Przedmowa
p. 13-44
Texte intégral
Ucisz w sobie człowieka, a pielęgnuj zwierzątko [...].1
1Zwierzęta przyglądają się nam od zawsze. Były bowiem tutaj, w świecie – wcześniej, są od ludzi bytowo starsze. Poprzedzają nas, o czym przypomina biblijny opis stworzenia, ale także odkrycia biologów i paleontologów. Na ten fakt wskazał także Jacques Derrida w zbiorze pośmiertnie wydanych tekstów zatytułowanym L’animal que donc je suis2, rozgrywając tę uprzedniość za pomocą finezyjnej zabawy z francuską homonimiczną formą „suis”, równocześnie pozwalającą myśleć o „byciu zwierzęciem” i „podążaniu za nim”. Wyłoniliśmy się zresztą niejako z relacji z nimi. A na pewno blisko niej sytuuje się język, który w sposób przedziwny oddziela nas i zarazem łączy z nie‑ludzkimi braćmi. Jak pisze bowiem teoretyk patrzenia, John Berger, w tekście o symptomatycznym tytule Po cóż patrzeć na zwierzęta?:
To, co odróżniało człowieka od zwierząt, to ludzka zdolność myślenia symbolicznego, zdolność nierozłącznie związana z rozwojem języka, w którym słowa były nie tyle sygnałami, co znakami czegoś innego niż one same. Niemniej pierwszymi symbolami były zwierzęta. To, co odróżniało ludzi od zwierząt, zrodziło się z ich wzajemnego związku.3
2Na zwierzęce źródła języka ludzkiego wskazywał także dużo wcześniej August Wilhelm Schlegel, pisząc, że „pierwszy język mógł być bezładną mieszaniną krzyku i śpiewu”4. Zwierzęta na sposób realny, ale także magiczny czy religijny zapraszały do rozmowy, mówiąc w nas i do nas jednocześnie. Nieprzypadkowo pewnie prehistoryczne, paleolityczne malowidła zdobiące ściany jaskini w Lascaux przedstawiają przede wszystkim wielkie ssaki kopytne: jelenie, byki, żubry, konie, reny, co świadczy o sile oddziaływania na ludzką wyobraźnię, ale także o mocy ich obecności w życiu pradawnych zbieraczy i łowców. Oczywiście, nigdy zapewne nie były to relacje harmonijne i opowieść o tzw. tubylczej mądrości5 można właściwie włożyć między bajki, gdyż na pewno zawsze kontakty zwierzęco‑ludzkie stanowiły dla obu stron poznawcze i egzystencjalne wyzwanie. Piotr Cieślikowski, recenzujący książkę Elizabeth Kolbert Szóste wymieranie. Historia nienaturalna, pisze:
Miło jest wyobrażać sobie, że w dawnych czasach człowiek żył w harmonii ze sobą i znaturą. W rzeczywistości nigdy tak nie było. To pradawni myśliwi i zbieracze wprowadzili pierwsze ogromne zmiany w środowisku.
Jeszcze pod koniec ostatniej ery lodowcowej ogromne zwierzęta występowały we wszystkich częściach świata. W Europie żyły nosorożce włochate i niedźwiedzie jaskiniowe, tury, jelenie olbrzymie, hieny jaskiniowe, na Cyprze – słonie i hipopotamy karłowate, a w Ameryce – mastodonty, mamuty, wielkie wielbłądy, bobry wielkości współczesnych niedźwiedzi grizzly, olbrzymie leniwce ważące blisko tonę, wielkie pancerniki. W Australii mieszkały diprotodony – torbacze wielkości nosorożców, lwy workowate wielkości tygrysa i kangury osiągające wysokość 3 m.
