejsze pracownice lupanarów, a jego spojrzenie seksualizuje obiekty i wyraża męską dominację254. Melcer w reportażu Po tamtej stronie życia obiera podobną trasę wędrówki, schodząc stopniowo w dół drabiny społecznej, ale patrzy inaczej. Jako kobieta nie przyjmuje optyki voyeura, nie kolekcjonuje wrażeń, ale zbiera materiał do tekstu. W spojrzeniu autorki kryje się jednak ambiwalencja. Ewa Kraskowska zauważa, iż:
„Kobieta upadła” jest w jej oczach ofiarą, lecz nie jest to bynajmniej równoznaczne z okazywaniem jej sympatii. Melcer zdaje się żywić przekonanie, iż do zawodu tego predestynują zwłaszcza pewne niemiłe jej osobiście cechy kobiece: lenistwo, bezmyślność, bierność, niezaradność i naiwność. Idzie więc on w parze z charakterologiczną patologią255.
197W opisach wyglądu prostytutek (niskie czoła, podobieństwo do Pigmejek) niebezpiecznie pobrzmiewa echo lombrozjanizmu. Autorka patrzy z pozycji kobiety należącej do klasy wyższej, uprawiającej szanowany zawód. Z jednej strony zakłada, że prostytucja jest tworem złych warunków (uprawiają ją dziewczyny wychowane na brudnych podwórkach), z drugiej, że wiąże się ze stanem umysłu (dziewczyny cechuje bezwolność, może wrodzona, może nabyta). Oczekujące na przymusową, naruszającą intymność kontrolę lekarską nazywa stadem baranów, co przywodzi na myśl obraz zwierząt prowadzonych na rzeź, ale jest też aluzją do głupoty i uległości. W jej spojrzeniu litość i współczucie z powodu nędzy, wykorzystywania przez alfonsów i nagonek policyjnych mieszają się z niechęcią. Wyraźnie uważa prostytucję za plagę, od której chciałaby uwolnić miasto za pomocą reform256.
198Pisarka bierze sobie za punkt honoru dotarcie do tych miejsc w stolicy, które odbiorcy jej tekstów (czytelnicy i czytelniczki „Wiadomości Literackich”) raczej omijają. Postanawia więc obejrzeć „Ostatni etap życia kurtyzany i rozpustnika”257 – szpital świętego Łazarza dla weneryków. Cały czas ma w pamięci wyobrażenie z lat młodości, podzielane zapewne przez wielu mieszkańców, że za murem – szpital znajdował się wówczas w ogrodzie przy ulicy Książęcej – odbywa się teatr ohydy, w którym grają okaleczone przez syfilis ciała. Na przekór wizji (jest w niej coś z lęku przed zarazą, która dziesiątkowała ludność grodów w dawnych wiekach), odnotowuje czyste sale, zapach karbolu, chorych pokornie poddających się medycznym procedurom: „Spokój, milczący korowód duchów”258. Ten oswojony obraz psują zbuntowana prostytutka oraz zarażone dzieci. Melcer nie szczędzi opisów strupów, ran i krzyków, w których powracają echem przewidywane niegdyś potworności. Nie postrzega jednak pacjentów jako monstrów zza muru, słusznie wyizolowanych w przestrzeni miasta. Stając pośród nich, stara się przezwyciężyć swoją odrazę i zobaczyć ofiary braku ustawy antywenerycznej259.
199Warszawa z książki Melcer jest miastem patriarchalnym w tym sensie, że wciąż dochodzi w nim do przemocy wobec kobiet260. Najjaskrawszym jej przykładem są działania jak najbardziej legalne, stosowane wobec prostytutek: łapanki, aresztowania, przymusowe badania i przymusowe leczenie. Władzę w tym zakresie sprawują policjanci i lekarze. Obok istnieje zaś sfera działań pokątnych (uwiedzenie, oszustwo, zabójstwo), a tę reprezentuje „kochanek zamordowanych dziewcząt”. Tytułowy tekst zbioru dotyczy procesu autentycznego mordercy pensjonarki, który jest zarazem uogólnionym męskim odpowiednikiem femme fatale: „Już nie ma twarzy, już nie ma postaci. Tam, za rogiem, skręca Kochanek Zamordowanych Dziewcząt. Widać jeszcze zarys jego ciemnych pleców. Naprzeciw niego idą dziewczyny wielkiego miasta”261.
200Ów kochanek to baśniowy „zły wilk”, czyhający w dżungli miasta na niewinne panienki. W kulturze funkcjonuje czasem jako straszak na odważne kobiety, którym sferę publiczną przedstawia się jako pełną zagrożeń, ale u Melcer stanowi raczej realne niebezpieczeństwo dla łatwowiernych. Młoda Dziewczyna – jak określa ten typ pisarka – zagubiona na miejskim bruku, często zostaje przez mężczyznę wykorzystana uczuciowo, finansowo, a nawet pada ofiarą zbrodni (przypomnijmy Gieńkę u Boguszewskiej czy Hankę u Konopnickiej). Autorka ponownie wytyka przedstawicielkom swojej płci naiwność i głupotę, choć przyznaje, że winę za to ponosi w dużej mierze ich wychowanie.
201Innym rodzajem przemocy, której na ulicach nie sposób uniknąć, jest przemoc słowna, występująca nie tylko wśród znanych z niewyparzonego języka dorożkarzy. Melcer robi błyskotliwą feministyczną analizę z pozoru nieszkodliwego przekleństwa, które wyraża stosunek cywilizacji patriarchalnej do kobiety:
(…) obelżywe słowo, rzucone kobiecie, przetrwało wszystkie zmiany społeczne. Używa go każdy łotr, pijak i rozpustnik, żeby zakwalifikować macierzyństwo. Udręczone macierzyństwo. Macierzyństwo – niech i tak będzie – prostytutki, macierzyństwo porzuconej dziewczyny, macierzyństwo zgwałconej szesnastolatki. Domy podrzutków, synowie nieprawego łoża, nędza kobiety, która sama musi utrzymywać kilkoro dzieci, podczas, kiedy zarobki jej są niższe od zarobków mężczyzny, a procesy fizjologiczne, które przechodzi, czynią ją okresowo do pracy niezdolną – oto, co się naprawdę myśli, klnąc „k…. twoja mać”262.
202W zbiorze na wyróżnienie zasługuje jeszcze reportaż wcieleniowy Nocuję w przytułku. Autorka posuwa się o krok dalej niż Konopnicka, wizytująca w końcu XIX wieku przytułek przy Pawiej: udaje bezrobotną i bezdomną, by dostać łóżko w kobiecej noclegowni przy Lesznie. Jest to akt odwagi; Konrad Wrzos relacjonował, jak bezdomni:
Niedawno wygwizdali reportera jednego z wielkich dzienników warszawskich, innym znów razem otoczyli kołem pewnego literata, który przychodził tu w przebraniu i przynosił papierosy, byle wydobyć od nich materiał do nowel. Trzeba było interwencji rządcy przytułku, aby z tego groźnego pierścienia wydostać utalentowanego pisarza263.
203Melcer nie zostaje rozpoznana, opisuje więc wyszorowane wnętrza, niewygodne prycze bez pościeli i sienników, zapach chloru i kloaki w sali starszych kobiet, tłok w sali prostytutek oraz lampki oliwne przed świętymi obrazkami. Zauważa, iż stałe mieszkanki:
Zapadły w otchłań tego przytułku, i noc za piętnaście groszy wydaje im się być dobrą. Wyrwane z normalnego obiegu świata: mężów, dzieci, gotowania, rodziny, płacenia podatków, myślenia o węglu i nafcie, odczuwają to, jako wygodę. Obejść rano ulicami, paćkać podeszwy w błocie, albo wygniatać zmiękłe od upału asfalty, to nałóg, to przyzwyczajenie, to choroba, z której wyjść trudno264.
204Już Konopnicką w Improwizacji miłosierdzia uderzała bierność siedzących z założonymi rękami pensjonariuszek przytułku. U Melcer kobiety trwają w „błogim pół-bycie”, nie chcą podjąć żadnej pracy, wolą krążyć po mieście, by wyprosić kilka groszy. Dla kontrastu, w reportażu przywołany zostaje koedukacyjny przytułek dla eksmitowanych, urządzony w dawnej fabryce obuwia (taka placówka funkcjonowała na Pradze przy Lubelskiej). Tam wciąż wre życie: rodziny budują przepierzenia, by odgrodzić się od innych, wiele par uprawia seks, na świat przychodzą dzieci, a nocą wpada policja w poszukiwaniu prostytutek i sutenerów. Bieda i degeneracja widoczne są na każdym kroku, ale nie ma atmosfery beznadziei. Kontrast jest jednak pozorny. Autorce udaje się uchwycić ważną prawdę: warszawska nędza to zamknięty krąg bez wyjścia. Mieszkańcy praskiej placówki prędzej czy później trafią na dno: „Mężczyźni do Cyrku na Dzikiej, skąd będą robić wypady, żeby mordować i kraść, kobiety na Leszno, roztapiać się w leniwym bezczynie (…)”265. Kobiety z przytułku na Lesznie nie przypominają bohaterek Tych ludzi Boguszewskiej, które uparcie próbują zmienić swoje położenie. Odzwierciedlają za to ich możliwy przyszły los.
205Bezrobocie, bezdomność, brak perspektyw powodują zobojętnienie, a wręcz odhumanizowanie. Melcer widzi w noclegowni „twarze łagodnych i głupich zwierząt domowych”266. Reportaż rozpoczyna się od sceny pod siedzibą Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności przy Krakowskim Przedmieściu 62, którą zdobi napis „Res sacra miser” (ubogi/nieszczęśliwy jest świętością; jest to sentencja Seneki). U Melcer bieda zostaje niejako zdesakralizowana. Przedstawiona bez sentymentów, w całej swej brzydocie, nie ma budzić współczucia, ale wstrząsać. Reportaż Nocuję w przytułku tym różni się od pozostałych tekstów, iż autorka nie ma gotowej recepty na biedę. W innych przypadkach proponuje zmiany stosownych paragrafów. Jej spojrzenie na miasto to spojrzenie reformatorki. Pod osłoną nocy lub na marginesie oficjalnego życia dzieje się wiele zła, ale zmiany w dziedzinie prawa i edukacji mogą temu – zdaniem autorki – zapobiec. Warszawa Wandy Melcer to nie tylko posępna metropolia ściganych prostytutek, cierpiących weneryków i bezdomnych stłoczonych w przytułkach. To także pole do przeprowadzania kampanii obyczajowych. Szkoda, że autorka, upominając się o ludzką godność, czasem sama odbiera ją bohaterkom swoich tekstów.
206W drugim zbiorze reportaży, Czarny ląd – Warszawa, Melcer bierze na warsztat temat niełatwy: życie miejscowej społeczności żydowskiej. Dlaczego niełatwy? Gdy w innych omawianych w tym rozdziale utworach literatki opisują dzielnice nędzy, w pozycji oskarżonego za ten stan rzeczy (nawet jeśli zarzuty nie padają wprost) postawione zostają władze miasta czy państwa, najpierw zaborcze, potem te w wolnej Polsce. Kiedy zaś przedstawiane są bieda i złe warunki higieniczne w Dzielnicy Nalewkowskiej, dodatkowo pod pręgierzem staje gmina żydowska oraz judaizm wraz z jego obyczajami. Zajęcie się kwestią społeczną prowadzi więc nieuchronnie do sporu z religią. I w taki spór wdaje się autorka, optująca za całkowitym oddzieleniem religii od państwa i uniezależnieniem systemu prawa i edukacji od spraw wyznaniowych.
207Poszczególne reportaże, już gdy ukazywały się w latach 1934-1935 w „Wiadomościach Literackich”, budziły skrajne emocje. Pisarka obok słów poparcia otrzymywała obraźliwe anonimy, krytycznych uwag nie szczędzili recenzenci, i to zarówno o poglądach prawicowych, jak i lewicowych267. Padały oskarżenia o niedostatecznie pogłębioną znajomość tematyki żydowskiej i o antysemityzm. Na część zarzutów autorka stara się odpowiedzieć we wstępie do wydania książkowego, a najmocniej chyba brzmi jej najprostszy kontrargument: „Po prostu idę ulicą i liczę rany”268. Wśród wielu głosów o różnej wartości merytorycznej, które towarzyszyły publikacjom prasowym reportaży, wyróżniają się artykuły ukazujące się na łamach żydowskiego dziennika „Nasz Przegląd”269, podpisane inicjałami „S.H.”. Stanowią one rzeczową polemikę z poglądami Melcer (sama autorka określa je jako poważne, uczciwe, spokojne i kulturalne270). Ich autorem był Samuel Hirszhorn – wieloletni redaktor gazety, publicysta, satyryk, tłumacz, historyk, działacz polityczny, poseł na sejm271 – i do jego argumentów przyjdzie mi się w tym podrozdziale kilkakrotnie odwołać.
208Elżbieta Rybicka klasyfikuje Czarny ląd jako reportaż z tezą, a dokładniej „wypowiedź publicystyczną z wmontowanymi weń epizodami reportażowymi ilustrującymi tezę asymilacyjną”272. Melcer, zwolenniczka równouprawnienia Żydów, deklaruje dla nich sympatię, ale jest zdania, iż powinni zaniechać praktyk ortodoksyjnych, krzywdzących dla nich samych273. Nie kieruje się nienawiścią ze względu na pochodzenie, działa w imię postępu i higieny, które uważa za wartości absolutne. Przez reportaże pragnie wpłynąć na zmiany w bytowaniu stołecznych Żydów. Jak ujmuje to Aneta Górnicka-Boratyńska:
Czarny ląd – Warszawa jest jednym z niewielu tekstów, bardzo krytycznie opisującym zamknięty świat tradycyjnej społeczności żydowskiej, ale bez wrogości. Konsekwentnie wyznawane poglądy autorki dają się odczytać właściwie z każdego zdania. Dla Wandy Melcer celem nie było bowiem stworzenie bezstronnego fresku antropologicznego274.
209Taka postawa może być dziś uznana za imperializm kulturowy i prowokuje dyskusję, czy większość ma prawo negować zasady mniejszości. Razi z pewnością lekceważące traktowanie przez Melcer innej obrzędowości, według Małgorzaty Szpakowskiej:
W jej reportażach tradycyjna kultura żydowska ukazana jest jako stop archaicznych rytuałów, wyzutych z treści i często bardzo niehigienicznych (…), konserwujących całą społeczność w warunkach i obyczajach rodem ze średniowiecza275.
210Na dzisiejsze odczytanie tekstu wpływa też świadomość Zagłady oraz podejrzenie, że krytyka środowisk ortodoksyjnych, nawet przeprowadzana w dobrej wierze, nie okazała się niewinna. Henryk Markiewicz, który wytyka pisarce brak szacunku dla Talmudu, sugeruje, że publicyści demokratyczni i lewicowi, widzący w religijności żydowskiej jedynie dziedzinę zacofania i fanatyzmu, podtrzymywali ówczesny klimat narastających uprzedzeń i prześladowań276. Warto jednak zaznaczyć, że teksty Melcer od tekstów pełnych antysemickiego jadu dzieli przepaść.
211Kłopot z lekturą Czarnego lądu polega na tym, iż – mimo tylu zastrzeżeń – zbiór intryguje. Jaki jest tego sekret, próbuje odpowiedzieć Halina Zielińska:
Reportaże Wandy Melcer dzieją się jakby na żywo. Autorka odsłania kulisy swojej pracy, zwierza się odbiorcom – a to, że się potknęła, a to, że źle wysiadła z tramwaju (…). W ten sposób dostajemy nie tylko tekst o aspiracjach dokumentalnych, ale żywą powieść przygodową, dodatkowo wzbogaconą o interpretacje różnych tekstów kultury. Mamy więc opisy wędrówek po Nalewkach, relacje ze spotkań, wizyt i rozmów, zasłyszane historie życiowe różnych osób, ale też odniesienia do Talmudu (…), symboliki religijnej, wieści z prasy, opisy strojów, szyldów, rozmaitych artefaktów. Ta różnorodność źródeł czyni Czarny ląd… fascynującym, wielowarstwowym utworem277.
212Spod piętnującej retoryki wyzierają plastyczne opisy tej Warszawy, która kultywowała swą odrębność. Uwrażliwienie na problematykę genderową też pozwala odkryć drugie dno tekstu. Kluczem do analizy jest chyba właśnie wpisana w tekst (i w odbiór) ambiwalencja. Trudno pisać w tym przypadku o obrazie miasta, tak bardzo uwikłany jest on w kwestie polityczne i religijne; właściwie nakładają się na siebie dwa obrazy: ten oglądany i ten konstruowany z zamiarem udowodnienia potrzeby reform. Wierzę, że Melcer naprawdę widziała to, co opisała, ale nie zawsze akceptuję jej interpretację zjawisk, niedostatek wiedzy i niechęć wobec inności. Nie rozstrzygnę tu etycznych wątpliwości. Ale mogę spojrzeć na Czarny ląd przez różnorakie konteksty.
213W dwudziestoleciu międzywojennym Warszawa była największym skupiskiem Żydów w Europie. Ludność żydowska stanowiła około jednej trzeciej mieszkańców miasta: w 1921 roku były to 310334 osoby, czyli 33,1% ogólnej liczby, w latach 1931 i 1938, odpowiednio: 352659 (30,1%) i 368394 (29,1%)278. Niewielki spadek procentowy związany był z większym napływem do stolicy ludności chrześcijańskiej i większą emigracją wyznawców judaizmu. Najliczniej Żydzi zamieszkiwali część lewobrzeżnej Warszawy: Muranów, Powązki, Leszno i Grzybów. Jak precyzuje Jerzy S. Majewski: „Warszawa przed 1939 r. była światową stolicą języka jidysz. Dzielnica żydowska zajmowała blisko jedną piątą miasta, rozciągając się od okolic Prostej, Zielnej, Pańskiej po Powązki”279. Ten rejon to inaczej Dzielnica Nalewkowska, Nalewkowsko-Muranowska lub Północna (jako że znajdowała się na północ od Śródmieścia). Uformowała się ona w pierwszej połowie XIX wieku, kiedy to rugowano Żydów z głównych ulic miasta. Dzielnica Północna była najgęściej zaludnionym obszarem Warszawy, w początkach lat 30. na Grzybowie na hektar przypadało ponad siedemset osób, a w okolicach Dzikiej nawet koło dwóch tysięcy. Mieszkańcy byli zróżnicowani pod względem majątkowym, różny był też ich stosunek do tradycji. Na ulicach obok chałatów widać było stroje skrojone według najnowszej mody.
214Beata Chomątowska zwraca uwagę, że określenie „dzielnica żydowska” – choć ogólnie przyjęte – jest pewnym uproszczeniem, bowiem w Warszawie do czasów utworzenia getta za okupacji nie było dzielnicy specjalnie dla mieszkańców żydowskich280. Żydzi mieszkali też w innych rejonach, spore skupisko było choćby na Pradze, z kolei nie tylko Żydzi mieszkali na Muranowie – tamtejsze środowisko polskich rzemieślników i sklepikarzy portretuje Gojawiczyńska w Dziewczętach z Nowolipek. Wanda Melcer w swojej książce nie ogranicza się do zdawkowej migawki z Dzielnicy Nalewkowskiej, ale przedstawia zapiski z wędrówek po żydowskich placówkach w całym mieście, udaje się na Pragę i na Wolę. Znamienne, że zawsze, gdy wyrusza w poszukiwaniu materiału do swoich reportaży, natrafia na wiele niedogodności:
Nie miałam szczęścia: tramwaj się wykoleił, a na następny trzeba było czekać przeszło pół godziny, a z powodu wypadku kurs miał skrócony i przez długie, ciemne, nieznane ulice trzeba było iść pieszo. Bruk tutaj fatalny, a może też tylko był śliski od śniegu; potykałam się na wysokich obcasach i wpadałam na kupy śniegu, których dotąd nie usunięto. Od Żelaznej skręciłam w Skierniewicką281.
215Autorka boryka się z wadliwą komunikacją miejską, niedostatecznym oświetleniem, nierówną nawierzchnią oraz złą pogodą. Tak, jakby chciała podkreślić, że wyprawa na warszawski „czarny ląd” wymaga dużego poświęcenia i samozaparcia, a wręcz może być niebezpieczna:
O umówionej godzinie pojechałam dziewiętnastką na ulicę Gęsią. Ponieważ tramwaj nie stawał na wprost tego numeru, wysiadłam za późno i musiałam się dość daleko wracać. Koniec Gęsiej ulicy, wieczorem szczególnie, to już prawie za miastem. Bardzo tu dużo niezabudowanych i oparkanionych placów, a chodnikami chodzą gromadki chłopaków, które wymyślają sobie i przechodniom i biją się282.
216Melcer, poczynając już od tytułu (Czarny ląd), stosuje wobec żydowskich mieszkańców stolicy strategię egzotyzacji. Nazywa ich tubylcami, ich obyczaje – barbarzyńskimi, ich dzieci – małymi dzikusami. Wizytując jedną ze szkół religijnych, czuje się niczym w buszu:
Po suficie i brudnych, na kolor zsiadłej krwi malowanych ścianach, wije się w fantastycznych arabeskach skomplikowany system sznurów elektrycznych i rur gazowych, które swoją potworną, podzwrotnikową plątaniną wyprodukowały drobne pąkowie jednej, małej żarówki, zawieszonej nad katedrą wśród obwisłych sznurków, jak wśród lian283.
217W rzeźni oczyszczone łby zwierząt po uboju rytualnym wyglądają według niej niczym „trofea antropofagów nad chatami czarnych tubylców”284. Dodam tu, że egzotyczny nie musi oznaczać u Melcer zły. Autorka przywołuje swą podróż do Turcji, która najwyraźniej przypadła jej do gustu. Ale to, co spotyka we własnym mieście, jest dla niej widocznie nie dość egzotyczne i dalekie, by oczarowywało innością. Gdy w Dzielnicy Nalewkowskiej w koszernej knajpce próbuje farfelków285 oraz krysek (chodzi o krezki, cielęce flaczki), jest rozczarowana. Wyciąga pochopny i nieprawdziwy wniosek, że kuchnia żydowska, w porównaniu z pełną smaków kuchnią turecką, jest mdła i jednostajna; podobne nieuprawnione generalizacje reporterka czyni, zestawiając sztukę perską i żydowską.
218Dwie badaczki przywołują przy lekturze Czarnego lądu inne opisy warszawskiej dzielnicy żydowskiej: Elżbieta Rybicka proponuje uzupełnić „nonszalancję reporterską” autorki otwartym na inność sprawozdaniem Alfreda Döblina286, zaś Ewa Kraskowska pisze, że teksty Melcer: „to jakby rewers tego, co znajdujemy w prozie Isaaka Singera. On ukazuje magię judaizmu. Ona – brutalną codzienność”287. Döblin, przybysz z Berlina, odczuwał wobec ortodoksyjnych Ostjuden „zdumienie i respekt”288. Singer z nostalgią wskrzeszał w prozie nieistniejący świat dzieciństwa, pełen czarownych barw i zapachów, acz nie stronił od opisów światka przestępczego ulubionej Krochmalnej289. Pierwszy był zasymilowanym pisarzem języka niemieckiego, drugi twórcą piszącym w jidysz, obaj na Warszawę patrzyli z dystansu, pierwszy przez pryzmat podróży, drugi – pamięci. Ich spojrzenia musiały więc różnić się od spojrzenia pisarki-reformatorki, przychodzącej całkowicie spoza żydowskiej kultury, ale nie spoza stolicy. Jako kontrast innego rodzaju proponuję przypomnieć fragment autorstwa Zbigniewa Uniłowskiego z przewodnika literackiego po Warszawie, który Melcer współredagowała:
Dzielnica żydowska, ten ropień wielkomiejski, ożywia się i nabiera chorej tężyzny w cieple słońca wiosennego. Mikroby posępnego ghetta wypełzają na ten czas z cuchnących schronów, rozprężają swe wątłe ciałka i w anemicznych jeszcze promieniach poczynają się żwawiej krzątać wokół ubożuchnych spraw swego nieszczęsnego istnienia. (…) Wąskimi żyłkami ziejących zaduchem uliczek sączy się brudnym strumykiem sprzedaż i kupno rzeczy tak nędznych, jak całe istnienie tych żyjątek290.
Dzielnica Północna zawsze intrygowała, ale stosunkowo mało ludzi pióra zapuszczało się w nią głębiej. Bernard Singer, którego adres w dzieciństwie brzmiał: Nalewki 37, pisał:
(…) istniał niewidzialny mur, który oddzielał dzielnicę od reszty miasta. Wiele polskich dzieci mówiło o niej ze strachem, a starsi często traktowali ją pogardliwie. Nie była tematem pisarzy polskich, choć mogła nęcić egzotyką. Nawet szermierze postępu nie zaglądali na Nalewki, Muranów, Grzybów. Orzeszkowa i Konopnicka poświęciły swe utwory małomiasteczkowym Żydom, Chawa Rubin Świętochowskiego mieszkała w Kazimierzu, kirkut Klemensa Junoszy mieścił się w Lublinie. Do gazet stołecznych nie docierały wiadomości z tej dzielnicy291.
Współczesny varsavianista, Jerzy S. Majewski, potwierdza te spostrzeżenia:
Wiele jest opisów Karmelickiej, Nowolipek, Nalewek z czasów, gdy było tu getto. Z lat przedwojennych, gdy toczyło się normalne życie, relacji jest znacznie mniej. (…) To z prasy codziennej czerpiemy dziś wiele wiadomości o życiu codziennym dzielnicy. I to nie z całostronicowych artykułów, lecz z reklam, krótkich notatek, kilkuzdaniowych kronik policyjnych292.
219W oprawie literackiej dokładnie przedstawił ten rejon Henryk Nagiel w 1888 roku w Tajemnicach Nalewek, kryminalnej powieści tajemnic. Stefan Żeromski wysłał tam bohatera Ludzi bezdomnych; u Judyma polska nędza z ulicy Ciepłej, z której sam się wywodził, budzi wstręt, ale i współczucie, sąsiadująca z nią nędza żydowska rysuje się zgoła inaczej:
Wąskimi przejściami, pośród kramów, straganów i sklepików wszedł na Krochmalną. Żar słoneczny zalewał ten rynsztok w kształcie ulicy. Z wąskiej szyi między Ciepłą i placem wydzielał się fetor jak z cmentarza. Po dawnemu roiło się tam mrowisko żydowskie. (…) Z prawej i lewej stały otworem sklepiki (…). Każda taka jama była siedliskiem kilku osób, które pędziły tam żywot na szwargotaniu i próżniactwie293.
220Podobny niechętny wydźwięk mają fragmenty Przedwiośnia (1925)294. Najczęściej zatem portrety literackie żydowskiej Warszawy, gdy już się pojawiały, były – jak u Żeromskiego czy Uniłowskiego – powierzchowne i oparte na kilku negatywnych skojarzeniach animalistycznych spod znaku naturalizmu. Tym większa więc waga zbioru reportaży Czarny ląd. I tym większa zasługa Melcer, że wszystko chce zobaczyć na własne oczy, nie odmalowuje ogólnikowych obrazów i – jak zaznacza Bożena Umińska: „(…) nie szuka metafor ni porównań, które sugerowałaby jakąś inną, nie do końca ludzką naturę mieszkańców dzielnicy. Stara się też opisywać dzielnicę żydowską od wewnątrz, nie tylko z zewnątrz”295.
221Stawia na konkret, dlatego sumiennie prezentuje na przykład sklep z tałesami i wszelkimi akcesoriami modlitewnymi albo bywalców cukierni w sercu Muranowa. Oczyma Wandy Melcer spójrzmy najpierw właśnie w rejon Nalewek i Gęsiej. Pisarka dostrzega poszczególne elementy, które tworzą oblicze handlowych ulic:
Bramy domów są po prostu z obydwóch stron wytapetowane napisami aż do góry (…), z których jeden stara się wynosić nad drugi, z których każdy na własną rękę niejako już prowadzi konkurencyjną robotę. Jest coś żywego i zabawnego w tych szyldach; obrazują w naiwny sposób ostrość walki o byt, starają się same sobą zabawić, zaciekawić, zatrzymać, przyciągnąć. Do liter przykładają się żwawo obrazy: tutaj ogromna, biała gęś, syntetycznie wymalowana, wysiaduje troskliwie napis „puch i pierze”, tam reklama kawiarni i lodów: olbrzymi murzyn, wycięty z dykty, połyka żarłocznie różnokolorowe kule lodowe (…)296.
Obserwatorka ma wrażenie, że wszyscy wokół coś oferują. Jak opisywał Mejlech Gromb:
Przechodzień przemierzający ulice żydowskiej dzielnicy w Warszawie zostaje ogłuszony krzykiem ulicznych handlarzy i handlarek (lub – jak określa się te ostatnie w Warszawie – przekupkies), którzy na różne sposoby zachwalają swoje towary. (…) Podobne sceny powtarzają się też – głównie latem – na żydowskich podwórkach. Od świtu aż do zmroku słychać tam okrzyki handlarzy owocami, rybami, śledziami, bajglami itd. Aby ściągnąć na siebie uwagę klientów, uliczni i podwórkowi sprzedawcy starają się coraz głośniej i ciekawiej zachwalać swój towar. Robią to w sposób wielce ciekawy i charakterystyczny, a ich zawołania wyróżniają się pomysłowością i mają prawdziwie ludowy koloryt297.
222Melcer odnotowuje natarczywość pośredników, ścisk na ulicach, tandetę niektórych artykułów, ale próbuje znaleźć przyczyny tej sytuacji: „Cóż jednak ma ta ludność robić? Jeżeli dzielnice żydowskie są brudne, krzykliwe, reklamiarskie, narzucające się ze swoim towarem – to nie można zamykać oczu i na drugą stronę medalu: są niesłychanie nędzne”298.
223Pisarka zdaje sobie sprawę, że Żydzi byli dyskryminowani na rynku pracy299, dlatego musieli imać się handlu i drobnej wytwórczości, by przeżyć.
224Przez mieszkańców pozostałej części miasta Dzielnica Nalewkowska traktowana była trochę jak wielki, głośny, tłoczny bazar, na wzór bazarów Wschodu. Jedni uważali ją za barwną, drudzy za odrażającą. Ale dla wszystkich, nawet dla zasymilowanych Żydów, była to przestrzeń inności. Oto jak postrzegała ją Irena Krzywicka:
Wiadomo było w Warszawie, że w dzielnicy żydowskiej kupuje się taniej, a nierzadko lepiej, bo, jak mi mówiła pewna polska gosposia: „Żyd mnie tak samo oszuka, jak Polak, tylko kiedy zwrócę uwagę, że towar jest zły, Żyd mi towar wymieni, a Polak jeszcze zwymyśla”. Toteż do tłumów mieszkańców dzielnicy żydowskiej dołączały jeszcze gromady kupujących z całego miasta. W tłumie tym – żywym, dynamicznym i niespecjalnie estetycznym – Nyk (ojczym pisarki, bundowiec Jekutiel Portnoj – M.B.-Z.) czuł się jak u siebie, ja zaś i matka czułyśmy się obco. Powodowała to różnica obyczajów i języka300.
225Także u Melcer obyczaje i język to wyznaczniki obcości ortodoksyjnych Żydów301. Autorka układa swoje reportaże zgodnie z cyklem życia prawowiernego wyznawcy judaizmu: od narodzin i obrzezania, przez edukację, założenie rodziny, aż po pochówek. Na każdym z etapów krytykuje obyczaje i obrzędy, które są jej zdaniem formą trzymania ludności w ryzach przez religijnych przywódców.
226W opisie obrzezania między wierszami możemy wyczytać zdziwienie i przerażenie pisarki, że w cywilizowanym mieście XX wieku odbywają się spektakle przypominające starożytne składanie ofiar z ludzi: mohel z nożem i długim paznokciem występuje w charakterze oprawcy bezbronnego, płaczącego i zakrwawionego niemowlaka302. Obrzezaniu poddawany jest syn bogatego kupca bławatnego z Bielańskiej (była to jedna z „lepszych” ulic zamieszkiwanych przez Żydów). Ceremonia ma miejsce w drogiej lecznicy, pod nadzorem lekarki, ale w praktyce i tak nie spełnia standardów medycznych i higienicznych.
227Zagadnienia z zakresu higieny powracają, gdy Melcer odwiedza szkoły religijne, które w międzywojniu prowadzone były przez gminy żydowskie, stowarzyszenia bądź osoby prywatne. Celowo wybiera te najbiedniejsze, w Dzielnicy Nalewkowskiej i na przedmieściach. Wnioski z wizytacji są zatrważające: nauka prowadzona jest nierzadko w ciasnych, cuchnących, zimnych pomieszczeniach, stanowiących zwykle część mieszkania nauczyciela. Niemal wszędzie wyjątkowo brudne są schody – identyczne spostrzeżenia pojawiają się w opisie Dzielnicy Północnej u Döblina. A inspekcja Melcer wskazuje, że niestety od czasów dzieciństwa Bernarda Singera, urodzonego w roku 1893, nic się nie zmieniło:
Pierwsze dni chederu były dla mnie piekłem. Nie mogłem przyzwyczaić się do brudu i zaduchu. Śmierdziały brudne książki, leniwi koledzy, nie myta ławka i komórka, gdzie rzekomo chowano prowizję. Nigdy nie leżały tam żadne produkty, ale zawsze dochodził stamtąd zapach zgnilizny303.
