Précédent Suivant

Wspominane zwierzęta

p. 125-126


Texte intégral

1Ale ze czcią prawdziwą podziwiałem w nim pamięć kochającego serca, która tak wszystkich i wszystko ogarnia, co się łączy z obrazem jego stron rodzinnych, nic zgoła nie odnosząc do siebie. Nie tylko bowiem ludzie, ale nawet zwierzęta miały udział w jego wspomnieniach. Pytał mię, co się stało z szalonymi końmi pana Kowalskiego, na których kiedyś, polecając się Panu Bogu, odbywaliśmy przecież konno romantyczną wycieczkę do Romań? Co z gadatliwą papugą jej samej? Co z ich ogromnym brytanem, stróżem i ulubieńcem ich dziatwy? Co z tłustym a złym mopsem panien marszałkówien Siwickich, który tak nie cierpiał Adama, że go ciągle spod krzesła chciał kąsać za nogi, ambarasując tym niepomału swe panie, które się zarówno lękały obrazić faworyta, jak gościa. Mówiąc stąd o psach innych, że go zwykle lubiły, opowiedział mi wzruszające zdarzenie z Krukiem, wielkim, czarnym psem jego rodziców, z którym w dzieciństwie żył w wielkiej przyjaźni. Raz dano mu na podwieczorek porcją chleba z masłem. Cząstkę chciał dać Krukowi, ale Kruk porwał ją całkiem. Malec rozpłakał się głośno; czym widać poruszony czworonogi przyjaciel chleb, który miał już w paszczęce, złożył na jego kolanach – i podzielili się nim po połowie. – W wiele lat potem w Kownie, gdy raz wedle zwyczaju spacerował sam w nocy w dolinie, zjawił się nagle, nie wiedzieć skąd, pies jakiś, i zaczął się łasić do niego; ale tak był podobny do Kruka, że go to przeraziło nie żartem. Przyszła mu na myśl scena z Fausta Göthego, w której diabeł, w postaci czarnego pudla, przyplątał się na przechadzce do Fausta, nim się w domu na koniec w Mefistofelesa przemienił. A wrażenie to tak było mocne, że ledwo szybkim bokiem doszedłszy do miasta, i nie oglądając się poza siebie, ochłonął powoli z tej myśli, że bies, nie pies prosty biegł za nim. A i drugi raz także miał spotkanie ze strache m w dolinie. Było już około północy, gdy nagle brzęk łańcuchów wyrwał go z zamyślenia. Wzniósł oczy i tuż przed sobą, przy słabem świetle xiężyca, ujrzał postać ogromną w bieli. Brzęk łańcuchów znów się ponowił; widmo ruszyło się ku niemu. Nie z odwagi więc, jak sam wyznawał, ale z gorączkowego popędu, on też prosto rzucił się na nie, i spotkał się oko w oko z białym koniem młynarza, który, spętany pętem żelaznem, harcował sobie spokojnie, a zwrócony przodem ku niemu, wydał mu się białym olbrzymem.

2Przedruk za: A. E. Odyniec, Listy z podróży. (Z Warszawy do Rzymu), t. 1, Warszawa 1884, s. 120–121.

Précédent Suivant

Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.