Co się stało z tymi wszystkimi gigantycznymi zwierzętami, tzw. megafauną? Wyginęły w ciągu tysiąca lat po pojawieniu się człowieka. Wszędzie tam, gdzie archeologowie znajdują pierwsze ślady człowieka, zaraz potem znika wielka fauna. Słowem, pożarliśmy je.6
3Dzisiejsza perspektywa oglądu zwierzęco‑ludzkich spraw, silnie uwarunkowana narastającym kryzysem ekologicznym, sprawia, że na epoki wcześniejsze spoglądamy z troską, szukając w nich źródeł współczesnych problemów, korzeni pogłębiającego się impasu. Wiek dziewiętnasty myślany z tej perspektywy okazuje się czasem szczególnie ciekawym. Wtedy właściwie wszystko to, co dziś nas przeraża, się zaczyna. I wprawdzie ludzki „atak na biosferę”7 rozpoczął się dużo wcześniej, to jednak zmiany zachodzące w wieku XIX będą miały nieporównywalny z niczym dotąd znanym charakter. Jürgen Osterhammel napisze nawet, że właśnie wtedy:
[...] człowiek dramatycznie zwiększył kontrolę nad zasobami naturalnymi. Wszystkie te procesy kontynuowały również trendy rozwojowe zapoczątkowane we wcześniejszych epokach. To oczywiste, że industrializacja stwarzała niesłychane dotąd obciążenia dla środowiska naturalnego, kreowała zupełnie nowe obszary popytu na wytwory Ziemi i wyposażała człowieka w technologie, które nadawały jego ingerencjom w naturę nieznaną dotąd siłę oddziaływania. Jednak bardzo często jedynie modyfikowała dawniejsze procesy.8
4Narastające w dużym tempie uprzemysłowienie przekształca nie tylko przestrzeń, co objawia się postępującym wylesieniem9, melioracją terenów bagiennych i torfowisk10 oraz w konsekwencji wypieraniem niektórych gatunków z ich naturalnych siedlisk. Zmienia się także rola, jaką pełnią zwierzęta wcześniej udomowione, a często nawet ich fizjologia, gdyż modyfikacji podlega ich funkcja i warunki, w których przychodzi im żyć. Narastający impet, z jakim człowiek uderza w środowisko, otrzymał swoją naukową nazwę, którą zawdzięczamy amerykańskiemu biologowi Eugene’owi F. Stoermerowi, a także laureatowi Nagrody Nobla, holenderskiemu chemikowi badającemu zmiany w ziemskiej atmosferze Paulowi Crutzenowi:
W 2000 roku Crutzen i Stoermer przekonywali, że epoka geologiczna, w której żyjemy, powinna być określana mianem antropocenu, ponieważ ludzka działalność od czasów rewolucji przemysłowej zmieniła oceany, atmosferę i powierzchnię Ziemi w stopniu porównywalnym do kataklizmów naturalnych determinujących poprzednie ery geologiczne. Crutzen i Stoermer przypominają, że w ciągu ostatnich trzystu lat liczba ludności na naszej planecie zwiększyła się dziesięciokrotnie, czemu towarzyszył równie intensywny wzrost liczebności bydła. Od 30% do 50% powierzchni ziemskiej uległo przetworzeniu w wyniku aktywności takiej jak rolnictwo czy przemysł. Szacuje się, że na skutek ludzkich działań gatunki zwierząt na niektórych obszarach Ziemi wymierają tysiąc razy szybciej, niż miałoby to miejsce bez ludzkiej interwencji. Należy do tego dodać zwiększoną obecność siarkowodoru, węglowodorów i dwutlenku węgla w atmosferze, a także zmiany w cyklu geochemicznym dużych zbiorników słodkowodnych.11
5Przywołani naukowcy datowali początek antropocenu na koniec XVIII wieku12, a cytowany już przeze mnie John Berger zauważył nawet, iż właśnie od wieku XIX rozpoczyna się proces znikania zwierząt z naszego życia13, wynikający z dramatycznego zerwania z „tradycjami, pośredniczącymi wcześniej między człowiekiem i naturą”14. Pierwotnie, niejako u zarania – „zwierzęta zamieszkiwały z człowiekiem w samym centrum jego świata”15, od wieku XIX, a może nawet od kartezjańskiego zrównania ciała/zwierzęcia i maszyny16 aż po rozwinięty kapitalizm postępuje ich wypieranie z relacyjnego centrum i sytuowanie w przestrzeni produkcji, rozrywki oraz podszytej kompensacją – przyjemności. I wcale nie chodzi o zmniejszającą się ich liczbę, bo choćby intensywna hodowla bydła stanowiąca