228Dziennikarz opisywał permanentne i drastyczne bicie uczniów za najmniejsze przewinienia i bez przyczyny, razy wymierzał mełamed lub inni chłopcy na jego zlecenie304. Nauka polegała w dużej mierze na wkuwaniu na pamięć bez zrozumienia. Melcer – zapalona reformatorka bezpardonowo rozprawia się z systemem edukacji w chederach. Dowodzi, że święte teksty, które chłopcy godzinami studiują, gdy tylko nauczą się czytać, są niedostosowane do ich poziomu umysłowego (dzieci płci męskiej szły do chederu już w wieku lat czterech, pięciu). Ubolewa, że uczniowie muszą przebywać w nieprzystosowanych do nauki izbach od rana do wieczora. Przeciw takiemu prezentowaniu żydowskiego szkolnictwa protestował Samuel Hirszhorn, który uważał, że chedery są po prostu mniejszym złem:
Toć, gdyby nauka skończyła się o 3-4-ej, to ubogie dzieci żydowskie nie poszłyby do widnych i schludnych izb domu rodzicielskiego, lecz do takich samych nor, mroczniejszych może jeszcze od kaźni chederu, albo wałęsałyby się po bruku miejskim. Cheder więc staje się dla dziecka żydowskiego niejako „świetlicą”, choć zasługuje raczej na miano ciemnicy305.
229Hirszhorn, sam przeciwnik ortodoksji i zwolennik żydowskich szkół świecko-narodowych, obwiniał o zaistniałą sytuację nie własną mniejszość narodową, ale stan edukacji w II Rzeczypospolitej: „Nie w tym tkwi zło, że istnieje cheder, lecz w tym, że nic lepszego istnieć nie może w tych warunkach, w jakie postawili ludność żydowską nie Żydzi”; publicysta wskazywał z goryczą, że dzieci wyznania mojżeszowego, dla których w szkołach powszechnych miejsc brakuje, „bezpłatnej lub taniej szkoły – oprócz chederu nie mają”306. Melcer we wstępie do swojej książki jest skłonna się z tymi uwagami zgodzić.
230Pisarka podejmuje w Czarnym lądzie jeszcze jeden wątek związany z nauką. Słysząc wielokrotnie, że Żydzi są narodem pisma i księgi, o świetnych tradycjach edukacyjnych, pyta wprost: „a kobiety?”307. Jest to zasadnicze pytanie feminizmu! Melcer podaje, że na dwanaście szkół prowadzonych w stolicy przez gminę żydowską, dla dziewczynek przeznaczone były tylko dwie. Wprawdzie wprowadzony w 1919 roku przez państwo powszechny obowiązek szkolny dotyczył wszystkich bez względu na płeć, a żeńskie szkolnictwo żydowskie coraz lepiej się rozwijało, ale i tak możliwości kształcenia dziewcząt były zdecydowanie mniejsze niż chłopców; w rodzinach tradycyjnych nie przywiązywano wagi do edukacji córek, miały one przede wszystkim wyjść za mąż308. Paradoksalnie jednak lekceważenie ich nauki i wykluczenie dziewcząt z wielu obowiązków religijnych, sprawiało, że łatwiej trafiały do szkół świeckich, co sprzyjało asymilacji całej rodziny309.
231Czarny ląd pokazuje, że w Warszawie istniała spora grupa kobiet, których funkcjonowanie w przestrzeni miejskiej ograniczone było nie tylko przez płeć, ale też przez stosowne dla danej płci zasady religijne. Zdaniem Ewy Kraskowskiej: „(…) w tym cyklu reportaży krytyka obyczajów żydowskich jest w istocie rozprawą z systemem patriarchalnym w jednym z jego najbardziej represyjnych wcieleń”310.
232Melcer bez ogródek stwierdza, że „kobieta w religii mojżeszowej, to stwór bardzo nisko sytuowany na drabinie zoologicznej”311. W tradycyjnej rodzinie istotnie panowała ścisła hierarchia, a Żydówka uzależniona była najpierw od ojca, potem od męża. Na żonie spoczywała odpowiedzialność za prace gospodarskie i wychowywanie dzieci, a jeśli mąż poświęcał się studiom religijnym – także obowiązek utrzymywania domu312. Jak zatem pisać o żydowskiej kobiecie w przestrzeni Warszawy, skoro według Melcer małżeństwo czyni ją „«an outcast of the island», istotą wyjętą spod prawa, wegetującą swoją skromną, uginającą się pod brzemieniem ogromu zadań egzystencją naprawdę na marginesie życia i wszelkich naszych obyczajów”313?
233An Outcast of the Islands (Wyrzutek) to tytuł powieści Josepha Conrada (1896). Pozostając w kręgu metaforyki (post)kolonialnej, można spojrzeć inaczej na tytuł Czarny ląd – Warszawa. Zygmunt Freud przyznał, że „życie seksualne dojrzałej kobiety stanowi dla psychologii dark continent”314. Warszawski ciemny/czarny kontynent/ ląd byłby zatem zagadkową przestrzenią bytowania ortodoksyjnych Żydówek, w tym przestrzenią ich cielesności i seksualności.
234W towarzystwie pani Szlomowej (jest to ponoć kompilacja kilku przewodniczek po „czarnym lądzie”) reporterka idzie tam, gdzie prawowierne Żydówki udają się przed ślubem, a jako małżonki po każdej „nieczystości miesięcznej” i po porodzie – do mykwy. Odwiedza przybytek przy Smoczej, który elegantki z „Ziemiańskiej” omijają z daleka, a klientelę stanowią głównie niezamożne handlarki315. Mykwa, jak wszystko w tej dzielnicy, zachęca szyldem „Łaźnia, kąpiele i prysznice”, ale w środku robi mało komfortowe wrażenie:
Prowadzą do niej w dół strome, drewniane schodki, widać, że jest przerobiona z piwnicy. Na tych schodach wpół siedzi, wpół leży postać niewieścia (…). Wygląda dość ponuro. Drewniane schody są śliskie, poręcz oblepiona mydłem (…)316.
235Melcer realistycznie, z pietyzmem oddaje każdy drobiazg we wnętrzu, ale buduje również nastrój niesamowitości z pogranicza czarnej magii, choćby przez nawiązanie do warszawskiej legendy o Złotej Kaczce, pływającej w podziemiach na Powiślu. Oto istnieje podziemny świat miasta, w którym dzieją się rzeczy zadziwiające, takie jak rytualna kąpiel:
(…) dwóch Żydówek w średnim wieku o krótko obciętych, wełnistych włosach i obfitych, białych kształtach, które stoją w wodzie, w małym basenie, mającym raczej pozór beczki (…). Na znak, który daje tamta, leżąca ciągle na schodach (…), obie tłuste damy zanurzają się z głową w mętnej wodzie i trwają tak dość długo. Tamta odmawia modlitwę, potem mówi głośniej „koszer” i dwie piramidy białego ciała wynurzają się z wody (…)317.
236Pisarka, swoim zwyczajem wdając się w imię higieny w spór z religią, nazywa mykwę jednym z najwstrętniejszych obyczajów żydowskich. Być może faktycznie był/jest to obowiązek trudny do spełniania. Anka Grupińska, która w końcu XX wieku przeprowadziła wiele rozmów z żonami chasydów, pisze: „Przestrzeganie nakazu mykwy czyni dzień szczególnym dla każdej kobiety. Niewiele przyznaje wprost, że jest on przykry i krępujący”318. Melcer rażą w łaźni niehigieniczne warunki, jej tekst dobrze pokazuje sytuację, w której nakaz religijny splata się z biedą. Ale razi ją i to, że rytuał oczyszczania odbywa się przed planowanym współżyciem seksualnym, a więc de facto dla mężczyzny.
237Na Żydówkę wychodzącą z mykwy czekało w przestrzeni miasta wiele zagrożeń. Jak pisze Alan Unterman, zgodnie z wierzeniami:
To, co zobaczy kobieta wychodząca z pomenstruacyjnej kąpieli w mykwie, może odbić się na dziecku poczętym tej nocy. Jeśli napotka psa, jej dziecko może mieć brzydką, przypominającą psi pysk twarz, jeżeli osła – będzie głupie, a jeżeli ignoranta, zostanie ignorantem. W takich przypadkach kobieta może zawrócić i odbyć kąpiel ponownie. Podobno odprowadzano nawet kobiety z mykwy z zawiązanymi oczami, żeby wyobrażały sobie tylko widok pobożnego człowieka. Natomiast dobrym znakiem jest napotkanie konia lub uczonego męża, w ślad za czym na świat powinno przyjść szczęśliwe dziecko, które będzie radować się Torą. Talmud opowiada, że rabi Jochanan, wielce urodziwy mędrzec palestyński, zasiadał przed mykwą, by zapewnić wychodzącym i spoglądającym na niego kobietom piękne potomstwo319.
238Przy Smoczej tę rolę pełnił „mały Żydek” drzemiący przy drzwiach. Jego opis to jeden z najbardziej niezwykłych, bo prawdziwie poetyckich, akapitów książki:
Tam on siedzi, magiczny kochanek wszystkich kobiet, które wieczorem przechodzą przez ciemną wodę mykwy, widomy kształt ich pożądań, cel marzeń. Mały, drobny, zgarbiony, na swoich plecach wątłego, żydowskiego chłopaka musi dźwigać ezoteryczny ciężar, a ciemna, duszna masa zmysłowej atmosfery przewala się i kłębi koło niego, zaledwo go dotykając320.
239W tym fragmencie widać jak ów „ciemny kontynent” kobiecego Erosa skolonizowany bywa przez normy kulturowe. Ustanowienie okresów nieczystości, związanych z cyklem menstruacyjnym czy porodem, oraz nakazu oczyszczania to forma sprawowania władzy nad seksualnością i cielesnością. Innym jej sygnałem są peruki na głowach ortodoksyjnych Żydówek, przykrywające ich własne, króciutko przystrzyżone włosy (włosy uznawane są wszak za symbol seksu). Współczesne badaczki feministyczne, które zajmują się multikulturalizmem, wskazują, że w społecznościach o charakterze narodowym/ etnicznym kobiety pełnią specyficzną rolę reproduktorek, i to nie tylko biologicznych – jako matki, ale też symbolicznych i ideologicznych – jako nosicielki znaczeń321. Tożsamość grupy zapisana jest niejako na ich ciałach, które są zarazem znakiem różnic, a kobiece życie seksualne poddane jest ścisłej kontroli322. Melcer widzi to podobnie: „Rodzina prawowiernego Żyda jest czysta, to znaczy, że czysta i wierna jest ortodoksyjna kobieta”323. Nie ma też złudzeń, iż ortodoksyjne kobiety: „Te najnieszczęśliwsze, te wydziedziczone, są (…) prowadzone żelazną ręką do celu, który zakreślono dla Izraela: wyodrębnienia się za wszelką cenę spośród wszystkich narodów i krajów świata”324.
240By przyjrzeć się codziennej doli tych najnieszczęśliwszych i wydziedziczonych, autorka wraz z pracownicą ośrodka zdrowia w Dzielnicy Nalewkowskiej rusza na inspekcję okolicy. Odwiedza przeludnione kamienice, gdzie w piwnicach-lochach gnieżdżą się kobiety wegetujące w nędzy, dla zarobku handlujące „czym się da”, choćby obierkami z ziemniaków, służącymi za końską paszę. Wiele z nich to rozwódki – ofiary przepisów religijnych, pozwalających mężczyznom (i tylko im) łatwo rozwiązywać małżeński węzeł. Jeszcze tragiczniejsza jest sytuacja agun: ich mężowie opuścili je lub zaginęli bez wystąpienia o rozwód325. Niejasny status społeczny tych kobiet w praktyce skazuje je wraz z potomstwem na głód. Przejmujący jest również los matki czterech córek, której mąż pragnął syna, by miał kto za niego zmówić kadysz:
Teraz, kiedy mąż wraca, ponieważ nie chcą już mieć więcej dzieci, ona spędza zimowe noce, owinięta w jakiś strzęp kołdry, na podwórku, żeby śpiąc z nią w jednym łóżku, nie zapragnął jej nędznego ciała i nie spłodził piątej dziewczynki326.
241Aktywna działaczka Ligi Reformy Obyczajów ubolewa nad brakiem wiedzy o świadomym macierzyństwie w środowisku, gdzie religijnym nakazem jest wielodzietność327. Upomina się dla Żydówek o prawa, które dziś nazwiemy reprodukcyjnymi, także wtedy, gdy odwiedza w szpitalu ofiarę pokątnej aborcji328. Za wysoce uciążliwe dla żydowskiej żony pisarka uważa nie tylko wszelkie przepisy dotyczące sfery cielesności, ale też skomplikowane i restrykcyjne zasady koszernej kuchni. Demonizuje przy tym doroczny rytuał koszerowania garnków z okazji święta Pesach, czyli oczyszczania ich w kotle z wrzątkiem, który obnoszony był po podwórkach Dzielnicy Północnej. Melcer kojarzy się to ze średniowieczem, a dokładniej mówiąc: z ciemnotą i zabobonem.
242Z reportaży wynika, iż warszawianki z tradycyjnych rodzin żydowskich funkcjonowały na uboczu i to nie tylko miasta – jako Żydówki, ale i własnej wspólnoty – jako kobiety329. Nie pełniły religijnych funkcji publicznych, nie brały udziału w wyborach do gminy, ich najważniejszą czynnością było zapalanie świec na domowym stole w szabat; codzienność swą wiodły pośród spraw ciała, pokarmu, czasem zapewniania podstaw bytu rodzinie330.
243Wędrując po stolicy szlakami „czarnego lądu”, Wanda Melcer wykazuje się ogromną feministyczną intuicją, przywołuje nawet imię Lilit, demonicy, która z czasem stała się dla Żydówek uosobieniem niezależności. Lilit była pierwszą żoną Adama, która zbuntowała się, nie chcąc pod nim leżeć, bo uważała, że jest mu równa. Przez wieki dopracowała się sławy morderczyni dzieci i niszczącej uwodzicielki, stała się ucieleśnieniem męskiego lęku przed silną kobietą. Żydowskie feministki lat 70. XX wieku uznały ją za symbol walki o równość płci i buntu przeciw patriarchatowi, ale ich współczesne spadkobierczynie wolą odwoływać się do postaci Miriam, co pozwala odzyskiwać Torę dla żeńskiej części wyznawczyń i mówić o kobiecej mocy twórczej331. Feminizm Melcer przypomina feminizm spod znaku Lilit, bunt bez oglądania się na tradycję. Największą wartość stanowi fakt, że autorka upomina się o prawa żydowskich kobiet w czasie, gdy wśród politycznych i ekonomicznych walk z Żydami mało kto o tym pamiętał332.
244Na marginesie chciałabym postawić pytanie: czy w ogóle da się pisać o trudnej sytuacji kobiet w innych kulturach z zachowaniem poprawności politycznej? Wybór między wartościami jest zwykle konieczny: albo poświęca się absolutne poszanowanie innej kultury, albo wiarę w konieczność istnienia uniwersalnych praw kobiet333. Można wprawdzie przyjąć strategię Anki Grupińskiej, która stara się zgłębiać losy chasydek, raczej nie poddając pod dyskusję zasad chasydyzmu. Taki sposób pisania pozostawia jednakże niedosyt, gdyż bohaterki, egzystujące jedynie jako matki, żony i gospodynie, nikną w gąszczu praw pisanych przez mężczyzn334. Autorka Czarnego lądu wybrała walkę o prawa kobiet. Zastanawiając się nad jej stosunkiem do ortodoksyjnych Żydówek, myślę o toczących się wciąż sporach feministek o kwestię kobiecą w świecie muzułmańskim. Melcer z pewnością byłaby dziś przeciwniczką noszenia chust i czadorów. Jej postawa przypomina postawę Oriany Fallaci, nie w tych momentach, gdy Włoszka pisała o totalnej wojnie cywilizacyjnej, ale gdy ostro potępiała dyskryminację i przemoc wobec islamskich kobiet, przy okazji jednak deprecjonując całą arabską kulturę, w tym Koran335. Melcer i Fallaci to ten sam żywy styl, bezpośrednie sądy i bystrość, przy jednoczesnym zamknięciu na to, co inne.
245Melcer z Fallaci łączy też sprzeciw wobec uboju rytualnego, praktykowanego w obu religiach. By na własne oczy przekonać się, jak wygląda ubój zgodny z regułami koszerności (tzw. szechita), autorka Czarnego lądu wybiera się do praskiej rzeźni, która mieściła się w okolicach Portu Praskiego, w rejonie ulicy Krowiej. To dla niej ciężka próba. Rzeźnia to jeden z najczarniejszych punktów na mapie miasta: drastyczne kulisy restauracji i domów, w których przygotowywane są potrawy mięsne. Pisarka, która już w Świętej kucharce podjęła ten temat, opisując jatki za Żelazną Bramą, tu dotyka samej istoty cywilizacji opartej na zabijaniu i spożywaniu. Choć zaznacza, że nie ma prawa cofać się przed żadnym aspektem egzystencji, w pewnej chwili wstrząśnięta scenami kaźni i zapachem krwi, opuszcza pomieszczenie rzeźni. Ale powraca, bo chce wypełnić reporterską misję do końca. I – co zasługuje na uznanie – twardo drąży temat, walcząc ze stereotypem kobiety, którą interesują jedynie uczucia, a nie finanse:
Część teoretyczna, która nastąpiła potem, była pełna niespodzianek. Jakże tu w takich wypadkach rozmawiać z damą? Wszyscy tutaj cierpią bardzo nad śmiercią zwierząt, każdy przeżywa okropności, zanim się przyzwyczaił. Cierpienia zwierząt są straszne, podobno woły, kiedy są pędzone na śmierć, czują krew i płaczą. (…) To było dla duszy – sprawy ekonomiczne nie interesują przecież kobiet. – Owszem – powiedziałam – bardzo mnie interesują336.
246Z powodu złożonych zależności ekonomicznych ubój rytualny był w owym czasie jedyną formą uboju bydła praktykowaną w Warszawie. Miesięcznie w stolicy ginęło w ten sposób 4,5 tysiąca zwierząt, podczas gdy w innych miastach liczby zależały często od procentu wyznawców judaizmu na danym obszarze. Pisarka przeciwstawia się mieszaniu kwestii ekonomicznych i religijnych. Uznaje szechitę za niehumanitarną, jako że odbywa się ona bez wstępnego ogłuszania zwierząt, zalecanego już wówczas jako metoda ograniczania cierpień.
247Jej głos sprzeciwu spotkał się z pozytywnym oddźwiękiem i zapewne miał wpływ na rzeczywistość. W 1936 roku parlament wprowadził ograniczenia w uboju rytualnym, w planach był zakaz całkowity. Problem w tym, że przyczyny, dla których zmieniono prawo, nie były moralne. Choć oczywiście do zmian dążyło Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, ustawę przeforsowali politycy nawołujący do gospodarczej walki z Żydami i siejący antysemicką propagandę337.
248Wystąpienie Melcer przeciw ubojowi rytualnemu wywołało natomiast zdecydowane protesty w środowiskach żydowskich, które odebrały je jako atak na siebie, a nie obronę zwierząt. Zwykle umiarkowany w swoich krytykach Samuel Hirszhorn, tym razem grzmiał:
Kto tedy pod pozorem obłudnego postępu popiera antysemicką czarną sotnię, ten opóźnia postęp, zarówno ogólny, jak i żydowski. To też tym befsztykiem podanym przez autorkę w cuchnącym sosie antysemickim zwiększa ona tylko „obstrukcję” żywiołów wstecznych i antyhumanitarnych338.
249Publicysta słusznie wytykał Melcer, że walcząc z rytualnym ubojem, odwołuje się do demagogicznych argumentów, iż wszyscy w stolicy, bez względu na wyznanie, zmuszeni są jeść mięso, nad którym rzezak szeptał zaklęcia. Autorka jednak wskazuje też, że wszyscy, bez względu na stosunek do zwierząt, zmuszeni są jeść mięso krów i cieląt, które umierają w męczarniach. Odpowiadał jej Hirszhorn:
Gdyby istotnie ubój nieżydowski był bardziej ludzki, to dlaczego tego „humanitaryzmu” nie stosuje się do świń. I w ogóle dlaczego autorka w Warszawie nie udała się do rzeźni wieprzowej (…). Czy nie przeto, że tam nie można czerpać materiału do reportażu pod sensacyjnym tytułem „Czarny ląd”?339.
250Ówczesne rzeźnie, których pracownicy nie musieli stosować się do reguł koszerności, najpewniej również nie były przykładem humanitaryzmu i wymagały zmian340. Nie przysłania to jednak faktu, że to, co opisuje Melcer – nawet jeśli wziąć poprawkę na dosadność stylu – było okrucieństwem i reformy wymagało bezapelacyjnie341.
251W swojej książce, będącej polemiką w kwestii uboju rytualnego z księdzem Stanisławem Trzeciakiem, czołowym antysemitą II RP, Tadeusz Zaderecki, były nacjonalista, który z czasem zaczął bronić spraw żydowskich, skrytykował autorkę mało elegancko:
Pani Melcerowa popisała w tej książce tyle rozczulających głupstw, że jeszcze jedno więcej „wartości” jej pisaniny w niczym nie ujmie. – Gdyby „dzieło” to porównać można do wielkanocnej baby, błędy do rodzynek, a rzeczy trafne do ciasta, to „wypieczoną” przez nią „babę” trzeba by określić: „Stosy rodzynek i gdzieniegdzie ciasto”. (…) pisze p. Melcerowa, iż rzezacy wiążą woły za cztery nogi. Tymczasem, jak na złość, wiąże się im tylko trzy nogi, aby jedna pozostawała wolna i by zwierzę nie bało się śmierci, mając choć tę – nadzieję wyzwolenia i by leżało nieruchomo. (…) proszę więc sobie wyobrazić, ile tych błędów musiała p. Melcerowa popełnić tam, gdzie trzeba nieco głębszych wiadomości, niż liczenie do czterech342.
252Pozostawię bez komentarza liczbę związanych nóg zarzynanych bydląt (w wywiadzie Zaderecki przyznaje też, że nie wie, która śmierć jest lżejsza, z ogłuszeniem czy bez, zadana nożem czy maszyną ubojową, ale indagowani przez niego w tej kwestii lekarze twierdzili jakoby śmierć z upływu krwi odbywała się bez bólu i była nawet przyjemna). Interesuje mnie natomiast sposób dezawuowania wiarygodności reportażystki. Zaderecki porównuje jej pisanie do typowo „babskiej” czynności pieczenia ciasta, nomen omen zwanego babą. Nie są to żartobliwe jedzeniowe metafory, którymi obdarzyła pisarstwo Melcer Kuncewiczowa, by wskazać u swojej koleżanki po piórze na głód życia, nawet w jego najprostszych, niekoniecznie estetycznych formach343. To porównanie ma na celu zamianę autorki w kucharkę, której wiedza o ważnych sprawach świata jest ograniczona (kuchenna), która nie tworzy tekstów na poważnie, ale je „wypieka”, używając jako ingrediencji głupstewek, omyłek i płytkich sądów344.
253Melcer we wstępie do reportaży pisze, iż nie zna hebrajskiego ani jidysz, nie jest znawczynią Talmudu, przyznaje się do pomyłek przy użyciu specjalistycznego słownictwa, ale twierdzi równocześnie, że dla niej najistotniejszym było opisać szkodliwość pewnych obyczajów, nie skupiając się na tym, z jakiego podłoża wyrosły. Przekonanie o szkodliwości niektórych obyczajów żydowskich było powszechne w kręgach nacjonalistycznych i nierzadkie w kręgach postępowej inteligencji pochodzenia polskiego, ale taki pogląd reprezentowało też wielu zasymilowanych Żydów. Antoni Słonimski, zainspirowany lekturą pierwszych reportaży z cyklu Czarny ląd, pisał:
Doskonałe reportaże Wandy Melcer (…) wzbudziły nie dość zainteresowania. Mówienie o barbarzyństwie getta żydowskiego, postawienie przed oczami tego niewiarygodnego świata ciemnoty, który żyje tuż obok nas, to rola dość niewdzięczna. Tak zwani kulturalni Żydzi krzywią się i z miną zawodowych spiskowców szepczą, że nie pora na wywlekanie tak przykrego tematu. Inni znów uderzają w nutę tolerancji. Że niby trzeba zachować swobodę obrządku. Są i tacy, którzy mówią, że każdy naród ma swoje tradycje, więc Żydzi nie powinni zaprzestać maglowania trupów i ogłupiania dzieci. (…) Artykuły p. Melcer są bardzo na czasie. Właśnie teraz, gdy wzmaga się fala antysemityzmu, powinien wzrosnąć wśród Żydów samokrytycyzm. (…) Antysemityzm jest przeważnie głupi, niesprawiedliwy i geszefciarski. Ale to nie znaczy bynajmniej, aby należało kultywować wszystkie przywary narodowe, aby pielęgnować ciemnotę, aby z getta żydowskiego robić nietykalne tabu345.
254Małgorzata Szpakowska, omawiając postawę Słonimskiego wobec problematyki żydowskiej, wyjaśnia, czemu dzisiaj ton jego niektórych wypowiedzi może nas razić:
Zagłada pociągnęła za sobą zmianę języka, spowodowała także idealizację czy nawet sentymentalizację dawnej kultury żydowskiej, kultury sztetla czy Nalewek, razem z jej egzotycznym obyczajem, religijnością, ostentacyjną innością. Eksterminacja zmiotła tę kulturę z powierzchni ziemi, jej ślady traktuje się dzisiaj z archeologiczną troską. W oczach zasymilowanej inteligencji przedwojennej wyglądało to jednak inaczej, obcość splatała się z zaprzeczoną wspólnotą, pogarda z wyrzutami sumienia346.
255„Maglowanie trupów”, o którym wspomina Słonimski, to pogardliwa nazwa żydowskiego obyczaju pogrzebowego, polegającego na myciu i oczyszczaniu zwłok przez wlewanie wody do ust i lewatywę. Popularne było przekonanie, że jest to obrządek obrzydliwy, odbierający zwłokom godność, a do tego dość tajemniczy, bo odbywający się za zamkniętymi drzwiami w domu pogrzebowym. Wanda Melcer, przed którą miasto nie miało sekretów, podaje się za zagraniczną krewną zmarłej staruszki i przygląda takiemu rytuałowi sprawowanemu przez kobiety. Autorka nie szczędzi w opisie fizjologicznych szczegółów347, acz nie wydają się one razić jej oczu, nie lamentuje też nad rzekomym brakiem szacunku dla zwłok. Rytuał nadal pozostaje dla niej tajemnicą, bo zobaczyć, nie oznacza wszak pojąć religijny sens. Próżno szukać u Melcer mistycznej zadumy nad rzeczami ostatecznymi człowieka, to kronikarka prozy życia i prozy śmierci. Umarły, tak jak i ubogi, nie jest dla niej res sacra.
256Dalej szlak prowadzi na cmentarz. Zaskakujące, że uznawany dziś za wspaniały zabytek kirkut przy Okopowej nie wydaje się autorce godny zachwytu. Opisuje ona wprawdzie wyróżniające się kaplice grobowe cadyków (tzw. ohele), ale całość wywiera na niej wrażenie monotonności:
Ozdobniejszych pomników nie ma, chociaż na kamieniach grobowych gęsto widać nazwiska ludzi znanych i zasłużonych. Religja zabrania rzeźbić postacie ludzkie w synagogach i na cmentarzu, więc te kamienie dziwnie są podobne jeden do drugiego348.
257Tym razem Melcer nie wykazała się spostrzegawczością. Jerzy Kasprzycki twierdził, że wśród 150 tysięcy nagrobków żydowskiego cmentarza na Woli nie znajdzie się dwóch identycznych, tak bardzo różnią się krojem pisma i dekoracjami349. Varsavianista podkreślał, że w międzywojniu, mimo tradycyjnego zakazu, pojawiały się już motywy figuralne, a nagrobki nierzadko wykonywane były przez znakomitych rzeźbiarzy i stanowiły prawdziwe dzieła sztuki.
258Wyraźne zaślepienie cechuje też pisarkę, gdy omawia kalendarz żydowskich świąt. Odnotowuje zwyczaje, ale jest zamknięta na ich duchowy wymiar. I tak, Sukkot, święto upamiętniające Izraelitów, którzy podczas wędrówki do Ziemi Obiecanej mieszkali w namiotach i szałasach, w stolicy Polski wydaje się Melcer problematyczne z powodu klimatu:
(…) bogaci budują sobie w podwórzach warszawskich domów istne pałace, zawieszone dywanami, wysłane chodnikami, oświetlone naumyślnie przeprowadzoną elektrycznością, jarzące się w długie, miejskie noce blaskiem, przesianym przez zielone liście. Biedni w swoich ubogich szałasach marzną i mokną w chłodne, deszczowe, jesienne noce, tak, jakby właśnie i pogoda odmieniała się dla tych, którzy nie mają przed nią obrony. Jedni i drudzy wynoszą zresztą z tych arabskich, w Warszawie skleconych szałasów rozmaite choroby, jak zapalenia płuc, zapalenia stawów i ciężkie w skutkach, a bolesne w trwaniu reumatyzmy350.
Z autobiograficznej powieści Józefa Hena wyłania się zupełnie inny obraz:
Kiedy byłem mały, najprzyjemniejsze wydawało mi się święto Szałasów. (…) podwórko wyglądało naprawdę malowniczo, a dzieci miały wtedy używanie, tyle było możliwości przy zabawie w chowanego. Przez cały okres świąt trzeba było jadać w tych kuczkach, pod zielonym dachem, przez który prześwitywało niebo (…)351.
259Pisarz zauważa (nie bez nostalgii), że w latach 30. ten i inne zwyczaje zaczęły stopniowo zanikać i coraz więcej rodzin w dzielnicy żydowskiej omijało tradycję, odchodząc od sztywnego stosowania przepisów związanych z jedzeniem, strojem czy zwyczajami: „Na Nowolipiu i Lesznie ludzie stawali się coraz bardziej «postępowi» (…)”352.
260Melcer jest niekonsekwentna, bo przypomina sobie, że jako dziecko, będąc we Lwowie, zazdrościła tym, którzy mogli świętować w fascynujących, bajkowych szałasach. Warszawskie kuczki już się dorosłej kobiecie nie wydają tak cudowne. Pod piórem Melcer żydowskie obrzędy, nawet te kolorowe, choć opisane skrupulatnie, sprawiają wrażenie dziwacznych, niezdrowych, przestarzałych, zabobonnych, zabawnych czy wręcz niepotrzebnych353. Kusi, by przywołać tu zdanie, które wypowiada bohaterka Świętej kucharki: „– Żydy to też są dobre ludzie – mówi – ale śmieszne”354.
261Tylko jedno żydowskie święto ma w reportażach pozytywną, podniosłą aurę. Autorka z aprobatą przygląda się obchodom Chanuki i Bożego Narodzenia w szpitalu. Zapalone świece, ubrana choinka i wspólna wieczerza jednoczą personel i pacjentów obu wyznań. Rzecz ma miejsce w Szpitalu Starozakonnych na Czystem355. Wizyta w tej placówce to wyjątkowy, bo optymistyczny, fragment Czarnego lądu i dowód na to, że Melcer potrafi być – mimo krytycyzmu – sprawiedliwa:
W szpitalu natrafiłam na tak życzliwą, sympatyczną i pod każdym względem wysoką atmosferę, jak tylko sobie można wyobrazić. Nic w tym zresztą dziwnego: praktykuje tu około trzystu pięćdziesięciu lekarzy, między nimi największe sławy, których popularność sięga najdalszych zakątków kraju. (…) Lekarze żydowscy są tylko w rzadkich przypadkach dopuszczani do innych szpitali, stąd prawie wszyscy skupili się koło tego jedynego, dostępnego dla nich terenu pracy na Czystem356.
262Melcer wysoko ocenia też działającą przy szpitalu szkołę pielęgniarek, kształcącą Żydówki – pionierki w tym zawodzie. Placówka na Czystem jawi się jako higieniczna, profesjonalna i ze wszech miar przyjazna. Na zakończenie wizyty pisarka widzi brodate postaci, które niczym anioły miłosierdzia suną późnym wieczorem po korytarzach. To członkowie dobroczynnego bractwa357. Ich obraz przywołuje najlepsze żydowskie tradycje otaczania chorych opieką i – co u Melcer nieczęste – wprowadza do rzeczywistości odrobinę sacrum.
263Autorka zdecydowanie woli jednak sferę materii niż ducha. Właściwie cała jej podróż po żydowskich szlakach w Warszawie, to podróż po śladach abiektu (wymiotu, pomiotu) w rozumieniu Julii Kristevej i to w dosłownym sensie, w tekście pojawiają się bowiem: zwłoki, obrzynek skóry pozostały po obrzezaniu, pogrzeb amputowanej nogi, paznokcie obcinane w mykwie przez negelsznajderkę, odchody wypływające z trupa po zaaplikowaniu lewatywy, ślina wypluwana podczas ceremonii zdejmującej z brata zmarłego obowiązek poślubienia wdowy, wielokrotnie mowa też o nieczystości pokarmowej (produkty niekoszerne, zmieszanie mięsa i mleka) oraz o nieczystości dotyczącej kobiet, związanej z krwawieniem miesięcznym bądź porodem. Kristeva, starając się zwerbalizować wstręt, wskazuje na zwłoki, cielesne odpady i wydzieliny, na to, co znajduje się pomiędzy podmiotem a przedmiotem, i przez to jest groźne:
Ekskrementy i ich odpowiedniki (zgnilizna, zakażenie, choroba, trup itd.) przedstawiają niebezpieczeństwo nadchodzące z zewnątrz tożsamości: „ja” zagrożone przez „nie-ja”, społeczeństwo zagrożone przez to, co poza nim, życie przez śmierć. Przeciwnie, krew menstruacyjna przedstawia niebezpieczeństwa płynące z wnętrza tożsamości (społecznej lub płciowej); zagraża relacji między płciami w społeczeństwie jako całości i, poprzez interioryzację, tożsamości każdej płci w obliczu różnicy płciowej358.
