Złote runo: Kolchida
p. 324-339
Texte intégral
Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu
po złote runo nicości …
Zbigniew Herbert, Przesłanie Pana Cogito
Pod mostem Mirabeau płynie Sekwana
I niejedna miłość
Czy nie dość wspominana
Po bólu zawsze radość niespodziana …
Guillaume Apollinaire, Most Mirabeau
I Z KSIĄŻKĄ Z TARUSY
Все поэты жиды
Marina Cwietajewa
Od
Gwiazdozbioru Psa, od
jasnej gwiazdy w nim i karłowatej
pochodni, która współtka
ku Ziemi odbite drogi,
od
pątniczych lasek, też tam, od Południa, obcych
i włóknom nocy bliskich
jak niepogrzebane słowa,
błąkające się
w zamkniętym kręgu osiągniętych
celów i stel i kołysek.
Od
przepo- i zapo- i obok-do-ciebie-,
od
nadpowiedzianego,
co leżąc tam czeka, któremuś
z własnych serc-kamieni podobne, wyplutych
wraz z ich nie-
zniszczalnym werkiem, w dal
nieużytku i niewczasu. Od takich
tykań i tykań pośrodku
sześcianów żwiru z
tą na tropach hieny do tyłu,
w górę śledzoną
przodków
listą Tych-
od-Imienia-i-Jego-
Krągłojaru.
Od
jakiegoś drzewa, jakiegoś.
Tak, też od niego. I od lasu co w krąg. Od lasu
Nietknięte, od
myśli, z której wyrósł, jako głos
i półgłos i przegłos i wygłos, scytyjsko
zrymowany
w takcie
skroni przepędzonych
z
wdychanymi stepów
źdźbłami wpisanymi w serce
cezury godzin – do kraju,
z krajów
najdalszego, do
wielkiego wewnętrznego rymu
poza
strefą ludów niemych, do ciebie
wago mowy, wago słowa, ojczyzny
wago wygnanie.
Od tego drzewa, tego lasu.
Od mostu
bryły, od której
w życie się
wdarło, gotowe latać
od ran, – od
Pont Mirabeau.
Gdzie nie płynie już Oka. Et quels
amour! (Pisane cyrylicą, przyjaciele, też to
na grzbiecie żem wiózł przez Sekwanę
na grzbiecie przez Ren.)
Od listu jakiegoś, od niego.
Od Listu, od listu wschodniego. Od twardej
małej kupki słów, od
nieuzbrojonego oka, które on
ku tym trzem
gwiazdom w Pasie Oriona – Jakuba
laska, ty,
raz jeszcze przychodzisz odszedłszy! –
prowadzi na
mapie nieba, która się przed nim otwarła.
Od stołu, gdzie to zaszło.
Od słowa jednego, z tamtej kupki,
przy którym on, ten stół,
stał się ławką wioślarza, od rzeki Oki
i od wód.
Od pobocznego słowa, które
wioślarz przedrzeźnia zgrzytając w późnoletnią trzcinę
swej jasno-
słyszącej dulki:
Kolchida.
(oryginał wiersza na s. 388)
1Końcówka Okna chaty, przypomnijmy, przeniosła nas – siłą kosmicznej grawitacji – na południowe niebo, gdzie w Gwiazdozbiorze Centaura temu „coś”, które nie było jeszcze „ty”, udało się odnaleźć litery hebrajskiego alfabetu jako pozaziemski dom ze stołem, światłem i światłem.
2Potem to „coś” szło, coraz bardziej „ty” szedłeś przez rumor cząsteczek, wróciłeś na Ziemię i zstąpiłeś do otchłani, by od razu znowu, z Kolumbem, wyruszyć w drogę do Bukowiny, a stamtąd do Francji, przez Kraków i Berlin, aż dotarłeś, okrężną drogą przez Prowansję, Hiszpanię, Anglię i Szkocję, Morze Białe (Mare Album) i śnieżną Karelię, Kanałem Białomorsko-Bałtyckim, tym mroźnym symbolem Gułagu, do Piotrogrodu i dalej, przez cieśniny na Morze Północne, ku amsterdamskim grachtom i ujściu Łaby, a nią, pod prąd, do źródła: mitycznych Czech z wybrzeżem Normandii i doliną Niemna. Musiałeś obejść cały świat, żeby nauczyć się składać sylaby i słowa, by odnaleźć w końcu imię, całkiem białe, niezapisane, a jednak pojedyncze.