skutek rosnącego popytu na mięso i mleko dowodzi czegoś zupełnie innego. Ważniejsze wydaje się istotowe przesunięcie w obrębie relacji z człowiekiem, który przestaje patrzeć zwierzętom w oczy, a zaczyna traktować je wyłącznie przedmiotowo, nie tylko hodując je i zjadając, ale także podziwiając w cyrku, zoo17 czy na safari lub skazując na bycie zabawką do towarzystwa, której depresję leczy się podobnie jak ludzki egzystencjalny smutek. Oczywiście, równocześnie należy z mocą podkreślić rolę romantycznego namysłu nad przyrodą, który w zupełnie inny niż oświecenie sposób stawia problem relacji ze sferą nie‑ludzką, akcentując wagę współodczuwania oraz semiotycznej wymiany ufundowanej na czytelności wszechświata i interpretacyjnych kompetencjach ludzi, o czym w Uczniach z Sais pisze Novalis:
Różnymi drogami chodzą ludzie. Kto prześledzi je i porówna, ten zobaczy, że układają się w przedziwne figury; figury, które zdają się należeć do owego tajemnego pisma, jakie dostrzegamy wszędzie: na skrzydłach ptaków, na skorupkach jaj, w chmurach, w płatkach śniegu, w kryształach i skamielinach, na zamarzniętych wodach, we wnętrzu i na powierzchni gór, w roślinach, zwierzętach i ludziach, w gwiazdach na niebie, na plastrach smoły i szklanych szybach, kiedy dotykamy ich i je gładzimy, w opiłkach układających się wokół magnesu oraz w osobliwych przypadkach i zbiegach okoliczności. W nich, jak przeczuwamy, tkwi klucz do tego cudownego pisma, w nich kryje się jego gramatyka [...].18
6Romantyczne wyczulenie na mowę wszechświata stoi w pewnej sprzeczności z narastającym równocześnie postępem technologicznym, który przyczyniał się coraz intensywniej do dewastacji środowiska, ale także przekształceń w obrębie ludzko‑zwierzęcych relacji. Pewne ich formy podlegać musiały postępującej marginalizacji, wynikającej z szybko następujących zmian. Nowe środki transportu powoli wypierały z przestrzeni miejskiej konie, mityzacji, a tym samym marginalizacji podlegały też dotychczas hołubione rasy psów myśliwskich, zastąpione przez psy do zabawy i towarzystwa, krowy powoli zaczynały stawać się maszynami do produkcji mleka i mięsa, a kury robotami wytwarzającymi jajka.
7A ponieważ ważne w kontekście zwierzęcym wydają się wszelkie symbole, warto przywołać trzy nazwiska, które dziwnym trafem łączy problem animalnego skrzyżowanego z cywilizowanym. To Leo Marx, Adam Mickiewicz i Jules Michelet, każdy z nich w inny sposób przedstawiający temat „zwierzęta w pierwszej połowie XIX wieku”, jednak najciekawsze wydają się przecięcia ich trajektorii. Pierwszy z wymienionych, amerykański uczony zajmujący się wpływem nowych technologii na kulturę w XIX i XX wieku w Ameryce, kręgom zorientowanych ekokrytycznie badaczy dostarcza dowodu, że początku końca pastoralnego mitu należy upatrywać właśnie w wieku XIX. W książce z 1964 roku The Machine in the Garden. Technology and the Pastoral Ideal in America opisuje moment, w którym 27 lipca 1844 roku Nathaniel Hawthorne, sąsiad Emersona i Thoreau, osoba, której Herman Melville zadedykował Moby Dicka – odnotował w swoich zapiskach naruszenie spokoju leśnego otoczenia przez gwizd zbliżającego się pociągu. Tym sposobem zburzona została przednowoczesna osobność natury i kultury/technologii, zmieniając się w hybrydyczną, trudną do opisania jedność, z którą borykamy się do dziś:
On the Morning of July 27, 1844, Nathaniel Hawthorne sat down in the woods near Concord, Massachusetts, to await (as he puts it) ‘such little events as may happen’. [...] But, hark! There is the whistle of the locomotive – the long shriek, harsh, above all other harshness, for the space of a mile cannot mollify it into harmony. It tells a story of busy men, citizens, from the hot street, who have come to spend a day in a country village, men of business; in short of all unquietness; and no wonder that it gives such a startling shriek, since it brings the noisy world into the midst of our slumbrous peace.19
