Co jedzą mieszkańcy Kamczatki?
p. 228-231
Texte intégral
1Ostatnich dni maja wychyla się słońce zza gór najwyższych, uderza promieniami i prawie w dniu jednym śniegi topi: wszystko gwałtownie, rzeki puszczają, szum niezwyczajny morza, latorośle dobywają się z ziemi, dymy od wulkanów wzrastają gęstsze.
2Kamczadale wtenczas spuszczają psy swoje, które biegną na brzeg morski i całe lato, aż do późnej jesieni, żywią się rybami wyrzuconymi, dopóki na zimę nie powrócą każdy do swego gospodarza.
3Psy te ryb samych nie jedzą, tylko głowy, które są bardzo tłuste i smaczne. Mieszkańce wychodzą z familiami do lasów, kopią różne korzenie, ziemne kartofle, które myszy dla siebie przyspasabiają na zimę, zrywają różne pączki od drzew i kwiatów, i za największy specjał jedzą.
4Zabawa druga. Zaczyna z morza iść ryba do najmniejszych rzek w tak znacznej obfitości, że małymi siateczkami wyrzucają na brzeg wielkie stosy i suszą jak siano, robiąc zapas dla psów na zimę. Ryba ta pierwsza wychodząca z morza, a którą zowią Chachelcza, jest bardzo koścista i podobna do naszych jeżgarzy1.
5Nadchodzi druga z wielkości podobna nieco do naszych linów, czerwona, z nosem do góry zakrzywionym. Tę rybę biorą prawie rękoma, wyrzucają na brzeg, płatają i suszą takoż dla psów na zimę. W tym czasie powietrze bywa najgorsze, bo nim te ryby wyschną, powstaje wielki smród, a z nim napada robactwo.
6Następuje trzecia, najdystyngowańsza, którą zowią Czewycza, wielkości trzy razy jesiotra, łuska karpiowa w konchach, mięso czerwone, poprzerastałe z tłustością, a którą płatają na połcie i wędzą. Ryba ta służy za chleb, kawałek zjadłszy, można się posilić. Sposób łowienia jest następujący: zbiera się kilkunastu gospodarzy i każdy z nich przynosi kilkunasto‑sążniowe siatki, plecione z tamecznej pokrzywy, gdyż konopi tam nie znają, Związawszy to w jedno robią sieć niezmiernie długą, tak że połowę rzeki Kamczatki przegradzają. Na wierzchu tej siatki nad wodą mają pouwięzywane lekkie kory dla znaku. Jeżeli ryba wpadnie, wyciągają sieć z największą ostrożnością, bo gdyby powietrza z wody chwyciła, mogłaby wszystkie szalupy powywracać. Ciągną więc siatkę z rybą razem do brzegu; część ludzi czeka prawie po samą szyję w wodzie, każdy zaś ma w ręku szluzę drewnianą. Podnoszą potem siatkę i za pokazaniem się ryby zaraz ją ogłuszają, a wyciągnąwszy na brzeg, dobijają.
7Chodzą też na różne kępy błot, zbierają niezmierną moc jaj od różnych ptaków jako to: łabędzi, gęsi kilka gatunków, kaczek, kuligów, czajek morskich, etc. i na tym czas im schodzi. Te jaja jedzą nieustannie, a co im w zbytku pozostaje, wrzucają w tłustość wielorybią i konserwują prawie rok cały.
8Następuje młode ptactwo, a stare się wtedy pierzy i nie może czas jakiś latać. Wszystko to przebywa w trawach nad brzegami rzek i potoków wpadających do morza. Kamczadale polują na ptactwo. Zaszedłszy od głębi rzek z psami, tysiące na ląd pędzą i zabijają miotłami. Dzień i noc pieką, gotują i jedzą; potem znowu podobne polowanie robią, aż ptactwo nie odleci. Kamczadale bardzo są leniwi i nieprzezorni, bo pozjadawszy naraz zdobycze, później przez kilka dni mrą głodem. [...]
9Ze skór jelenich wyrabiają zamsz na lato, spędzając sierść krzemieniem. Malują różnymi kolorami te skóry, gdyż farb naturalnych mają podostatek: suknie zaś przyozdobiają tamborowaniem, włosami zwierzęcymi i lśniącymi trawkami. Sandały czyli obuwie bardzo pięknie wyszywają. Na zimę noszą futra i kapturki na głowie, latem zaś mają odkryte głowy, wiele kos plecionych przy końcu, do których różne konchy i kółka uwiązują. Tamborują twarze, czoła i szyje, nakłuwając ością rybią do krwi, które potem smarują farbami i to już zostaje na zawsze. Kobieta najwięcej takiego wyszycia na sobie mająca jest według nich tym większą elegantką i tym bardziej dystynguje się nad inne.
