U kotów na obiedzie
p. 135-136
Texte intégral
1Po nabożeństwie w kościele Ś. Klary stawiliśmy się o drugiej na obiad u Arcybiskupa, i zrobiliśmy tamże bardzo miłą znajomość z xięciem Satriano‑Filangieri, który, oprócz dwóch kanoników domowych, był, jak sądzę, umyślnie dla Adama zaproszonym gościem, i to wskutek rozmowy o Napoleonie, za którą nasz czcigodny gospodarz, przy pierwszej zaraz wizycie, tak widocznie pokochał Adama. Wnoszę to z pierwszych słów jego, które przemówił do xięcia, zapoznając go nawzajem z Adamem. „Ecco il celebre poeta polacco, który umie czuć i oceniać geniusz i wpływ wielkiego człowieka”. – Xiążę był też nadzwyczaj uprzejmy dla niego, i przez cały czas u obiadu zdawał się nim wyłącznie zajęty. Było nas osób 9; ale stół był nakryty na 12, i żadne z miejsc nie wakowało. Zgadnijże, jeśliś mądry, kto te trzy miejsca zajmował? – Przechodząc przez salę jadalną, gdzie stół był już gotów, gdyśmy przyszli, zdziwiliśmy się najprzód, widząc trzy jakieś osobliwszego kształtu krzesełka, wysokie i wąskie, stojące tuż obok fotelu, przeznaczonego wyraźnie dla gospodarza, również czerwonym axamitem obite, i zajmujące z nim razem całą stronę stołu. Adam pierwszy zrobił uwagę, że przecież Arcybiskup nie może mieć dzieci; zresztą dzieci nawet nie mogłyby się w nich zmieścić. Domyśliliśmy się więc, że chyba dla kotów; ale trudno było temu uwierzyć. Dopiero gdy kamerdyner wszedł i zawołał głośno: „Siete serviti, Signori!”, wszelka wątpliwość ustała. Signor Mirandolo, trzymany, jak zwykle, na kolanach, i godne jego syny, zwite w kłąb na taboretach, wszystkie razem podniosły głowy. Dwa ostatnie, wygiąwszy się w kabłąk, jakby się wyciągały po spaniu, zeszły poważnie ze swego posłania, i szły krok w krok za Arcybiskupem, który zdawszy Mirandola na ręce kamerdynera, podał rękę do stołu samej pani Klustin i wskazał jej pierwsze miejsce po kocie z prawej, a pannie Anastazji, po dwóch kotach z lewej strony siebie. Goście jeszcze nie byli usiedli, gdy już lokaje koty posadzili w krzesełkach. Każdy miał swój talerzyk z minestrą1, którą bardzo zgrabnie chłeptały, siedząc słupkiem na tylnych nogach i wyprostowane jak dzieci. Wszystkie też inne potrawy podawano im w kolej, pokrajane drobniutko, i zdaje się, że jeden z lokajów miał wyłącznie ten obowiązek. Był to widok niezmiernie śmieszny, chociaż nikt nań nie zdawał się zwracać uwagi, szanując excentryczne upodobanie staruszka. On sam wszakże musiał to czuć in petto, bo w pół żartem przepraszał damy za obecność „swych dziatek” (de miei fanciulli), jak je nazywał, chwaląc przy tym i wykazując ich grzeczność. Dalsza też rozmowa u stołu była najprzód o kotach, to jest sam szanowny gospodarz wysławiał szlachetność ich rodu, opierając się mianowicie na tym, że nigdy w żadnym języku nazwisko kota nie było używane w obelżywym znaczeniu, jak np. pies, osieł, niedźwiedź itd.
2Przedruk za: A. E. Odyniec, Listy z podróży. (Z Neapolu do Genewy), t. 4, Warszawa 1878, s. 77–79.
Notes de bas de page
1 Minestra – zupa.
Auteur
(1804–1885)
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.