264Wstręt w Czarnym lądzie pojawia się na dwóch poziomach: jako odczucie narratorki oraz jako immanentny element żydowskiej religii. W pierwszym przypadku wstręt, jako obrzydzenie, podyktowany jest umiłowaniem higieny i niechęcią do zasad obcej kultury. Trudno zamknąć oczy na argumenty Melcer, gdy ubolewa nad brakiem sterylności i ryzykiem zarażenia różnymi chorobami przy obrzezaniu, gdy wzdraga się na widok mętnej wody w mykwie czy brudu w chederach. Jednakże warto pamiętać, iż dyskurs higieny może być narzędziem represji wobec innych/obcych, zaś lęk przed brudem i zakażeniem, wielokrotnie stawał się początkiem wykluczania, a nierzadko i fizycznych prześladowań różnych grup ludzkich.
265Wstręt jako odczucie fizyczne oscyluje nierzadko na granicy odpychania i fascynacji. W Dialektyce oświecenia, w rozdziale Żywioły antysemityzmu, Theodor Adorno i Max Horkheimer przywołali pokrewne mu pojęcie idiosynkrazji i analizowali jego paradoksy. Według filozofów ambiwalentny stosunek do tego, co związane z naturą i przez to zaprzeczające postępowi, kryje się zwłaszcza w zmyśle węchu:
W wąchactwie z jego wieloznacznymi skłonnościami żyje dawna tęsknota do niższych form istnienia, do bezpośredniego zjednoczenia się z otaczającą naturą, z ziemią i błotem. (…) Widząc, pozostaje się tym, kim się jest, wąchając – zatraca się tożsamość. Toteż dla cywilizacji zapach jest hańbą, znakiem niższych warstw społecznych, gorszych ras i nieszlachetnych zwierząt. (…) Kto wietrzy zapachy, „brzydkie zapachy”, aby je tępić, może do woli naśladować węszenie, które w zapachu znajduje niezracjonalizowaną uciechę359.
266Węch jest istotnym narzędziem reporterskim w czasie wypraw na „czarny ląd”. Melcer bada zmysłem powonienia cuchnące chedery, gdzie zaduch miesza się z odorem gotowanej tuż obok kapusty czy smażonych śledzi i ze smrodem niedomykającej się ubikacji. Wiele uwag na temat rzeźni autorka poświęca drażniącej woni, którą w końcu ze zgrozą rozpoznaje jako zapach krwi.
267Myśliciele szkoły frankfurckiej, drążąc kwestie wstrętu i panowania nad naturą, tak objaśniali jedno z możliwych źródeł niechęci do Żydów:
Cywilizacja to triumf społeczeństwa nad naturą, który wszystko przemienia w gołą naturę. Sami Żydzi uczestniczyli w tym procesie (…). Nie tyle wytępili upodobnienie do natury, ile znieśli je w czystych obowiązkach rytuału. (…) Dlatego Żydzi w oczach zaawansowanej cywilizacji uchodzą za tych, którzy pozostali w tyle i wysforowali się zanadto do przodu, za podobnych i niepodobnych, za sprytnych i głupich. Obwinia się ich o to, co – jako pierwsi przedstawiciele cywilizacji mieszczańskiej – pierwsi w sobie przełamali: podatność na uwodzicielski urok niższych form życia, pociąg do zwierzęcości i do ziemi, idolatrię. Ponieważ wynaleźli pojęcie koszerności prześladowani są jako świnie360.
268Dochodzimy tu zarazem do drugiego sposobu występowania wstrętu na kartach Czarnego lądu: nie jest on jedynie subiektywnym odczuciem, ale zasadą konstruującą religijny rytuał. W judaizmie wstręt, jako stabuizowanie tego, co zmieszane, graniczne, nieczyste, ma swój sens podskórny, który tak widzi Kristeva:
(…) miejsce i prawo Jednego nie istnieją bez serii oddzieleń oralnych, korporalnych czy, mówiąc ogólniej, materialnych, w ostatecznym rachunku odnoszących się do złączenia z matką. Układ czyste/nieczyste świadczy o ciężkiej walce, jaką judaizm, aby się ukonstytuować, musiał stoczyć przeciw pogaństwu i jego kultom macierzyńskim361.
269U Adorna i Horkheimera Żyda i kobietę łączy występowanie w charakterze obiektów idiosynkrazji zachodniej cywilizacji, a oboje przyrównywani bywają do natury, poddanej panowaniu tejże cywilizacji362. U Kristevej na dnie tego, co budzi wstręt, w ostateczności zawsze czai się to, co macierzyńskie. Nie inaczej jest z antysemityzmem, parafrazując Adorna i Horkheimera, można powiedzieć, że ponieważ żydowski monoteizm zanegował to, co kobiece, Żyd prześladowany bywa jako kobieta.
270Rozważania o wstręcie, do których prowokuje książka Melcer, każą mi wierzyć, że Czarny ląd to coś więcej niż krytyczny reportaż o żydowskiej Warszawie, beznadziejnie uwikłany w stereotypy i pułapki niechęci wobec Innego. Wartością jest tu uparte krążenie wokół tabu, które – jak się okazuje – może mieć genderowe uwarunkowania.
271A co jest największą – poza brakiem otwarcia na inność – wadą tekstów Melcer? To, iż poniekąd chybiają celu jako proza zaangażowana. Reportaże drukowane były w „Wiadomościach Literackich”, a więc skierowane do konkretnego grona odbiorców: liberalnej inteligencji, która mogła mieć spory udział w krzewieniu postępu i świeckich ideałów oraz w budowaniu dobrych relacji między osobami o różnym pochodzeniu etnicznym, tworzącymi jedno miasto. Mogła, ale teksty – wbrew zamierzeniom autorki – do tego jej nie zachęcały. Krytyka wymierzona w zasady judaizmu i działalność żydowskiej gminy odwracała uwagę od faktu, że sytuacja mniejszości narodowych w ogromnej mierze zależy od rządzących stolicą, a także całej warszawskiej społeczności. Reportaże nie dość mocno ujmowały problematykę żydowską w kategoriach wspólnej sprawy, raczej tworzyły opozycję my/oni. Dopiero w końcowych partiach książki – zapewne w odpowiedzi na falę zarzutów – Melcer pisała: „Żydzi muszą mieć dostęp do wszystkich nauk, wszystkich prac i wszystkich urzędów. W tym dążeniu jednak musimy się wszyscy zespolić”363. Trafnie ujął paradoksy Czarnego lądu Samuel Hirszhorn:
Postępowcy polscy mają dziwny stosunek do sprawy żydowskiej. Zamiast dopomagać inteligencji żydowskiej w jej walce z ciemnotą, zachowują się tak, że mimo woli popierają antysemitów w ich walce z oświatą. Taki tylko niestety wpływ wywierają reportaże p. Melcerowej (…), w których żydostwo przedstawiane jest jako „czarny ląd” bez oświetlenia tła ogólnego, na którym ciemnota żydowska rozkwita. Gdyby bowiem autorka spojrzała na przedmiot swoich obserwacji okiem społecznicy, to musiałaby zmienić nagłówek i zatytułować swe artykuły „czarny kącik żydowski na czarnym lądzie ogólnokrajowym”. Inaczej czytelnik wprowadzony jest w błąd. Zamiast ubolewać nad czynnikami ogólnymi, które nie przeciwdziałają ciemnocie żydowskiej, a po części nawet ją potęgują, czytelnik polski sądzi, że Żydzi mają jakieś wrodzone zamiłowanie do brudnych mykw, zacofanych chederów, zabobonów ślubnych etc. (…) Sądzimy, że nie leżało to w intencjach pani Wandy Melcerowej, która w sprawach ogólnych bynajmniej nie poprzestaje na bezmyślnej reporterce, nie wyszydza, powiedzmy, ubogich Polaków za to, że nocują w brudnym „cyrku”, lecz oburza się na warunki, które ich do tej niewoli doprowadzają364.
272Jeszcze jeden głos krytyczny wobec Melcer – jako autorki związanej z „Wiadomościami Literackimi” – zasługuje na dokładniejsze omówienie. Roman Brandstaetter, w cyklu literacko-publicystycznych tekstów skierowanych przeciw antysemitom, snuł na łamach „Nowego Głosu” prześmiewcze wizje fantastyczne: Żydzi z Nalewek zostaną wysłani na Biegun Północny, ich miejsce zajmą polscy chłopi, którzy, nie mając serca do handlowania, zrównają dzielnicę z ziemią i zmienią w zaorane pole365 (wizja to iście makabryczna w kontekście przyszłych wydarzeń). W Warszawie zrobi się tymczasem klimat zbyt gorący, Europejczycy będą emigrować na biegun, gdzie zamieszkają w gettach. W tym właśnie cyklu jednym z obiektów kpin stała się Wanda Melcer: „«Europa – czarny ląd» – tak zapisała pewnego dnia w swoim pamiętniku murzynka Ali Baba Banda Melcerowa”366. Eugenia Prokop-Janiec uważa, iż Brandstaettera, podobnie jak wielu innych twórców literatury polsko-żydowskiej, cechował kompleks „Wiadomości Literackich”, najpopularniejszego i najbardziej opiniotwórczego czasopisma kulturalnego, uznawanego za głos zasymilowanej inteligencji żydowskiej, która wyznaje ideały liberalne wywodzące się z tradycji oświeceniowych i pozytywistycznych oraz na równi krytykuje zacofanie getta i walczy z antysemityzmem i rasizmem endecji:
Jak bardzo silna była niechęć Brandstaettera do środowiska „Wiadomości” świadczy to, że nie rezygnował z atakowania go nawet w okresie narastającej zawieruchy antysemickiej. W roku 1938, w anty-antysemickiej utopii satyrycznej Republika Żydowska na Biegunie Północnym szydził nie tylko z Nowaczyńskiego, Piaseckiego, Rembielińskiego, Irzykowskiego czy K.I. Gałczyńskiego, ale i Słonimskiego, Grydzewskiego, Napierskiego, Bormana, Melcerowej… (…). Owe porachunki z asymilacją były potępieniem innej drogi niż własna, niż relacjonowane po wielokroć przez Brandstaettera – „dojrzewanie do syjonizmu”. Były też one zarazem potępieniem własnego dawnego stanowiska (…)367.
273Melcer zostaje zatem wyśmiana za stosunek do religii i tradycji żydowskiej, który prezentowało także bliskie jej środowisko zasymilowanych elit żydowskiej inteligencji. Ale nie tylko z tego powodu. W innym cyklu anty-antysemickim Brandstaettera występuje Fifi, żona żydowskiego doktora, typ młodopolskiej modliszki, opisywana następująco:
Żywy pomnik zdrowia, tężyzny cielesnej, płodności i chuci. (…) Fifa była skryta, podstępna i zła. Umysłowość głęboka, wykształcona na powieściach Krzywickiej, reportażach Melcerowej i na „Wiadomościach Lit.”. Była członkinią loży masońskiej „Zbratania Świata” oraz sekretarką „Poradni Świadomego Macierzyństwa”368.
Jak konkluduje Dariusz Konrad Sikorski:
Brandstaetter niby żartem, ale z pełną konsekwencją atakuje tych, którzy myślą o tożsamości na podstawie relatywizmu kulturowego, asymilacji z feministyczną i liberalną wizją życia, którzy nie chcą widzieć bezpośrednich zagrożeń, lecz zajmują się na przykład głoszeniem haseł wolności seksualnej369.
274Pojawiają się tu interesujące, acz niesprawiedliwe zabiegi publicystyczne: pisarz stara się zdyskredytować niewłaściwą postawę w kwestii żydowskiej przez połączenie jej z liberalnym, prorównościowym światopoglądem. Powtarza to badacz, uznając za zrozumiałe, że feministyczna wizja życia nie jest wizją pożądaną, a walka o wolność w sferze obyczajowej, oświatę seksualną i równe traktowanie kobiet, w dobie zmagań z antysemityzmem jest czymś niepoważnym.
275Melcer ma swoje feministyczne racje i swoje kulturowe uprzedzenia. Możemy docenić jej zaangażowanie w kwestię emancypacji i poprawy doli żydowskich kobiet. A o co możemy dziś mieć do niej największą pretensję? Istoty problemu dotknęła Debora Vogel:
W najbliższym sąsiedztwie i kolejności, po egzotycznych „kochankach zamordowanych dziewcząt”, po domach publicznych, przyszła kolej na nową sensację: przyszła kolej na egzotyk żydowski. (…) [Sprężyną tekstu – M.B.-Z.] – i tak każdy żyd odczuwa te reportaże – jest obcość i połączona z nią antypatia, przybierająca maskę litości, racjonalizująca się jako potrzeba „białej misji”, gest litości, niesiony wszystkim czarnym lądom świata. Zdradza tę ukrytą sprężynę antypatii już sama terminologia irradiowana uczuciem: takie powiedzenie jak „obdzieranie ze skóry” męskiego noworodka, jak te wszystkie „gardłowe charkoty”. I naprawdę nie chodzi o krytykę tej krytyki, z którą można by się nawet solidaryzować, ale o jej symptomat; (…) dla autorki są te opisy podświadomym, może w najlepszej wierze użytym, ale ukrytym pretekstem do skonkretyzowania irracjonalnego uczucia obcości i antypatii (…)370.
276Zamiast kultywowania obcości, litości wymieszanej z pogardą i zaciekawienia dla egzotyki, Vogel żądała rewizji przesądów i zrozumienia dla wszystkich czarnych lądów świata.
277Ale jednocześnie trudno potępić Melcer w czambuł z pozycji poszanowania obcości, za to na przykład, że rozmodleni Żydzi kojarzą jej się mało dostojnie: „(…) poruszają się w szalonych gestach trzej tragiczni mężowie, najdziwaczniej odziani i mruczą coś do siebie, kiwając się prędko w tył i wprzód, jakby wykonywali coś nieprzyzwoitego”371.
278Trudno, skoro wie się, że Józef Hen zachował z wczesnej młodości takie wspomnienia:
(…) ludzie z mgłą w oczach mamroczący modlitwy wydawali mi się komiczni, podobnie jak mojemu bratu, i do naszych ulubionych zabaw należało udawanie bóżnicy, z czego robiliśmy niezłą hecę i nawet mamę brzuch bolał od śmiechu372.
Trudno, skoro wie się, że Bernard Singer był w swych opisach równie daleki od wzniosłości:
Każde nabożeństwo było ciężką gimnastyką: szybkie kiwanie się w różne strony z przechylaniem, podskakiwanie, mówienie szeptem lub nagły krzyk wniebogłosy373.
279Podsumowując działalność Melcer jako reporterki od spraw trudnych i niewygodnych, można zaryzykować wniosek, że tym, co w mieście budzi największe kontrowersje, są wszelkie aspekty cielesności jego mieszkańców, a zwłaszcza mieszkanek. Jeśli zestawia się oba zbiory, Kochanka zamordowanych dziewcząt i Czarny ląd, uderza, że w centrum zainteresowań autorki znajduje się ciało: ciała prostytutek przyjmujących klientów i poddawanych przymusowym badaniom, ciała cierpiących weneryków, bierne ciała bezdomnych z przytułku, ciało niemowlaka podczas rytuału obrzezania, ciała Żydówek kąpiących się w mykwie, a także oczyszczane ciało zmarłej i ciała zabijanych zwierząt. Gdy Melcer rusza na ulice Warszawy jako reporterka, studiuje wygląd miasta w takim stopniu, w jakim bezpośrednio wiąże się on z życiem zamieszkujących je ludzi. Patrzy na miasto jako na scenerię, w której toczy się walka: to, co materialne i cielesne, jest dyscyplinowane przez to, co abstrakcyjne, czyli przez przepisy prawne i religijne.
„Nasze ludzkie zarozumialstwo”
280Irena Krzywicka, świetne pióro „Wiadomości Literackich”, kojarzona jest przede wszystkim z dwiema formami prasowej wypowiedzi: felietonem i reportażem sądowym. W obu tych formach udało jej się powiedzieć coś niebanalnego o przedwojennej Warszawie. Pokazała, jak żyje się w metropolii braciom mniejszym człowieka, a także odwiedziła stołeczne przybytki Temidy i opisała ich funkcjonowanie.
281Krzywicka-publicystka znana jest dziś głównie jako obrończyni praw kobiet. Temu zadaniu dobrze służył felieton374. Tematyka jej felietonów była jednakże dość zróżnicowana, pisała między innymi o prawie do stosunków seksualnych w zakładach penitencjarnych, o wychowywaniu dzieci (potępiała kary cielesne), a także o zwierzętach. W tekście Fauna Warszawy z 1938 roku miasto objawia się jako teren zniewolenia ssaków i ptaków:
Wśród murów, na asfalcie, betonie i kocich łbach żyje fauna Warszawy, wynaturzona, spętana, skrzywdzona, ale bujna. (…) Ponure konie zapomniały o zapachu wiatru i elastycznej ziemi pod kopytami. Psy w kajdanach, ptaki w klatkach, koty w obróżkach. Gehenna zwierząt375.
282Czworonożni mieszkańcy stolicy żyją niczym w więzieniu, gdyż zostają odcięci od naturalnych warunków bytowania i zabrania im się naturalnych odruchów: „Pies w mieście jest stworem bezużytecznym, absurdalnym. Nie ma po co polować, nie ma kogo pilnować, nie ma na kogo szczekać”376. Agata Zawiszewska dowodzi, że według Krzywickiej miejskie zwierzęta zatracają swój właściwy charakter:
Kiedy żyją w tak dramatycznie ograniczonej przestrzeni, kiedy zależą od właścicieli we wszystkich swoich potrzebach, zaczynają ich przypominać, mieć te same upodobania, zapadać na te same choroby. To byty pograniczne – już nie przynależą do świata zwierząt, choć zachowują się zgodnie z normami swojego gatunku, nie należą też do świata ludzi, choć emocjonalnie się do nich zbliżają377.
283Pewien rys barbarzyński zachowują jedynie zwierzęta nieoswojone, na przykład: „Zdziczałe koty, liczne, wychudłe i pełzające jak węże, przebiegające znienacka drogę zapóźnionemu przechodniowi, który czuje dreszcz atawistycznego niepokoju”378. To one wytrącają ludzi z poczucia złudnego bezpieczeństwa i triumfu, że gdy zbudowali miasta, udało im się w pełni ujarzmić dziką przyrodę. Także ptaki budzą lęk, kiedy jedne osobniki z premedytacją niszczą gniazda innych, gdy zapominają o pisklętach albo toczą krwawe boje, ujawniając drapieżną naturę. Rozsiadające się i tokujące na samym środku ruchliwej ulicy, ożywczo wyróżniają się w zurbanizowanym pejzażu, a jednocześnie niejako przedrzeźniają ludzi, pochłoniętych swoimi interesami i obojętnych wobec otoczenia. Ale już czworonogi, które człowiek oswoił, by dlań pracowały, dostarczały rozrywki lub zaspakajały emocjonalne potrzeby, stanowią niepotrzebny kontrast, który ociera się o groteskę. I tak koń:
Brat dawnych jaszczurów i pterodaktylów, wlecze wśród lotnych sykliwych samochodów, wśród kaleczącego blasku neonów, swoje kłęby ciężkie i nieruchawe, żuchwy ogromne, cały nadmiar cielska, tak mało wydajnego w porównaniu z maszyną379.
284Wyjątkiem są według pisarki piękne, dumne konie, kochające szybkość i startujące w wyścigach, odbywających się wówczas na torze na Polu Mokotowskim: „To są królowie stworzenia, żyjący tylko zaspokajaniem własnych namiętności, służący do zaspokajania namiętności cudzych. (…) istoty nad wszystko uprzywilejowane w tym mieście, wybrańcy szczęścia”380.
285Trening ścigających się koni często jest wyczerpujący i monotonny, a wierzchowce na stałe przebywające w mieście, w stajniach przy torze, mogą tylko marzyć o swobodzie na łące, trudno więc nazywać je szczęśliwymi. Krzywicka, przyjmując perspektywę trybun i lóż wyścigowych, gdzie jedni oddawali się hazardowi, inni po prostu bywali towarzysko, ulega atmosferze i widzi w rączych koniach beztroską zwierzęcą arystokrację.
286Jednak w przeważającej mierze Fauna Warszawy to tekst przejmujący. Napisany z ogromną wrażliwością ekologiczną, nie tylko pokazuje nielekką dolę wielu warszawskich braci (czy też sióstr) mniejszych, ale stawia też pytanie o stosunek człowieka do innych istot żywych, o to, czy poszukiwanie z nimi kontaktu odbywa się z poszanowaniem zwierzęcej autonomii.
287Autorka bliski związek ze światem przyrody uważała za cenny aspekt kobiecości. Być może dlatego zwierzęta były tak istotne w jej życiu i twórczości381. Agata Tuszyńska twierdzi, iż: „Z ludźmi lubiła rozmawiać, ze zwierzętami przebywać. (…) Trudno się oprzeć wrażeniu, że Irena Krzywicka więcej miała czułości dla zwierząt niż dla ludzi”382. Pisząc o nich, bywała czuła, ale nigdy sentymentalna, dowcipna, ale nie lekceważąca, bo jak twierdziła:
Zwierzęta mają duże poczucie własnej godności i choć same śmiać się i drwić nie umieją – wrażliwe są na ludzki śmiech i drwiny. (…) A może zwierzęta potrafią drwić i szydzić, tylko my, głupi ludzie, nie zdajemy sobie z tego sprawy? To może nam brak jest jakiegoś zmysłu, żeby je zrozumieć, a nie odwrotnie. Nasze ludzkie zarozumialstwo, że uważamy się za coś wyższego od wszystkich istot żywych!383.
288Wydaje się, że jakąś formę żartów z ludzi uprawiają chimeryczne wiewiórki, które pisarka nazywa osobliwością Warszawy, bo przychodzą do ręki po orzechy. Ale niespodziewanie rejterują, zaś:
Człowiek pozostaje w głupio mizdrzącej się pozycji, z wyciągniętym błagalnie ostatnim orzechem, obrażony i roztkliwiony, z podniecającym uczuciem, że obojętna, daleka przyroda raczyła na chwilę nawiązać z nim wzgardliwy kontakt384.
289Sama Krzywicka, mająca swoje bliższe natury życie w domu w Podkowie Leśnej, zdaje się tu żartować – acz pogodnie – z fascynacji przyrodą „mieszczucha”.
290W Faunie Warszawy Krzywicka przedstawia ze skrupulatną uwagą, empatią, z zachwytem i brutalną szczerością stołeczne konie, psy, koty, wiewiórki, gołębie, wróble, a nawet akwariowe ryby. Wyciąga też na światło dzienne wstydliwy sekret: „Pod tapetami warszawskich mieszkań szum rojącego się robactwa, w meblach gniazda, hodowle, wylęgarnie”385. Pluskiew zdecydowanie nie lubi, wyklucza je z wielkiej wspólnoty istot żywych, uważa, że nie zasługują na miano zwierząt, bo przywodzą na myśl najohydniejsze strony egzystencji. A jaka jest rola pozostałych stworzeń? Według pisarki: „(…) wdzierają się zwycięsko między kamienie, betony i asfalty, wnoszą w martwotę przyrodniczą miasta własne odrębne życie, straszliwą Naturę, którą my, jej ofiary, musimy kochać”386.
291Zwierzęta, inni metropolii, przypominają nam, że przyroda rządzi się okrutnymi prawami, a walki toczą się też w świecie ludzkim i nieraz zwycięża prawo silniejszego, że instynkt bywa groźnym motorem działań, a cywilizacja nie jest lekiem na całe zło.
292Świata ludzkich waśni i zbrodni dotyczy jedna z najbardziej znanych książek Ireny Krzywickiej. To reportaże sądowe, drukowane najpierw w „Wiadomościach Literackich” (1932-1934), a w 1935 roku wydane jako zbiór po tytułem Sąd idzie. Małgorzata Szpakowska tak ocenia specyfikę podejścia Krzywickiej do tematu:
Roli sprawozdawcy podjęła się właściwie bez przygotowania i chyba bez ambicji zachowania obiektywizmu; są to nie tyle reportaże, co bardzo subiektywne opowiadania o ludzkich charakterach i przypadłościach. (…) jej wrażliwość pisarska była niewątpliwie większa od jej świadomości prawnej. W szczególności z wielkim trudem przychodziło jej pogodzić się z kontradyktoryjnością rozprawy sądowej, z faktem, że z założenia jest to starcie oskarżenia i obrony odbywające się według precyzyjnych reguł, a nie pokaz empatii czy seans psychoanalityczny387.
293Pomimo wyraźnie widocznego zaangażowania Krzywickiej, a może właśnie dzięki niemu, teksty te są wysoko cenione, i to zarówno pod względem artystycznym, jak i merytorycznym388. Dominuje w nich wizja sali sądowej jako sceny, z przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości, świadkami i oskarżonymi jako aktorami, w których rolach pobrzmiewa echo mieszczańskich przesądów, atakowanych przez Krzywicką w całej twórczości. Jak pisze Agnieszka Baranowska: „(…) sąd i proces objawili jej się jako «najczystsza forma teatralizacji życia». W motywach działania oskarżonego dopatrywała się oddziaływań układów społecznych i obowiązujących norm moralnych”389.
294W stolicy Krzywicka bywała i na najgłośniejszych rozprawach dwudziestolecia (Proces o zabójstwo tancerki), i na zwykłych, codziennych, podczas których sądzono mieszkańców za drobne przestępstwa (W sądzie grodzkim). Oto jak opisuje sądy najniższej instancji:
Chyba najgorsze lokale w Warszawie wybrano na siedzibę dla sądów grodzkich. Są to przeważnie owe „straszne mieszkania” mieszczańskie od strony rozpaczliwego podwórka, z nudnymi oknami, które nie dają światła i nie wychodzą nigdzie. Jest to zacisze domowe pani Dulskiej, sprofanowane przez tzw. męty i kał życia390.
295O tym, że powyższy opis trafia w sedno, świadczą słowa pewnej skazanej w jednym z felietonów Wiecha: „– Ironia losu, prosze Wysokiego Sądu, w swojej własnej sypialni dostaje tydzień aresztu. Bo to było moje mieszkanie. Mój figus tu na oknie stoi, mógłby Wysoki Sąd kazać go podlać (…)”391.
296Sprawy w warszawskich sądach grodzkich toczyły się w latach 20. i 30. ubiegłego wieku gdzieś pomiędzy maglem a zakładem krawieckim, wśród zapachów kuchennych, przy wtórze dochodzących z podwórka śpiewów ulicznych artystów i pokrzykiwań domokrążców. Miało to swoje dobre strony, gdyż – jak wspominał Wiech – „Karzący miecz prawa rzymskiego nie mógł świstać swobodnie w atmosferze przesyconej wonią rzymskiej pieczeni”392; podobnego zdania jest Krzywicka: „Załatwia tu się wszystko bardziej po domowemu i jednocześnie bardziej po ludzku”393.
297Wiech, który musiał dostarczać do redakcji dziennie co najmniej jeden felieton sądowy, zwany „pyskówką”, pisywał krótkie, zabawne historyjki, nasycone soczystą gwarą („Można tam było usłyszeć prawdziwe perły warszawskiego wysłowienia”394). Krzywicka w swoich reportażach z pewnością nie ustępuje mu talentem w kreśleniu żywych scenek z sali sądowej, ale częściej niż humorem posługuje się ironią395. Nie szuka brukowych smaczków, nie ma też ambicji czysto sprawozdawczych. Stara się naświetlić szeroki kontekst społeczny spraw z wokandy. Jak ujmuje rzecz Agata Zawiszewska:
Zatem analiza, literatura, wrażliwość – brak powierzchowności, sensacji, ekscytacji. Tego oczekuje czytelnik wpisany w reportaże Krzywickiej, który – podobnie jak nadawca – daje się wyraziście identyfikować klasowo. Ton społecznika, który – nie w formie anegdoty, lecz napomnienia – opowiada przedstawicielom klas wyższych, przede wszystkim inteligencji, o egzystencji klas niższych, jest nieustannie wyczuwalny. Nie ma w tym hipokryzji: Krzywicka jest reformatorką, nie rewolucjonistką; jest wytworem i rzeczniczką oświecenia, wierzy zatem w sens powolnej emancypacji396.
298W swoim zainteresowaniu kryminologią i systemem prawnym autorka zbioru Sąd idzie bliska jest Marii Konopnickiej, choć ta zajmowała się losem już skazanych. Zauważmy, iż sąd pełni w mieście funkcję trochę podobną do więzienia: to także instytucja, która ma za zadanie radzić sobie ze społecznym złem, z tym że pojęcie zła jest tu poddawane negocjacjom, a przestrzeń nie jest aż tak tajemnicza, bo zazwyczaj dostępna dla publiczności. Podobnie jak poprzedniczka, Krzywicka zastanawia się, jak wymiar sprawiedliwości traktuje kobiety. Ewa Kraskowska wskazuje, iż w reportażach z cyklu Sąd idzie:
Zawsze, choć na krótką chwilę, w centrum uwagi znajdzie się kobieta: prosta, pełna godności, mężnie stawiająca czoło nieszczęściu, jakie ją spotyka, albo bezradna, zrozpaczona ofiara sprawiedliwości. Raz będzie to matka zabójcy, innym razem żona, a jeszcze kiedy indziej babina sprzedająca obwarzanki. To właśnie sprawia, że „pitavalistykę” Krzywickiej można uznać za przykład reportażowej prozy feministycznej”397.
299Kolejne babiny – nieindywidualizowane, ukazane raczej jako warszawskie typy – wciąż stają przed obliczem sędziego. Sąd grodzki „żyje po prostu z obwarzanków”398, zgodnie z przepisami o higienie skazując ubogie handlarki, na przykład za niedostatecznie czysty koszyk. W reportażu zwykła uliczna przekupka obnaża obłęd, w jaki popada czasem sądowa machina: „W imię zdrowia wymierza się nędzarce grzywnę, ale nie myśli się, czy to będzie zdrowe dla jej dzieci, które z tej racji zostaną na parę dni pozbawione jedzenia”399. Matka głodnych dzieci i tak będzie zmuszona znów wyjść na miasto ze swoim starym koszykiem. Dla Krzywickiej wina czy minięcie się z prawem nie są jednostkowe, winne są zwykle też okoliczności.
300Wspomniane załatwianie spraw „bardziej po ludzku” zdaje się nie zawsze dotyczyć kobiet. Postawiona przed trybunałem sprzedawczyni obwarzanków, choć pokazana jako pewien typ, w niczym nie przypomina stereotypowej warszawskiej przekupki, hardej i wygadanej:
Trzęsie się ze strachu w tej sali sądowej, przed panem sędzią w pięknej todze ze złotym łańcuchem na szyi, przed policjantami w mundurach, przed woźnym sądowym, który pohukuje na publiczność400.
301Podobny obraz kobiety osaczonej przez mężczyzn przedstawia prostytutka. Oskarżona o krążenie po ulicach w celu zaczepiania klientów, tłumaczy, iż akurat szła do kina. Krzywicką łączy z Wandą Melcer sprzeciw wobec takich form nadzoru prostytucji, które prowadzą do nadużyć i prześladowań tzw. kontrolnych:
Jeśli ta dziewczyna naprawdę chciała pójść do kina, to sfora mężczyzn tropiąca ją nawet w chwilach „cywilnych”, nie oszczędzająca jej wstydliwości, musi budzić odrazę. Ta niewolnica, którą policjant może dopaść zawsze, kiedy zechce, to pogwałcenie prawa do prywatnego życia – nie, z tym niepodobna się pogodzić401.
302Identycznego określenia „sfora mężczyzn” pisarka używa, gdy opisuje słynny proces Rity Gorgonowej402. W swoich reportażach wskazuje, że zmaskulinizowany wymiar sprawiedliwości łatwo może się stać terenem opresji kobiet w majestacie prawa. Nie można jej jednak zarzucić, że jest stronnicza i zawsze widzi w kobiecie ofiarę. Opisuje bowiem także lichwiarkę-kokietkę, która zyskuje przychylność sędziego. Krzywicka jest stale uwrażliwiona na kwestię kobiecą i potrafi ją dostrzec w z pozoru nieistotnych drobiazgach. Tak dzieje się w Procesie o zabójstwo tancerki. W 1932 roku cała Warszawa emocjonowała się procesem Zachariasza Drożyńskiego (kolejnego – jak powiedziałaby Melcer – „kochanka zamordowanych dziewcząt”), który zastrzelił w garderobie Igę Korczyńską, tancerkę teatrzyków Ananas i Nowy Ananas. Reportaż Krzywickiej, pokazując, że za kulisami rewii kryją się dramaty, namiętności i finansowe problemy, zapowiada klimat Strachów Marii Ukniewskiej. Iga Korczyńska (właściwie Jadwiga Wielgus) to po trosze prototyp powieściowej Teresy Sikorzanki: tak jak ona była córką szewca, która dzięki pracy na scenie mogła pomóc licznej rodzinie.
303Tancerka stała się ofiarą zbrodni zazdrosnego kochanka, ale Krzywicka prezentuje feministyczne treści także na marginesie głównego wątku rozprawy. Nie tylko więc potępia zazdrość, zaborczość i poczucie własności, które przejawiają w stosunku do kobiet ich partnerzy. Między wierszami wplata pogląd, iż bywają sytuacje, kiedy aborcja (wówczas nielegalna) jest jedynym wyjściem. Przekonanie, iż w restauracji czy za taksówkę zawsze powinien płacić mężczyzna, krytykuje jako przestarzałe, bo sugerujące, że tylko on ma prawo zarabiać pieniądze. Podnosi temat przemocy – bicia żon i kochanek. Drwi z fałszywej moralności, udającej, że życie erotyczne panien nie istnieje. Gdy cytuje wymianę zdań oskarżonego i zeznającej jako świadek aktorki, przy okazji komentuje kwestię swobody poruszania się kobiet po ulicach
Warszawy:„Widziałam Drożyńskiego na Nowym Świecie w nocy w podejrzanym towarzystwie” – twierdziła kategorycznie młoda dama. „A cóż pani sama robiła o tej porze na Nowym Świecie?” – zapytał impertynencko oskarżony. „Ja byłam w towarzystwie, gdyby mnie ktoś zobaczył samą, też by mnie uważał za podejrzaną”. Ej, nie, droga pani. Dziś już nikt nie uważa kobiety za podejrzaną, gdy ją widzi samą w nocy, nie udawajmy. Ileż to kobiet, urzędniczek, aktorek wraca późną nocą do domu po pracy403.
