Śmierć zwierząt
p. 50-51
Texte intégral
1[...] dziwnym było naprawdę i rzadkim zjawiskiem widzieć człowieka, osobliwszym sposobem wstrzemięźliwego, żyjącego ciągle, bez żadnej przerwy, jak dawni anachoreci na puszczy. Pokarm Oleszkiewicza, który nigdy u nikogo nie przyjmował obiadu, pokarm jego zwyczajny, codzienny, niezmienny był: albo talerz mleka, albo kilka jaj na miękko, albo duże trzy kartofle, albo parę małych rybek morskich z rodzaju sielawy, koruszką w Petersburgu zwanych, i kawałek chleba. Mięsa ani zwierzyny od lat kilkudziesięciu, od tego czasu, jak mówił, kiedy mu się otworzyły oczy, nigdy do ust swoich nie wziął. Upowszechnionym morderstwem zwierząt domowych i rozlewem krwi ich najszczerzej się brzydził i to za piętno Kaina, na rodzaju ludzkim ciążące, i za źródło mnóstwa nieszczęść i ślepoty świata tego uważał. Z tegoż samego powodu miał za wielki grzech polowanie i myśliwych, z pewnym rodzajem politowania na niego patrzących, ile mógł i jak mógł, od tej pełnej śmiertelnego grzechu zabawy odkłaniał i odwracał. Jak Indianin jaki żadnego nigdy żyjącego stworzenia nie zabił. A to było dziwniejszym, że w samej rzeczy, czy sekretem jakim, czy cudem, czy instynktem wdzięczności tych stworzeń, muchy, komary i wszelkie inne robactwo, tak w Petersburgu do rozpaczy obfite, nie znajdowały się, nie drażniły go nigdy w jego mieszkaniu chociaż wśród lata, kiedyśmy się od tego opędzić niczym nie mogli, u niego wszystkie okna ciągle otworem stały! Tak chodzą pszczoły po niektórych naszych litewskich bartnikach i nie kąsają ich nigdy.
2Pośród tych dyskusji i dysput o prawie odbierania ciepłego życia jestestwom niewiele niższej od nas porody wyprowadzał często na pole bitwy pełne tajemnicy pytanie: „Gdzie się kryją zwłoki przyrodzoną śmiercią zagasłych zwierząt, na swobodzie, w stanie dzikości żyjących?”. Rzeczywiście nikt nigdy z myśliwych, nikt z kopaczów, lub pasieczników, nie znalazł nie tylko trupa, ale nawet śmierć zwierząt szkieletu takiego zwierzęcia lub ptaka, chyba że nagłą a sztuczną śmiercią były zamarły. A jednak one i naturalnie umierają, tak jak wszystko, co tu wzięło życie!
3„Gdzież się to podziewa? odpowiedźcie mi, proszę!” mówił: „Czego dalej szukać? Wróble są półdomowym ptactwem. Wszak one umierać muszą? Pokażcież mnie zwłoki lub szkielety wróbli, oprócz tych, które człowiek, jastrząb, krogulec, mróz wielki lub inny przypadek zabije? Ale wtedy śmierć ich jest przypadkowa”.
4Nikt mu tego pytania nigdy rozwiązać nie umiał! On sam także na nie nie odpowiedział nigdy nikomu, chociaż mówił jakby o rzeczy, której tajemnicę posiadał. Ale to najlepsze, że w siedemnaście lat po jego śmierci jeden z tych, co go mówiącego słuchali i słyszeli, w piśmie polskim publicznym toż samo pytanie za swoje i przez siebie wyszukane ogłosił, nie wspomniawszy nic o tym poczciwym starcu, który tyle równie ciekawych, albo i ciekawszych jeszcze nam zadawał pytań.
5Przedruk za: S. Morawski, W Peterburku 1827–1838, wyd. A. Czartkowski, H. Mościcki, Poznań [1927], s. 129–131.
Auteur
(1802–1853)
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.