3Teraz to południowe niebo domaga się, by zawracać. Nie iść dalej, bo dokąd niby? Iść nie „do”, lecz „od”, które zdominuje wersyfikacyjny „werk” wiersza, jak „tykanie” parataksy. Ten powrót będzie pewnie mozolny, na pewno długi: to najdłuższy – po Engführung – wiersz Celana. Co nas jednak może jeszcze czekać? Rozpłynięcie się po literackości? „Badanie toposów?”.
Pewnie! Ale w świetle tego, co jeszcze niezbadane: w świetle u-topii.
A człowiek? A stworzenie?
W tym świetle.
Co za pytania! Co za żądania!
Czas zawracać. 1
4Ta wyprawa śladem toposów rusza jednocześnie z wielu miejsc i nie-miejsc. Wiersz po kolei nazwie. Nie zabraknie toposów do zbadania. Ich drogi będą wiodły osobno, ale będzie na nich sporo skrzyżowań. Czy obędzie się bez kolizji? Czy uda się utrzymać w ryzach precyzji ten cały system dynamicznych odniesień i drogowskazów i wrócić do domu? Tego nie można wiedzieć, zanim się nie wyruszy. Wiersz to wie i rusza, zdecydowanie i z daleka: „Od / Gwiazdozbioru Psa”.
5Spróbujmy podążyć za nim po mapie nieba, na której znaczy swój szlak.
6Gwiazdozbiór Wielkiego Psa leży poniżej równika niebieskiego, widoczny w Europie jedynie zimą, nisko nad horyzontem. Podąża za myśliwym Orionem. I w takim też kierunku każe iść wiersz, wskazując w siódmej strofie, niedługo przed końcem, na trzy gwiazdy Pasa Oriona, zwane Laską Jakuba. Wskazuje tyle, ile może zobaczyć w Europie. Ile może zmieścić w toposie, którym jest ta nazwa. Jest tu wędrowiec i patriarcha, faworyt matki (Rdz 25, 28), który kupił starszeństwo za miskę soczewicy (25, 33) i podstępem wykradł błogosławieństwo (27, 6–29), a potem, kiedy po latach szedł spotkać się z bratem, gdy został sam i zapadła noc, „pasował się ktoś z nim aż do wzejścia jutrzenki” (32, 25) i miał się nie nazywać odtąd Jakub, „ale Israel, gdyż walczyłeś z istotą boską i ludźmi, i przemogłeś” (32, 29) i stać protoplastą dwunastu pokoleń izraelskich.
7Jest też pątnik, może zmierzający przez Francję do Santiago de Compostella, strudzony drogą i wsparty o laskę. Jest kostur przywołany mową kamienia i – co chyba najważniejsze: przyrząd nawigacyjny. Potrzebny, by pożeglować po tej niewidocznej na Północy hemisferze nieba i dotrzeć znowu do domu: planety Hadar w konstelacji Centaura.
8Syriusz, najjaśniejsza gwiazda na nieboskłonie, rzuca światło, towarzyszący jej biały karzeł (Syriusz B) odbija je i tka z nich drogę ku Ziemi, gdzie spotykają się gdzieś pewnie z nicią przędzioną wrzecionem wrastającymi w nieziemskie ugory kosmosu: Unland, który pojawia się jako słowo w wierszy Hawdala i tutaj.
9Wszystko jest pod ręką. Zaraz obok Rufa, Kil i Żagle Navis Argo, statku Argonautów umieszczonego na firmamencie po odnalezieniu złotego runa. Statek Argonautów na stępce Gołębia, gwiazdozbioru o łacińskiej nazwie Columbus 2. Jest więc i statek, i gołąb, i Kolumb. Jest laska Jakuba i Kompas. Tylko płynąć z Argonautami do Kolchidy! Ale jak, skoro oni już tam byli, wyprawa zakończona, okręt wśród gwiazd zdemontowany na trzy części 3. „Badanie toposów w świetle u-topii”.
10Czy nie rozsądniej byłoby jednak wracać do domu? Wystarczy minąć tylko Krzyż Południa i już widać Centaura. Wiersz tak daleko zaszedł, wracając do szabatowego stołu za Oknem chaty. Może na czas ktoś zerknie na mapę nieba i zauważy, że to już tak blisko.
11Teraz jednak wiersz, znalazłszy świetlną drogę odbitą w kierunku Ziemi, podąża nią, odkrywając podobieństwo niewidocznych lub tylko niekiedy (zimą) widocznych konstelacji południowego nieba, obcych naszym oczom, zaplątanych między „włóknami nocy”, po ciemnej stronie firmamentu, który skąpi nam swego widoku, z „niepogrzebanymi słowami”, jak te kryjące się przed wzrokiem gwiazdy „błąkającymi się w zamkniętym kręgu osiągniętych celów i stel i kołysek”.