8W tym samym roku, a w życiu nie ma przecież przypadków, cztery miesiące wcześniej (19 marca 1844 roku) w Paryżu – Adam Mickiewicz kierował do publiczności wykładów poświęconych literaturze słowiańskiej pytania brzmiące nadzwyczaj aktualnie, a dotyczące związków człowieka „z całym królestwem zwierzęcym i roślinnym”20. Wyzyskując kolonialne schematy, w jakie ubrać można by relacje ludzi i zwierząt21, autor Pana Tadeusza wątpił w postęp w zakresie etycznych powinności względem nie‑ludzkich bliźnich22. W miejsce naukowego, obiektywizującego i zimnego dystansu proponował współodczuwanie oraz sięgnięcie po stare intuicje tych, którzy zawsze żyli blisko zwierząt, nie potrzebując skalpela i wyrafinowanych naukowych technik, by udowodnić coś, co Mickiewicz nazywał duchem, a dzisiejsi naukowcy – psychiką czy świadomością23. Sto sześćdziesiąt dwa lata przed Derridą dostrzega, iż namysł filozoficzny nie radzi sobie z tym, co zwierzęce („W całym steku pisaniny nowożytnej filozofii nie znajdujemy w tym przedmiocie nic prócz niejasnych formułek”24), a tak naprawdę istotną kwestią dotyczącą braci mniejszych nie jest problem ich rozumności, ale cierpienia25, czyli reakcji na ból, którą wykazują już najprostsze organizmy. Posiłkując się parafrazą tekstu Emersona (History), Mickiewicz pytał w sposób tak dosadny, jakby w profetycznej wizji przewidywał dzisiejsze humanistyczne mody, a nade wszystko problemy, z jakimi boryka się ludzkość XXI wieku:
O filozofowie! badacze gwiazd, czyście śledzili bieganie tam i z powrotem szczurów krążących pod waszą podłogą? Ależ przypatrzcie się trochę ruchom jaszczurek igrających na murze, zbadajcie mech, który depczecie stopą, i powiedzcie mi, jakie moralne dane, jakie głębsze wiadomości macie o historii królestwa zwierząt, równie, a może bardziej starożytnego niż królestwo rasy kaukaskiej? [...] Potarzamy: Rzym i Rzym, Paryż i Londyn. Ale ów stary Rzym, cóż on wiedział o szczurach i jaszczurkach?26
9Przywołane pytania dekonstruują przekonanie o większej ważności ludzkiej historii, więc podają także w wątpliwość kształt hierarchii, zgodnie z którą koroną stworzenia obwołał się człowiek. Czyżby więc to nie kto inny, tylko oczytany Mickiewicz dokonał skutecznego zamachu na humanizm i antropocentryzm? I co paradoksalne, choć jednocześnie arcylogiczne – uczynił to z wnętrza antropocenu? Uprawiając literaturoznawstwo porównawcze, a zarazem konstruując mitologię słowiańszczyzny, wykładowca Collège de France sięgnął do tradycji chrześcijańskiej, z jej opowieściami o świętych takich jak Franciszek czy dwóch Antonich (Pustelnik i Padewski), którzy mieli niecodzienne relacje ze zwierzętami27, a także do biblijnych scen ukazujących jakąś dziwaczną – z punktu widzenia hierarchicznego układu ludzie/zwierzęta – ekonomię. Najczęściej przecież przywoływany bywa poemat o stworzeniu świata na dowód jego antropocentrycznej skazy, tymczasem Mickiewicz przypomina przedziwny przypadek oślicy Balaama, która widziała to, czego nie dostrzegał podróżujący na niej prorok (Lb 22,21–35), oraz narodziny Chrystusa, którego witały na świecie właśnie zwierzęta, wyprzedzając w tym ludzi. Równocześnie wskazuje na szczególność literatury słowiańskiej, której „pieśń gminna jest niemal cała wypełniona rozmowami zwierząt i roślin”28. Józef Bachórz, pisząc o leksyce zwierzęcej poety, tak zinterpretuje wykład z 19 marca 1844 roku:
