Wielbłądy
p. 211-212
Texte intégral
1Chcąc na zachód wyjechać ze Stawki Chana, dwie miałem do wyboru drogi: jednę bardziej na północ, ku miastu Kumyszyn, drugą na zachód, do znanego mi już Czarnego Jaru; większa niby łatwość przeprawy przez Wołgę i pewniejsza rękojmia co do przemiany koni bez wahania się tę ostatnią wybrać mi kazały. – Od Stawki Chana wszędzie po tej drodze urządzono cóś na kształt poczty, gdyż tamtędy odbierają się urzędowe korrespondencje z zachodu: Stacje pocztowe stanowią odległe od siebie na wiorst kilkadziesiąt kibitki, których mieszkańcy obowiązani są za opłatą, raz jeden w tygodniu, mieć gotowe cztery konie, dla jadącego do Stawki lub wracającego z niej z korrespondencjami kozaka. Ruszyliśmy więc i my tą pocztową drogą i przez kirgiskie osady, lub właściwiej uroczyska, Muślik, Szugaji, Charachoj, dążyliśmy ku brzegom Wołgi i za Wołgę do Czarnego Jaru.
2Smutny był sam nawet początek drogi, bo oprócz lecących piasków niceśmy nie wiedzieli; leniwe nasze wielbłądy ciągle potrzebowały przynaglenia, a przerażające ich ryki mięszały się z krzykiem i biciem popędzających je Kirgizów. Jechaliśmy, jak to mówią, literalnie noga za nogą, ale i ten ruch powolny, jeszcze później wolnieć zaczął, i w na końcu zupełnieśmy stanęli; wielbłądy nasze wyraźnie były w zmowie, wszystkie się położyły od razu, a krzyki i bicie Kirgizów z miejsca ich nawet poruszyć nie mogły; ja sam zniecierpliwiony śpiesznie wysiadłem z powozu i grubą trzciną, przywiezioną z Persji, zacząłem zachęcać najstarszego z nich, oburzył się na to jak widać przewodnik wiozącej nas nieposłusznej bandy i właśnie w chwili odżuwania pokarmu plunął mi w oczy z całą wielbłądzią złością. Twarz moja i ubranie pokryło się od razu żółto‑zieloną powłoką i nie o popędzaniu już wielblądów, lecz o oczyszczeniu oczu myśleć mi należało; o wymyciu twarzy i marzyć tam nie można, bo na całej wokoło nas przestrzeni nigdzie wody nie było, otarłem się więc tylko chustką. Przydany mi Kirgiz, prawdziwy doświadczyński stepowy, zawyrokował na koniec stanowczo, że wielblądy nasze dalej już nie pójdą, i znając wybornie ich upór, puścił się więc pędem strzały w stepy, a za małe pół godziny przypędził nam chmurę koni i Kirgizów z najbliższego od nas tabunu. Po zaprzężeniu więc tylu koni, ile ich tylko przyczepić było można, złorzecząc wielbłądom, ruszyliśmy znowu – i na ogromnym piasku nie trwożyły nas wcale skłonne do rozbiegania się, nieobeznane z powozami kirgiskie rumaki. – Wkrótce wybrnęliśmy z piasków i po równej, wybornej drodze, widząc z dala po lewej stronie znane już nam Haki, dojechaliśmy i do dobrze znajomej rzeki Biul‑dur‑gen‑di, przez którą z odwagą kirgiską bez żadnego szwanku przejechaliśmy prawie kłusem, i dalej po równej i dobrej drodze przebywszy jeszcze wiorst około 15, dastaliśmy się do pierwszej pocztowej stacji, nazwanej Mostik. Dwie kibitki, tyleż Chuduków, kilku Kirgizów i kilka koni stanowiły całą miejscową osobliwość.
3Przedruk za: E. Ostrowski, Listy z podróży odbytej do stepów Kirgiz‑Kajsackich, t. 2, Grodno 1859, s. 139.
Auteur
(1816–1859)
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.