12Roi się tu od sprzeczności: błąkać się, choć cel został osiągnięty, brak pochówku, ale na grobach stoją stele, archaiczne kamienne płyty nagrobne przypominające formą i funkcją żydowskie macewy, grób i kołyska. Precyzyjne elipsy orbit gwiazd znaczą tu zamknięty krąg wiecznego powrotu ze śmierci do życia i ustanawiają śmierć jako cel, będący dopełnieniem życia. Zachowanie ciągłości tego kosmicznego cyklu śmierci i nowych narodzin zdaje się wymagać dopełnienia rytuału pochówku, którego tutaj brakuje. Słowa są niepogrzebane, więc jak się mają odrodzić?
13Spływają zewsząd, przepowiednie i zapowiedzi, słowa kierowane do ciebie i do ciebie nietrafiające, słowa w nadmiarze, „nadpowiedziane” i wyznaczają kolejny punkt wyjścia, kolejne „od”. Od tych niepogrzebanych słów piętrzących się wszędzie i czekających w gotowości, by przemówić, podobnych do jednego z tych „serc-kamieni”, stojących w gardle z odciśniętym na nich ukrytym z tyłu obrazem tego, co nie zostało wypowiedziane. Wiersz wypluwa te kamienie: z ulgą, bo oznacza to uwolnienie mowy i możliwość odczytania tego odciśniętego napisu na odwrocie językowej macewy. Niezniszczalny werk tych słów-kamieni sprawi, że wskazówka ruszy po okręgu cyferblatu, że się zatrzymai wskaże ten moment punktualności, z którego wyłoni się prozopopeja pamięci, jakaś językowa hipostaza tego nie-miejsca, do którego prowadzą toposy. Negacje czasu i przestrzeni, „Unzeit” i „Unland” podają apofatyczne współrzędne punktu na mapie nieba, mapie języka.
14„Wypluć coś w dal nieużytku i niewczasu” to znaczy jednak także: pozbyć się czegoś ze wstrętem i odrazą. Zegar tyka bowiem na dwa sposoby. Oprócz tykania zegara uwolnionego czasu, są też nerwowe tiki, przypominające, pośrodku tych drobnych kamieni, krzemyków składających się w geometryczne formy kryształu, o czasie minionym, idącym „rakiem” do tyłu, podkrada się, jak karmiąca się trupami hiena historii, dla której rasistowskie genealogie były zapowiedzią niebywałej wprost uczty.
15W tej scenerii powszechnego od-wrotu nie może zabraknąć też drzewa. Jest więc drzewo i las wokół niego, las o imieniu „Nietknięte” (Unbetreten). Nikt jeszcze do niego nie wszedł, choć wyrósł z wysiewów języka. Jürgen Lehmann wskazuje tu na możliwe odniesienia do eseju Benjamina Zadanie tłumacza 4, w którym czytamy:
W przekładzie oryginał wzrasta niejako ku wyższej, czystej warstwie językowej atmosfery (…). Nie osiąga tej sfery z całym dobrodziejstwem inwentarza, w niej jednak należy szukać tego, co w przekładzie jest czymś więcej niż komunikatem. To istotowe jądro można określić dokładniej jako to, co w samym przekładzie nie jest już dalej przekładalne. Gdyby mianowicie ktoś zechciał tak dalece, jak to możliwe, wydobyć z przekładu pełen komunikat, a następnie poddać go przekładowi, wówczas nadal pozostałby nietknięty ten czynnik, na który ukierunkowana była praca prawdziwego tłumacza. 5
16Idąc tym tropem, mielibyśmy tu oprócz Celana-poetę także Celana-tłumacza. Mandelsztama jako pień (Stamm) drzewa i oryginał oraz las języka wokół jego wierszy oraz przekład, o którym Benjamin pisze dalej, że
inaczej niż poezja, przekład nie znajduje się, by tak rzec, w środku górskiego lasu języka, stoi bowiem raczej na zewnątrz, naprzeciw ściany lasu, i nie wkracza doń, lecz wykrzykuje ku niemu oryginał, mierząc w to akurat jedyne miejsce, skąd dobiec może echo obcojęzycznego dzieła dźwięczące w języku przekładu. 6
17Przekład mierzący w ten jeden dźwięk, z całą świadomością tego, co w nim nietknięte, co „przepoi zapoi obok-do-ciebiei nadpowiedziane”. Otwiera się przestrzeń poetyckiego metajęzyka na styku intertekstualnych koneksji, interpretacji i nadinterpretacji, dopowiedzeń i przemilczeń, dialogu i braku zrozumienia, widzenia Innego i rozpoznania własnych projekcji.