[...] w idei ducha zwierząt bez trudu zauważymy kontynuację spirytualizmu Naturphilosophie Schellinga i żarliwie odnowione przekonanie wczesnych „naturalistów” romantycznych o autonomii przyrody. Odnajdziemy więc swego rodzaju zwieńczenie naturocentryzmu, którego podstawy w literaturze przedlistopadowej budowali towarzyszący narodzinom romantyzmu entuzjaści Schellinga (na przykład Mochnacki). Mickiewicza jednak ku temu zwieńczeniu prowadziła od początku – niesprzeczna z kierunkiem schellingianizmu – jego własna droga. Ta, po której idąc, zabierał z sobą „domowe” podania – jakby księgę puszczy litewskiej z jej mądrymi prawami i tajemnicami – i nasłuchiwał chrobotań kołatka w kantorku oraz rozmyślał o dziwnych a dramatycznych rolach ludzi i zwierząt na polowaniach. Z tych doświadczeń i rozmyślań wyprowadzał parokrotnie, a u kresu swej drogi już nader wyraziście, wnioski o konieczności rozumienia i nowego poszanowania natury w ogólności, świata zaś zwierząt w szczególności, które po latach współbrzmią z refleksjami rzeczników zdecydowanej obrony przyrody przed zaborczością człowieka.29
10Nadzwyczajna aktualność pomysłów poety wydaje się nieomal profetyczna w stosunku do pomysłów Derridy, Agambena czy Haraway. Zastanawiające wydaje się także to, że równocześnie na tej samej uczelni wykładał Jules Michelet, o którym Tadeusz Sławek napisał, że „to nie tylko największy historyk romantyczny, ale i pisarz usiłujący znaleźć słowo dla tworów natury pozbawionych języka. W 1861 roku ukazuje się jego Morze, w 1867 Owad. Cztery lata wcześniej w domu na przylądku Heve, koło Havru, Michelet przygotowuje do druku manuskrypt książki pod tytułem Ptak (L’Oiseau)”30. Ta ostatnia książka, już w 1859 roku przetłumaczona na język polski przez Wincentego Stępowskiego, zastanawia swoją myślową świeżością, tak jakby Michelet przewidział dzisiejsze marzenia o przekroczeniu antropocentrycznych ograniczeń i spotkaniu ze zwierzęciem na innych niż ludzkie zasadach. We wstępie autor pisze:
Ile możności szukając w ptaku tylko ptaka, unikam analogii ludzkiej. Wyjąwszy dwa rozdziały, jest ona napisana, jak gdyby był tylko ptak, jak gdyby człowiek nigdy nie istniał.
Człowiek! spotykaliśmy się już z nim dosyć gdzie indziej. Tutaj przeciwnie, pragniemy pewnego odosobnienia od świata ludzkiego, głębokiej samotności i pustyni bezludnej.
Człowiek nie żył bez ptaka, który tylko może go obronić od owadu i płazu, lecz ptak żył bez człowieka.
Człowiekiem więcej, człowiekiem mniej orzeł zarówno królował na swym tronie Alp. Jaskółka nie zaniedbywała swej corocznej wędrówki. Fregata nieobserwowana tak samo bujała nad samotnym Oceanem. Nie oczekując słuchacza w człowieku, słowik w lesie bezpieczniej śpiewał hymn swój wzniosły. Komuż? Tej, którą kochał, swemu plemieniu, drzewom lasu, sobie samemu na koniec, jako najczulszemu słuchaczowi.31
11Mickiewicz i Michelet (oraz Edgar Quinet) to ci profesorowie Collège de France, których wykłady przyciągały największą liczbę słuchaczy; o nich dyskutowano, pisano w gazetach, a na pamiątkę tej wyjątkowej popularności studenci ufundowali swoim ukochanym nauczycielom medal z wyrytymi profilami uczonych oraz napisem Ut omnes unum sint. Lata 40. (1842–1845) to czas stanowiący apogeum tej intelektualnej przygody i przyjaźni zarazem32. Z tego właśnie okresu pochodzi przywołany wcześniej wykład Mickiewicza dotyczący powinowactw ducha ludzkiego ze światem tworów nie‑ludzkich. Z kolei książki Micheleta z lat 60. stanowić mogą pochodną tej intelektualnej wymiany33.
12Symboliczny splot nazwisk Marx – Mickiewicz – Michelet stanowi jedynie pretekst do tego, by wzmocnić doznanie wyjątkowości czasu, o którym mowa. Ścierają się w nim bowiem dwie wielkie siły: kult przyrody jako wartości samoistnej i związany z nią ruch intelektualny34 oraz rodząca się świadomość ekologiczna35, o czym przekonująco pisał Jacek Kolbuszewski. Niestety, poczucie konieczności ochrony przyrody to niejako pochodna zaniepokojenia gwałtownie zmieniającym się stanem środowiska naturalnego, co zaczęto odczuwać właśnie dopiero w wieku XIX, który zapoczątkował nasze dzisiejsze problemy demograficzne, ale także te związane z gwałtownym rozwojem przemysłu i narastającą w szybkim tempie urbanizacją36.