10Robią koszule z kiszek jelenich, które wyczyściwszy, zszywają jelenimi żyłami i od dżdżu kładą na siebie.
11Robią też suknie z nurków morskich, które są niewypowiedzianej piękności, w różnych kolorach odmieniając się. Dla osobliwości robią też suknie z kamienia śludą zwanego, który daje się drzeć na najcieńsze arkusze papieru i służy tam za szyby do okien. Suknia takowa w ogień rzucona nie spali się. [...]
12Następuje polowanie na wszelakie ptactwo, które biją w ten sposób. Robią siatki z tamecznej trawy, uwiązują do dwóch wielkich żerdzi i stawiają po rowach i wąwozach idących z gór do jezior. Tam całe ptactwo różnego rodzaju przebywa, żywiąc się orzechami wodnymi, a tak jest tłuste, że wysoko podlecieć nie może. Gdy więc noc nadchodzi, owe ptaki ciągną rowami i wąwozami do wody świeżej do rzek spadających, gdzie najmniej po kilka kóp w rozpięte siatki się plącze i tak przez noc wielkie stosy tego zbierają. Ponieważ zaś tak wielka liczba razem wpada, głuszą je miotłami i szyje odkręcają. Zjeść tego wprędce nie mogą ale robią zapasy aż do wiosny. Kopią rowy długie, gdzie nakładają różne drzewa pachnące, a zwięzując po parze żyłami na żerdziach wędzą. Wykopawszy na półtora łokcia, dopiero chowają te ptaki i konserwują; które tak są smaczne jak najprzedniejsze pulardy; to tylko że nadto są tłuste. [...]
13Wiedząc gdzie ich jest największe mnóstwo, stawiają pastki na drzewach z pieczoną rybą; soból, przeskakując z drzewa na drzewo, trafia na pastkę, spieszy do ryby i zostaje w niej ujęty. Zostawiwszy pastki samym sobie przez kilkanaście dni, myśliwi idą z psami między cedry, wypędzając sobole na drzewa i biją z łuków tępymi strzałami, mierząc w sam łeb, żeby skóry nie popsuć. Przychodzą później do swoich pastek, wybierają zapadłe sobole i z tą zdobyczą wracają do domu, gdzie gromada różnych kupczyków z wódką, tytuniem i innemu cackami na nich czeka. Te kupczyki za nic prawie nabywają prześliczne sobole, lecz uczęstowawszy ich i zabrawszy zdobycz, muszą uciekać, bo Kamczadale odurzeni trunkiem gotowi im życie odebrać. [...]
14U Kamczadałów największe nieszczęście i głód, gdy morze nie wyrzuca wieloryba, co się rzadko zdarza. Wieloryby, zbliżywszy się do brzegu, już nie mogą się wrócić na morze, bo cała forsa2 balansu ma się do ziemi. W najpóźniejszą jesień największe bywają szturmy, porywają bałwany morskie wieloryby blisko brzegów, łomią je i miotają nimi po kilkanaście razy; zabrawszy je z brzegu, znowu na brzeg unoszą i wyrzucają. Tu dopiero następuje wielkie ukontentowanie dla Kamczadałów; którzy z całej kolonii zbierają się, nakładają wielki ogień i zaczynają naprzód losy rzucać między sobą, komu jaka cześć ma się dostać wąsów od wieloryba. Najpotrzebniejsze są dla nich te wąsy, których używają do obwodu łuków, na łyżwy dla siebie i na podbicie sanek.
15Bywa czasem, że nie mogąc się zgodzić, zabijają jedni drugich. Później zaczynają transzerować wieloryba, odwalając ogromne bryły tłustości, gdyż w nim mięsa jest mało. Tłustość ta służy im przez całą zimę do oświecania mieszkań. Czas długi minie, nim oni wieloryba rozbiorą i przewiozą. Zaczyna już śmierdzieć, wiatry morskie unoszą na ziemię te smrodliwe zapachy, co niedźwiedzie poczuwszy, idą stadami za owym wiatrem, nie zbliżając się nagle, ale po kilkadziesiąt kroków postępując i wstrzymując się Kamczadale różnie ich straszą, nakładaniem wielkich ogniów i krzykiem, lecz oni na to nie dbając, coraz bliżej przystępują tak, że mieszkańcy zmuszeni są opuszczać zdobyć i uchodzić do swoich siedzib. Potem niedźwiedzie wpadłszy, już kończą wieloryba z pomocą tysiącznych morskich czajek. Po upływie dwóch dni same już tylko widać kości, z których wybierają pacierze grzbietowe i zawożą do osad na fundamenty domów.
16Przedruk za: Dziennik podróży Józefa Kopcia, przedmowa A. Mickiewicz, Paryż 1867, s. 45–46, 47–51.
Auteur
(1762–1833)
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.