Fałszywy niedźwiedź, fałszywy lew
p. 93-96
Texte intégral
1Za każdym krokiem postawionym w tym odłamku lasu wyobraźnia się nastrajała. Zdało się, że przecie natrafiłam na jakąś część lasu dziewiczą, gdzie myśliwy nie zbłądził, gdzie siekiera nie zrobiła żadnej szczerby, bo istotnie śladu jej nigdzie widać nie było; i tak się uniosłam w myślach wywołanych wyobraźnią, że ze drżeniem stawiałam nogę na tym świecie niepokalanym, gdzie nic nie starło piętna ręki Stwórcy.
2Kiedy się tak poddaję wrażeniom rozmarzonej wyobraźni, posłyszałam w oddaleniu chrząstanie gałęzi. Zatrzymałam się, słucham– co by to być mogło? Słyszę chrzęst wyraźny, który nie ustaje, ale owszem, zdaje się, że ciągle się przybliża.
3Zatrzymałam oddech w piersi – słucham – łomot nie ustaje – O, to nie żarty, pomyślałam sobie: człowiek tu pewno nie zaszedł – zając? – ależ zając nie trzyma się, jak słyszałam, gęstych i obszernych lasów. A zatem nic innego być nie może, chyba niedźwiedź. Rzuciwszy okiem dokoła, utwierdziłam się w tym przypuszczeniu. Pewnie niedźwiedź, pomyśliłam sobie: tu tyle wywrótów, tyle łomu, a właśnie mówią, że podobne miejsca ten zwierz wybiera na swoje legowiska.
4Utwierdziwszy się w przekonaniu, że niedźwiedź idzie niezawodnie, łamiąc pod nogami suche gałęzie, bo łomot nie ustawał; zacząłam mysleć, co robić w takim przypadku? jak się zabezpieczyć od natarcia niedźwiedzia, jeżeli przyjdzie do tego? Słyszałam od myśliwych, że dobrze wleźć na cieńkie drzewo, któregoby niedźwiedź nie objął swymi łapami, ale ja od urodzenia na żadnym drzewie nie byłam, nie potrafiłabym się wdrapać, a przy mojej niezgrabności pewną byłam, że tego nie dokażę. Nie zostaje więc innego środka jak uciekać w przeciwną stronę: tylko że uciekając po trzeszczących łomach, mogę samym hałasem ściągnąć uwagę niedźwiedzia i wyzwać go na gonitwę, czego wcale nic życzyłam sobie.
5Ze wszystkich uwag, które mi szybko przeszły przez głowę, wypadło, że najbezpieczniej zostać na miejscu, tem bardziej, że słyszałam od wielu praktykantów, a przynajmniej od tych, co się udawali za takich, że niedźwiedź wspaniałomyślny, i że nie będąc rozdroczonym, nie napastuje nigdy tych, co się spokojnie zachowują względem niego. Jakoż nie mając nic lepszego do robienia, postanowiłam czekać spokojnie wypadku, nie odrzucając jednak środków ostrożności, jakie były w mocy mojej, przyczaiłam się za drzewo.
6Tymczasem chrzęst suchych gałęzi coraz się przybliża. Mnie robi się gorąco i krew do głowy uderza, ale stoję spokojnie i czekam z okiem wlepionym w stronę, skąd szelest dochodzi. Spadłam z obłoków, postrzegłszy zamiast niedźwiedzia wiewiórkę przeskakującą z drzewa na drzewo i swymi skokami obłamującą suche gałęzie, które padały na ziemię, a ten łomot rozlegał się echem wśród ciszy lasu, i wydawał się czymś znakomitym.
7Obaczywszy to przeistoczenie niedźwiedzia na wiewiórkę, zaśmiałam się sama z siebie, i z moich strachów, i z moich wyobrażeń. Zniknęła razem z niedźwiedziem sprzed oczu moich i owa puszcza przedwieczna, na której noga ludzka jeszcze nie zostawiła śladu, wszystko sprozaiczniało: przedstawił mi się tylko kawał lasu litewskiego otoczonego błotem i zawalonego łomami, który tym błotom winien był swą niedostępność. Nie powiem, abym była bardzo zmartwiona, że się niedźwiedź przemienił na wiewiórkę: na ten raz wolałam patrzeć na jej wesołe skoki, niż na poważne stąpanie niedźwiedzia, choćby mi wreszcie przez wspaniałomyślność nie wyrządził żadnej krzywdy.