304Jeśli zajrzymy do powieści Ukniewskiej, dowiemy się, że obecność samotnych kobiet nocą w przestrzeni miejskiej nadal bywała problematyczna i mogła prowokować niedwuznaczne komentarze. Krzywicka przedstawia więc sytuację życzeniową, ale próbuje obalić przesąd związany z podwójnym standardem moralności dla obu płci.
305Co w swoich tekstach publicystycznych autorka powiedziała nam o życiu w ówczesnej Warszawie? Zapisując wrażenia z sądowych ław, piętnowała krzywdę ze względu na płeć czy klasową przynależność, a także to, co ją w mieście najbardziej drażniło: wszechwładną mieszczańską moralność. Z jednego z felietonów możemy natomiast wyczytać, czego jej najbardziej w mieście brakowało: takiego kontaktu ze zwierzętami, w którym człowiek nie próbuje zmieniać ich w zniewolonych mieszkańców cywilizacji.
„Marsz łachmanów i blaszanek”
306Spłonął niestety ognisty portret Elżbiety Szemplińskiej-Sobolewskiej jako Dolores Ibárruri, La Pasionarii, pędzla Witkacego. Ale rewolucyjny żar zachował się w jej pismach. Wśród międzywojennych tekstów, opisujących najuboższe rejony stolicy, na uwagę zasługuje reportaż Annopol, rezerwat nędzy, opublikowany w 1938 roku na łamach „Wiadomości Literackich”. Autorka wprowadza nas w świat, który większości ówczesnych mieszkańców i mieszkanek Warszawy znany był co najwyżej ze słyszenia:
Annopola ze śródmieścia nie widać. Annopol jest daleko. Nie razi niczyich oczu drewnianymi, murowanymi, betonowymi „schronami”. Nie rani delikatnych uszu piętrowymi przekleństwami wyrostków, kaszlem dzieci, skowytem matek. Ani śmiechem – podobnym do przekleństwa, kaszlu i skowytu. Ta nędza jest zlokalizowana jak zaraza. Wywieziona w szczere pole. Osadzona na piaskach. Pozbawiona zębów i pazurów. Taka nędza do oglądania, pokazowa, kliniczna, ujęta w system, bezpieczna jak zwierzęta w rezerwacie, zatruwająca swym jadem tylko samą siebie404.
307Szemplińska-Sobolewska opisuje obszar nieprzynoszący chluby ówczesnym władzom Warszawy, które nie potrafiły poradzić sobie z problemem bezrobocia i biedy, więc niejako wypchnęły go poza obręb metropolii. Annopol leży po praskiej stronie Wisły. W latach 1925-1933, pomiędzy ówczesnymi ulicami Inowłodzką, Marywilską i Gajową, magistrat zbudował kolonię, w której umieszczano bezrobotnych, bezdomnych i eksmitowanych. W roku 1933 było tu 110 drewnianych i murowanych domów-baraków z jednoizbowymi mieszkaniami, pozbawionymi elektryczności, gazu i kanalizacji. Na terenie kolonii funkcjonował jedynie wodociąg zbiorowy. Baraki zamieszkiwało wówczas około 9 tysięcy osób, a w 1938 roku – trzy tysiące więcej405. Kolonia nie była przedsięwzięciem charytatywnym, mieszkania, mimo fatalnych standardów, były płatne. Lekarka i działaczka społeczna Justyna Budzińska-Tylicka, zatrwożona stanem higieny na Annopolu, biła na alarm, krytykując władze samorządowe:
Jedenastotysięczne „miasto” bez lekarza, bez apteki, bez akuszerki, bez kąpieliska, bez pralni publicznej, z wadliwymi ustępami, z niedostateczną ilością wody, z przeludnionymi izbami, w których po dwie, trzy rodziny po kilka osób każda – oto twór magistrackiego Wydziału Opieki Społecznej (…)406.
308Elżbieta Szemplińska-Sobolewska również zwraca uwagę na ogromny tłok w annopolskich barakach, chorzy zarażają tu zdrowych gruźlicą, jaglicą, tyfusem. Krańcowym stadium ubóstwa, dla niewypłacalnych, jest tzw. rodzina, czyli miejsce, w którym – wbrew nazwie – zupełnie obcy sobie ludzie muszą gnieździć się razem na małej przestrzeni. Raz dziennie odbywa się „Marsz łachmanów i blaszanek”407, z puszkami po konserwach ze śródmiejskich śmietników, bo wydawana jest darmowa zupa z chlebem. Choć porcje przysługują tylko chorym i dzieciom, pożywia się nimi cały tłum. Nędza i głód zrównują wysiedlonych i zdają się likwidować ewentualne konflikty na tle narodowościowym. Żydowscy lokatorzy ubogiej lepianki twierdzą, że napis na ścianie: „Bij Żyda” wykonał ktoś spoza kolonii. „Co za – Polacy i Żydzi? «Annopolacy», o, jedna bida!”408 – mawiają okoliczne kobiety, co każe przypomnieć obserwacje Konopnickiej dotyczące „solidarności biedy” ponad wszelkimi podziałami. Historia dopisała jednak okrutną puentę: w czasie okupacji to właśnie z Annopola rekrutowało się wielu szmalcowników…
309Oko reporterki przemierzającej uliczki wśród baraków od razu przyciągają liczne koty, kanarki, a zwłaszcza psy, za które nikt nie płaci podatku i jeśli tylko zbytnio się oddalą, mogą trafić w ręce hycla. Zwierzę staje się w tekście figurą, którą Szemplińska-Sobolewska posługuje się wielokrotnie. Już w tytule nawiązuje do świata fauny, potem wykorzystuje cały arsenał określeń mogących sugerować stan zezwierzęcenia mieszkańców. Krzyk więc to skowyt, nędza jest „pozbawiona zębów i pazurów” i „bezpieczna jak zwierzęta w rezerwacie”, Annopol to „warszawski rezerwat nędzy, rojący się od pluskiew, wszy, karaluchów i dzieci”, tłum się roi, mieszkańcy wychodzą ze swoich nor, płacz dzieci miesza się ze skomleniem psów, zaś dziecięcy widzowie przyjezdnego teatrzyku to „małe szczury”, które „ruszają zbitym tabunem pod samą scenę” i śledzą pokaz okiem „bezlitośnie spostrzegawczego dzikusa”409. Dla autorki, którą poruszała krzywda każdego bezpańskiego kundelka, powyższe epitety i opisy nie mają w żadnej mierze wydźwięku negatywnego410. Podkreślają jedynie wspólnotę wszystkich istot cierpiących. Jak wyjaśnia Ewa Kraskowska:
Również w sposobie metaforyzowania, w porównaniach, wyobraźnia pisarki nie jest w stanie wyzwolić się z owej obsesyjnej miłości do braci mniejszych. Ludzie i rzeczy uderzająco często wyglądają u niej i zachowują się jak zwierzęta (…)411.
310W opisywaniu miejskiej nędzy za pomocą przyrodniczych metafor i porównań brzmi również echo tradycji naturalistycznej. Obraz skupiska ludzkiego na wzór stada gryzoni czy roju owadów był w literaturze o wielkim mieście jednym z popularniejszych. W podobnym tonie przedstawia Annopol – ostatnią stację na drodze bohatera jednego z opowiadań – Pola Gojawiczyńska:
(…) szli i szli, aż się ukazały żółte pagórki piasku, wydmy, najbiedniejsze mogiły usypane przez sam wiatr – to było już tu. Bródno, Annopol, umarli i żywi. (…) Mrowie dzieciaków zalegało piaszczyste drogi. Stali po środku (…), oglądając się na wielkie miasto, Warszawę, i patrząc przed siebie na wydmę Annopola. Wyglądało to jak odrzucona na bok kupka śmiecia – rojąca się od żywiołów ludzkich, nikomu już niepotrzebnych412.
311Szemplińska-Sobolewska wiele miejsca w swoim tekście poświęca dzieciom, które od urodzenia zmuszone są wegetować w slamsach. Szczegółowo opisuje, jak niedożywieni i byle jak odziani malcy wykazują typową w ich wieku ciekawość świata i na przedstawieniu objazdowego teatrzyku z wypiekami na twarzy chłoną i komentują każde słowo. Jedyny w reportażu pozytywny obrazek każe pomyśleć o tym, co oznacza nierówny start życiowy. Dzieci, które niczym nie różnią się od swoich rówieśników z lepszych dzielnic miasta, szanse na udaną przyszłość mają praktycznie żadne, mali „annopolacy” z góry skazani są na biedę i kontakty z przestępcami413. Witold Gombrowicz pisał o autorce:
I jeśli twórczość jej moglibyśmy nazwać proletariacką, to nie z powodu takiej czy innej ideologii, lecz ze względu na głęboką instynktowną wrogość do wyższego świata, że nie chce się uszlachetniać ponad możność, że światem jej są takie rzeczy, jak: krnąbrność uczucia, hardość ulicznika, skowyt psa, bunt i złość sługi, miłość wyrostka, nie zaś lilia, słowik, niebo, róża. Szemplińska reprezentuje świat niższy biologicznie, a więc niższy nawet od świata uświadomionego proletariusza, reprezentuje ona właściwie dziecko proletariusza i w imieniu tego dziecka występuje przeciw wyższemu światu414.
312Wierząca w komunizm Szemplińska-Sobolewska z zapałem broniła wszystkich pokrzywdzonych, słabszych, wykluczonych, tych, którzy z różnych przyczyn znaleźli się poza głównym nurtem życia stolicy. Reportaż o Annopolu doskonale pokazuje, kto należał do bohaterów, którym chciała poświęcać w literaturze uwagę: biedni, bezrobotni, Żydzi, starzy, chorzy, niepełnosprawni, dzieci, a także zwierzęta. Do tej grupy dodać można jeszcze kobiety. Wędrówka kończy się sceną, w której słychać krzyk ofiary przemocy domowej:
A wiatr na strzępy rozszarpuje kobiecy, słaby i zachrypły głos, zamienia go w skowyt, ludzki sens odbierając wołaniu, redukując je do końcowego „a…”, które staje się coraz bardziej przeciągłe, dzikie, straszne415.
313Bita kobieta właściwie nie istnieje jako osoba, pozostaje tylko ślad jej głosu, upodobniony do głosu zwierzęcia. Jest kimś, kto w stołecznym getcie nędzy stoi w hierarchii jeszcze niżej niż każdy z bytujących tam mężczyzn.
314Olga Soporowska-Wojtczak, analizując całokształt twórczości Szemplińskiej-Sobolewskiej, dochodzi do wniosku, iż:
(…) tworzyła jedną narrację – o świecie rządzonym przez silniejszych. Taki układ sił pisarka postrzegała zarówno w wymiarze globalnym (wyzysk ekonomiczny słabszych), jak i jednostkowym (w relacjach mężczyzna-kobieta, dorosły-dziecko, człowiek-zwierzę)416.
315Reportaż Annopol, rezerwat nędzy miał za zadanie wstrząsnąć sumieniami. Miejsce, do którego trafiła autorka, prezentowało się znacznie drastyczniej niż przedmieścia opisywane przez Helenę Boguszewską. Najbiedniejsi, niepokojący obcy w przestrzeni miejskiej, zostali zepchnięci na margines, by nie szpecić obrazu rozwijającej się metropolii. Annopol – teren, który im przypadł – to kres miasta, nie tylko dosłownie, ale i w przenośni, stanowił bowiem zaprzeczenie cywilizacji. Tysiące ludzi egzystujących w skrajnych warunkach były skazą na obrazie nowoczesności, a reportaż o nich – ironicznym komentarzem wobec urbanistycznych utopii, które opowiadały o miastach szczęśliwych, wygodnych, kroczących z duchem postępu.
Pomiędzy walką a mediacją
316Znane nowele, budzące spory reportaże, zapomniane obrazki – wszystkie utwory o Warszawie pióra kobiet składają się na pisaną tradycję miasta. Bardzo wiele z nich prezentuje specyficzny, fragmentaryczny obraz stolicy. Brak w nich upojenia tętniącą życiem metropolią, nowoczesnością, techniką. Jest za to zaangażowanie i rzeczowe studia obszarów krzywdy, miejskich marginesów. Elżbieta Rybicka wylicza zasługi literatury, która chciała być blisko realiów:
Literatura dokumentu społecznego występowała więc w roli przewodnika – po obcych i nieznanych obszarach przestrzeni społecznej miasta, pośrednika – pomiędzy „śródmieściem” a „przedmieściem”, rzecznika – występując w imieniu praw cierpiących oraz, wreszcie, w roli tłumacza – tworząc „wspólny język”. I nawet jeśli w tłumaczeniu zanika oryginał, pozostaje tłumaczenie, świadectwo spotkania417.
317Zauważmy, że wszystkie te działania mają cechy mediacji, a powszechnie uważa się, że jako mediatorki dobrze sprawdzają się kobiety. Można powiedzieć, że nie tyle są do tej roli stworzone, co odpowiednio przygotowane, gdyż od małego uczy się je empatii, współpracy i koncentrowania się na relacjach418. Nie oznacza to bynajmniej, że Warszawa w ich twórczości to przestrzeń zgody i spokoju. Nie próbowały wbrew prawdzie prezentować jej w różowych barwach. Starały się za to dostrzegać różne racje i rozumieć to, co znajduje się poza oficjalnym dyskursem, poza śródmieściem.
318Można też pokusić się o twierdzenie, iż zaangażowane autorki wykazywały predylekcję do tropienia i zgłębiania w mieście przestrzeni heterotopicznych, w rozumieniu Michela Foucaulta. Heterotopiami uczony nazywał kontr-miejsca, przestrzenie realnie istniejące, acz nietypowe, które wchodzą w relacje z innymi przestrzeniami, ale jednocześnie je kontestują, neutralizują, odwracają419. Wyróżniał między innymi heterotopie dewiacji – miejsca, gdzie umieszczane są jednostki, których zachowanie odbiega od przeciętnego czy też od wymaganej normy. Zaliczał do tej grupy heterotopii więzienia, szpitale psychiatryczne, sanatoria i – poniekąd – domy starców. Tego typu placówki, jak też „gorsze rewiry”, widziane przez pryzmat lepszych dzielnic, zarazem podważały ich porządek, więc dla krytycznie i reformatorsko nastawionych pisarek miały duży potencjał twórczy.
319Nasuwa się tu jednakże pytanie: po co właściwie pisarki (także pisarze) chodzą do dzielnic biedy? Czy kieruje nimi autentyczne współczucie dla cierpiących, czy tylko ciekawość? Czy pragną społecznych zmian, czy po prostu wypełniają swoje obowiązki i rozwijają literacką karierę, poszukując nowych tematów? Gojawiczyńska uważała, że nie wypada odwiedzać siedlisk nędzy w celu reporterskim, że jako materiał pisarski wolno wykorzystywać jedynie własne doświadczenia i spostrzeżenia. Dosadnie wyraziła dylematy moralne związane z pisaniem o pokrzywdzonych:
Ile razy czytam straszliwy reportaż o barakach na Żoliborzu, na Annopolu, wywiad z „Cyrku”, wizytę w Domu Zdrowia, nad tym się tylko zastanawiam: jak to się dzieje? (…) Jak tam idziesz, ty, pisarzu, ze swego skromnego, ale bezpiecznego domu, do tych, co mieszkają w norach, w piekle życia? (…) Czy jesteś już po śniadaniu? Jaki masz wtedy paltot, ciepły i dostatni, gdy stajesz przed nimi, w łachmanach? (…) Co im odpowiadasz, ty, człowiek oświecony, im, dotkniętym ciemnym, niepojętym nieszczęściem. (…) Jakiż to im lek radzisz, gdy obnażają przed tobą swe rany? Jaki jest efekt twej pracy, twej tam bytności? (…) każda paniusia zajmującą się dobroczynnością po stokroć większe zadanie spełnia: z jej chudej zupki, zebranej odzieży, wyprotegowanej służby, wywentowanych groszy, zawsze tam coś niecoś skapnie. Bardziej posilniejszego niż twoje współczucie, bardziej szybszego w działaniu i skutku niż twój reportaż literacki. (…) Jakże to – więc bierzesz honorarium?! (…) A może – awans? Po ile od wiersza? Po ile? Po ile?!420.
320Postawa Gojawiczyńskiej jest z pewnością uczciwa, ale skrajna, a jej surowość moralna nie sprzyja otwartości na drugiego człowieka. Inne pisarki, wzorem Konopnickiej, wizytowały więzienia, baraki, przytułki, rozmawiały ze skazanymi, bezrobotnymi, głodującymi. Myślę, że miały świadomość drażliwych kwestii, które porusza Gojawiczyńska, ale pragnęły udowodnić, że przychodząc z zewnątrz, nie trzeba być nieczułym lub okazującym niewiele wartą litość intruzem, że każdy gest wobec skrzywdzonych przez los, choć teoretycznie mniej wart niż ciepła zupa, jest kroplą, która drąży skałę – opinię publiczną. Dyskusyjne wydaje się czasem jedynie podejście Melcer: pisarka tak chciwie poszukiwała sensacji, zjawisk drastycznych i szokujących, tak ostro wyrażała krytyczne opinie, że czystość intencji może budzić wątpliwości. Ale nawet jej teksty stanowią wyjście poza swój świat, a każde takie wyjście pisarza/pisarki, a zarazem odbiorcy/odbiorczyni tekstu, jest wartościowe, bo bez poznania życia innych nie ma empatii i poparcia dla społecznych zmian.
321Zaangażowane teksty pisarek nie tylko uzupełniły tekstowy obraz Warszawy o charakterystyki „gorszych rewirów”, „niepięknych dzielnic”. Przyczyniły się też do innowacji w literaturze, zwłaszcza w dziedzinie reportażu. Jak pisze Zygmunt Ziątek:
Najistotniejszym osiągnięciem tej odmiany reportażu, którą można scharakteryzować przez dążenie do pokazania, „jak jest naprawdę”, stało się więc przede wszystkim dokumentowanie ciemnych rejonów społecznej rzeczywistości. W tych też rejonach działały (…) uprawiające reportaż pisarki, jak np. Wanda Melcer, Irena Krzywicka, Elżbieta Szemplińska. Niewątpliwą ich zasługą było nadanie owemu reportażowi rangi pisarstwa literackiego, wprowadzenie go do czołowych czasopism tamtych lat. W ten sposób dokonały niejako nobilitacji całego gatunku (…)421.
322A nobilitacja była gatunkowi potrzebna, gdyż w dwudziestoleciu nie był jeszcze w pełni uznany, a w prasie toczyły się na jego temat polemiki. Sedno tych dyskusji uchwyciła Wanda Melcer, zarazem ustawiając swoją twórczość poza teoretycznymi sporami:
(…) żyjemy wśród samych wykwintnisiów i pięknoduchów, których mierzi zapach surowego mięsa nawet pod postacią tatarskiego befsztyka z przyprawami. Nagle reportaż przestał wszystkich bawić, wszyscy mają go dość, to „zbyt prawdziwe, aby było dobre”, to w ogóle nie jest genre literacki, literatom nie wolno pisać reportaży a czytelnikom ich czytać. (…) jest mi zupełnie obojętne, czy to co piszę, zostanie nazwane reportażem, czy nie, i czy to hańba dla literata pisać w ten sposób, czy nie. Uważam, że pomimo moich kilku powieści czy wierszy mam zawsze prawo wypowiadać się w formie, jaką uznam za stosowną, na każdy temat, który mnie zainteresuje – i nie życzę sobie, żeby to prawo było mi kwestionowane422.
323Uznania reportażu jako gatunku literackiego świadomie domagała się natomiast Irena Krzywicka. Jej reportaże sądowe spotkały się z jednej strony z uznaniem, ale z drugiej z krytyką, dlatego z satysfakcją recenzowała zagraniczną prozę (między innymi André Gide’a), studiującą osobliwości świata zbrodni:
Oto orzeszek do zgryzienia dla naszych pociesznych wykwintniś i wykwintnisiów, którzy lamentują, że reportaże nie są „czystą” literaturą i że rozważanie spraw życiowych i społecznych nie jest godne pióra pisarza423.
324Reportaż pozwala chyba najgłębiej z wszystkich gatunków wniknąć w tkankę miasta, dotknąć bolesnych miejsc na mapie. To dlatego, że nie tylko opisuje konkretną dzielnicę, instytucję czy grupę osób, ale pozwala zanalizować dostrzeżone problemy w szerszej perspektywie, dotrzeć do ich przyczyn, wydobyć istotę. Zbigniew Mitzner dowodził, iż: „U podstaw rozwoju reportażu leży konflikt. Stąd jego dramatyczność. Reportażysta podchwytuje życie w starciach, w konfliktach, w walce”424. Dla dziennikarza, który był zwolennikiem teorii o lewicowym rodowodzie reportażu, tym konfliktem był konflikt klasowy. Ale dokonania pisarek pokazują, że źródłem konfliktu może być także dyskryminacja płciowa, oraz że często dochodzi do nakładania się obu form opresji. Niektóre z tekstów (Boguszewskiej, Gojawiczyńskiej, Szelburg-Zarembiny, Szemplińskiej-Sobolewskiej), pokazujące sytuację kobiet upośledzonych ekonomicznie, wyzyskiwanych bądź wyrugowanych z rynku pracy, mogą być zatem czytane zgodnie z intencjami feminizmu socjalistycznego: jako przyczynki do analizy współzależności uwarunkowań klasowych i płciowych425. Inne teksty (zwłaszcza Melcer i Krzywickiej) skupiają się natomiast na demaskowaniu i krytyce przesądów mieszczańskich, obyczajowych i religijnych, które nierzadko leżą u źródeł dyskryminacji ze względu na płeć.
325Na koniec rozważań chciałabym przytoczyć fragment tekstu, który w zamierzeniach miał być dowcipny, a jest raczej dowodem braku szacunku dla twórczości kobiet. Przy okazji zmusza jednak do zastanowienia się, co oznaczało w przedwojennej Warszawie bycie pisarką zaangażowaną. W listopadzie 1934 roku Janusz Minkiewicz w swojej rubryce felietonowej napisał:
Sabat czarownic – to określenie zbyt przesadne na wieczór autorek polskich, który odbył się w ubiegły piątek w salach wystawowych IPS-u. To była raczej rewia mody. (…) Reasumując wnioski z rewii mód należy stwierdzić, iż o ile toalety wspomnianych pań były bardzo różnorodne i urozmaicone, o tyle ich utwory nie różniły się od siebie niczym. Każda z pań czytała swe rozpaczliwe opowieści o nędzy, o proletariacie, o smrodzie w ubogich mieszczańskich mieszkaniach, o codziennych kłopotach, zmartwieniach paniuś z przedmieść. Zastanawiam się, czy nie zwrócić się czasem z apelem do mężów pań piszących, aby wywieźli je gdzieś na szerszy świat, żeby skierowali żonine obserwacje w inne strony, aby przewietrzyli stęchłe mieszkania, w których powstają ponure nowele i wiecznie takie same powieści426.
326W wieczorze wzięły udział między innymi Ewa Szelburg-Zarembina, Kazimiera Muszałówna i Herminia Naglerowa, a Minkiewicz odniósł się też do nieobecnych: Heleny Boguszewskiej oraz „Wandy Melcer-Rutkowskiej-Sztekkerowej, która częściej zmienia nazwisko niż tematy swych reportaży”427. Nie będę się zbytnio skupiać na mało wyszukanych antyfeministycznych chwytach (autorki – zdaniem felietonisty – możemy oceniać przez wygląd, ich teksty nie przedstawiają większej wartości, a ewentualna zmiana zainteresowań „pań piszących” leży w gestii ich mężów), ale spróbuję poważnie potraktować złośliwe docinki o typie literatury uprawianej przez kobiety428.
327Minkiewicz był w zasadzie apolityczny, a drukował w prasie wszelkich opcji od prawa do lewa, ale chyba nie jest bez znaczenia fakt, iż tekst ten ukazał się w dodatku do „ABC”, dziennika zbliżonego ideowo do endecji. Patriarchalny protekcjonalizm w stosunku do kobiet zdarza się niezależnie od poglądów, ale atak na zbyt częste pisanie o nędzy i proletariacie nadciąga zwykle z prawej strony. Dlaczego tak wiele autorek (a przecież i autorów) piszących wówczas o Warszawie zajmowało się podobną tematyką?
328W początkach lat 30. pauperyzacja spowodowana kryzysem była palącym problemem, który trudno było ignorować. W stolicy, mieście kontrastów śródmieścia i przedmieścia, być może nawet bardziej rzucała się w oczy. Dla wielu ludzi pióra, wychowanych według pozytywistycznych ideałów troski o wspólne dobro, a nierzadko i w socjalistycznym duchu sprawiedliwości społecznej, reagowanie na tę sytuację stało się moralnym obowiązkiem. Zawiedzione nadzieje i rosnący sprzeciw wobec działań rządów sanacji, awersja do nacjonalizmu i antysemityzmu narodowej prawicy oraz świadomość, że konieczne są rychłe zmiany na rzecz pokrzywdzonych, sprawiały, że znaczna część autorów i autorek pod względem światopoglądowym oscylowała ku lewicowości. Niektórzy już wcześniej, w pierwszym dziesięcioleciu niepodległości, podjęli decyzję skrajną i za jedyną ideologię, która przyniesie powszechny dobrobyt, uznali komunizm429. Tą drogą poszła Elżbieta Szemplińska-Sobolewska. Dla niej Warszawa była polem walki, i to walki klasowej, a konfliktem dającym impuls do pisania reportaży był konflikt klasowy. Ale nie trzeba było wyznawać marksizmu, ani w ogóle jednoznacznie opowiadać się politycznie, by w pracy pisarskiej realizować pewne postulaty lewicowe (na przykład równości), które wydawały się rozsądną propozycją ideową, etyczną, a także nowatorską pod względem twórczym430.
329Pisarki, które patrzyły na stolicę, uważały, że nie mogą lekceważyć biedy, głodu, bezrobocia, dyskryminacji. Małe formy: opowiadania, nowele, reportaże, felietony i obrazki były odpowiednie do podjęcia tych tematów, nie chodziło bowiem o stworzenie złożonej panoramy miasta-organizmu czy nawet miasta-potwora, ale o wskazanie na tym ciele ran (nie oznaczało to ucieczki od ogólniejszych pytań o przyczynę zła i od postulowania środków zaradczych). Teksty cechował swoisty antyurbanizm, nie zawsze była to niechęć do cywilizacji miejskiej przeciwstawianej naturze, częściej rozczarowanie społecznością ludzi, która nie zapewnia wszystkim swoim członkom godziwych warunków egzystencji.
330Pretensje do autorek, że nie pozostają obojętne na to, co dzieje się wokół nich, mają u Minkiewicza podtekst klasowy i płciowy. Wszak wykpione pisanie o „zmartwieniach paniuś z przedmieść [podkreślenie – M.B.-Z.]” to nic innego, jak wzbogacanie literatury o doświadczenia wykluczonych w miejskiej przestrzeni ze względu na klasę, status majątkowy i wreszcie płeć. Zauważmy, że pretensje kierowane są pod adresem pisarek-kobiet. Wprawdzie jest to wyłącznie ich wieczór literacki, ale przecież pisarze-mężczyźni również tworzyli w owym czasie „rozpaczliwe opowieści o nędzy”. Minkiewicz zdaje się sugerować, że kobietom nie do końca przystoi zajmowanie się pewnymi tematami. Widać w tym sprzeczność patriarchalnej ideologii, która nie może się zdecydować, czy woli kobiety w roli opiekunek poświęcających się dla bliźnich, czy istot dalekich od prozy życia, zdobiących otoczenie swym pięknym wyglądem.
331Gdy czyta się zjadliwy felieton satyryka, można również odnieść wrażenie, że nurt społecznego zaangażowania był jedynym, w jakim potrafiły się wypowiadać ówczesne polskie pisarki. Nie jest to prawda. Rozkwitała kobieca proza obyczajowa, psychologiczna. Jeśli zaś chodzi o krótkie formy prozatorskie, na polu satyry wyróżniała się Magdalena Samozwaniec, a zjawiskiem całkowicie odrębnym i oryginalnym był zbiór Marii Kuncewiczowej Dyliżans warszawski, o czym w rozdziale następnym.
Notes de bas de page
1 Z. Ziątek, Autentyzm rozpoznań społecznych [w:] Literatura polska 1918-1975, t. II (1933-1944), red. A. Brodzka i S. Żółkiewski, Warszawa 1993, s. 677, por.: Z. Ziątek, Literatura konkretu społecznego. Reportaż i tendencje dokumentarne w prozie polskiej 1932-1939, praca doktorska napisana pod kierunkiem A. Brodzkiej w IBL PAN, Warszawa 1984, mps nr 2592 IBL PAN.
2 E. Rybicka, Modernizowanie miasta. Zarys problematyki urbanistycznej w nowoczesnej literaturze polskiej, Kraków 2003, s. 262.
3 Tamże, s. 264.
4 Zob.: Z. Ziątek, Literatura faktu [w:] Reportaż. Wybór tekstów z teorii gatunku, wybór i opracowanie K. Wolny, Rzeszów 1992, s. 83-88.
5 Stosowane kryteria podziału to między innymi: tematyka, sposób ujęcia tematu i ukazania faktów, a także stosunek autora/autorki do omawianych spraw, zob.: K. Wolny, Kształtowanie się reportażu i jego systematyka [w:] Reportaż, dz. cyt., s. 125-142 oraz H.M. Małgowska, Gatunki reportażowo-dziennikarskie okresu dwudziestolecia. Próba typologii, [w:] tamże, s. 152-162.
6 Zob.: M. Szpakowska, „Wiadomości Literackie” prawie dla wszystkich, Warszawa 2012, rozdz. Sztuka reportażu, s. 164-226. Dla rozwoju kobiecego pisania spore znaczenie miał także tygodnik „Bluszcz”. Na jego łamach wiele autorek i dziennikarek publikowało swoje reportaże, korespondencje, relacje i listy. Pisywały tu między innymi: Maria Kuncewiczowa, Helena Boguszewska, Maria Dąbrowska, Pola Gojawiczyńska, Maria Czapska, Herminia Naglerowa, Stefania Podhorska-Okołów. Pismo prezentowało sprawy krajowe, ale przede wszystkim szczyciło się korespondencjami z zagranicy, w tym tak nietypowymi, jak relacja Tamary Mrozowiczówny z podróży po Europie motocyklem (1931). Wiele publikacji poświęcano zagranicznym ruchom feministycznym, donoszono, jak przebiega walka o prawa kobiet. W piśmie znalazły też swoje miejsce kobiece reportaże sportowe, dotyczące na przykład igrzysk olimpijskich – w tematyce tej specjalizowała się Kazimiera Muszałówna, zob.: J. Chwastyk-Kowalczyk, Reportaż w „Bluszczu” w okresie dwudziestolecia międzywojennego [w:] Reportaż w dwudziestoleciu międzywojennym, red. K. Stępnik i M. Piechota, Lublin 2004, s. 345-355.
7 K. Koźniewski, Reportaż z siedmiu i pół tysiąca dni [w:] 7599 dni Drugiej Rzeczypospolitej. Antologia reportażu międzywojennego, wybór i opracowanie E. Sabelanka i K. Koźniewski, Warszawa 1983, s. 6.
8 Tamże, s. 16.
9 Zob.: 7599 dni Drugiej Rzeczypospolitej, dz. cyt.; Polskie drogi. Wybór reportaży z lat międzywojennych, wybór J. Dąbrowski, Warszawa 1962; Wzdłuż dalekiego brzegu. Wybór reportaży z lat międzywojennych, wybór J. Gembicki i Z. Mitzner, Warszawa 1966. O sile kobiecego reportażu międzywojennego przypomina też największa polska antologia tekstów tego gatunku, zob.: 100/XX. Antologia polskiego reportażu XX wieku, t. I (1901-1965), red. M. Szczygieł, Wołowiec 2014. Procentowo najwięcej nazwisk kobiet-autorek znajdziemy w zbiorze Niepiękne dzielnice, poświęconym stolicy. Teksty dobrano tu według klucza ideologicznego: ukazują miasto ludzi z nizin społecznych, miasto ubogich, bezrobotnych i bezdomnych, a taki obraz ma stanowić przeciwwagę dla wspomnień z życia elit kulturalnych, zob.: Niepiękne dzielnice. Reportaże o międzywojennej Warszawie, wybór i opracowanie J. Dąbrowski i J. Koskowski, Warszawa 1964. Oprócz autorek, których twórczość omawiam w tej pracy, wśród reporterek podejmujących tematy warszawskie warto wymienić: Paulinę Zbar, Wandę Wasilewską, Gustawę Jarecką, Kazimierę Muszałównę, Zofię Goździejewską, Stanisławę Kuszelewską, Marię Knasterową (znaną jako Maria Morska, pseud. Mariusz Dawn), Mirosławę Parzyńską, Halinę Szyllerową, Wandę Borudzką,Wandę Grabińską i Ninę Berg.