18Wiersz Celana poruszający się w swym obrębie między rosyjskim, niemieckim i francuskim, między językiem splamionym zbrodnią i jego nową, czystą formą, chce wydostać się z tego matecznika, „albowiem pracę tłumacza przepełnia wielki motyw integracji wielości języków w jeden prawdziwy” 7. Szuka zatem słowa osobnego, takiego, które – zakorzenione w kulturze aż po jej najstarsze warstwy – byłoby zarazem dźwiękiem „czystego języka”, nie-znaczącym i nienaznaczonym uniwersalizującą jednoznacznością. Bo tylko w takim da się zawrzeć każde pojedyncze imię. Możliwość takiego słowa, takiego wiersza, który byłby w stanie małe krzemienie pamięci pozbierać w krystaliczny sześcian, jest zdaje się myślą, z której wyrasta to drzewo i ten las. To ten „czarnoziem”, matriks, na której, począwszy od Okna chaty, a pewnie i dużo wcześniej, wschodzą te wiersze. Możliwość dźwięku, który zabrzmi we wszystkich swoich niuansach, nie tylko już jako spół-głoska (Mit-laut), lecz także jako „półgłos i przegłos i wygłos”. Nie będzie jedynie subsumacją ku całości, lecz zachowa świadomość wszystkich swoich rejestrów składowych, swojej fonetycznej „morfologii”, przemieszczeń, przecięć, nawarstwień i zmian. Jako finalne „ścieśnienie” wszystkich pojedynczych głosów w ich – za każdym razem i jednocześnie – punktualnej precyzji. Bumerang, który nie wraca rymem do siebie, lecz znajduje rym „poza sferą ludów niemych”, „scytyjski”, powracający „w takcie skroni przepędzonych”. Wszystko to układa się w mozaikę ilustrującą spotkanie barbarzyńców poza sferą barbarzyństwa.
19Barbarzyńca to ktoś, kto nie włada językiem, nie włada nim dobrze i tym różni się od członków społeczności danym językiem władających. W tym sensie dla Greków barbarzyńcami byli Scytowie zamieszkujący rozległe stepy na północ od Morza Czarnego na terenie dzisiejszej Ukrainy i południowej Rosji. Analogicznie dla plemion słowiańskich ich germańscy sąsiedzi byli „Niemcami”, ludźmi niemymi, nieznającymi języka, za pomocą którego można byłoby się z nimi komunikować. Nowymi barbarzyńcami chcieli być młodzi poeci tworzący grupę „Scytowie”, nazwiska takie jak Aleksander Błok czy Sergiusz Jesienin, otwarci wówczas piewcy rewolucji jako wydarzenia o wymiarze kosmicznym, przełomu er i nowych narodzin, szukający nowej energii językowej w żywiole powrotu do jego „barbarzyńskich” źródeł w nieoszlifowanej mowie nowego początku. Nie odżegnywali się przy tym od cywilizacji, przeciwnie: jako nowi barbarzyńcy czuli się częścią dziedzictwa kulturowego Europy zbudowanego na gruzach wielkich cywilizacji zdobytych przez napór barbarzyńców 8.
20Wiersz Celana znajduje być może subwersywny rym między własnym „barbarzyństwem” brzmienia „po Auschwitz” a tą „barbarzyńską” witalnością poezji w kipieli rewolucyjnych przemian. Barbarzyństwo ma więc tu być rodzajem słowa obosiecznego: autoironicznego zerwania i wyjścia z impasu „osiągniętych celów i stel i kołysek”. Mówić „po barbarzyńsku” to przemówić językiem niemych. „Poza sferą ludów niemych”, czyli poza językiem nowego historycznego, nie barbarzyństwa już, lecz bestialstwa, które zniszczyło także sam język. Wydobyć głos i połączyć go z innym „wielkim wewnętrznym rymem” – poza strukturą języka, w jakiejś jej szczelinie, przed którą cała mowa staje rewolucyjnego dęba i pozwala się zapaść pod własną powierzchnię. Blisko, a jednak jednocześnie nieskończenie daleko: po drugiej stronie mowy. Wydobyć głos, choćby trzeba było, po barbarzyńsku, wyciosać tę szczelinę w kamieniu, choćby to trzeba było zrobić podstępem, uciekając się do wieloznaczności.