8Jeżeli do spotkania z niedźwiedziem miałam serce dość mężnie przygotowane, muszę wyznać, że w pewnym zdarzeniu daleko mniejszej wagi haniebnym okazałam się tchórzem.
9Raz według zwyczaju poszłam na przechadzkę i zwróciłam drogę ku Klimowszczyźnie. Przeszłam część bliską dworu gaju sosnowego, dalej trzeba było przebyć kawał dobry pola, aby znów dostać się do lasu, w którym być chciałam. Otóż już jestem na polu, uszłam kroków kilkaset, widzę w dali trzodę pasącą się pod lasem i zaczęłam rozpoznawać pozycję, czy mi nie trzeba będzie koło niej przechodzić, czego sobie nie życzyłam, nie dlatego abym się bała bydła, ale że nie lubiłam spotykać ludzi.
10Kiedy robię moje uwagi, postrzegam nagle psa, który widno był przy trzodzie: ten, skoro mię zoczył, zaraz zaczął biec ku mnie bardzo skwapliwie, a że zawsze się boję napaści psów, nie widząc żadnej warowni, zaczęłam nazad uciekać do lasu. Było z pół wiorsty odległości między mną a psem, ale ta odległość szybko się zmniejszała mimo wysilenie w ucieczce, tak że pies nie był dalej sta kroków, kiedy dopadłam lasu, a ledwie zrobiłam w nim dwa czy trzy kroki, padłam na ziemię całkiem sił pozbawiona, nie z wysilenia, ale ze strachu. Drżałam cała, łzy mimowolne bez żadnego rozrzewnienia z oczu płynęły, i podnieść się w żaden sposób z ziemi nie mogłam, choć sił probowałam do dalszej ucieczki, bo się bałam, aby pies nic dogonił i nie znęcał się nad leżącą. Na szczęście moje, skoro wbiegłam do lasu i pies stracił mię z oczu, zaniechał przedsięwzięcia i wrócił nazad do trzody; a ja leżałam z kwadrans na ziemi, nim byłam w stanie wrócić do domu, i jeszcze czułam nóg drżenie, podniósłszy się z ziemi.
11Dziwne to robi skutki ten strach paniczny, kiedy sobie robi igraszkę z człowieka. Rozum gdzieś odbiega, a człowiek staje się dzieckiem i boi się jakiejś mary. Przypominam sobie zdarzenie, które mi rozpowiadał P. Maurycy Czarnocki.
12Dwie krewne tego pana wyszły jednego wieczora na przechadzkę i nie uważały, że pies pokojowy pobiegł za nimi. Panie szły pomału, a pies widno, że miał ochotę iść spieszniej, bo je dobrze wyprzedził, i nie widział, jak panie zawróciły nazad do domu, bo zmrok zaczął padać. Pies, obejrzawszy się wreszcie, że panie wracają, a według psiego zwyczaju nie chcąc opuścić kompanii, zaczął żywo biec ku nim. Panie nawzajem postrzegłszy, że jakieś źwierzę je goni, przestraszone zaczęły uciekać ku domowi bez pamięci; czasem obejrzały się za siebie, ale widząc że źwierzę coraz bliżej, strach się pomnażał. Nareszcie jedna z uciekających, spójrzawszy już z nie bardzo dalekiej mety na ścigającego, mówi po francuzku do towarzyszki: c’est un lion, i strach się pomnożył. Obydwóm się zdało, że lew je dogania, i póty były w strachu najsilniejszym, póki pies nie wyprzedził i nie poznały w owym lwie psa domowego.
13Druga znów, siedząc przy oknie otwartym z robotą, krzyknęła przeraźliwie, a zakrywszy sobie oczy z przestrachu, przypadła do ziemi.
14- Co ci takiego? Zapytała przestraszona jej stanem towarzyszka.
- Cóś przeleciało koło okna, odpowiedziała przelękniona.
- Tylko tyle? mówi druga. Widziałam, to kawałek papieru poddmuchnięty wiatrem. Czegożeś się przestraszyła?
- Myślałam że to gęś.
- A gdyby gęś była rzeczywiście, cóż tak strasznego? Na to nie było odpowiedzi.
15Przedruk za: E. Felińska, Pamiętniki z życia, seria 1, t. 2, Wilno 1856, s. 20–26.
Auteur
(1793–1859)
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.