10 Z. Ziątek, Wiek dokumentu. Inspiracje dokumentarne w polskiej prozie współczesnej, Warszawa 1999, s. 82-83.
11 K. Jakowska, Reportaż i literacka proza dwudziestolecia [w:] Reportaż w dwudziestoleciu międzywojennym, dz. cyt., s. 72-73. Święta kucharka, w której Melcer penetruje środowisko służących, zdaje się być wyjątkiem od tej reguły.
12 Cz. Niedzielski, O teoretycznoliterackich tradycjach prozy dokumentarnej (Podróż – Powieść – Reportaż), Toruń 1966, s. 171.
13 Zob.: P. Stasiński, Poetyka i pragmatyka felietonu, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1982, s. 5-17.
14 J.J. Lipski, Wstęp [w:] tegoż, Warszawscy „Pustelnicy” i „Bywalscy”, t. I, Felietoniści i kronikarze 1818-1899, Warszawa 1973, s. 13.
15 Zob.: B. Bobrowska, Twarze i maski. Kreacje autora i czytelnika wewnętrznego w kronikach Sienkiewicza, Prusa, Konopnickiej i Świętochowskiego [w:] Miasto słów. Studia z historii literatury i kultury drugiej połowy XIX wieku, red. E. Paczoska, Białystok 1990, s. 73-78 oraz B. Bobrowska, Konopnicka jako felietonistka [w:] Maria Konopnicka „Na skrzydłach pieśni….”. Głosy o życiu i pisarstwie w 150-lecie urodzin, Warszawa 1992, s. 14-22.
16 Są to: Eugenia Żmijewska, Halina Jelenkiewicz-Gądkowa, Stefania Podhorska-Okołów, Karolina Beylin, Maria Jadwiga Migowa, Jadwiga Kiewnarska (pseud. Well), Maria De Lavaux, Wanda Melcer, Wanda Miłaszewska (Sowa) oraz Magdalena Starzewska (Magdalena Samozwaniec), zob.: J.J. Lipski, Warszawscy „Pustelnicy” i „Bywalscy”, t. II, Felietoniści i kronikarze 1900-1939, Warszawa 1973.
17 A. Zawiszewska, Felieton feministyczny. Casus Ireny Krzywickiej [w:] Świat przez pryzmat ja, t. II, Studia i interpretacje, red. B. Gontarz i M. Krakowiak, Katowice 2006, s. 134.
18 Zob.: J.J. Lipski, Wstęp, dz. cyt., s. 12-15.
19 J. Bachórz, Poszukiwanie realizmu. Studium o polskich obrazkach prozą w okresie międzypowstaniowym 1831-1863, Gdańsk 1972, s. 87.
20 Tamże, s. 10.
21 Tamże, s. 68.
22 Zob.: B. Bobrowska, „Piórem rysopisa” – fizjologie warszawskie połowy wieku [w:] Mieszczaństwo i mieszczańskość w literaturze polskiej drugiej połowy XIX wieku, red. E. Ihnatowicz, Warszawa 2000, s. 27-45.
23 Zob.: P. Krakowowa, Obrazy i obrazki Warszawy, Warszawa 1848.
24 Zob.: S. Tomaszewski, Postaci miejskich plebejuszy w szkicach fizjologicznych i obrazkach okresu międzypowstaniowego, „Prace Polonistyczne” 1989, seria XLV, s. 63-86.
25 Grażyna Borkowska uważa, że pisarka od czasu wyjazdu żyła według własnego planu, który polegał przede wszystkim na tym, by przeżywać, patrzeć i pisać, realizując w ten sposób pragnienie wolności, zob.: G. Borkowska, Cudzoziemki. Studia o polskiej prozie kobiecej, Warszawa 1996, s. 158-160, por.: G. Borkowska, Ruchliwa fala (Maria Konopnicka i kwestia kobieca) [w:] Maria Konopnicka „Na skrzydłach pieśni….”, dz. cyt., s. 7-13.
26 Związek Dulębianki i Konopnickiej, który trwał przez ostatnie dwadzieścia lat życia tej ostatniej, dziś jest rozpatrywany w kategoriach nieheteronormatywności. Na pytanie, czy można nazywać go lesbijskim, Krzysztof Tomasik odpowiada: „(…) co miałoby wynikać z tego, że Dulębianki i Konopnickiej nie łączyła relacja erotyczna? Nie zmienia to faktu, że właśnie kobietę wybrała autorka Imaginy na towarzyszkę swojego życia, a można chyba mówić o związku w przypadku osób, które razem mieszkają i podróżują. Związku, który trwał dłużej niż jej oficjalne małżeństwo (…)”, K. Tomasik, Pod maską Matki Polki [w:] tegoż, Homobiografie. Pisarki i pisarze polscy XIX i XX wieku, Warszawa 2008, s. 21.
27 M. Konopnicka, Listy do Ignacego Wasiłowskiego, opracował, wstępem i przypisami opatrzył J. Nowak, Warszawa 2005, s. 79. List z 21 kwietnia 1881 roku.
28 Zob.: S. Fita, Z domu niewoli. Kilka kart z działalności Marii Konopnickiej w Warszawie 1878-1890 [w:] Maria Konopnicka. Nowe studia i szkice, red. J.Z. Białek i T. Budrewicz, Kraków 1995, s. 7-17. O miejscach w stolicy związanych z osobą pisarki zob.: M. Warneńska, Śladami Konopnickiej, Warszawa 1969, s. 35-44.
29 A. Brodzka, Kobieta pisząca – Warszawa, lata 70.-80. XIX wieku (glosa do tematu) [w:] Kobiety w literaturze, materiały z II Międzyuczelnianej Sesji Studentów i Naukowców z cyklu Świat jeden, ale nie jednolity, Bydgoszcz, 3-5 listopada 1998 roku, red. i wstęp L. Wiśniewska, Bydgoszcz 1999, s. 55-56.
30 Warto w tym miejscu sprostować stereotypy dotyczące przestępczości kobiet. Elżbieta Kaczyńska zwraca uwagę na fakt, iż – wbrew obiegowym sądom – w miarę uaktywniania się kobiet poza domem wcale nie wzrosła ich przestępczość. Liczba kobiet wśród podsądnych i skazanych wzrastała wprawdzie w pierwszej połowie XIX wieku oraz w latach 60. i 70., ale potem zaczęła wyraźnie spadać. I tak, udział kobiet wśród skazanych w warszawskim okręgu sądowym wynosił w 1878 roku 25%, a w 1898 – 18%, zob.: E. Kaczyńska, Człowiek przed sądem. Społeczne aspekty przestępczości w Królestwie Polskim (1815-1914), Warszawa 1994, s. 289-291.
31 O odwiedzaniu przez poetkę więzień zob.: D. Wawrzykowska-Wierciochowa, Nieznana karta działalności Marii Konopnickiej, Warszawa 1967, s. 24-29.
32 Szkice Za kratą publikował „Świt” w 1886 roku, następnie weszły do tomu Ludzie i rzeczy (1898), Obrazki więzienne drukował „Kraj” w 1888 roku, potem znalazły się w tomie Nowele (1897), Pod prawem ukazało się w „Głosie” na przełomie 1886 i 1887 roku, a w wydaniu książkowym w tomie Cztery nowele (1888).
33 M. Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, przeł. i posłowiem opatrzył T. Komendant, Warszawa 1993, s. 137-138.
34 W latach 1835-1935 w budynku Arsenału przy Długiej 52 działało więzienie karne, zwane od lat 70. XIX wieku Warszawskim Więzieniem Głównym. Nowocześniejszą placówką dla więźniów karnych, a po powstaniu styczniowym także politycznych, był Pawiak, wybudowany w latach 1830-1835 według planów Henryka Marconiego między Dzielną a Pawią, i otoczony sześciometrowym murem z wieżami strażniczymi. Budynek Pawiaka dla kobiet nazywano Serbią, od szpitala wojskowego mieszczącego się tam podczas wojny rosyjsko-tureckiej z lat 1877-1878, zwanej wojną serbską. W 1881 roku więźniarki przeniesiono do kobiecego więzienia przy Złotej. Więźniów politycznych osadzano w latach 1835-1915 w X Pawilonie Cytadeli. Zatrzymanych przez policję do dyspozycji sędziów śledczych trzymano w więzieniu śledczym w gmachu ratusza, rozbudowanym na ten cel od strony Daniłowiczowskiej, zob.: Encyklopedia Warszawy, red. B. Petrozolin-Skowrońska, Warszawa 1994, hasła: „Więzienia”, s. 951; „Więzienie śledcze w Ratuszu”, s. 952; „Arsenał”, s. 35; „Pawiak”, s. 623-624.
35 M. Konopnicka, Za kratą [w:] tejże, Pisma zebrane, red. A. Brodzka, Nowele, t. IV, Ludzie i rzeczy. Na normandzkim brzegu oraz inne opowiadania, Warszawa 1976, s. 91.
36 Tamże, s. 82.
37 O publikacjach autorki w „Świcie” oraz o jej pracy na stanowisku redaktorki tego tygodnika zob.: M. Zawialska, „Świt” Marii Konopnickiej. Zarys monograficzny tygodnika dla kobiet, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1978.
38 Zob.: M. Foucault, dz. cyt., s. 247, 272 oraz 359 i następne.
39 Zob.: J. Sztachelska, „Reporteryje” i reportaże. Dokumentarne tradycje polskiej prozy w 2 poł. XIX i na początku XX wieku (Prus – Konopnicka – Dygasiński – Reymont), Białystok 1997. Tej książce zawdzięczam także pomysł czytania Konopnickiej przez odniesienia do Foucaulta.
40 Kobiety stanowiły wśród uwięzionych zdecydowaną mniejszość. W drugiej połowie XIX wieku w Warszawskim Więzieniu Głównym w Arsenale przebywało średnio około 600 mężczyzn i 150 kobiet, a w więzieniu śledczym około 160 mężczyzn i 40 kobiet, zob.: E. Kaczyńska, Ludzie ukarani. Więzienia i system kar w Królestwie Polskim 1815-1914, Warszawa 1989, s. 378. Tam także sporo informacji o warunkach w ówczesnych zakładach karnych oraz o społeczności więźniów i nadzorców.
41 J. Sztachelska, dz. cyt., s. 70-71.
42 M. Konopnicka, Za kratą, dz. cyt., s. 81.
43 Odwołuję się tu do badań Bożeny Karwowskiej, która – wykorzystując kategorie stosowane w ramach czarnego feminizmu – ciekawie omawia zagadnienia ciała, ubrania i płci (gender) w prozie lagrowej, zob.: B. Karwowska, Ciało. Seksualność. Obozy zagłady, Kraków 2009, s. 55-56, 67-68 i 77-78.
44 M. Konopnicka, Za kratą, dz. cyt., s. 85.
45 Głośne były wówczas w Warszawie procesy fabrykantek aniołków. Przykładowo opisywana w Za kratą więźniarka, wzruszona czytanym przez poetkę wierszem Lenartowicza, to Marianna Szymczakowa, skazana za wielokrotne dzieciobójstwo. Współpracowała ona z akuszerką i zabierała od niej „na garnuszek” dzieci położnic, które chciały zarabiać jako mamki i dlatego oddawały własne niemowlęta. Ten proceder był w Warszawie rozpowszechniony, bo praca mamki cieszyła się zainteresowaniem. Dzieci brane „na wykarmienie” żyły w strasznych warunkach, najczęściej umierały z głodu, a „opiekunki” starały się na różne sposoby pozbyć ich zwłok. O Szymczakowej i innych stołecznych fabrykantkach aniołków zob.: S. Milewski, Ciemne sprawy dawnych warszawiaków, Warszawa 1982, s. 120-160 oraz S. Milewski, Konopnicka wśród więźniów, „Prawo i Życie” 1985, nr 41.
46 A. Brodzka, Maria Konopnicka, Warszawa 1975, s. 141. W opisach uwięzionych Konopnicka nie była jednak zupełnie wolna od ujęć schematycznych, inspirowała się na przykład modnym wówczas lombrozjanizmem, o czym świadczą jej notatki pozostałe w rękopisach (między innymi Znaki zbrodniczej fizjonomii), zob.: T. Budrewicz, Fizjonomie więźniów w obrazkach więziennych Konopnickiej [w:] Ludzie – Rzeczy – Obrazy. Studia i szkice o epoce Marii Konopnickiej, red. T. Budrewicz i Z. Fałtynowicz, Suwałki 2004, s. 59-76.
47 M. Konopnicka, Za kratą, dz. cyt., s. 73.
48 M. Konopnicka, Obrazki więzienne [w:] tejże, Nowele, t. II, oprac. A. Brodzka, Warszawa 1967, s. 235.
49 W owym czasie (w drugiej połowie XIX wieku) w słynnym paryskim szpitalu Salpêtrière badania nad histeryczkami prowadził Jean-Martin Charcot, wyróżniając takie właśnie elementy histerycznych ataków, zob.: E. Trillat, Historia histerii, przeł. Z. Podgórska-Klawe i E. Jamrozik, Wrocław-Warszawa-Kraków 1993, s. 119.
50 Jak precyzuje Barbara Smoleń, topos ten „symbolizuje to, co w kobiecie stłumione, nie znajdujące wyrazu, nienazwane. (…) wszystkie ukryte pragnienia, pożądania, tęsknoty i marzenia, które wskutek patriarchalnej opresji kobiety, zmuszanej do nieustannego wyrzekania się jakiejś części swojej osobowości, nie mają szans na realizację”, B. Smoleń, Wariat na strychu, „Katedra” 2001, nr 4. Figurę „wariatki na strychu” opisały Sandra M. Gilbert i Susan Gubar. Badaczki odwołały się do postaci Berthy Mason z powieści Charlotte Brontë Dziwne losy Jane Eyre (1847), uwięzionej na strychu żony pana Rochestera, zob.: S.M. Gilbert i S. Gubar, The Madwoman in the Attic: The Woman Writer and the Nineteenth-Century Literary Imagination, Yale University Press, New Haven and London 1980, s. 336-371. Bertha Mason wykazuje wiele zbieżności z Dziką. Też zachowuje się gwałtownie i histerycznie (krzyki, obłąkany śmiech) i też jest obca (jako córka Kreolki pochodzi z Indii Zachodnich).
51 Zob.: L. Magnone, Maria Konopnicka. Lustra i symptomy, Gdańsk 2011, s. 187-190.
52 Tamże, s. 185.
53 L. Belmont, Marya Konopnicka jako nowelistka [w:] Hołd Maryi Konopnickiej, Kraków 1902, s. 44.
54 J. Sztachelska, dz. cyt., s. 80.
55 B.K. Obsulewicz-Niewińska, „Nieobałamucona” wrażliwość. Pisarze okresu pozytywizmu o filantropii i miłosierdziu, Lublin 2008, s. 255.
56 M. Konopnicka, Pod prawem [w:] tejże, Nowele, dz. cyt., t. I, s. 19.
57 Tamże, s. 146-147.
58 Zob.: S. Milewski, Ciemne sprawy…, dz. cyt., s. 484-489.
59 Zob.: S. Milewski, Intymne życie niegdysiejszej Warszawy, Warszawa 2008, s. 185-203.
60 Już przed stu laty Leo Belmont docenił, że Konopnicka nie cofa się przed tym tematem: „Pamiętajmy, że w naszej pruderyjnej literaturze, której brakowało odwagi Dostojewskiego, Tołstoja, Garszyna – tych, którzy stworzyli wielkie bólem postacie prostytutek, Soni, Katarzyny, Nataszy – ona pierwsza, kobieta, natchniona poetka, nie zawahała się uchylić nisko nad tą kałużą, którą elegancja literacka omijała z milczącym oburzeniem i uronić w nią wielką łzę, drogocenniejszą od pereł”, L. Belmont, dz. cyt., s. 46-47.
61 M. Konopnicka, Pod prawem, dz. cyt., s. 99.
62 Zob.: T. Budrewicz, dz. cyt., s. 72. Beata K. Obsulewicz-Niewińska zauważa, że opisy prostytutek u Konopnickiej zawierają zazwyczaj „drastyczne obrazy sprofanowanej cielesności”: zdeformowane ciała, wyniszczone głodem, orgiami, alkoholem, chorobami wenerycznymi. Badaczka podkreśla natomiast, iż – w opinii pozytywistów – „zniszczenie moralne” prostytutek, które zaczęto już traktować jako ofiary społecznych zaniedbań, nie było definitywne i nieodwracalne, wierzyli oni, że są to istoty, których tryb życia zagłuszył, ale nie unicestwił pragnienia prawości, zob.: B.K. Obsulewicz-Niewińska, dz. cyt., s. 261 i 263.
63 M. Konopnicka, Improwizacja miłosierdzia, „Świt” 1887, nr 2 (146). Ponieważ „Świt” miał podwójną numerację, polską i rosyjską, bywa, że artykuł Konopnickiej, opublikowany w dwóch częściach w dwóch kolejnych numerach, funkcjonuje w zapisach bibliograficznych pod różnymi datami: „Świt” r. IV, t. VI, nr 1 (145) 4.01.1887 lub 23.12.1886 oraz nr 2 (146) 11.01.1887 lub 30.12.1886.
64 M. Konopnicka, Improwizacja…, dz. cyt., nr 2 (146).
65 Zob.: S. Milewski, Intymne życie…, dz. cyt., rozdz. Zawód: żebrak, s. 227-241.
66 B. Prus, Kroniki, t. IX, oprac. Z. Szweykowski, Warszawa 1960, s. 266-267, prwdr.: „Kurier Warszawski” 1886, nr 322.
67 Informacje o działaniach policji czerpię z przypisów do Kronik Prusa, w których cytowane są ówczesne notatki z „Kuriera Warszawskiego”, zob.: B. Prus, dz. cyt., s. 532-533.
68 M. Konopnicka, Improwizacja…, dz. cyt., nr 2 (146).
69 B.K. Obsulewicz-Niewińska, dz. cyt., s. 147.
70 M. Konopnicka, Improwizacja…, dz. cyt., nr 2 (146).
71 Tamże.
72 Tamże.
73 Wiersz ten autorka po raz pierwszy umieściła w liście do Teofila Lenartowicza z 31 stycznia 1889 roku, wraz z gorzkimi wyrzutami pod adresem stołecznej socjety: „A tu zwierzchnia pleśń warszawska szumi i hucznie się bawi”, M. Konopnicka, Korespondencja, t. I, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1971, s. 101.
74 Zob.: B. Bobrowska, Elementy naturalizmu w „Obrazkach” Marii Konopnickiej [w:] Problemy literatury polskiej okresu pozytywizmu, seria 3, red. E. Jankowski i J. Kulczycka-Saloni, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1984, s. 130-132.
75 E. Paczoska, „Lalka” czyli rozpad świata, Warszawa 2008, s. 35.
76 De facto, warszawskie realia obecne są również w nowelach Banasiowa (dramat starej kobiety) i Mendel Gdański (dramat prześladowanych Żydów), których akcję, ze względu na cenzurę, autorka przeniosła poza granice Królestwa Polskiego. Wyjątkiem w gronie bohaterów wykluczonych jest właścicielka kamienicy na Starym Mieście z Mojej cioteczki, choć też żyje ona na marginesie jako stara panna. Dokładny przegląd twórczości Konopnickiej związanej z Warszawą zob.: S. Fita, Maria Konopnicka [w:] Warszawa pozytywistów, red. J. Kulczycka-Saloni i E. Ihnatowicz, Warszawa 1992, s. 66-77.
77 Konopnicka niezwykle odważnie pisze o negatywnych uczuciach między matką i córką, co poniekąd można łączyć z jej osobistymi przeżyciami z Heleną i Laurą. Drastyczność fabuły (córka, która wypiera się własnej matki) sprawia, że nowelę tę można by postawić obok opowiadań współczesnej francuskiej pisarki Claire Castillon, która eksploruje najmroczniejsze obszary relacji matka-córka, zob.: C. Castillon, Insekt, przeł. H. Igalson-Tygielska, Warszawa 2009. Utworem współczesnym Pannie Florentynie, który dotykał bolesnych aspektów związku najbliższych sobie kobiet, była Jędza Orzeszkowej (1891).
78 Przypomnijmy tu opis Powiśla z Lalki i przerażenie Wokulskiego, który zapuścił się w ten „chory, dziki kąt”, B. Prus, Lalka, Warszawa 1949, t. I, s. 108.
79 M. Konopnicka, Panna Florentyna [w:] tejże, Nowele, dz. cyt., t. II, s. 13-14, prwdr.: „Kraj” 1894, wydanie książkowe: Nowele (1897).
80 W sferze publicznej miasta Florentyna nieustannie udaje kogoś, kim nie jest, i wciąż towarzyszy jej lęk, że jakaś wypowiedź, strój lub nieodpowiednia znajomość zdradzą jej sekret ubóstwa. Ewa Ihnatowicz zwraca uwagę, jak bohaterka „gra” za pomocą nakryć głowy: nosi sfatygowany kapelusz (udaje damę) lub czepek (udaje wdowę), matce zaś nakazuje zakładać wdowi czepek, a nie chustkę – znak kobiety z gminu, zob.: E. Ihnatowicz, Portrety znajomych Marii Konopnickiej [w:] Ludzie – Rzeczy – Obrazy, dz. cyt., s. 53-55.
81 Zob.: L. Magnone, dz. cyt., s. 141.
82 Taką interpretację więzi bohaterek, przypominającej związek matki i córki z Pianistki Elfriede Jelinek (1983), proponuje Klara Naszkowska, zob.: K. Naszkowska, Matka – córka – (ojciec), czyli co łączy Erikę Kohut i Florentynę Brońską, http://www.lacan.pl/spip.php?article31. Zarówno Magnone, jak i Naszkowska, wskazują na ścisły związek noweli Panna Florentyna z jednym z tekstów Luce Irigaray, dotyczącym relacji matka-córka, por.: L. Irigaray, I jedna nie ruszy bez drugiej, przeł. A. Araszkiewicz, „Teksty Drugie” 2000, nr 6.
83 M. Konopnicka, Panna Florentyna, dz. cyt., s. 40.
84 B.K. Obsulewicz-Niewińska, dz. cyt., s. 104-105.
85 Jest to wstręt w ujęciu Julii Kristevej, Barbara jako upostaciowanie tego, co nie do zaakceptowania w matce, jest abiektalna, zob.: J. Kristeva, Potęga obrzydzenia. Esej o wstręcie, przeł. M. Falski, Kraków 2007. Podobne obrzydzenie wobec matczynego ciała (choć z innych powodów) odczuwa bohaterka współczesnego tekstu Bożeny Umińskiej (Keff), zob.: B. Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, Kraków 2008.
86 Wyjątkowo odrażająca jest postać Ślepietuchy z powieści Józefa Symeona Boguckiego Klementyna, czyli życie sieroty (1845). Ślepietucha sypia w katakumbach cmentarza na Powązkach. Jest zawodową żebraczką. Nakłuwa szpilką ukradzione dziecko, by płakało i budziło litość, a ostatecznie wrzuca je do wiślanego kanału na pożarcie szczurom. Wiele mówiący jest tytuł (Tajemnice Warszawy, czyli wszeteczna żebraczka), który nadali zamieszczonemu fragmentowi powieści, redaktorzy tomu Umarli… Znajomi… Kochani… Powązki 1790-1990 w poezji i prozie, wybór i opracowanie tekstów B. Olszewska, H. Szwankowska i J. Waldorff, Warszawa 1990, s. 46-54.
87 Zob.: D.E. Nord, Walking the Victorian Streets. Women, Representation and the City, Cornell University Press, London-Ithaca 1995, s. 12.
88 Stosunek pisarki do rewolucyjnych wydarzeń omawiają: A. Brodzka, Rok 1905 w twórczości Marii Konopnickiej, „Pamiętnik Literacki” 1955, z. 3; T. Czapczyński, Rok 1905 a twórczość Marii Konopnickiej, „Przegląd Nauk Historycznych i Społecznych”, t. VI, rocznik 1955, Łódź 1956, s. 252-264; A. Tyszka, Pozytywiści wobec rewolucji 1905-1907. Szkic z dziejów świadomości polskiej [w:] Rewolucja lat 1905-1907. Literatura – Publicystyka – Ikonografia, red. K. Stępnik i M. Gabryś, Lublin 2005, zwłaszcza s. 20 oraz M. Napiórkowska, Rok 1905 w twórczości Marii Konopnickiej [w:] Elementy społeczno-narodowe w rewolucji 1905 r., red. J.R. Budziński i T. Matuszak, Piotrków Trybunalski 2006, s. 85-96.
89 M. Konopnicka, Listy do synów i córek, opracowała, wstępem i przypisami opatrzyła L. Magnone, Warszawa 2010, s. 781. List nr 547 z 14 lutego 1906 roku (Warszawa) do Zofii Mickiewiczowej.
90 Fragmenty rękopisu zob.: Trzynaście kartek zapisanych przez Marię Konopnicką podczas odwiedzin warszawskiej nędzy i wędrówek po więzieniach, „Express Wieczorny” 1-2.05.1960, nr 105. Obszerne cytaty również w: A. Brodzka, Maria Konopnicka, dz. cyt., s. 262-268; A. Brodzka, O nowelach Marii Konopnickiej, Warszawa 1958, s. 341-348 oraz M. Szypowska, Konopnicka, jakiej nie znamy, Warszawa 1963, s. 543-545. Rękopis znajduje się w Muzeum Narodowym w Krakowie, sygnatura 112065.
91 Cyt. za: Trzynaście kartek…, dz. cyt.
92 Zob.: A. Brodzka, Maria Konopnicka, dz. cyt., s. 262.
93 Cyt. za: tamże, s. 264-265.
94 / Cyt. za: tamże, s. 265.
95 M. Konopnicka, Żydóweczka [w:] tejże, Nowele, dz. cyt., t. II, s. 566, prwdr.: „Krytyka” 1908, wydanie książkowe: Wybór pism, Warszawa 1954.
96 Tamże.
97 A. Brodzka, Maria Konopnicka, dz. cyt., s. 270.
98 Zbieranie bielizny na opatrunki łączy się z tradycyjnymi kobiecymi zajęciami: staraniem o ubiór i opatrywaniem ran. Żydóweczka mówi wiele o modelu uczestnictwa polskich kobiet w historii. Danuta Dąbrowska dowodzi, że od czasów zaborów, aż po stan wojenny dla kobiet zarezerwowane były role łączniczki i sanitariuszki (role niezagrażające kobiecości). Wskazuje też, że motywem działalności kobiet raczej nie bywały własne aspiracje czy chęć uczestniczenia w wielkiej historii, ale potrzeba serca i poczucie moralnego obowiązku, zaś częstym zjawiskiem były wyrzuty sumienia odczuwane wobec bliskich porzuconych na rzecz sprawy, zob.: D. Dąbrowska, Udomowiony świat. O kobiecym doświadczaniu historii, Szczecin 2004, s. 39, 45-47, 77-86 oraz 136-137. Zauważmy, że Maria Konopnicka, odwiedzająca więźniów w Cytadeli i nosząca im paczki z bielizną, herbatą i cukrem, także podjęła tradycyjną rolę kobiety w historii. Nie znaczy to, iż kobiety nie wykonywały innych zadań; można tu wskazać uczestniczki zamachu bombowego na warszawskiego generała gubernatora Gieorgija Skałona z sierpnia 1906 roku: Wandę Krahelską, Zofię Owczarkównę i Albertynę Helbertównę z Organizacji Bojowej PPS, zob.: H. Kiepurska, Warszawa 1905-1907, Warszawa 1991, s. 212-214.
99 Rewolucja 1905, a potem pierwsza wojna światowa, obecne są w tekstach wielu autorek tamtego okresu, zob.: G. Borkowska, Cudzoziemki, dz. cyt., s. 222-227. Badaczka zauważa, że pisarki często podejmują kwestię kobiecej aktywności na polu patriotycznym, szukają analogii pomiędzy życiem a wojną bądź kobietą a wojną.
100 Z tego powodu Żydóweczka legła u podstaw sporu między Konopnicką a Orzeszkową, która miała wydrukować tekst w „Kurierze Litewskim”. Sugerowała autorce, by akcję przenieść w przeszłość, gdyż żydowski Bund, związany z Socjaldemokratyczną Partią Robotniczą Rosji, postrzegany był jako obcy. Konopnicka tłumaczyła, że dla niej istotny był motyw psychologiczny, zmian nie zaakceptowała i wysłała tekst gdzie indziej, zob.: M. Konopnicka, Korespondencja, t. II (Konopnicka – Orzeszkowa 1879-1910), oprac. E. Jankowski, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1972, s. 161-163, zob. też: A. Brodzka, Maria Konopnicka, dz. cyt., s. 270-272.
101 B. Umińska, Postać z cieniem. Portrety Żydówek w polskiej literaturze od końca XIX wieku do 1939 roku, Warszawa 2001, s. 177. Tamże ciekawe porównanie nowelki z Boruchem Andrzeja Niemojewskiego (1907), gdzie ukazany został żydowski rewolucjonista płci męskiej. Postać zaangażowanej działaczki rewolucji 1905 pojawi się w literaturze dwudziestolecia międzywojennego u Janiny Surynowej-Wyczółkowskiej, w – skądinąd dość stereotypowym – zbiorze kobiecych portretów pod tytułem Warszawianki (1934). Helena, bohaterka opowiadania Konspiratorka (rok 1905), jest chudą, noszącą szare stroje panną, która nie umie się ładnie uczesać ani ubrać. Chodzi na odczyty i dyskusje, przenosi „bibułę”, przygotowuje strajki, uświadamia młodzież i robotników, ku zgrozie własnych rodziców, którzy doceniają ją dopiero wtedy, gdy zostaje uwięziona na Pawiaku.
102 B. Singer (Regnis), Moje Nalewki, Warszawa 1959, s. 107. Otczestwo Gedaliewna pochodzi od tytułowego bohatera utworu Elizy Orzeszkowej Gedali, opublikowanego w zbiorze o tematyce żydowskiej Z jednego strumienia. Szesnaście nowel przez dziesięciu autorów (1905) z przedmową tejże autorki.
103 M. Konopnicka, Żydóweczka, dz. cyt., s. 566.
104 Na postawę autorki oraz niektórych bohaterek jej nowel, warto spojrzeć przez pryzmat współczesnej feministycznej etyki troski, konkurencyjnej wobec męskiej etyki sprawiedliwości. Bierze ona pod uwagę dobro jednostki, eliminację konkretnego zła, kontekst i relację, bardziej niż przestrzeganie sztywnych zasad. Etyka troski wiąże się z otwarciem na problemy innych. Konopnicka realizowała ten model w życiu i w twórczości. Otwarcie na problemy różnych kobiet uważam za jej zaangażowanie w kwestię kobiecą, przejawiające się nie przez głoszenie emancypacyjnych haseł, a właśnie poprzez troskę. Więcej na ten temat piszę w tekście: M. Büthner-Zawadzka, Troska jako zaangażowanie. Kwestia kobieca w wybranych nowelach Marii Konopnickiej [w:] Literatura zaangażowana – koncepcje, programy, realizacje. Czy potrzebna nowa definicja?, red. E. Ziętek-Maciejczyk i P. Cieliczko, Warszawa 2006, s. 81-92.
105 A. Mocyk, Chłopięta „spodziwne” i inni? Nowelistyka Konopnickiej wobec odmienności [w:] Czytanie Konopnickiej, red. O. Płaszczewska, posłowiem opatrzył M. Stala, Kraków 2011, s. 120.
106 We wspomnianych fragmentach właściwie nie ma obrazu stolicy, są jedynie doświadczenia: najpierw przeżywającej rozterki religijne pensjonarki, potem aktywnej, młodej, wykształconej na zagranicznych studiach kobiety (działalność społeczna i konspiracyjna, współpraca z czasopismami spółdzielczymi, odczyty, narady oraz kawiarnie). Pokój, który wynajmuje, jest mały i ciasny, ale drzewo pod oknem, na którym raz usiadła wilga, w oczach bohaterki dodaje mu poetyczności: „Mieszkanie to nie odpowiadało wcale upodobaniom Agnieszki, ale pasowało nieźle do jej obecnego życia. Zaś akacjowa zieleń w oknie stanowiła źródło przeżyć «z innego wymiaru», jak się Agnieszka wyrażała”, M. Dąbrowska, Noce i dnie, t. III, Warszawa 1997, s. 315. Agnieszka jest zatem (obok na przykład mieszkanek Nowolipek) w gronie bohaterek, które czują się ściśle związane z drzewami pod oknem, szukają w wielkim mieście kontaktu z przyrodą, bo jest ona dla nich źródłem radości, a nawet duchowości.
107 M. Dąbrowska, Warszawa mojej młodości [w:] tejże, Z drogi do Warszawy, Warszawa 1979, s. 36-38.
108 Tamże, s. 44.
109 Idea spółdzielczości była jej prawdziwą pasją, tej tematyce zdecydowała się poświęcić tekst w przewodniku warszawskim przygotowanym przez grono pisarek i pisarzy, zob.: M. Dąbrowska, Spółdzielczość w Warszawie [w:] Jesteśmy w Warszawie. Przewodnik literacki po stolicy, praca zbiorowa, staraniem Związku Zawodowego Literatów Polskich, Warszawa 1938, s. 159-165.
110 Prwdr.: „Spólnota” 1925, nr 29 (podpis: MD), wydanie książkowe: Opowiadania (1967). „Spólnota” była tygodnikiem spożywców, wydawanym od 1921 roku przez Związek Polskich Stowarzyszeń Spożywców, który po połączeniu z innymi związkami przekształcił się w „Społem”. Drukowali w nim między innymi Konstanty Ildefons Gałczyński oraz Edward Szymański, poeta robotniczej Woli. Maria Dąbrowska zamieściła w „Spólnocie” wiele tekstów propagujących spółdzielczość.