21Takt mierzony tętnem pulsujących „skroni przepędzonych” 9(wygnanych z domu do „kraju z krajów najdalszego”, Mandelsztama zesłanego do łagru, Hölderlina wpędzonego w obłęd, samego Celana) jest też taktem jąkaniny kogoś, komu odebrało mowę lub oddech, kto nie jest w stanie wydukać słowa. Jest jak barbarzyńca wydobywający z siebie tylko jednako brzmiące sylaby, jak Hölderlin mamroczący swoje „Palaksz” i jak Lucile, której nie przyszło nic do głowy oprócz absurdalnego „Niech żyje król!”. Może więc to raczej skronie oniemiałych.
22A może tylko szczwanie udających niemych, by przechytrzyć język, jak grający na wieloznaczności Odyseusz – cyklopa Polifema. Pisać po niemiecku i jednocześnie przechytrzyć żywioł naszpikowanej minami niemczyzny, oprzeć się jego syrenim nutom i przepłynąć między Scyllą i Harybdą słów zawładniętych przez noc, jak kryształ.
23Może pod tą „skronią przepędzonych” kryje się więc też coś z tej władzy rozumu, którą Adorno i Horkheimer określili w eseju o Odyseuszu z Dialektyki Oświecenia „sprytem”, dzięki któremu Odys, uciekający przed obezwładniającymi siłami natury w stronę domu, był w stanie oprzeć się grożącej mu zewsząd regresji do stanu zdeterminowania przez nieokiełznane popędy, które raz po raz dochodzą do głosu, także jako „żywioły antysemityzmu” 10. Może tu pobrzmiewać nuta głosu kogoś, komu udało się prześlizgnąć, ominąć zagrożenia, oszukać los. Także kogoś nawykłego do stepowego powietrza, obytego i potrafiącego sobie radzić w świecie nomadów, jak Żydzi i poeci, których Marina Cwietajewa utożsamia ze sobą w wersie będącym mottem tego wiersza.
24W całym tym „lesie” wieloznaczności pojawia się jedno z najistotniejszych dla poetyki Celana słów: cezura. Pauza oddzielająca słowo od słowa, granica dzieląca wers, nacięcie otwierające drogę przejścia. Tutaj jest to cezura dzieląca czas, oddzielająca jego godziny, moment rozróżnienia jednej od drugiej. Ta różnicująca „cezura godzin” ma serce, także ona wyznacza takt i nadaje rytm. Jako tykanie zatrzymującej się raz po raz „wskazówki w okręgu” i życiodajny, miarowy puls tętnic rozprowadzających po ciele stepowe powietrze, wraz z wdychanymi z nim źdźbłami. Wiersz jest tworem pisanym, ale i on ma swój spryt, oddech i serce. W to serce wiersza wpisane są stepowe źdźbła jako cezura godzin. Jak to rozumieć? Jako oddzielenie dawnej niemoty i utraconego oddechu od napełniającej płuca powietrznej u-topii? Konkretną datę jako granicę? Wygnanie (który to już kolejny 14 lipca?) jako druga szala na wadze ojczyzny? Moment bycia poza językiem i poza czasem, w tej rozrywającej czas i język szczelinie wiersza ważącego słowa? Coś, co przywraca wagę mowie? Wyjście poza słowo, poza mowę i powrót do niej, jako jedynej ojczyzny?
25Wszystkie zakusy odczytania tej niejasnej i poplątanej syntaktycznie strofy ocierają się zapewne o optykę bliską Celanowi, ale dryfują zarazem gdzieś po „przepoi zapoi obok-do-ciebiei nadpowiedzianym”, strzelając po omacku. A wiersz wyraźnie nadaje kierunek „od”: trzeba się odbić od wszystkiego, co w jakikolwiek sposób powiedziane i ruszyć w drogę. Cezura godzin okazuje się czasem wyjścia, który się wita jak dar „od tego drzewa, tego lasu”, z należnym sprawie namaszczeniem i dobitnie:
Od tego drzewa, tego lasu.
26To wskazujące kierunek „od” staje się znakiem daru. Ba, było nim od początku, a przynajmniej coś szło także i w tym kierunku. Ruszając w drogę powrotną trzeba coś zabrać dla tych, do których się wraca. Dać im coś i od gwiazd, i od mowy, i od „jakiegoś drzewa, jakiegoś”, i od „lasu, co wkrąg”. Także „od tego drzewa, tego lasu”. Czy to wciąż jeszcze te same drzewa, te same lasy? Nawet jeśli tak, a wiele na to wskazuje, zwłaszcza gramatyczna sekwencja: rodzajnik nieokreślony, zaimek osobowy, zaimek wskazujący, to za pierwszym razem „to drzewo” było jeszcze „jakimś drzewem”. Dopiero teraz uzyskuje ten status absolutnej pojedynczości, jakby zostało przesadzone z tego pierwotnego matecznika, co oznacza – idąc za tropem Benjaminowskim – przekroczenie ostatecznej granicy poetyckiego języka. To drzewo i ten las nie są już zrobione z materii tego samego, co tamto „jakieś drzewo” i „las wokół”. Znajdują się strefie transferowej wiersza, w wydzielonym sektorze osobnego wersu, między oddechem mowy i kryształem pamięci, dokonując przeistoczenia jednego w drugie.