111 Napomknięcie to wskazuje, iż opowiadanie może być zapisem autentycznego spotkania, gdyż osoba Frani pojawia się w Dziennikach. Pod datą 21 października 1919 roku autorka zapisuje: „Moja służąca Frania 1 października przyjęta, miła i posiadająca mnóstwo zalet, jest chora, gorączkuje, obawiam się, czy nie ma gruźlicy”, M. Dąbrowska, Dzienniki (1914-1925), t. I, wybór, wstęp i przypisy T. Drewnowski, Warszawa 1998, s. 233.
112 M. Dąbrowska, Rybaczka [w:] tejże, Z drogi do Warszawy, dz. cyt., s. 50.
113 Tamże, s. 49.
114 Tamże, s. 52.
115 Legenda ta ma wiele opracowań prozatorskich, jak również poetyckich, na przykład: W. Chotomska, Legenda o Warsie i Sawie [w:] tejże, Legendy polskie, Warszawa 2002, s. 43-49; E. Szelburg-Zarembina, Wróżba Panny Wodnej [w:] tejże, Legendy Warszawy, Warszawa 1958, s. 5-12; S.R. Dobrowolski, Ballada o Warsie i Sawie jako też o narodzinach m. st. Warszawy [w:] tegoż, Rzecz warszawska, Warszawa 1986, s. 7-8. Istnieje też legenda, w której nazwę miasta wywodzi się od wołania flisaków „Warz Ewa!” do pewnej Ewy, zamieszkałej z mężem w budzie nad Wisłą i gotującej im posiłki, zob.: B. Chmielowski, Nowe Ateny albo Akademia wszelkiej sciencyi pełna, na różne tytuły iak na classes podzielona, mądrym dla memoryału, idiotom dla nauki, politykom dla praktyki, melancholikom dla rozrywki erygowana alias…, wybór i oprac. M. i J. J. Lipscy, Kraków 1968, s. 365; S. Godlewski, Legendy [w:] Jesteśmy w Warszawie, dz. cyt., s. 115-121 oraz Encyklopedia Warszawy, dz. cyt., hasło „Legendy”, s. 412. Warto jeszcze dodać, że Sawa jest starosłowiańskim imieniem męskim, a nazwa Warszawa najprawdopodobniej pochodzi od imienia Warsz (Warcisław).
116 Jest też wersja, w której bohaterowie zwani Warsz i Ewa są pustelnikami w wieży przy kościele Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny na Nowym Mieście, zob.: K. Jaxa Marcinkowski, [Gdzie Warszawa stoi…] [w:] J.W. Gomulicki, Cztery wieki poezji o Warszawie. Zarys dziejów. Antologia, Warszawa 1996, s. 141-143.
117 O życiu międzywojennych wodniaków opowiada na przykład powieść-studium społeczne Heleny Boguszewskiej i Jerzego Kornackiego Wisła (1935). Gwoli ścisłości, trzeba dodać, że i niegdyś z rzeką związani byli raczej poszczególni mieszkańcy i mieszkanki, nie zaś miasto jako całość; jak pisała Małgorzata Baranowska: „Niestety, Warszawa nigdy nie była na tyle bogata, żeby wprowadzić w życie wymagające olbrzymich prac projekty ujarzmienia Wisły i zagospodarowania jej brzegów. Rozmach rzeki i rozmach miasta nigdy się nie spotkały. Wisła pozostała rzeką wiejską, ziemiańską, kapryśną. Miasto nie miało wpływu na jej wygląd i nie umiało wyciągnąć z jej bliskości korzyści dla siebie”, M. Baranowska, Warszawa. Miesiące, lata, wieki, Wrocław 1996, s. 149-150.
118 M. Dąbrowska, Rybaczka, dz. cyt., s. 50.
119 Tamże, s. 52.
120 Na temat recepcji twórczości pisarki dawniej i dziś zob.: A. Marchewka, Wszystko o Ewie, „Lampa” 2007, nr 7-8.
121 Zob.: E. Kraskowska, Piórem niewieścim. Z problemów prozy kobiecej dwudziestolecia międzywojennego, Poznań 1999; A. Żylińska [Zawiszewska], Artysta. Dziecko. Kobieta. Powinowactwa przez wyobraźnię w prozie Ewy Szelburg-Zarembiny [w:] Oniryczne tematy i konwencje w literaturze polskiej w XX wieku, red. I. Glatzel, J. Smulski i A. Sobolewska, Toruń 1999, s. 199-210; A. Marchewka, Hodowanie potwora. Domowe sposoby [w:] Podmiot i tekst w literaturze XX wieku. Warsztaty interpretacyjne, red. H. Gosk i A. Zieniewicz, przy współpr. K. Krowirandy i Ż. Nalewajk, Warszawa 2006, s. 178-187; A. Marchewka, D.O.M. umarłych miłości, „uniGENDER” 2006, nr 0 (1), http://www.unigender.org/?page=biezacy&issue=00&article=04; A. Marchewka, Ślady nieobecności. Poszukiwanie Ireny Szelburg, Kraków 2014.
122 Legendy, ze względu na swoją specyfikę gatunkową, nie mieszczą się wśród tekstów analizowanych w tej książce. Pragnę więc jedynie zasygnalizować, że uzupełniają mityczne i symboliczne dziedzictwo stolicy o motywy interesujące dla krytyki feministycznej. Więcej na temat piszę w tekście: M. Büthner-Zawadzka, Chrześcijańskie, pogańskie, boginiczne i diabelskie. Religijne aspekty „Legend Warszawy” Ewy Szelburg-Zarembiny, wygłoszonym na konferencji Kobieta i Bóg, 20-21.05.2010 IBL PAN (w druku).
123 Dwa pierwsze tomy złożyły się w latach 30. na cykl Matka Judasza. W latach powojennych cykl rozrósł się do pięciu tomów i otrzymał nowy tytuł Rzeka kłamstwa.
124 Z. Nałkowska, Widzenie bliskie i dalekie, Warszawa 1957, s. 183, recenzja Ludzi z wosku E. Szelburg-Zarembiny, prwdr.: „Studio” 1936.
125 S. Podhorska-Okołów, Kobiety piszą… Sylwetki i szkice, Warszawa 1938, s. 260.
126 K. Kuliczkowska, Droga twórcza Ewy Szelburg-Zarembiny, Kraków 1965, s. 46.
127 E. Szelburg-Zarembina, Ludzie z wosku [w] tejże, Dzieła, t. V, Lublin 1971, s. 460.
128 Zob.: M. Janion, Kobiety i duch inności, Warszawa 1996, s. 5-50.
129 W 1905 roku, w warszawskiej demonstracji pierwszomajowej na czele grupy rewolucjonistów kroczyła młoda robotnica z czerwonym sztandarem, która zginęła ugodzona kulą w pierś, zob.: D. Wawrzykowska-Wierciochowa, Od prządki do astronautki. Z dziejów kobiety polskiej, jej pracy i osiągnięć, Warszawa 1963, s. 312.
130 Zob.: K. Szczuka, Kobieta, która wstrzymała tramwaje. Laudacja dla Henryki Krzywonos – Polki Dwudziestolecia, „Gazeta Wyborcza” 23.06.2009, nr 145.
131 Maria Janion pisze: „Niewątpliwie, dzieje Kobiety jako Rewolucji, jako Wolności, to również dzieje przekształcenia się pierwotnego symbolu w alegorię. Ale właśnie w tej alegorii, ze względu na ukryte w niej jeszcze niedogmatyczne, elementarne znaczenia, widoczna bywa nieraz obecność pulsującego życiem symbolu”, M. Janion, dz. cyt., s. 7.
132 Zob.: A. Marchewka, Butelki z benzyną i kamienie wymierzone – w siebie. Zbuntowane anioły w piekle kobiet „Ludzi z wosku” Ewy Szelburg-Zarembiny, tekst wygłoszony na Ogólnopolskiej Interdyscyplinarnej Konferencji Studencko-Doktoranckiej Literatura – Nacjonalizm – Płeć, Poznań 17-18.04.2007 (tekst udostępniony dzięki uprzejmości autorki).
133 Wśród postulatów były: podwyżki płac dla kobiet (acz nie w stopniu zrównującym ich stawki z męskimi), wprowadzenie urlopów przed i po porodzie, rozwój systemu ochronek dla dzieci oraz – mające zapobiec molestowaniu seksualnemu – ograniczenia uprawnień majstrów i przekazanie kontroli zdrowia pracownic w ręce kobiet. Po rewolucji nie wprowadzono urlopów macierzyńskich, nie zmniejszono nierówności zarobków, nie rozwiązano instytucjonalnie kwestii opieki nad dziećmi, zob.: Rewolucja 1905 roku – rewolucja kobiet? Z Izabelą Desperak i Martą Sikorską-Kowalską rozmawiają Martyna Dominiak, Ewa Kamińska-Bużałek i Małgorzata Łukomska [w:] Rewolucja 1905. Przewodnik Krytyki Politycznej, red. K. Piskała i W. Marzec, Warszawa 2013, s. 141-169.
134 Zob.: A. Klimowicz, Szelburg-Zarembina, Warszawa 1966, s. 23-27.
135 E. Szelburg-Zarembina, Pani kupi irysy [w:] tejże, Krzyże z papieru, Warszawa 1955, s. 40.
136 Może to mieć związek z jej przeżyciami sanitariuszki w szpitalach wojskowych podczas pierwszej wojny światowej, zob.: A. Baranowska, Wędrówka Joanny i Ewy [w:] tejże, Perły i potwory. Szkice o literaturze międzywojennej, Warszawa 1986, s. 165-188. W zbiorze W cieniu kolumny z 1954 roku militarne tradycje Warszawy są już jednak bardzo mocno eksponowane.
137 Chodzi chyba jednak nie tylko o zachwyt siłą armii w państwie, które stosunkowo niedawno wywalczyło sobie niepodległość, ale o coś więcej. Jak zauważa Marshall Berman: „(…) chodzi o ogromne znaczenie – tak psychologiczne, jak i polityczne – wojskowych parad, zdolnych urzec nawet najbardziej wolne duchy. Defilujące wojska od czasów Baudelaire’a aż po dziś dzień odgrywają zasadniczą rolę w sielankowych wyobrażeniach o nowoczesności: lśniąca broń, jaskrawe barwy, falujące szeregi, ruchy szybkie i pełne gracji – nowoczesność, która nie zna łez”, M. Berman, „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu”. Rzecz o doświadczeniu nowoczesności, przeł. M. Szuster, wstęp A. Bielik-Robson, Kraków 2006, s. 180.
138 E. Szelburg-Zarembina, Pani kupi irysy, dz. cyt., s. 41.
139 Tamże, s. 41.
140 Głodne, ubogie małe dzieci handlujące na ulicy cukierkami nie należały wówczas do rzadkości. Wanda Grabińska, pierwsza w dziejach polskiego sądownictwa kobieta-sędzia, specjalistka od spraw nieletnich, napisała w swoim reportażu: „Idę do teatru. Przed drzwiami opery doskakuje do mnie mały szkrab, sprzedawca irysów. – Królowo, cukiereczka! Jeden cukierek na Ligę Obrony Żołądka”, W. Grabińska, Mój podsądny [w:] Niepiękne dzielnice, dz. cyt., s. 433, prwdr.: „Bluszcz” 1930, nr 1-2.
141 Rzecz zapewne miała miejsce nie w Warszawie, a w Lublinie, bo tam w czasie pierwszej wojny światowej autorka podjęła pracę jako nauczycielka w szkole powszechnej.
142 K. Kuliczkowska, dz. cyt., s. 35. Tytuł Pani kupi irysy (gdy jeszcze nie wiadomo, czy chodzi o cukierki, czy o kwiaty) skojarzyć można z tytułem noweli Orzeszkowej Daj kwiatek (1877); i tu, i tu mali chłopcy cierpią biedę i głód, a na ulicach Warszawy bądź Grodna przykuwają uwagę ich dziwne, niedziecięce ubrania, złożone ze starych fragmentów garderoby.
143 E. Szelburg-Zarembina, Pani kupi irysy, dz. cyt., s. 50.
144 H. Zatorska, Wstęp [w:] E. Szelburg-Zarembina, Krzyże z papieru, dz. cyt., s. 13. Wstęp ten – autorstwa osoby mającej przez lata ogromny wpływ na rynek wydawniczy w Polsce, znanej z ostrych, komunistycznych poglądów – jest mocno zideologizowany i pełen oskarżeń wobec „obszarniczo-kapitalistycznej Polski”. Przytaczam jednak niektóre z zawartych w nim opinii, bo wydają mi się warte przedyskutowania.
145 Zob.: E. Kraskowska, dz. cyt., s. 184-186 oraz K. Kuliczkowska, W kręgu baśniowego realizmu – Ewa Szelburg-Zarembina [w:] Prozaicy dwudziestolecia międzywojennego. Sylwetki, red. B. Faron, Warszawa 1972, s. 675.
146 H. Zatorska, dz. cyt., s. 16.
147 J.Z. Jakubowski, Przedmowa [w:] E. Szelburg-Zarembina, Dzieła, t. I, Lublin 1971, s. 8. Badacz podkreślał też atencję autorki dla bohaterki Siłaczki.
148 Lokalizuję opisywaną dzielnicę na podstawie informacji samej autorki; tekst ten ukazał się w roku 1954 pod innym tytułem i w nieco zmienionej wersji, a dopisek na początku brzmiał: „Kercelak”, E. Szelburg-Zarembina, Z notatnika reporterki [w:] tejże, W cieniu kolumny, Warszawa 1954, s. 64.
149 Kercelak to zwyczajowa nazwa placu o wielkości 1,5 hektara, wytyczonego w 1867 roku i ciągnącego się wzdłuż Okopowej pomiędzy Wolską a Lesznem, zwanego najpierw Wolskim, a następnie Józefa Kercelego (od nazwiska właściciela, który ofiarował go miastu). Po przeniesieniu tu straganów z ulicy Grzybowskiej, plac stał się niezwykle popularnym targowiskiem. Handlowano na nim artykułami codziennego użytku, żywnością, odzieżą, tandetą, starzyzną, przedmiotami kradzionymi oraz żywymi zwierzętami. Obok kilkuset straganów kwitł handel naręczny, a także lotne szulernie. Plac zlikwidowano w 1947 roku w związku z budową Trasy W-Z, zob.: Encyklopedia Warszawy, dz. cyt., hasło „Kercelego”, s. 331.
150 E. Szelburg-Zarembina, Białe gołębie [w:] tejże, Krzyże z papieru, dz. cyt., s. 76, prwdr.: „Wiadomości Literackie” 1933, nr 56.
151 P. Gojawiczyńska, Kto sprzeda „Pensylwanię”? [w:] Jesteśmy w Warszawie, dz. cyt., s. 269.
152 Co ciekawe, a u Gojawiczyńskiej zupełnie nietypowe, narratorem Kto sprzeda „Pensylwanię”? jest mężczyzna. Elżbieta Rybicka zwraca uwagę na zamieszanie genologiczne wokół tego tekstu. Traktowany jest jako reportaż, a narusza reporterską zasadę tożsamości podmiotu wypowiedzi z autorem, zob.: E. Rybicka, dz. cyt., s. 261.
153 Wiech (S. Wiechecki), Jesień na Kercelaku [w:] tegoż, Śmiej się pan z tego. Wybór felietonów, t. I (1936-1939), Warszawa 1956, s. 364-365. W cytacie pozostawiam pisownię oryginalną.
154 Szelburg-Zarembina, jak wiele innych pisarek międzywojnia, była szczególnie wyczulona na krzywdę braci mniejszych, co łączyło się u niej z postawą franciszkańską, postulującą serdeczne współistnienie ze światem przyrody. Zwierzęta często były bohaterami książek autorki dla najmłodszych, na przykład Najmilsi (1928).
155 E. Szelburg-Zarembina, Białe gołębie, dz. cyt., s. 77.
156 Zob.: E. Szwankowski, Ulice i place Warszawy, Warszawa 1963, s. 258-259.
157 E. Szelburg-Zarembina, Białe gołębie, dz. cyt., s. 78.
158 Tamże, s. 80.
159 Rosemarie Putnam Tong streszcza założenia ekofeminizmu następująco: „Jeśli mężczyzna uważany jest za pana natury, skoro otrzymał nad nią władzę, to panuje nie tylko nad naturą, ale także nad jej odpowiednikiem w świecie ludzkim, czyli nad kobietą. Cokolwiek mężczyzna może uczynić naturze, to samo może uczynić kobiecie”, R.P. Tong, Myśl feministyczna. Wprowadzenie, przeł. J. Mikos i B. Umińska, Warszawa 2002, s. 324.
160 Utworzone dekretem carskim Więzienie Poprawcze w Mokotowie (za rogatkami miejskimi) zostało otwarte w 1904 roku, gdy władze rosyjskie zaczęły ograniczać liczbę zesłań na Syberię. Całkowicie pod nadzorem polskim znalazło się w 1918 roku, przejęte z rąk okupacyjnych władz niemieckich, zob.: W.M. Karpowicz, Początki więzienia – okres do 1918 roku [w:] Więzienie mokotowskie. Historia i teraźniejszość, red. M. Gordon, Warszawa 2004, s. 7-18.
161 E. Szelburg-Zarembina, Dwie godziny z minutami [w:] tejże, Krzyże z papieru, dz. cyt., s. 57.
162 Tamże, s. 65.
163 Więzienie to istotnie posiadało wszystkie opisane udogodnienia i – jako jedno z najnowocześniejszych w kraju – było często wizytowane przez różnorakie delegacje, zob.: W. Orlikowski, Tworzenie się systemu penitencjarnego w okresie międzywojennym [w:] Więzienie mokotowskie, dz. cyt., s. 19-50.
164 E. Szelburg-Zarembina, Dwie godziny z minutami, dz. cyt., s. 59.
165 Zob.: A. Klimowicz, dz. cyt., s. 25-26 oraz T. Kłak, Ewa Szelburg-Zarembina 1899-1986. W stulecie urodzin, Nałęczów 1999.
166 E. Szelburg-Zarembina, Dwie godziny z minutami, dz. cyt., s. 67.
167 Nasuwa się tu nieodparte skojarzenie ze Ścianami świata Zofii Nałkowskiej, która pisała, iż w więzieniu mieszkają „ci, którzy w wielkiej równowadze świata wzięli na siebie zło”, zaś mając na myśli nierówności ekonomiczne między ludźmi, zwracała uwagę, iż: „na każdym miejscu ziemi i o każdej chwili, jesteśmy po jednej albo po drugiej stronie tej linii, która na dwoje rozłamuje świat”, Z. Nałkowska, Ściany świata, Warszawa 1931, s. 149 oraz 169.
168 E. Szelburg-Zarembina, Dwie godziny z minutami, dz. cyt., s. 67.
169 A. Marchewka, Czytanie to awantura [w:] Daleko od Wichrowych Wzgórz, red. A. Drotkiewicz, Warszawa 2010, s. 93.
170 M. Janion, Wojna i forma [w:] tejże, Płacz generała. Eseje o wojnie, Warszawa 1998, s. 25-26.
171 M.J. Olszewska, Wojenne ucieczki do życia, czyli kilka uwag na temat rozumienia kategorii cywilności w prozie polskiej z lat 1914-1918 [w:] Literatura wobec I wojny światowej, red. M.J. Olszewska i J. Zacharska, Warszawa 2000, s. 36-37.
172 Zob.: tamże, s. 44. Wojenne zabawy są jednak często odzwierciedleniem okrutnych wydarzeń wokół, przypomnijmy dzieci w Oświęcimiu z Medalionów Zofii Nałkowskiej, „bawiące się w palenie Żydów”.
173 D. Knysz-Rudzka, Pola Gojawiczyńska, Warszawa 1976, s. 24.
174 Zob.: M.J. Olszewska, dz. cyt., s. 37-40 i 46.
175 P. Gojawiczyńska, Dwa fragmenty [w:] tejże, Z serca do serca. Utwory z lat 1916-1938 drukowane w czasopismach, wybór, opracowanie i przypisy W. Nadzinowa, Warszawa 1971, s. 10, prwdr.: „Echo Pragi” 1916, nr 46-48 (jako Pola Koźniewska).
176 Cytat, który stał się przysłowiem, w oryginale pochodzi z prologu Lilli Wenedy Juliusza Słowackiego.
177 P. Gojawiczyńska, Dwa fragmenty, dz. cyt., s. 14.
178 D. Knysz-Rudzka, dz. cyt., s. 29-30.
179 P. Gojawiczyńska, Dziewczęta z Nowolipek, Warszawa 1999, s. 134-135. Wersja wcześniejsza zawiera nawet drastyczniejszy obraz: „(…) strony rodzinne: ciemne i brudne uliczki i podwórza, na których bawią się kałem dzieci kalekie”, P. Gojawiczyńska, Dzieciństwo [w:] Z serca…, dz. cyt., s. 84, prwdr.: „Bluszcz” 1931, nr 43.
180 Zob.: D. Knysz-Rudzka, dz. cyt., s. 27-28.
181 Zygmunt Ziątek pisze o „syndromie Joanny” u bohaterek Gojawiczyńskiej, zob.: Z. Ziątek, Autentyzm rozpoznań społecznych, dz. cyt., s. 811. Badacz stawia pytanie, czy – zgodnie z antyfeministycznymi podejrzeniami – niezgoda kolejnych „Joann” ze światem, nie bierze się wyłącznie z ich niezgody z mężczyzną. Wydaje się, że jest odwrotnie: problemy bohaterek Gojawiczyńskiej w życiu publicznym oraz ich problemy w relacjach damsko-męskich wiążą się z dyskryminacją kobiet i ich niższą pozycją społeczną, pogłębianą najczęściej przez uwarunkowania klasowe.
182 P. Gojawiczyńska, Joanna [w:] Z serca…, dz. cyt., s. 18, prwdr.: „Bluszcz” 1930, nr 13.
183 Temat siostrzeństwa i mężczyzny, który może wystawiać je na próbę, nurtuje pisarkę. Bohaterka opowiadania Anioł, Kama „(…) gdy była jeszcze panną, lubiła mówić do kobiet: siostro! Mówiła tak rubasznie i żartobliwie – i z pieszczotą: – Siostrzyczko, jak się mamy? Halo, witaj, siostro!”, P. Gojawiczyńska, Anioł [w:] Z serca…, dz. cyt., s. 89, prwdr.: „Bluszcz” 1931, nr 51-52. Jako zazdrosna żona Kama przestaje lubić kobiety i tytułować je siostrami. Jednak jako rozwódka decyduje się zakończyć romans z żonatym, dla dobra innej kobiety i jej dzieci.
184 Zob.: D. Knysz-Rudzka, dz. cyt., s. 28.
185 P. Gojawiczyńska, Moje wakacje [w:] Z serca…, dz. cyt., s. 246, prwdr.: „Gazeta Polska” 1935, nr 225.
186 P. Gojawiczyńska, Żywa reklama [w:] Z serca…, dz. cyt., s. 56, prwdr.: „Kurier Poranny” 1931, nr 156.
187 Odnoszę się tu do teorii Judith Butler, według której płeć jest niczym więcej niż ciągiem odtwarzanych performatywów, a znaczenie tego, co wewnętrzne, tworzy się na powierzchni, zob.: J. Butler, Uwikłani w płeć, przeł. K. Krasuska, Warszawa 2008, s. 244-254 oraz D.K. Balejko, Teatr ról płciowych. Teorie o performatywnym charakterze tożsamości płciowej w oparciu o film Jennie Livingston „Paris Is Burning” oraz teksty teoretyczne Judith Butler [w:] Gender w humanistyce, red. M. Radkiewicz, Kraków 2001, s. 135-145.
188 P. Gojawiczyńska, Dwie wystawy [w:] Z serca…, dz. cyt., s. 238, prwdr.: „Gazeta Polska” 1935, nr 162. W dylogii autorka pisze: „Stały tu jeszcze rozkrzyżowane na słupach reklamy, jaskrawe i obrzydłe strupy miejskiego nalotu (…). Płyn do opalania, aspiryna, pasta do butów, czekolada Wedla i Gumm?… zachwalały swą jedyność i jakość nad zżółkłą trawą, gdzie podczas niedziel i popołudni fabryczni ludzie rozkładali swe zmęczenie, miłość, chorobę i zabawę”, P. Gojawiczyńska, Rajska jabłoń, Warszawa 1999, s. 211. Reklama, obok plakatów czy napisów, należy do tzw. szaty informacyjnej miasta. Szata ta narzucana jest nam autorytarnie i bezapelacyjnie; często jest anonimowa, przypadkowa, zmienna, nie stanowi przemyślanej kompozycji i dominuje wizualnie nad otoczeniem. Wiąże się z rozwojem kultury masowej i społeczeństwa konsumpcyjnego, ale jednocześnie daje nam poczucie uczestnictwa w spektaklu wielkiego miasta, zob.: A. Wallis, Miasto i przestrzeń, Warszawa 1977, s. 274-284. U Gojawiczyńskiej reklama to także posmak „lepszego świata”, czegoś nieosiągalnego dla mieszkańców ubogich dzielnic.
189 J. Mizielińska, Matki, żony, kochanki, czyli tak nas widzą. Kobieta jako podmiot i przedmiot reklamy [w:] Od kobiety do mężczyzny i z powrotem. Rozważania o płci w kulturze, red. J. Brach-Czaina, Białystok 1997, s. 236. O ciele kobiecym przedstawianym w reklamie jako obiekt wizualnej konsumpcji zob. też: Kobieta do zjedzenia. Z Agatą Araszkiewicz rozmawia Paulina Skirgajłło-Krajewska, „Wysokie Obcasy” nr 5, dodatek do „Gazety Wyborczej” 31.01.2004, nr 26; A. Araszkiewicz, Co widzimy, patrząc na kobiety? Komentarz do mojej kolekcji „Kobiet do zjedzenia” [w:] Kobiety, feminizm i media, red. E. Zierkiewicz i I. Kowalczyk, Poznań--Wrocław 2005, s. 171-178; E. Zierkiewicz i I. Kowalczyk, Konsumentka czy konsumowana? Kobieta do zjedzenia w prasie kobiecej, tamże, s. 149170; D. Dzido, Spektakle codzienności – o wizerunkach męskości i kobiecości w reklamie, tamże, s. 213-222.
190 P. Gojawiczyńska, Kwiaty w mieście [w:] Z serca…, dz. cyt., s. 240, prwdr.: „Gazeta Polska” 1935, nr 182.
191 Akcja miała na celu podniesienie walorów estetycznych miasta oraz zachęcenie młodych ludzi do hodowli roślin. W 1937 i 1938 roku odbyły się konkursy na najpiękniej ukwiecony balkon stolicy, a jedną z laureatek została Mira Zimińska, późniejsza Sygietyńska. Do tradycji konkursów powrócono w roku 1984.
192 P. Gojawiczyńska, Kwiatki [w:] Z serca…, dz. cyt., s. 200, prwdr.: „Gazeta Polska” 1934, nr 101. Autorka ma na myśli gmach Dyrekcji Kolei Państwowych przy Targowej 74, wybudowany w latach 1928-1929 według projektu Mariana Lalewicza, dziś wpisany do rejestru zabytków.
193 Podobną strategię stosuje współcześnie austriacka pisarka Marlene Streeruwitz, wpisując w elegancką, błyszczącą scenerię Wiednia, znaną z turystycznego folderu (słynne ulice, budowle i kawiarnie), gorzkie doświadczenia kobiety, zob.: M. Streeruwitz, Uwiedzenia, przeł. Kowaluk, Warszawa 2004.
194 Zob.: M. Łozińska, Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety, Warszawa 2011, s. 104-105.
195 P. Gojawiczyńska, Praca [w:] Z serca…, dz. cyt., s. 182, prwdr.: „Gazeta Polska” 1934, nr 14. Współpracę z „Gazetą Polską” zaproponował autorce w trudnym dla niej okresie redaktor pisma Ignacy Matuszewski.
196 P. Gojawiczyńska, Bezrobocie [w:] Z serca…, dz. cyt., s. 51, prwdr.: „Kurier Poranny” 1931, nr 128. Ówczesny kryzys spowodował między innymi zjawisko feminizacji bezrobocia. Zwalniano mężatki, argumentując, że mogą utrzymać je mężowie, rugowano kobiety z rynku pracy, dowodząc, że gdy – jako tańsza siła robocza – powrócą do domów, udostępnią miejsca pracy mężczyznom, których pensje wzrosną i problem bezrobocia w skali kraju sam się rozwiąże. Tej sytuacji przeciwstawiała się większość kobiecych czasopism, widząc w niej dyskryminację płciową i zagrożenie dla wywalczonych przez kobiety praw do pracy; pisma te radziły jednocześnie, jak panie domu powinny szukać w kryzysie alternatywnych źródeł zarobkowania i skupiać się na oszczędzaniu w gospodarstwie domowym, zob.: K. Łozowska-Marcinkowska, Sprawy niewieście. Problematyka czasopism kobiecych Drugiej Rzeczypospolitej, Poznań 2010, s. 141-148.
197 Szerzej o Dyliżansie warszawskim i o kawiarni IPS-u piszę w rozdziale ósmym.
198 J.J. Lipski, Wstęp, dz. cyt., s. 20.
199 Zob.: P. Stasiński, dz. cyt., s. 13-16.
200 Rzecz sporna, czy jest to gwara rzeczywista, czy tzw. wiech to język warszawskiej ulicy wzbogacony talentem kreacyjnym autora.
201 R. Matuszewski, Wstęp [w:] P. Gojawiczyńska, Z serca…, dz. cyt., s. 6.
202 P. Gojawiczyńska, Kwiatki, dz. cyt., s. 199-200.
203 Tę krytykę, jak również sugestie, iż nie zawsze moralne jest zarabianie na pisaniu o cudzej biedzie, autorka kieruje pod adresem Zespołu Literackiego „Przedmieście”, którego działalność omawiam poniżej. Jego członków Gojawiczyńska parodiuje także w Rajskiej jabłoni, o czym piszę w rozdziale szóstym.
204 J.J. Lipski, Wstęp, dz. cyt., s. 19-20.
205 H. Boguszewska i J. Kornacki, Zielone lato 1934, Warszawa 1959, s. 111.
206 Zespół Literacki „Przedmieście” powstał w 1933 roku. Obok Boguszewskiej i Kornackiego w jego pracach brali udział między innymi: Halina Krahelska, Kazimiera Muszałówna, Zofia Nałkowska, Władysław Kowalski, Gustaw Morcinek i Sydor Rey. Grupa stawiała sobie za cel rzetelną obserwację i wierny opis środowisk robotniczych. Do czasów działalności „Przedmieścia” nawiązuje powojenny tryptyk powieściowy pióra Flory Bieńkowskiej, synowej Boguszewskiej, która sportretowała pisarkę jako Eugenię Jezierską, zob.: F. Bieńkowska, Dalekie drogi, Warszawa 1973.
207 H. Krahelska, Przedmowa [w:] Przedmieście, Zespół Literacki „Przedmieście”, Warszawa 1934, s. V. Tezy programowe i twórczość „Przedmieścia” często były dyskutowane zarówno przez krytyków z lat 30., jak i badaczy powojennych. Podnoszono kwestie praktycznej realizacji teoretycznych założeń, proporcji między wartością ideową a artystyczną utworów, umiejscowienia w tradycji naturalistycznej, a także różnic pomiędzy propozycjami „Przedmieścia” a tzw. literaturą proletariacką, zob.: D. Knysz-Rudzka, Od naturalizmu Zoli do prozy Zespołu „Przedmieście”. Z dziejów tradycji naturalistycznej w wieku XX, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1972. Trzeba podkreślić, iż jeszcze przed drugą wojną światową krytyka marksistowska, domagająca się literatury proletariackiej, negatywnie oceniała zaangażowanie „Przedmieścia”. Ignacy Fik, który klasyfikował reprezentantów zespołu jako populistów (na wzór autorów francuskich), oskarżał ich o podejście naturalistyczne. Jego zdaniem pozwalało ono jedynie odtwarzać złą rzeczywistość, bez pokazania krzywdy ustrojowej i perspektyw zmian, zaś mnożenie opisów biedy budziło rezygnację i zniechęcenie miast buntu, zob.: I. Fik, Dwadzieścia lat literatury polskiej (1918-1938) [w:] tegoż, Wybór pism krytycznych, oprac. i wstępem opatrzył A. Chruszczyński, Warszawa 1961, s. 477-478.
208 Używam obu tych pojęć w znaczeniu: „serce miasta”, środek, ale zdaję sobie sprawę, że nie są tożsame. Śródmieście to w wiekowych, wielkich, rozrastających się miastach ta dzielnica, która niegdyś stanowiła cały obszar miasta, zwykle skupiająca cenne budowle, zabytki i instytucje publiczne. Centrum zaś to obszar, w którym – ze względu na szczególne urbanistyczne i architektoniczne wartości – przebiegają najważniejsze procesy życia publicznego. Granice centrum i śródmieścia nie muszą być tożsame. Na przykład w Warszawie Stare Miasto, choć należało historycznie do śródmieścia, w XIX i na początku XX wieku znajdowało się poza centrum, które formowało się najpierw wokół Nowego Światu, a następnie Marszałkowskiej, zob.: A. Wallis, Informacja i gwar. O miejskim centrum, Warszawa 1979, s. 18-24 oraz 69.
209 H. Boguszewska i J. Kornacki, dz. cyt., s. 10.
210 Zob.: J. Detko, Warszawa naturalistów, Warszawa 1980, s. 193-194.
211 K. Ptak, Twórcy „Przedmieścia” – Helena Boguszewska, Jerzy Kornacki [w:] Prozaicy dwudziestolecia międzywojennego, dz. cyt., s. 60.
212 D. Knysz-Rudzka, Od naturalizmu Zoli…, dz. cyt., s. 154.
213 Z. Ziątek, Autentyzm rozpoznań społecznych, dz. cyt., s. 765.
214 H. Bereza, Stara nowość, „Twórczość” 1959, nr 1.
215 Zob.: B. Gradzik-Jedynak, Z historii tematu robotniczego w prozie „Przedmieścia” [w:] Studia z literatury polskiej i obcej, red. B. Paprocka, Lublin 1988, s. 247-252. Tamże bibliografia pierwodruków tekstów Boguszewskiej. Badaczka sugeruje, iż pisarka zdecydowała się dać do tomu Przedmieście utwory uprzednio publikowane, gdyż w chwili jego redagowania dużo bardziej pochłaniała ją praca nad powieścią Całe życie Sabiny.
216 K. Jakowska, Międzywojenna powieść nowelowa, „Pamiętnik Literacki” 1992, z. 1. Ten nowy gatunek wykształcił się w dwudziestoleciu międzywojennym. Badaczka, która jako przykłady powieści nowelowych obok Tych ludzi wymienia Dwa księżyce Marii Kuncewiczowej oraz Ślepe tory Haliny Górskiej, zauważa, że realizowany był w nich konkretny motyw tematyczny – spotkanie w jednym środowisku dwóch warstw społecznych: inteligencji i tzw. prostych ludzi.
217 H. Boguszewska, Ci ludzie, Warszawa 1933, s. 134.
218 O pozycji narratorki w Tych ludziach zob.: B. Jedynak, Wczesna twórczość Heleny Boguszewskiej – droga do Przedmieścia, praca doktorska napisana pod kierunkiem M. Grzędzielskiej, UMCS, Lublin 1973, mps nr 1178 IBL PAN, s. 281-313 oraz K. Jakowska, Międzywojenna powieść perswazyjna, Warszawa 1992, zwłaszcza s. 142, 172-173 i 209-211.
219 Wskutek kryzysu bezrobocie na terenie Warszawy wzrosło w roku 1930 do 15 tysięcy, a rok później do 19 tysięcy (w latach 1927-29 utrzymywało się na stałym poziomie 8-9 tysięcy). 40% wszystkich bezrobotnych stanowili robotnicy niewykwalifikowani, a 25% pracownicy umysłowi. W stolicy istniało również zjawisko bezrobocia częściowego, które polegało na pracy tylko dwa lub trzy dni w tygodniu, zob.: Encyklopedia Warszawy, dz. cyt., hasło „Bezrobocie”, s. 57.
220 E. Kraskowska, dz. cyt., s. 87.
221 H. Boguszewska, dz. cyt., s. 166.
222 Tamże, s. 124.
223 Zob.: A. Graff, Patriarchat po Seksmisji [w:] tejże, Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym, Warszawa 2001, s. 23, prwdr.: „Gazeta Wyborcza” 19-20.06.1999.
224 E. Kraskowska, dz. cyt., s. 85-86. Warto zwrócić uwagę, że nazwisko Białoszewskiego w kontekście prozy kobiecej pojawia się nie po raz pierwszy: przywoływałam je w tym rozdziale przy zapiskach Konopnickiej z czasów rewolucji 1905 i przywoływała cytowana Agata Zawiszewska, omawiająca cywilne doświadczenia okresu pierwszej wojny bohaterek Gojawiczyńskiej (rozdział 6). Białoszewski ze swoim szacunkiem dla codzienności i antyheroizmu wydaje się wchodzić w dialog z narracjami kobiecymi.
225 Dalsze dzieje tej bohaterki Boguszewska przedstawia w powieści radiowej Anielcia i życie z 1938 roku.
226 H. Boguszewska, dz. cyt., s. 56.
227 D. Knysz-Rudzka, Od naturalizmu Zoli…, dz. cyt., s. 168.
228 H. Boguszewska, dz. cyt., s. 15-16.
229 Tamże, s. 27-28.
230 A. Chruszczyński, U schyłku międzywojnia. Autentyzm literatury polskiej lat 1933-1939, Warszawa 1987, s. 132.
231 Po drugiej wojnie światowej postulat „lud wejdzie do śródmieścia” stał się jednym ze sztandarowych haseł socjalistycznej odbudowy stolicy; wiersz Adama Ważyka z 1950 roku głosi:„Trędowate przedmieścia, izby, gdzie po dwadzieścia, suterena, poddasze –i tyle było nasze. (…)Z staromiejskiej gardzieli wolna przestrzeń wystrzeli i rozstąpią się przejściaz peryferii do placu, od fabryk do pałaców,lud wejdzie do śródmieścia i ustali wzdłuż Trasy,wzdłuż Nowej Marszałkowskiej, jedność piękna i pracy, planowania i troski.”,A. Ważyk, Lud wejdzie do śródmieścia [w:] Warszawa twoje miasto. Antologia, zebrał i opracował S. Ziembicki, Warszawa 1951, s. 161-163. Obraz Warszawy, w której masowy, społeczny ruch odbywa się w kierunku „ku śródmieściu”, ma swoje wcześniejsze źródła. U Wacława Berenta w Oziminie (1911) czytamy: „I tą oto drogą – (…) od tych kominów czerwonych przez zaułki nędzarne, w brudno-«eleganckie» aspekty śródmieścia kroczą przemarszem tamte tłumy pędzone (…)”, W. Berent, Ozimina, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1974, s. 302. U Berenta tłumy idą z Powiśla ku Krakowskiemu Przedmieściu (a więc dodatkowo wpisują się w symboliczne zależności przestrzeni dół-góra), a ów marsz łączy się z dionizyjskim mitem odrodzenia. Pisarz jednak nie opowiada się jednoznacznie po stronie ulicy, przeciwstawianej w powieści salonowi, zob.: M. Baranowska, Miasto-wszechświat [w:] Tematy i pryzmaty. Studia o prozie polskiej XX wieku, red. A. Brodzka i Z. Ziątek, Wrocław 2000, s. 7-18 oraz M. Głowiński, Wstęp [w:] W. Berent, dz. cyt., s. 49-66. Możemy zatem obserwować, jak obraz tłumu maszerującego ku śródmieściu przekształca się z symbolicznego (Berent), przez realistyczny (Boguszewska), w propagandowy (Ważyk).
232 Zgodnie z feministycznym hasłem „Prywatne jest polityczne”, z pozoru prywatne problemy kobiet najczęściej demaskują istotne problemy społeczne, które dotyczą wielu przedstawicielek tej płci. Jak objaśnia Maggie Humm: „Nie jest kwestią przypadku, czy twojej szczególnej sytuacji, że ktoś cię zgwałcił, masz niskie zarobki, nie okazano ci szacunku, musiałaś znosić nagabywanie seksualne, zawsze na ciebie spadają prace domowe. Stało się tak dlatego, że żyjesz w systemie patriarchalnym i jesteś kobietą, więc twoja sytuacja jest rezultatem seksistowskich zasad tego społecznego systemu. Zatem to, co osobiste (co ci się zdarzyło), jest polityczne (jako rezultat systemu)”, M. Humm, Słownik teorii feminizmu, przeł. B. Umińska i J. Mikos, Warszawa 1993, hasło „Feminizm radykalny”, s. 68.
233 K.W. Zawodziński, Blaski i nędze realizmu powieściowego w latach ostatnich [w:] tegoż, Opowieści o powieści, oprac. Cz. Zgorzelski, Kraków 1963, s. 297, prwdr.: „Przegląd Współczesny” 1936-1937, XV-XVI, nr 175-177.
234 Zob.: B. Wieczorkiewicz, Gwara warszawska dawniej i dziś, Warszawa 1974.
235 W wypowiedziach bohaterek Tych ludzi występują na przykład takie elementy gwary warszawskiej: „frajer”, „z fasonem”, „robić przy kwiatach”, „stać w ogonku”, „łajdaczyć się”, „znakiem tego”, „podobnież”, które notuje Bronisław Wieczorkiewicz, por.: tamże.
236 Zob.: H.M. Małgowska, Nowa formuła powieści społecznej. Z działalności grupy literackiej „Przedmieście” [w:] Z problemów literatury polskiej XX wieku, t. II, Literatura międzywojenna, red. A. Brodzka i Z. Żabicki, Warszawa 1965, s. 392-409.
237 H. Boguszewska, Tramwajem 24 [w:] Przedmieście, dz. cyt., s. 10.
238 H. Boguszewska, Furmanką na targ [w:] Przedmieście, dz. cyt., s. 15. Autorka barwnie odmalowuje targ u zbiegu Grójeckiej i Opaczewskiej, gdzie sprzedawcy warzyw, owoców i ziół zaopatrywali się w towar po cenach hurtowych. Targ powstał w 1917 roku. Jest to tzw. Zieleniak, miejsce, w którym w sierpniu 1944 roku działająca w ramach sił niemieckich RONA (Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa) utworzyła obóz przejściowy, gdzie poddawała torturom, gwałciła i mordowała ludność Ochoty. Po wojnie znów pojawili się tu kupcy. Targowisko przy Halach Banacha obecnie jest w przebudowie. Bazar i jego tragiczną przeszłość opisuje Sylwia Chutnik w powieści Kieszonkowy atlas kobiet (2008).
239 H. Boguszewska, Bijące serce Woli [w:] Przedmieście, dz. cyt., s. 24-25.
240 Autorka czerpała z naturalizmu, ale niebezkrytycznie. Elżbieta Rybicka wskazuje, że w Bijącym sercu Woli, w scenie, gdy jeden z bezrobotnych proletariuszy wyśmiewa obraz swojego środowiska w tekstach literackich, Boguszewska demaskuje klisze wywodzące się z naturalizmu, nakazujące portretować przestrzeń miejską w konwencji turpistycznej, zob.: E. Rybicka, dz. cyt., s. 272.
241 H. Boguszewska, Bijące serce Woli, dz. cyt., s. 22.
242 Tzw. misje dworcowe organizowało Warszawskie Chrześcijańskie Towarzystwo Ochrony Kobiet. Dyżurne opiekowały się samotnie podróżującymi kobietami i matkami z dziećmi, oferując w razie potrzeby noclegi w schroniskach towarzystwa, co miało przeciwdziałać handlowi żywym towarem.
243 H. Boguszewska, Na dworcu [w:] Przedmieście, dz. cyt., s. 6. Zwróćmy uwagę, że szoferka (pisarka nie ma problemu z używaniem żeńskich końcówek!), wykonująca zawód zwykle łączony z mężczyznami, jest dziarska, zaradna i ma silne ręce, określone jako „męskie”. Płaczącej, bezradnej, porzuconej żonie zostaje przeciwstawiona na zasadzie dość stereotypowej opozycji: męskie, aktywne versus żeńskie, bierne. Scenka ta jednak dowodzi, że u Boguszewskiej płeć to raczej kategoria kulturowa niż biologiczna.
244 Przedstawiam tu Melcer jako autorkę reportaży, bo w tym gatunku publicystyczno-literackim wypowiedziała się najpełniej i najbarwniej. Ale była też felietonistką. Publikowała w 1936 roku w „Tygodniku Ilustrowanym” cykl pod tytułem Tygodnik nieilustrowany, według Jana Józefa Lipskiego był to: „(…) felieton pisany dobrym piórem, autentyczna w tonie impresja z ulic Warszawy, nacechowana mocno subiektywnym nastrojem i odczuciem”, J.J. Lipski, Warszawscy „Pustelnicy” i „Bywalscy”, t. II, dz. cyt., s. 428.
245 Zatytułowane tak powieści Gabrieli Zapolskiej (1909 i 1914) dotyczą prostytucji oraz zarażania żon przez mężów chorobami wenerycznymi. Więcej o tych wątkach w prozie kobiecej zob.: J. Zacharska, O czym kobiecie wiedzieć nie wypada [w:] Krytyka feministyczna. Siostra teorii i historii literatury, red. G. Borkowska i L. Sikorska, Warszawa 2000, s. 94-104 oraz A. Chałupnik, Sztandar ze spódnicy. Zapolska i Nałkowska: o kobiecym doświadczeniu ciała, Warszawa 2004, s. 113-125. O żonie zarażonej przez męża syfilisem opowiada też związana z Warszawą powieść Dzieje mężatek (1915) autorstwa Zofii Niedźwiedzkiej (pseudonim Bohowityn).
246 W. Melcer, Miasto w mroku [w:] tejże, Kochanek zamordowanych dziewcząt, Warszawa 1934, s. 6-7.
247 E. Kraskowska, dz. cyt., s. 188.
248 W. Melcer, dz. cyt., s. 14.
249 Tamże, s. 22.
250 A. Górnicka-Boratyńska, W poszukiwaniu starszych sióstr. Wanda Melcer – próba portretu [w:] Ciało i tekst. Feminizm w literaturoznawstwie – antologia szkiców, red. A. Nasiłowska, Warszawa 2001, s. 127.
251 Liga Reformy Obyczajów powołana została w 1933 roku, jako oddział organizacji międzynarodowej, zob.: M. Gawin i I. Crozier, Światowa Liga Reformy Seksualnej w latach międzywojennych w Anglii i w Polsce [w:] Kobieta i rewolucja obyczajowa. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek XIX i XX, zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, Warszawa 2006, t. IX, s. 311-333.
252 Podobne podejście reprezentowały wówczas stowarzyszenia kobiece. Nie popierały prostytucji, ale były przeciwne praktykom reglamentacyjnym, zob.: J. Dufrat, W trosce o zdrowie moralne społeczeństwa – organizacje kobiece wobec prostytucji w dwudziestoleciu międzywojennym [w:] Kobieta i rewolucja obyczajowa, dz. cyt., s. 295-310. Podejście to miało już swoje tradycje, zob.: J. Sikorska-Kulesza, „W niewoli ciała i ducha” – organizacje kobiece wobec problematyki seksualności na początku XX wieku, tamże, s. 277-294, a także: M. Turzyma, Handel kobietami [w:] Chcemy całego życia. Antologia polskich tekstów feministycznych z lat 1870-1939, oprac. A. Górnicka-Boratyńska, Warszawa 1999, s. 203-212. Przez ostatnie stulecie feministki zajmowały jednak wobec prostytucji różne stanowiska, zob.: „Czy ruch kobiecy powinien zwalczać – popierać – akceptować – tolerować – czy ignorować prostytucję?”. Rozmowa redakcyjna, „Ośka” 1998, nr 2.
253 W. Melcer, Po tamtej stronie życia [w:] tejże, Kochanek…, dz. cyt., s. 79. Określenie „polskie gejsze” (Melcer użyła go jako tytułu w pierwodruku prasowym) ukuł Boy, zob.: T. Żeleński (Boy), Stwórzcie polskie gejsze! [w:] tegoż, Reflektorem w mrok. Wybór publicystyki, wybór, wstęp i oprac. A.Z. Makowiecki, Warszawa 1985, s. 370-378, felieton z tomu Śmiech, uśmiech i zgroza (1933). Melcer i Boy, oboje przeciwni reglamentacji, nieco różnili się poglądami. Ona wierzyła, że gdy zniknie bieda, zniknie i prostytucja, Boy nie miał co do tego złudzeń, nawoływał też do tolerancji wobec różnych przejawów półprostytucji.
254 Zob.: Ch. Baudelaire, Malarz życia nowoczesnego [w:] tegoż, Rozmaitości estetyczne, przeł. J. Guze, Gdańsk 2000, s. 341-344, zob. też: G. Pollock, Modernity and the Spaces of Feminity [w:] The Expanding Discourse. Feminism and Art History, red. N. Broude i M.D. Garrard, Harper Collins, New York 1992, s. 255-256.
255 E. Kraskowska, dz. cyt., s. 190.
256 Postawa Melcer to połączenie dawnych przesądów i myślenia w duchu abolicjonizmu. Od drugiej połowy XIX wieku postępowi publicyści rezygnowali już z obarczania prostytutek winą za nierząd oraz z teorii o ich szczególnych skłonnościach do rozwiązłości (Melcer, jak widać, nie do końca). Ruch abolicjonistyczny proponował w zamian wizerunek „kobiety upadłej” jako ofiary nędzy, głodu, przemocy bądź uwiedzenia i męskiej pożądliwości, zob.: J. Sikorska-Kulesza, Prostytucja a program reformy obyczajów na początku XX w. [w:] Społeczeństwo w dobie przemian. Wiek XIX i XX, księga jubileuszowa profesor Anny Żarnowskiej, red. M. Nietyksza, A. Szwarc i K. Sierakowska, Warszawa 2003, s. 119-126. Warto zaznaczyć, że traktowanie prostytutek jedynie jako osób pokrzywdzonych, nieświadomych własnych wyborów, dziś poddawane jest krytyce, zob.: N. Roberts, Dziwki w historii. Prostytucja w społeczeństwie zachodnim, przeł. L. Engelking, Warszawa 1997, por. recenzję tej książki: J. Brach-Czaina, Inna strona cywilizacji, „Ośka” 1998, nr 2.
257 W. Melcer, Wizyta u św. Łazarza [w:] tejże, Kochanek…, dz. cyt., s. 168.
258 Tamże, s. 171.
259 Projekt ustawy, która zresztą nie weszła w życie, przewidywał między innymi zmianę zasad przymusowego leczenia, idącą w kierunku poszanowania praw pacjenta, obarczenie odpowiedzialnością za szerzenie chorób wenerycznych obu płci (nie tylko kobiet-prostytutek) oraz rozbudowanie sieci opieki medycznej.
260 Trzeba zaznaczyć, że Melcer obce są wszelkie rodzaje przemocy. Kończący zbiór List spod szubienicy to protest przeciw karze śmierci (zniesienia jej domagała się Liga Reformy Obyczajów). Tekst opowiada o skazanym na powieszenie mordercy żon – a więc mężczyźnie, który przemoc wobec kobiet doprowadził do formy skrajnej – ale autorka opowiada się przeciwko łatwemu odwetowi, wychodząc z założenia, że w winie przestępców ma swój udział system społeczny i całe społeczeństwo.
261 W. Melcer, Kochanek zamordowanych dziewcząt [w:] tejże, Kochanek…, dz. cyt., s. 133.
262 W. Melcer, „K…. twoja mać” [w:] tejże, Kochanek…, dz. cyt., s. 155.
263 K. Wrzos, Oko w oko z kryzysem. Reportaż z podróży po Polsce, Warszawa 1985, s. 295. Zbiór reportaży Wrzosa z „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” ukazał się w roku 1933.
264 W. Melcer, Nocuję w przytułku [w:] tejże, Kochanek…, dz. cyt., s. 47-48.
265 Tamże, s. 52. „Cyrk” to przytułek przy Dzikiej, w którym w straszliwych warunkach sanitarnych sypiało wielu mężczyzn z marginesu społecznego. Konrad Wrzos zwracał uwagę, że w dobie kryzysu liczba bezdomnych rosła: „Warszawa posiada 11 schronisk (…). W 1929 r. w schroniskach tych gnieździło się 10371 osób, w 1932 r. – 18471, na początku 1933 r. – 22000”, K. Wrzos, dz. cyt., s. 293. Jak donosił reporter, bezdomni nocowali też w łodziach i kabinach plażowych nad Wisłą, na ławkach w Alejach oraz w bramach domów, na strychach i w piwnicach.
266 W. Melcer, Nocuję w przytułku, dz. cyt., s. 45. Czesław Niedzielski zauważa, że w tym reportażu, w opisie eksmitowanych, Melcer dokonuje reifikacji osób przez opis: „Widoczne jest przesunięcie punktu ciężkości z postaci ludzkiej na przedmiot, z możliwości, na to co rzeczowe. Przedmiot staje się ekwiwalentny dla społecznej sytuacji ludzkiej. Przynależąc do człowieka, jest zarazem poza nim, staje się jego uosobieniem”, Cz. Niedzielski, dz. cyt., s. 193-194.
267 Szczegółowo, wraz z obszernymi przytoczeniami, omawia dyskusję wokół Czarnego lądu Tomasz Lerski, zob.: T. Lerski, O reportażach „Czarny ląd – Warszawa” i ich autorce – Wandzie Melcer, praca magisterska napisana pod kierunkiem A. Ślisza, Instytut Dziennikarstwa WDiNP UW, Warszawa 1995, Archiwum UW.
268 W. Melcer, Wstęp [w:] tejże, Czarny ląd – Warszawa, Warszawa 1936, s. 5.
269 Warszawski dziennik „Nasz Przegląd” ukazywał się w latach 1923-1939. Wydawany w języku polskim, skierowany był nie tylko do zasymilowanych Żydów, ale też do społeczeństwa polskiego. Uznawano go za najbardziej reprezentatywny organ żydowski. Często podejmował polemiki z artykułami z innych gazet, poruszającymi kwestie dotyczące Żydów. Z dziennikiem związanych było wielu znanych publicystów i dziennikarzy, zob.: M. Fuks, Prasa żydowska w Warszawie 1823-1939, Warszawa 1979, s. 259-272.
270 Zob.: W. Melcer, Wstęp, dz. cyt., s. 10-11.
271 Zob.: Żydzi w Polsce. Dzieje i kultura. Leksykon, red. J. Tomaszewski i A. Żbikowski, Warszawa 2001, hasło „Hirszhorn Samuel”, s. 132.
272 E. Rybicka, dz. cyt., s. 284.
273 Melcer po części nawiązuje do dziewiętnastowiecznych idei asymilacji i wcześniejszych projektów reformatorskich wysuwanych pod adresem Żydów, por.: M. Wodziński, „Cywilni chrześcijanie”. Spory o reformę Żydów w Polsce, 1789-1830 [w:] Kwestia żydowska w XIX wieku. Spory o tożsamość Polaków, red. G. Borkowska i M. Rudkowska, Warszawa 2004, s. 9-42; A. Cała, Asymilacja Żydów w Królestwie Polskim (1864-1897). Postawy, konflikty, stereotypy, Warszawa 1989; A. Żbikowski, Nadzieje i porażki asymilacji [w:] tegoż, Żydzi, Wrocław 1999, s. 51-119. W początkach XX wieku ruch asymilacyjny osłabł, klęska idei była spowodowana między innymi wzrostem nacjonalizmu polskiego i niechęcią do przyjmowania Żydów w poczet narodu polskiego oraz wzrostem nacjonalizmu żydowskiego, chęcią zachowania odrębności, nawet jeśli już nie religijnej, to kulturowej. Anna Landau-Czajka nie ma złudzeń, że po 1933 roku publicyści w większości byli zgodni, iż należy zmniejszyć liczebność i znaczenie populacji żydowskiej w Polsce, spierali się zaś co do metody (izolacja, emigracja) i środków; asymilacja jako propozycja rozwiązania kwestii żydowskiej właściwie się nie pojawiała, zob.: A. Landau-Czajka, W jednym stali domu… Koncepcje rozwiązania kwestii żydowskiej w publicystyce polskiej 1933-1939, Warszawa 1998, s. 97 i 104. Melcer, choć asymilację widzi jako ideał, jednocześnie zdaje sobie sprawę, że przyjmowanie przez ludność żydowską polskich norm kultury to swego rodzaju utopia, a czasem zastępowanie jednego nacjonalizmu innym, zauważa niechęć ortodoksów do zmian i niechęć polskiej strony do zaakceptowania zasymilowanych.
274 A. Górnicka-Boratyńska, W poszukiwaniu…, dz. cyt., s. 130.
275 M. Szpakowska, dz. cyt., s. 171.
276 H. Markiewicz, Przeciw nienawiści i pogardzie, „Teksty Drugie” 2004, nr 6. W Warszawie dochodziło międ2zy innymi do następujących form prześladowania ludności żydowskiej: napady na przechodniów, wybijanie szyb w bożnicach, domach i sklepach, niszczenie straganów, napady na pasażerów pociągów, bojkot towarzyski, protesty przeciw zatrudnianiu żydowskich muzyków w kawiarniach, zajścia na uczelniach związane z tzw. gettem ławkowym, profanacja żydowskich grobów, a nawet zamachy bombowe, zob.: J. Żyndul, Zajścia antyżydowskie w Polsce w latach 1935-1937, Warszawa 1994.
277 H. Zielińska, „Po prostu idę ulicą i liczę rany”. Wokół cyklu reportaży „Czarny ląd – Warszawa” Wandy Melcer [w:] Dwudziestolecie mniej znane. O kobietach piszących w latach 1918-1939 (z antologią), red. E. Graczyk, M. Graban-Pomirska, K. Cierzan i P. Biczkowska, Kraków 2011, s. 252.
278 Zob.: G. Zalewska, Ludność żydowska w Warszawie w okresie międzywojennym, Warszawa 1996, s. 28-70. Kategoria „ludność żydowska” określona została za pomocą kryterium wyznaniowego.
279 J.S. Majewski, Warszawa nieodbudowana. Żydowski Muranów i okolice, Warszawa 2012, s. 5.
280 Zob.: B. Chomątowska, Stacja Muranów, Wołowiec 2012, s. 12 i 34.
281 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 149. Ponieważ podział na rozdziały w książce nie pokrywa się z podziałem na kolejne reportaże drukowane w „Wiadomościach Literackich”, a teksty dotyczą jednej tematyki, traktuję zbiór jako całość.
282 Tamże, s. 67.
283 Tamże, s. 51.
284 Tamże, s. 129.
285 Izabeli Czajce-Stachowicz bardzo smakowały: „Czy wiecie, co to są farfelki? Teraz już nikt nie robi farfelek, a szkoda! To są zacierki, które na początku piecze się w piecyku, a dopiero potem się gotuje”, I. Czajka-Stachowicz, Małżeństwo po raz pierwszy, Warszawa 2012, s. 38.
286 Zob.: E. Rybicka, dz. cyt., s. 285-287.
287 E. Kraskowska, dz. cyt., s. 201.
288 A. Döblin, Dzielnica żydowska w Warszawie [w:] tegoż, Podróż po Polsce, przeł. A. Wołkowicz, posłowie H. Grynberg, Kraków 2000, s. 87. Döblin odwiedził Polskę w roku 1924; więcej o jego refleksjach z dzielnicy żydowskiej zob.: A. Molisak, Literacki obraz miasta – żydowski Berlin/ żydowska Warszawa – w pierwszej połowie XX wieku, „Anthropos?” 2006, nr 6-7, http://www.anthropos.us.edu.pl/anthropos4/texty/molisak_1.htm.
289 Przykładem jest tu powieść Szumowiny (1991), zob.: I.B. Singer, Szumowiny, przeł. Ł. Nicpan, Gdańsk 1992, por. też: Ch. Shmeruk, Dzieciństwo na ulicy Krochmalnej a późniejsza przyszłość pisarska [w:] tegoż, Świat utracony. O twórczości Isaaca Bashevisa Singera, red. i oprac. M. Adamczyk-Garbowska, Lublin 2003, s. 41-57. O Warszawie w innych dziełach Singera zob.: M. Zielińska, Warszawa – dziwne miasto, Warszawa 1995.
290 Z. Uniłowski, Blaski i nędze [w:] Jesteśmy w Warszawie, dz. cyt., s. 43.
291 B. Singer (Regnis), dz. cyt, s. 7.
292 J.S. Majewski, dz. cyt., s. 6-7.
293 S. Żeromski, Ludzie bezdomni, Warszawa 1975, s. 37-38.
294 Bożena Umińska analizuje je następująco: „Sprawa leży w sposobie obrazowania, w porównaniach, ocenach, które składają się na obraz nędzy bez godności i dostojeństwa, biernej, w jakiś sposób należącej do naturalnego biegu rzeczy, w jakiś sposób zasłużonej”, B. Umińska, Postać z cieniem, dz. cyt., s. 182.
295 Tamże, s. 186.
296 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 111. Jak podaje Zbigniew Pakalski, w połowie 1939 roku na Nalewkach mieściło się około 700 firm, nie licząc warsztatów jednoosobowych i rodzinnych. Pod jednym numerem znajdowało się kilkanaście, a częściej kilkadziesiąt sklepów, magazynów, warsztatów i wytwórni, przemieszanych z lokalami mieszkalnymi. Królowała konfekcja i galanteria, a także przedsiębiorstwa spedycyjne, zob.: Z. Pakalski, Nalewki. Z dziejów polskiej i żydowskiej ulicy w Warszawie, Warszawa 2003. O charakterze dzielnicy zob. też: Z. Kołodziejska, Żydowskie Nalewki i żydowski East End w dwudziestoleciu międzywojennym, „Midrasz” 2009, nr 1.
297 M. Gromb, Reklama uliczna i podwórkowa, przeł. A. Szyba, przypisy i komentarz A. Kondrat, „Cwiszn” 2010, nr 1-2, prwdr.: „Filologisze Szriftn” 1929 nr 3. Autor zgromadził około 200 zawołań i okrzyków reklamowych w jidysz, zasłyszanych na warszawskich ulicach.
298 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 116.
299 Marian Fuks pisze: „Mimo formalnego równouprawnienia Żydzi mieli nadal zamknięty dostęp do pracy w aparacie państwa i miasta, w przedsiębiorstwach państwowych i komunalnych. Szczególnie uwidoczniło się to w stolicy, gdzie jak w soczewce skupiał się stosunek władz, partii oraz prawicowych ugrupowań do Żydów. (…) W Warszawie Żydzi jako kuriozum opowiadali, że na «czwórce» – linii tramwajowej z Pragi na Muranów, jeździł nawet jeden motorniczy-Żyd, ale i to był z «pochodzenia» legionista…”, M. Fuks, Żydzi w Warszawie. Życie codzienne. Wydarzenia. Ludzie, Poznań-Daszewice 1997, s. 287.
300 I. Krzywicka, Wyznania gorszycielki, Warszawa 1998, s. 84.
301 Jidysz nazywany jest w książce żargonem. Za żargon, „kaleką niemczyznę”, uznali go zwolennicy haskali.
302 Marzena Szugiero zwraca uwagę, że ten fragment ewokuje topiczne przedstawienia mordu rytualnego: niewinna dziecięca ofiara, a nad nią okrutni Żydzi. Według badaczki, Melcer, która w swoich reportażach konstruuje opozycję: barbarzyńscy mieszkańcy getta kontra cywilizacja europejska, sięga tu po retorykę antysemicką, zob.: M. Szugiero, Wyprawy na „Czarny ląd”. Reportaże Wandy Melcer i próby ich analizy, „Kwartalnik Historii Żydów” (w druku), tekst udostępniony dzięki uprzejmości autorki.
303 B. Singer (Regnis), dz. cyt., s. 19.
304 Anna Landau-Czajka, opierając się na wspomnieniach dawnych uczniów, ujawnia, że kary cielesne i warunki panujące w chederach nierzadko doprowadzały do buntu chłopców: „Nauczyciele w chederze nie cieszyli się szacunkiem dzieci, a szkoła ta była mniej prestiżowa i mniej przyjemna od świeckiej – żydowskiej czy polskiej. Dlatego też wiele dzieci na skutek tłoku, brudu i zaduchu w chederze albo też w wyniku postępowania mełameda, nie tylko odmawiało dalszego uczestnictwa w lekcjach, ale też wymuszało na rodzicach posłanie do szkoły świeckiej”, A. Landau-Czajka, Syn będzie Lech… Asymilacja Żydów w Polsce międzywojennej, Warszawa 2006, s. 354. Jeśli rodzina była choć trochę spolszczona i mogła sobie na to pozwolić materialnie, życzeniom chłopców zwykle stawało się zadość.
305 S.H. (Samuel Hirszhorn), Czyja wina? Na marginesie artykułów piętnujących ciemnotę żydowską, „Nasz Przegląd” 11.06.1934, nr 165.
306 Tamże.
307 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 66.
308 Zob.: R. Renz, Wychowanie w rodzinie żydowskiej w Polsce międzywojennej [w:] Rola mniejszości narodowych w kulturze i oświacie polskiej w latach 1700-1939, red. A. Bilewicz i S. Walasek, Wrocław 1998, s. 245-254. Na temat kształcenia Żydówek zob.: U. Makuchowska-Dzikiewicz, Szkolnictwo żydowskie dla dziewcząt w Drugiej Rzeczypospolitej. Zarys problematyki [w:] Studia z dziejów oświaty i myśli pedagogicznej XVII-XX wieku, red. S. Walasek, Prace Pedagogiczne CXIII, Wrocław 1996, s. 91-106 oraz M. Rzadkowolska, Kobieta żydowska, kobieta czytająca, „Napis” 2005, seria 11.
309 Zob.: A. Landau-Czajka, Syn będzie Lech… , dz. cyt., s. 176-193. Badaczka pisze, iż asymilacja rodzin żydowskich zwykle odbywała się przez kobiety – bliższe codzienności niż studiujący święte księgi mężczyźni, szybciej uczyły się polskiego, bo musiały się porozumieć, na przykład kupując lub sprzedając w sklepach.
310 E. Kraskowska, dz. cyt., s. 197.
311 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 65.
312 Zob.: A. Cała, Kobiety wobec tradycyjnych norm życia rodzinnego w społecznościach żydowskich w Polsce międzywojennej [w:] Kobieta i kultura życia codziennego. Wiek XIX i XX, zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, Warszawa 1997, t. V, s. 89-101.
313 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 82.
314 S. Freud, Kwestia analizy laików (Rozmowy z bezstronnym) [w:] tegoż, Technika terapii, przeł. R. Reszke, Warszawa 2007, s. 270. Metaforę tę redefiniowały następnie feministyczne psychoanalityczki, zob.: A. Araszkiewicz, Czarny ląd czarnego kontynentu. Relacja matka-córka w ujęciu Luce Irigaray [w:] Ciało, płeć, literatura. Prace ofiarowane Profesorowi Germanowi Ritzowi w pięćdziesiątą rocznicę urodzin, red. M. Hornung, M. Jędrzejczak i T. Korsak, Warszawa 2001, s. 671-705.
315 Smocza była jedną z „gorszych” ulic Dzielnicy Nalewkowskiej, znaną z nędzy, smrodu i kradzieży, zob.: J.S. Majewski, dz. cyt., s. 217-222.
316 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 72.