27Drzewo odrywa się od swego gruntu, jak zaimek „on”, w kolejnej strofie, od bryły mostu mowy między obrazem i rzeczą, reprezentacją i obecnością. Kogo lub co reprezentuje ten zaimek, za czyje imię tu stoi? Można przyjąć, że podmiot liryczny przyjął tu perspektywę heterodiegetyczną w stosunku do samego autora i mówi o nim w trzeciej osobie. Wtedy to sam Celan, poraniony, ale już zdolny do lotu, byłby tym, który odbijając się od bryły mostu, wdziera się w życie. Obraz całkiem zgrabny, gdyby tylko nie był tak boleśnie ironiczny w, nam tylko znanej co prawda, perspektywie biograficznej. Może zresztą i tak jest, że wiersz opisuje tu kogoś, dla kogo skok z mostu był lepszym rozwiązaniem niż znoszenie bólu od zadanych mu ran. A „życie”, z którym się zderza po drugiej stronie (hinüber), jest ironicznym eufemizmem śmierci. Ten nagły i niczym niezapowiedziany skok wydaje się jednak zbyt desperacki jak na dykcję tego wiersza.
28Dlatego zaryzykuję tezę, że zaimek ten idzie tą samą drogą, jaką szły zaimki i rodzajniki odnoszące się do „drzewa”, i że to ono właśnie, z przyczyn wymienionych już wcześniej, stanowi w tym miejscu wiersza przestrzeń metamorfozy. Idziemy w końcu też po śladach Owidiusza zesłanego do Kolchidy, wszystko jest więc możliwe.
29To lapidarne „on”, jeśli trzymać się gramatycznej logiki i nie korzystać z narratologicznych wytrychów, odnosić się może tylko do jednego z dwóch słów rodzaju męskiego składających się na parataksę poprzedniej strofy/wersu. Zgodnie z tą logiką to drzewo (lub las, choć ten implikuje zawsze jakąś mnogość) odrywa się od bryły mostu i z impetem wpada „w życie”. Wyobrażenie to dosyć kuriozalne, ale nie zrażajmy się zbyt wcześnie. Takie odczytanie ustanawia bowiem istotną cezurę w wierszu i to na kilku poziomach.
30Zacznijmy od najbardziej elementarnego: następuje tu oddzielenie żywego drzewa od martwej, kamiennej bryły. Drzewo nie może żyć na wygładzonej skale, w którą nie potrafi zapuścić korzeni. Musiało więc tam leżeć, wcześniej już wykorzenione. W momencie bezwładnego spadku z bryły mostu życie drzewa nabiera nowego wymiaru i nowego impetu. Przestaje być statycznym wzrostem rośliny i nabiera dynamicznej witalności, jaką posiadają istoty zdolne do ruchu, jak ptaki potrafiące spadać w dół, by w odpowiednim momencie wzbić się na skrzydłach do góry. Misterium oddzielenia nieożywionego od życia, wegetacji od władzy swobodnego ruchu dokonuje się z chwilą oderwania drzewa od podłoża, na którym spoczywało, wyrwania przypisanego mu wersu ze stroficznej struktury wiersza. Następuje stopniowe oddzielenie się „on” od drzewa, które odrywa się pod postacią najpierw ptaka windującego się na powrót w życie (drzewo było wykorzenione, ptak jest poraniony), by w kolejnej strofie powrócić jako człowiek patrzący rozumnie na mapę nieba, a w jeszcze następnej, podobnie wyodrębnionym, pojedynczym wersie, stać się stołem. Na tym nie koniec: „on, ten stół” będzie jeszcze ławką wioślarza na końcu wiersza. Tyle form, tyle postaci i wciąż ten sam „on”. Drzewo metamorfoz, które powróci w wierszu następnym, zakorzenione w powietrzu.