317 Tamże.
318 A. Grupińska, Najtrudniej jest spotkać Lilit. Opowieści chasydek, Warszawa 1999, s. 126.
319 A. Unterman, Encyklopedia tradycji i legend żydowskich, przeł. O. Zienkiewicz, Warszawa 1994, hasło „Mykwa”, s. 193-194.
320 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 74.
321 Zob.: F. Anthias i N. Yuval-Davis, Women and the Nation-State [w:] Nationalism, red. J. Hutchinson i A.D. Smith, Oxford-New York 1994, s. 312-316. Do tej teorii w rodzimym kontekście odwołuje się Agnieszka Graff, zob. A. Graff, Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie, Warszawa 2008.
322 W judaizmie oczywiście cieleśnie naznaczeni są również mężczyźni, acz ceremonia obrzezania odbywa się, gdy są jeszcze dziećmi i nie mają wyboru. Dzieci zaś, podobnie jak kobiety, są w patriarchacie grupą „słabszą”.
323 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 82.
324 Tamże, s. 98.
325 Więcej o przepisach związanych z małżeństwem i z rozwodem oraz o sytuacji agun zob.: A. Szwed, Ta, która spogląda na króla. Rola kobiety w tradycyjnym judaizmie [w:] Kobiety i religie, red. K. Leszczyńska i A. Kościańska, Kraków 2006, s. 15-32.
326 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 90-91.
327 Wbrew obiegowym opiniom, badania demograficzne dowodzą, że przyrost naturalny wśród ludności żydowskiej nie był w tym okresie większy niż przyrost wśród chrześcijan, zob.: G. Zalewska, dz. cyt. O propagowaniu świadomego macierzyństwa w żydowskiej społeczności zob.: S. Kuźma-Markowska, „Zbudź się, Żydówko!”. Genderowe ujęcie tematu kontroli urodzeń wśród Żydów w międzywojennej Polsce [w:] Nieme dusze? Kobiety w kulturze jidysz, red. J. Lisek, Wrocław 2010, s. 465-480.
328 Marzena Szugiero podkreśla, że w Czarnym lądzie Melcer występuje nie tylko jako rzeczniczka wyprowadzenia Żydów z getta kulturowego, ale też jako zwolenniczka Boyowskich kampanii na rzecz świadomego macierzyństwa, depenalizacji aborcji i reformy prawa małżeńskiego, zmierzających do poprawy funkcjonowania całego społeczeństwa, zob.: M. Szugiero, dz. cyt.
329 Warto pamiętać, że kwestie dopuszczenia kobiet do działań w sferze publicznej, kontroli urodzeń czy reform prawa rozwodowego podnosiły wówczas żydowskie feministki. Takie poglądy prezentował na przykład prosyjonistyczny tygodnik „Ewa”, acz jako polskojęzyczny dostępny był jedynie dla Żydówek znających polski i raczej nie miał czytelniczek z najuboższych, ortodoksyjnych rodzin, zob.: M. Antosik-Piela, Feminizm po żydowsku. Tygodnik „Ewa” (1928-1933), „Midrasz” 2008, nr 12. O czasopismach w języku jidysz zob.: J. Lisek, Dyskurs feministyczny w kobiecej prasie jidysz w Polsce [w:] Nieme dusze?, dz. cyt., s. 481-501.
330 Bożena Umińska wyjaśnia, iż: „Judaizm rozumiał element kobiecy dosłownie, biologicznie i nie przypisywał mu transcendencji, możliwości przekroczenia sfery biologii – sfery narodzin, krwi miesięcznej, seksu, karmienia, śmierci”, B. Umińska, dz. cyt., s. 56, por.: B. Umińska, Czy Żydzi są Żydówkami, „Midrasz” 1997, nr 7/8.
331 Zob.: B. Szwarcman-Czarnota, Cenniejsze niż perły. Portrety kobiet żydowskich, Kraków 2010, s. 38-39.
332 Teksty Melcer, mocno akcentujące kwestię kobiecą i opisujące codzienne życie kobiet w dzielnicy żydowskiej, choć są kontrowersyjne, mogą stać się inspiracją dla badań judaistycznych uwzględniających perspektywę gender. O takie badania upomina się żydowski feminizm. Jak pisze Katarzyna Czerwonogóra: „Przyglądając się najważniejszym wątkom żydowskich dziejów, zwraca się uwagę na kwestię emancypacji Żydów w XIX wieku. Jeśli uwzględnimy płeć w tym aspekcie, okaże się, że proces ten nie objął de facto połowy żydowskiej populacji. Kobiety bowiem, tak w ramach żydowskiej społeczności, jak i będąc obywatelkami poszczególnych krajów, znacznie dłużej niż mężczyźni były z niego wyłączone. Opisując sam mechanizm asymilacji i proces dochodzenia Żydów do równouprawnienia, na ogół pomija się różnice w rolach i pozycji kobiet i mężczyzn w ramach diaspory (…). Analizując funkcjonowanie żydowskich społeczności przed wojną pod kątem gender, badaczki i badacze zwracają uwagę przede wszystkim na sfery edukacji i wychowania oraz uczestnictwa w życiu religijnym. Wskazywane jest związane z ortodoksyjnym podejściem wykluczenie kobiet z publicznych rytuałów i obrzędów oraz przypisanie ich aktywności sferze domowej”, K. Czerwonogóra, Żydówki polskie. Wybrane zagadnienia emancypacji i obecności w historii [w:] Krakowski szlak kobiet. Przewodniczka po Krakowie emancypantek, red. E. Furgał, Kraków 2009, s. 15-17.
333 Agnieszka Graff ciekawie omawia napięcia i pułapki myślenia w łonie światowego feminizmu ostatnich lat, które dotyczą tematu: polityka wielokulturowa a prawa kobiet, zob.: A. Graff, Magma i inne próby zrozumienia, o co tu chodzi, Warszawa 2010, s. 62-63.
334 Zob.: K. Szczuka, Gdyby one wiedziały!, „Zadra” 2000, nr 1 (recenzja książki Anki Grupińskiej Najtrudniej jest spotkać Lilit. Opowieści chasydek).
335 Odnoszę się głównie do książki: O. Fallaci, Wściekłość i duma, przeł. K. Hejwowski, Warszawa 2003.
336 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 131.
337 Zob.: J. Żyndul, dz. cyt., s. 69-72; T.M. Płużański, Sejm walczy z ubojem, „Midrasz” 1997, nr 6 oraz H. Grynberg, Memorbuch, Warszawa 2000, s. 83-119. Podobnie działo się (nazistowskie Niemcy) i dzieje dziś na całym świecie: projekty zakazu uboju rytualnego zawsze zyskują poparcie partii głoszących antysemickie bądź antyislamskie poglądy. Uwikłanie tej kwestii w politykę i ideologię nie odsuwa jednak pytania o humanitaryzm. Zwolennicy rytualnego uboju dowodzą, że jest on właśnie humanitarny, gdyż jedno precyzyjne cięcie sprowadza w miarę szybką śmierć, zatem cierpienie ofiary trwa krótko. Jednakże organizacje zajmujące się prawami zwierząt, towarzystwa weterynaryjne oraz ekolodzy stoją na stanowisku, że wszelki ubój bez wstępnego ogłuszania jest niehumanitarny, powoduje bowiem cierpienia, nawet jeśli krótkie, to niepotrzebne, bo możliwe do uniknięcia. Powołując się na raporty niezależnego ciała doradczego rządu brytyjskiego FAWC (Farm Animal Welfare Council), przeciwko ubojowi rytualnemu występuje na przykład RSPCA (Royal Society for the Prevention of Cruelty to Animals), najstarsza i największa światowa organizacja dążąca do poprawy losu zwierząt. Obecnie w Europie ubój bez wcześniejszego ogłuszania całkowicie zakazany jest między innymi w Szwecji, Norwegii, Danii, Szwajcarii i Holandii, a spory trwają w wielu państwach. W Polsce ustawa z 2002 roku o ochronie zwierząt nakazała uprzednie ogłuszanie uśmiercanych zwierząt, ale późniejsze rozporządzenie ministra rolnictwa uchylało ten wymóg w stosunku do uboju rytualnego. Protesty ekologów spowodowały, iż w 2012 roku Prokurator Generalny zaskarżył niezgodność prawną do Trybunału Konstytucyjnego, a wskutek orzeczenia uboju rytualnego zakazano. Od 2013 roku Unia Europejska dopuszcza uśmiercanie zwierząt bez ogłuszania, gdy powodem są względy religijne, ale zezwala też państwom członkowskim na wprowadzenie całkowitego zakazu takiego uboju. Polska zakaz uboju rytualnego utrzymała, ale obecny stan prawny jest źródłem polemik. Mniejszości religijne żydowska i muzułmańska protestują przeciw zakazowi szechity i uboju halal, powołując się na wolność wyznania, z kolei obrońcy praw zwierząt domagają się wprowadzenia jednoznacznego, trwałego zakazu uboju rytualnego, który nie budziłby sporów prawnych.
338 S.H. (Samuel Hirszhorn), „Przedni” befsztyk w niezdrowym sosie, „Nasz Przegląd” 16.04.1935, nr 104.
339 Tamże. Hirszhorn, co warto odnotować, nie lekceważy argumentów o cierpieniu zwierząt. Zastanawia się więc, czy Żydzi zrezygnują z szechity, jeśli przyszłość dowiedzie, że inny rodzaj uboju jest bardziej humanitarny. Odpowiada sobie nie wprost, iż z postępem technicznym musi iść w parze postęp polityczno-społeczny, przynoszący Żydom nie zakazy, ale prawo do oświaty.
340 „Kurier Warszawski” w 1938 roku opublikował wstrząsający raport z rzeźni bydła, w której w jednej sali odbywały się ubój rytualny i ubój z uprzednim ogłuszaniem. Oba były sprzeczne z upowszechnianą już wówczas zasadą, że zwierzęta nie powinny widzieć konania swoich współbraci, ale szechita opisana została jako powodująca znacznie dłuższe cierpienia, zob.: Z. M., W rzeźni, „Kurier Warszawski” 25.09.1938, nr 263.
341 Melcer zajmuje się jedynie ubojem bydła, ale na podwórkach Dzielnicy Północnej funkcjonowały też koszerne ubojnie drobiu. Etnograf Jan Stanisław Bystroń przytaczał drastyczne opisy tych rzeźni, choć wcześniejsze, bo sprzed pierwszej wojny światowej. Ubój przeprowadzano wówczas w brudzie, a stłoczone ptaki przetrzymywano przez wiele godzin w dusznych komórkach, zob.: J.S. Bystroń, Warszawa, Warszawa 1949, s. 254-255.
342 T. Zaderecki, Z Biblią i Talmudem w walce, Warszawa-Lwów 1936, s. 134-135. Jest to przedruk rozmowy: S. Świrski, O uboju rytualnym (wywiad z T. Zadereckim, na marginesie debaty w Komisji sejmowej), „Chwila”, 11.03.1936, nr 6096.
343 Piszę o tym w rozdziale szóstym.
344 To znany zabieg dyskredytacji autorek, Krystyna Kłosińska pisze: „Kobiece pisanie omawia się, pożyczając język z książki kucharskiej. (…) Osąd krytyków brzmi jasno. Kompetencje kucharki, która zna receptury potraw i sposoby ich przyrządzania, przekształcają się w wady literatury, jeśli kobieta zechce zastąpić jedną sztukę przez drugą”, K. Kłosińska, Kobieta autorka [w:] Ciało i tekst, dz. cyt., s. 104.
345 A. Słonimski, Kroniki tygodniowe (1932-1935), t. II, słowo wstępne i przypisy R. Habielski, Warszawa 2001, s. 217, prwdr.: „Wiadomości Literackie” 1934, nr 23. W końcu lat 30., wobec nasilających się prześladowań Żydów, poeta złagodził ton wypowiedzi, walczył z antysemityzmem i solidaryzował się z ofiarami, zob.: M. Shore, Kawior i popiół. Życie i śmierć pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem, przeł. M. Szuster, Warszawa 2008, s. 163-167.
346 M. Szpakowska, dz. cyt., s. 86.
347 Ewa Kraskowska widzi tu rozmiłowanie w estetyce turpistycznej, zob.: E. Kraskowska, dz. cyt., s. 201.
348 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 169.
349 Zob.: J. Kasprzycki, Żydzi Warszawy, Warszawa 1988, s. 174-187.
350 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 141.
351 J. Hen, Nowolipie. Najpiękniejsze lata, Warszawa 2011, s. 33-34.
352 Tamże, s. 137.
353 Na ważny aspekt świąt w metropolii zwracają uwagę Bella Szwarcman-Czarnota i Agnieszka Drotkiewicz. Mieszkańcom miast, którzy żyją nieraz wbrew porom roku czy dnia, takie rytuały, jak na przykład obchodzony w konkretnym dniu tygodnia szabat, porządkują czas i zapewniają potrzebną przerwę w codzienności, zob.: Tak pamiętać, żeby iść do przodu, z Bellą Szwarcman-Czarnotą rozmawia Agnieszka Drotkiewicz, „Dwutygodnik” 2009, nr 10, http://www.dwutygodnik.com/artykul/353-tak-pamietac-zeby-isc-do-przodu.html. Książka, wokół której toczy się rozmowa, pokazuje między innymi, jak kobiety mogą twórczo korzystać z tradycji judaizmu, zob.: B. Szwarcman-Czarnota, Znalazłam wczorajszy dzień. Moja osobista tradycja żydowska, Kraków 2009, por. też: B. Szwarcman-Czarnota, Mocą przepasały swe biodra. Portrety kobiet żydowskich, Warszawa 2006 oraz B. Szwarcman-Czarnota, Cenniejsze niż perły, dz. cyt.
354 W. Melcer, Święta kucharka, Warszawa 1930, s. 20.
355 Szpital Starozakonnych na Czystem to obecny Szpital Wolski przy ulicy Kasprzaka (niegdyś Dworskiej). Otwarty w roku 1902, wyróżniał się nowoczesnym rozplanowaniem zabudowy i świetnym wyposażeniem, zob.: K. Mórawski, Kartki z dziejów Żydów warszawskich, Warszawa 1993, s. 41-48.
356 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 150-151.
357 Melcer pisze o „Bractwie Miłosierdzia Rachmonim”, co nie jest ścisłe. Opiekę nad chorymi sprawowały społeczne bractwa dyżurnych, tzw. chewra meszomrim. Odznaczały się tym samym cnotą rachmunes, czy też rachamim (miłosierdzia, litości, współczucia), cnotą wiązaną z kobietami, gdyż etymologię tych słów wywodzi się od hebrajskiego rechem = łono matki.
358 J. Kristeva, dz. cyt., s. 70.
359 M. Horkheimer i T.W. Adorno, Dialektyka oświecenia. Fragmenty filozoficzne, przeł. M. Łukasiewicz, Warszawa 1994, s. 205-206.
360 Tamże, s. 208, por.: T. Kitliński i J. Lockard, Pogarda i pożądanie „obcych”. Z imaginowanych nieczystości w literaturze polskiej, „Teksty Drugie” 2007, nr 6.
361 J. Kristeva, dz. cyt., s. 91.
362 Zbytnie utożsamianie kobiet z naturą dało asumpt do krytyki szkoły frankfurckiej z pozycji feminizmu, zob.: E. Majewska, Feminizm jako filozofia społeczna. Szkice z teorii rodziny, Warszawa 2009, s. 156-160.
363 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 174.
364 S.H. (Samuel Hirszhorn), Czarny kącik na czarnym lądzie, „Nasz Przegląd” 5.10.1934, nr 281.
365 Zob.: R. Brandstaetter, Warszawa bez Żydów, „Nowy Głos” 26.02.1938, nr 58.
366 R. Brandstaetter, Europa leży na równiku czyli nowa wędrówka ludów, „Nowy Głos” 6.03.1938, nr 65.
367 E. Prokop-Janiec, Międzywojenna literatura polsko-żydowska jako zjawisko kulturowe i artystyczne, Kraków 1992, s. 110.
368 R. Brandstaetter, Szczury chirurga Horacysohna, „Nowy Głos” 20.03.1938, nr 79. Melcer w rzeczywistości sekretarzowała Lidze Reformy Obyczajów, która również propagowała świadome macierzyństwo; i poradnia, i liga stworzone zostały przez środowisko skupione wokół Boya i Krzywickiej.
369 D.K. Sikorski, Spór o międzywojenną kulturę polsko-żydowską. Przypadek Romana Brandstaettera, Gdańsk 2011, s. 300.
370 D. Vogel-Barenblüth, Ludzie egzotyki, „Przegląd Społeczny” 1934, nr 7-8.
371 W. Melcer, Czarny ląd…, dz. cyt., s. 33.
372 J. Hen, dz. cyt., s. 84.
373 B. Singer (Regnis), dz. cyt., s. 31.
374 Zob.: A. Zawiszewska, Felieton feministyczny. Casus Ireny Krzywickiej, dz. cyt., por.: A. Zawiszewska, Międzywojenna felietonistyka kobieca. Casus: Irena Krzywicka [w:] Prywatne/publiczne. Gatunki pisarstwa kobiecego, red. I. Iwasiów, Szczecin 2008, s. 13-79.
375 I. Krzywicka, Fauna Warszawy [w:] tejże, Kontrola współczesności. Wybór międzywojennej publicystyki społecznej i literackiej z lat 1924-1939, zebrała i wstępem opatrzyła A. Zawiszewska, Warszawa 2008, s. 76, prwdr.: „Wiadomości Literackie” 1938, nr 52-53.
376 Tamże.
377 A. Zawiszewska, „Mieszane towarzystwo” Ireny Krzywickiej, „Pogranicza” 2009, nr 2.
378 I. Krzywicka, Fauna Warszawy, dz. cyt., s. 77.
379 Tamże.
380 Tamże, s. 77-78.
381 Jak wiele twórczyń swojego pokolenia, Krzywicka udowadniała, że zwierzęta mogą być pełnoprawnymi bohaterami literatury. Małżeństwo Wobicy (1934), rzecz o kocich amorach, w znacznej mierze przyczyniło się do wyrobienia jej opinii gorszycielki. W tomie opowiadań Mieszane towarzystwo (1961) autorka dała świetne charakterologiczne studia kotów, psów, wiewiórek, lisa, jeża, kawki i innych stworzeń, które z nią zamieszkiwały, głównie w Podkowie Leśnej. Stworzyła indywidualny styl pisania o zwierzętach, oparty na rzetelnej, niemal socjologicznej obserwacji; wierzyła w możliwość porozumienia między człowiekiem a na przykład kotem, ale zarazem uznawała zwierzęcą odrębność, zob.: A. Zawiszewska, „Mieszane towarzystwo” Ireny Krzywickiej, dz. cyt.
382 A. Tuszyńska, Krzywicka. Długie życie gorszycielki, Kraków 2009, s. 398.
383 I. Krzywicka, Mieszane towarzystwo. Opowiadania dla dorosłych o zwierzętach, Warszawa 1997, s. 83. Tom ten, wydany po raz pierwszy w 1961 roku, pisarka szykowała do druku jeszcze w latach 30.
384 I. Krzywicka, Fauna Warszawy, dz. cyt., s. 78.
385 Tamże, s. 80-81.
386 Tamże, s. 80.
387 M. Szpakowska, dz. cyt., s. 167-168.
388 Monika Kaczor analizuje takie cechy stylu, jak: finezyjność, subtelność, wymyślność i wyszukanie słowa, literackość myśli, wrażliwość językowa, wyraziste i barwne opisanie zdarzeń, zob.: M. Kaczor, Estetyka słowa w twórczości reportażowej Ireny Krzywickiej (na przykładzie zbioru reportaży „Sąd idzie”) [w:] Reportaż w dwudziestoleciu międzywojennym, dz. cyt., s. 369-375. Z kolei autorzy wstępów do obu wydań, adwokat Mieczysław Ettinger (obrońca między innymi Rity Gorgonowej) oraz prawnik i publicysta sądowy Stanisław Podemski, podkreślali, że Krzywicka poddała działania polskich sądów trafnej krytyce, zob.: M. Ettinger, Przedmowa [w:] I. Krzywicka, Sąd idzie, Warszawa 1935, s. 3-4 oraz S. Podemski, Słowo wstępne [w:] I. Krzywicka, Sąd idzie, Warszawa 1998, s. 5-7.
389 A. Baranowska, Koniec czwartkowych obiadów [w:] tejże, Perły i potwory, dz. cyt., s. 116.
390 I. Krzywicka, W sądzie grodzkim [w:] tejże, Sąd idzie, Warszawa 1998, s. 49, prwdr.: „Wiadomości Literackie” 1934, nr 11. Dalsze cytaty z tego wydania.
391 Wiech (S. Wiechecki), W „greckim” sądzie [w:] tegoż, Piąte przez dziesiąte. Wspomnienia warszawskie, Warszawa 1970, s. 39. W cytacie pozostawiam pisownię oryginalną.
392 Tamże, s. 37.
393 I. Krzywicka, W sądzie grodzkim, dz. cyt., s. 48.
394 Wiech (S. Wiechecki), W „greckim” sądzie, dz. cyt., s. 36.
395 Zdaję sobie sprawę, że reportaże sądowe wypadałoby raczej zestawiać z innymi dokonaniami tego gatunku, ale kontekst felietonów Wiecha wydaje mi się ważny, jako że autor prezentował warszawskie typy drobnomieszczańskie, choć nieco przerysowane. Tekst Krzywickiej W sądzie grodzkim także – i to wbrew wymogom gatunkowym reportażu – pokazuje raczej typy niż konkretnych bohaterów. Książkę autorki na tle innych reportaży sądowych międzywojnia omawia Katarzyna Glasenapp-Konkol i dochodzi do wniosku, że wyróżniają ją wnikliwe analizy problematyki społecznej związanej z poszczególnymi procesami, a także analizy psychologiczne podsądnych. W swojej pracy rozważa też, jak zbiór Sąd idzie realizuje założenia gatunkowe reportażu w funkcji sprawozdawczej, publicystycznej i estetycznej, zob.: K. Glasenapp-Konkol, Pisarka w sądzie. Międzywojenne reportaże Ireny Krzywickiej, praca magisterska napisana pod kierunkiem K. Jakowskiej, UMK, Toruń 1998, mps nr 5454 IBL PAN.
396 A. Zawiszewska, Życie świadome. O nowoczesnej prozie intelektualnej Ireny Krzywickiej, Szczecin 2010, s. 216.
397 E. Kraskowska, dz. cyt., s. 183-184.
398 I. Krzywicka, W sądzie grodzkim, dz. cyt., s. 54.
399 Tamże, s. 58.
400 Tamże, s. 55.
401 Tamże, s. 63-64.
402 Ewa Kraskowska widzi tu feministyczny topos „zmowy mężczyzn”, zob.: E. Kraskowska, dz. cyt., s. 181-182 oraz 209-210.
403 I. Krzywicka, Proces o zabójstwo tancerki [w:] tejże, Sąd idzie, dz. cyt., s. 24-25, prwdr.: „Wiadomości Literackie” 1932, nr 20. Owym świadkiem była najpewniej Ina Benita, znana aktorka filmowa i rewiowa, która przyjaźniła się z ofiarą i zeznawała podczas procesu.
404 E. Szemplińska-Sobolewska, Annopol, rezerwat nędzy [w:] Niepiękne dzielnice, dz. cyt., s. 130, prwdr.: „Wiadomości Literackie” 1938, nr 52-53.
405 Zob.: Encyklopedia Warszawy. Suplement, red. B. Petrozolin-Skowrońska, Warszawa 1996, hasło „Annopol”, s. 9-10.
406 J. Budzińska-Tylicka, Jeszcze raz Annopol. Stołeczne siedlisko nędzy i bezrobocia [w:] Niepiękne dzielnice, dz. cyt., s. 144, prwdr.: „Robotnik” 1933, nr 230, nazwisko działaczki występuje tu w alternatywnej formie: Budzyńska-Tylicka. Jako radna Warszawy z ramienia PPS próbowała ona interweniować w sprawie Annopola, ale – jak widać z pisanego pięć lat później reportażu Szemplińskiej-Sobolewskiej – bezskutecznie.
407 E. Szemplińska-Sobolewska, dz. cyt., s. 136.
408 Tamże, s. 135.
409 Tamże, s. 130-131, 137-138 i 140.
410 O stosunku pisarki do zwierząt piszę też w rozdziale szóstym.
411 E. Kraskowska, dz. cyt., s. 138-139.
412 P. Gojawiczyńska, Sitarek [w:] tejże, Opowiadania, Warszawa 1956, s. 238. Opowiadanie pochodzi z tomu Dwoje ludzi (1938), prwdr.: „Gazeta Polska” 1935. Opisy Annopola nierzadko pojawiały się w utworach fikcyjnych, w barakach mieszka na przykład Łucja, bohaterka powieści Janiny Brzostowskiej Bezrobotni Warszawy (1933). Annopol był też celem wypraw niejednego reportera; Konrad Wrzos sprawdzał tam, jak się żyje z zasiłku 1,87 zł dziennie, zob.: K. Wrzos, dz. cyt., s. 28-32.
413 Kolonia była siedliskiem przestępczości jeszcze po wojnie, zanim w latach 50. rozebrano ostatnie baraki.
414 W. Gombrowicz, Nowe postacie w literaturze. Elżbieta Szemplińska [w:] tegoż, Varia, t. I, Czytelnicy i krytycy. Proza, reportaże, krytyka literacka, eseje, przedmowy, Kraków 2004, s. 145, prwdr.: „Kurier Poranny” 1934, nr 187. W kolejnym tekście, napisanym z okazji wydania przez pisarkę tomu opowiadań 18 spotkań, Gombrowicz twierdził już jednak, że choć występuje ona jako rzeczniczka pokrzywdzonych, „nie opanowała ideału i ideologii, przeciwnie to ideologia ją opanowała”, a jej głos traci tym samym na autentyczności, W. Gombrowicz, 18 spotkań Szemplińskiej, tamże, s. 154, prwdr.: „Prosto z Mostu” 1935, nr 12.
415 E. Szemplińska-Sobolewska, dz. cyt., s. 141.
416 O. Soporowska-Wojtczak, Twórczość Elżbiety Szemplińskiej-Sobolewskiej, praca doktorska napisana pod kierunkiem E. Kraskowskiej, UAM, Poznań 2013, tekst udostępniony dzięki uprzejmości autorki.
417 E. Rybicka, dz. cyt., s. 291.
418 Zob.: E. Kaschak, Nowa psychologia kobiety. Podejście feministyczne, przeł. J. Węgrodzka, Gdańsk 2001, s. 122.
419 Zob.: M. Foucault, Inne przestrzenie, przeł. A. Rejniak-Majewska, „Teksty Drugie” 2005, nr 6.
420 P. Gojawiczyńska, Praca, dz. cyt., s. 180-181.
421 Z. Ziątek, Autentyzm rozpoznań społecznych, dz. cyt., s. 707-708. W innym tekście badacz zwraca uwagę na różnice w pojmowaniu reportażu w dwudziestoleciu międzywojennym i po 1989 roku: w międzywojniu szukano możliwości sprostania kryteriom wiarygodności w dziedzinie beletrystyki, pewien jej obszar miał niejako stać się reportażem (nie łączono go jednak z typowym reportażem dziennikarskim), dziś zaś to reportaż traktuje się jak literaturę, zob.: Z. Ziątek, Dwa dwudziestolecia. Literatura jako reportaż i reportaż jako literatura [w:] Nowe dwudziestolecie (1989-2009). Rozpoznania. Hierarchie. Perspektywy, red. H. Gosk, Warszawa 2010, s. 353-365.
422 W. Melcer, Wstęp [w:] tejże, Czarny Ląd…, dz. cyt., s. 6-7.
423 I. Krzywicka, Jakże nieczysta literatura [w:] tejże, Kontrola współczesności, dz. cyt., s. 278, prwdr.: „Wiadomości Literackie” 1932, nr 50.
424 Z. Mitzner, Wstęp [w:] Polskie drogi, dz. cyt., s. 6.
425 Feminizm socjalistyczny różni się od marksistowskiego tym, iż nie uznaje kwestii klasowych za jedyne źródło opresji kobiet, ale tropi współzależności pomiędzy kapitalizmem i patriarchatem, dyskryminacją ze względu na przynależność klasową i na płeć, zob.: R.P. Tong, dz. cyt., s. 124-170, por.: E. Majewska, dz. cyt., s. 92-111.
426 J. Minkiewicz, Aktualia [w:] J.J. Lipski, dz. cyt., t. II, s. 421-422, prwdr.: „ABC Literacko-Artystyczne” 1934, nr 46.
427 Tamże, s. 423.
428 Sposób dyskredytowania kobiecej prozy, który zastosował Minkiewicz, wcale nie był nowy i wyjątkowy. W 1887 roku Teodor Jeske-Choiński zżymał się: „Setki kobiet roztkliwia się nad niedolą: Antków, Kubusiów, Jędrków, Maryń, Zoś, Jadwig itd., lubując się głównie w kalekach, idiotach, ulicznikach, obdartusach, nędzarzach itp. «bohaterach». Komu braknie nogi lub ręki, nosa albo piątej klepki w głowie, kto głodny, sponiewierany, niedołężny, głupi w końcu, ten może być pewnym, że się nim muza współczesna gorliwie zaopiekuje. (…) Cały ten legion płaczek literackich, będących dziś plagą redakcji (…), zapatrzył się głównie w Prusa i Sienkiewicza (Janko Muzykant). (…) Aby sfabrykować bladą kopię Michałka, Antka, Janka, wystarczy rozczulić się, opowiedzieć, jak «biedak» cierpi: resztę dopełni wyobraźnia czytelnika i jego tkliwe serce”, T. Jeske-Choiński, Typy i ideały pozytywnej beletrystyki polskiej, „Niwa” 1887, r. XVI, t. XXXI, z. 300, s. 921-922. Komentując ten i podobne cytaty, Krystyna Kłosińska podkreśla, że męscy krytycy widzieli u autorek szczególną skłonność do lamentacji: „Kobieta «wylewa potoki słów zbytecznych», «płaczki literackie» nasączają powieści niekontrolowanym upływem czułostkowości, «łzawią się»”, K. Kłosińska, dz. cyt., s. 105. Agnieszka Mrozik zwraca natomiast uwagę, że w oczach niejednego recenzenta, czy to z drugiej połowy XIX wieku, czy z międzywojnia, czy z czasów po 1989 roku: „«Babskość» jest dobrotliwa, czuła, ckliwa, wrażliwa na krzywdę wszelkiego stworzenia, zaangażowana w krzewienie oświaty, służby zdrowotnej dla ubogich, gotowa pół świata «przycisnąć do serca z miłością»: utulić i pocieszyć. W tym sensie, zdaniem krytyków, literatura kobieca, która spełnia przede wszystkim funkcje «usługowe», nie zaś artystyczne, nie może pretendować do miana «prawdziwej» sztuki. Pochylając się nad każdą biedną, zbolałą, cierpiącą istotą, nie jest bowiem w stanie uchwycić całości obrazu, «ogólności» historii i ludzkich losów”, A. Mrozik, Feminokracja? Recepcja polskiej prozy kobiecej po 1989 roku [w:] Literatura zaangażowana – koncepcje, programy, realizacje. Czy potrzebna nowa definicja?, red. E. Ziętek-Maciejczyk i P. Cieliczko, Warszawa 2006, s. 97.
429 Rozterki i wybory ideowe polskich literatów, którzy w międzywojniu zaangażowali się w komunizm, świetnie pokazuje książka Marci Shore Kawior i popiół , zob.: M. Shore, dz. cyt.
430 Zaznaczam, że dla zwolenników i zwolenniczek marksistowskiej rewolucji pisanie w duchu wspólnej sprawy i reform społecznych nie miało racji bytu (stąd wspomniana wcześniej krytyka grupy „Przedmieście”). O wiele wyraźniej niż omawiany wyżej, świetny literacko tekst Szemplińskiej-Sobolewskiej, pokazuje to znacznie bardziej propagandowy reportaż Wandy Wasilewskiej o jednej z warszawskich noclegowni, w którym ostro kontrastuje ona władzę i lud: „Różnych rzeczy można się dowiedzieć w jasnej sali rady miejskiej. O tym, że walka klas jest przeżytkiem, że tylko solidaryzm społeczny zbawi człowieka. Solidaryzm – zażywni panowie z rady miejskiej i żałosne widma ludzkie z domu noclegowego. Ależ, panowie – oni cuchną, cuchną nędzą, brudem, łażą po nich wielkie żarłoczne wszy”, W. Wasilewska, Hotel Pod Wszą [w:] Niepiękne dzielnice, dz. cyt., s. 160, prwdr.: „Robotnik” 1934, nr 101. Według Wasilewskiej nie może być mediacji, tylko walka, a dla bezrobotnych z noclegowni: „(…) każdy, kto tu wchodzi w ciepłym płaszczu, w porządnym odzieniu, powinien być wrogiem. Powinna go witać zaciśnięta pięść, żute w bladych wargach przekleństwa, gniewny krzyk tych matek, które dla swoich dzieci nie mają kąta”, tamże, s. 158-159.
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.
Zapomniana rewolucja
Rozkwit kobiecego pisania w dwudziestoleciu międzywojennym
Agata Araszkiewicz
2014
Warszawa w oczach pisarek
Obraz i doświadczenie miasta w polskiej prozie kobiecej 1864-1939
Małgorzata Büthner-Zawadzka
2014
Płeć i naród : Trans/lokacje
Maria Komornicka/Piotr Odmieniec Włast, Else Lasker-Schüler, Mina Loy
Karolina Krasuska
2012
Problem religii w polskich dziennikach intymnych
Stanisław Brzozowski, Karol Ludwik Koniński, Henryk Elzenberg
Katarzyna Nadana-Sokołowska
2012
Poradzieckie
Najnowsza migracyjna literatura żydowska w Stanach Zjednoczonych
Karolina Krasuska
2021