31Kamienne podwaliny mostu pełnią w wierszu jeszcze i tę funkcję, że wprowadzają do jego scenerii krajobraz rzeczny i spławne szlaki podróży. Tym samym most, będący sam w sobie rodzajem skrzyżowania, łączy obrany kierunek wiersza z kosmiczną perspektywą gwiezdnej wyprawy Argonautów. To z jednej strony, z drugiej zaś wprowadza do wiersza osobistą topografię Celana, nawet jeśli czyni to dopiero wymieniając nazwę Pont Mirabeau, w pobliży którego znajdowało się jego paryskie mieszkanie i gdzie „nie płynie już Oka”, jak w Tarusie. Na tę perspektywę osobistą nakłada się zaraz literacka, bo Celan cytuje zaraz słowa „Et quels / amours” z wiersza Apollinaire’a Le Pont Mirabeau, które brzmią tu jak ironia, nawiązująca do „sprzyjaźnienia” na Place de la Contrescarpe, zwłaszcza że Celan modyfikuje oryginalne „nos amours” na modłę tamtej frazy.
32I jeszcze jedna rzecz, bodaj najważniejsza, powracająca do Benjamina: most jest figurą tłumaczenia. Najdobitniej Celan zademonstrował to w wersach ujętych w nawiasy:
(Pisane cyrylicą, przyjaciele, też to
na grzbiecie żem wiózł przez Sekwanę
na grzbiecie przez Ren.)
33Poeta-wygnaniec, przywykły do koczowniczego życia Scyt, dla którego jazda konna jest drugą naturą (w oryg. Celan używa czasownika „reiten”), przywozi, przez mosty na Renie i Sekwanie, tradycję zapisaną cyrylicą, rosyjską poezję, którą przekłada, pokonując mosty niemczyzny. Bardziej chce być tłumaczem niż poetą. Chce stać na zewnątrz, umieszcza się w nawiasie. Kryje się za tym, jak mniemam, coś więcej niż gra z czytelnikiem mogącym mieć kłopot z odczytaniem motta wiersza. Jak bowiem pisze Adam Lipszyc w swojej książce o Benjaminie:
To nie poeta, ale tłumacz, stojący na zewnątrz „lasu języka”, wykonuje gest prawdziwie istotny, mesjański. (…) Gdyby zaryzykować odwołanie do terminologii wcześniejszego eseju Benjamina o języku, należałoby zapewne powiedzieć, że także dzieło poety jest pewnym dziełem przekładu. Ów przekład, o którym mowa była w tamtym eseju, ma jednak charakter „wertykalny”: to przekład z języka rzeczy na język ludzki. (…) Dopiero ów właściwy, „horyzontalny” przekład, inicjujący nienaturalny, apokaliptyczny przeskok, mesjański ruch w stronę „uzupełnienia” i „pojednania” wielości języków, potrafi odsłonić imiona, iskry prawdziwego języka chemicznie związane przez poetę z konkretnym sensem. 11
34Docieramy w ten sposób do istoty sprawy. Jest nią migracja komunikatów obecnych w strofie siódmej jako listy.
35Wiemy, że przed napisaniem wiersza Celan otrzymał od swojego przyjaciela Ericha Einhorna list, w którym ten informował go o zamiarze spędzenia wakacji nad Morzem Czarnym, „gdzieś w okolicach Kolchidy” 12. Od tego samego Einhorna Celan otrzymał też przesyłkę z wydaną w Tarusie, wymienioną w tytule wiersza książkę Таруские страницы 13. Wiemy też, że w Tarusie mieszkała wdowa po Mandelsztamie, z którą Celan korespondował 14. Wiemy też, że Celan rozważał alternatywne tytuły wiersza, między innymi: Brief, ostwärts (List, na wschód) 15. Te wszystkie „listy”, wpisujące się dodatkowo w metaforykę gołębia pocztowego z La Contrescarpe i poetologiczne znaczenie „poczty butelkowej” w Przemówieniu Bremeńskim 16, komunikaty krążą w cieniu trudnego do zidentyfikowania „Ein-Brief” (List) użytego w formie nieodmienionej i zapisanego wielką literą, jak się to czyni z tytułami. Zaryzykuję tezę, że chodzi tu o znany pod tytułem Ein Brief manifest kryzysu języka niemieckiego poety Hugona von Hofmannsthala z roku 1902 spisany w formie listu fikcyjnego lorda Filipa Chandosa do Francisa Bacona. Ten klasyczny już tekst niemieckiego modernizmu, stanowiący zapis zmagań z narastającą nieadekwatnością języka poetyckiego ukierunkowuje na odczytanie w tym kontekście pierwszych trzech wersów siódmej strofy: z migrujących komunikatów, wymienianych ze sobą słów, z różnych miejsc i w różnych językach, wykrusza się „twarda mała kupka słów”, w strofie dziewiątej zostanie już tylko jedno. Ta redukcja nie jest znikaniem, lecz odsłonięciem imienia, jego uwidocznieniem w przebłysku czystego języka.
36Jest więc patrzące oko, które wraca do gwiazd. Nieuzbrojone, bez teleskopu, zdane jest na wodzenie po mapie nieba. Wracamy do początku. Do Gwiazdozbioru Psa i Syriusza oświetlającego drogę „ku tym trzem gwiazdom w Pasie Oriona”. Odnaleziona laska Jakuba, który raz jeszcze „przychodzi odszedłszy”, jak wtedy, gdy wrócił do Kanaanu, by spotkać się z bratem Ezawem (Rdz 33).
Argo gotowe do rejsu. Czas płynąć do Kolchidy.
Najpierw jednak droga wiedzie do Gwiazdozbioru Centaura, gdzie „jest dom, gdzie stół stoi”. Przejście ku temu ostatniemu słowu ma się zacząć „od stołu, gdzie to zaszło”, na którym spłonęły szabatowe świece w oknie chaty.
37Zwężenie jest ciasne, słowa nacierają ze wszystkich stron, „od rzeki Oki i od wód”, niebo nie chce się otworzyć jak mapa. Argo nie przedostanie się przez aż tak wąską cieśninę. Miejsca tam tylko tyle, co na długość tego stołu, który „stał się ławką wioślarza”. Przy złożonych żaglach, mozolne skrzypienie wioseł pozwala się wydobyć jeszcze jednemu trzeszczącemu słowu z „jasno-słyszącej” dulki. Imieniu bliskiemu Kolchidzie z jej złotym runem na mapie czarnomorskich okolic. Czerniowce? Czy to właśnie to imię. Tam też był dom, w którym stał stół, ze światłem i światłem.
Powiedz chociaż, że Kolchida – jest.
Notes de bas de page
1 Południk, s. 25.
2 Mapa nieba południowego dostępna jest pod adresem: http://planetoida.w.interia.pl/pdpln.jpg [data dostępu: 12.09.2013].
3 Gwiazdozbiór Argo (Argo Navis) był do XVIII wieku traktowany jako całość, po czym wyodrębniono z niego trzy mniejsze konstelacje: Rufę (Puppis), Kil (Carina) i Żagle (Vela). Gwiazdozbiór Gołębia (Columba) znajduje się w bezpośredniej bliskości Argo i nawiązuje do mitologicznego motywu gołębia, który pomógł przedostać się Argonautom przez Bosfor. Po drugiej stronie trzech gwiazdozbiorów nawiązujących do okrętu Jazona, znajduje się Gwiazdozbiór Kompas (Pyxis).
4 Zob. J. Lehmann, s. 360.
5 W. Benjamin, Zadanie tłumacza, przeł. A. Lipszyc, w: tegoż, Konstelacje. Wybór tekstów, przeł. A. Lipszyc i A.Wołkowicz, Kraków 2012, s. 28–29.
6 Tamże, s. 30.
7 Tamże.
8 Por. J. Lehmann, s. 361.
9 W oryginale niemieckim:„Verschlagenen-Schläfe”. Słowo „verschlagen” może mieć znaczenie imiesłowowe i odnosić się do czasownika „verschlagen” (bezokolicznik brzmi identycznie): zapędzić, przegnać, ale też: w odniesieniu do mowy i oddechu – odebrać, odjąć; może mieć też znaczenie przymiotnikowe: sprytny, szczwany.
10 M. Horkheimer, T. W. Adorno, Dialektyka oświecenia. Fragmenty filozoficzne, przeł. M. Łukasiewicz, Warszawa 1994. Dygresja I: Odyseusz albo mit oświecenia: s. 60–97, rozdział: Żywioły antysemityzmu. Granice oświecenia, s. 189–231.
11 A. Lipszyc, Sprawiedliwość na końcu języka. Czytanie Waltera Benjamina, Kraków 2012, s. 102.
12 Zob. GKG, s. 708–709.
13 Zob. tamże, s. 713.
14 Zob. J. Lehmann, s. 363.
15 TCA/NR, s. 139. Por. także: J. Lehmann, s. 363.
16 Zob. P. Celan, Przemówienie z okazji przyjmowania Nagrody Literackiej Wolnego Hanzeatyckiego Miasta Bremy, przeł. F. Przybylak, w: UW, s. 317.
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.
Maszynerie afektywne
Literackie strategie emancypacji w najnowszej polskiej poezji kobiet
Monika Glosowitz
2019