13Zwierzęta, które się tym zmianom przyglądały lub, chcąc nie chcąc, w nich uczestniczyły, mogłyby zapewne opowiedzieć swoją wersję tej historii. Jednak poprzestając na nieudolnej próbie zrozumienia procesu, którego finał rozgrywa się na naszych oczach – wystarczy może prześledzić historię trojga z nieprzebranej wielości (psa, konia i krowy), o której różnorodność słusznie upominał się Derrida, rozmyślając nad przejmującą ogólnością rzeczownika „zwierzę”, za pomocą którego etykietuje się
[...] tous les vivants que l’homme ne reconnaîtrait pas comme ses semblables, ses prochains ou ses frères. Et cela malgré les espaces infinis qui séparent le lézard du chien, le protozoaire du dauphin, le requin de l’agneau, le perroquet du chimpanzé, le chameau de l’aigle, l’écureuil du tigre ou l’éléphant du chat, les fourmis du ver à soie ou le hérisson de l’échidné. J’interromps ma nomenclature et j’appelle Noé au secours pour n’oublier personne sur l’arche.37
14Podpierając się poezją Zbigniewa Herberta, w której „naprzód pójdzie dobry pies/ a potem świnia albo osioł/ [...] a po niej przemknie pierwszy człowiek”38 trzeba zapytać o sam proces udomowiania (domestykacji), który wpłynął nie tylko na niektóre gatunki zwierząt, zupełnie przekształcając ich fizyczność oraz psychikę, ale także zmienił drugą stronę tej relacji – stającego się sobą człowieka. Rozłożony w czasie proces uczłowieczenia, przechodzenia od fazy homo erectus do homo sapiens spleciony był na pewno z licznymi interakcjami ze zwierzęcymi pobratymcami, których nasi praprzodkowie bali się, ale równocześnie musieli podziwiać ich animalne predyspozycje do radzenia sobie z trudami egzystencji. Na pewno też na nie polowali, by zjadać nie tylko ich ciała, ale też w sposób symboliczny energię i talenty. Prehistoryczne malowidła opowiadają przecież historię nabożnej nieomal fascynacji zwierzęcymi braćmi. Najciekawsza jednak przygoda wydarzyła się wskutek spotkania, które zaowocowało udomowieniem, bo właśnie los tzw. zwierząt domowych i hodowlanych w wieku XIX podlegać zaczyna różnorakim przekształceniom, których skutki odczuwamy dziś często bardzo dotkliwie.
15Jako pierwszy udomowić zechciał się wilk, nastąpiło to kilkanaście tysięcy lat temu39, choć odkrycia paleontologów pozwalają przesuwać ten proces coraz bardziej w przeszłość. Temple Grandin, autystyczna biolożka, za pomocą myślowego odwrócenia ról pozwoli spojrzeć na jego przebieg w zupełnie nowy sposób. Zamiast myśleć o biernym zwierzęciu, które zostało w jakiś sposób zniewolone przez człowieka, warto wyobrazić sobie przedziwną całość złożoną ze stającego się dopiero człowiekiem człekokształtnego osobnika oraz stającego się psem – wilka. Grandin silnie akcentuje dwustronny charakter tej relacji, dowartościowując zwierzęcy wkład:
Często słyszymy, że to ludzie udomowili zwierzęta, że z wilków zrobiliśmy psy. Ale najnowsze badania wskazują, że po części to wilki udomowiły ludzi. Ludzie ewoluowali wraz z wilkami – ten wpływ był wzajemny. [...] Kiedy [...] wilki zaczęły towarzyszyć ludziom, mieli oni zaledwie parę prymitywnych narzędzi i żyli w wędrownych grupach o prawdopodobnie równie prostej strukturze co stada szympansów. Niektórzy naukowcy uważają, że mogli oni nawet nie mieć języka.40
16To spotkanie pozwoliło ludziom nauczyć się czegoś od wilków, które polowały w grupach, miały złożone struktury społeczne, zawierały przyjaźnie poza rodziną z osobnikami tej samej płci. Te przejęte „psie cechy” oraz pomoc w postaci ochrony i współpracy w trakcie polowania sprawiły, iż ludzie dokonali skoku rozwojowego, wynikającego z umiejętności współdziałania poza grupą krewniaczą. Co jeszcze bardziej zaskakujące, proces udomowienia zmienił budowę ludzkiego i wilczego mózgu. Obie strony zyskały i straciły na tym spotkaniu. Jak dowodzi Temple Grandin:
Skamieliny wskazują, że kiedy jakiś gatunek ulega udomowieniu, jego mózg się zmniejsza. Mózg konia zmniejszył się o 16 procent, świni o 34 procent, a psa od 10 do 30 procent. Dzieje się tak, ponieważ kiedy ludzie zaczynają troszczyć się o zwierzęta, nie potrzebują one już pewnych funkcji, które umożliwiały im przetrwanie w naturalnych warunkach. [...]
Obecnie archeolodzy odkryli, że dziesięć tysięcy lat temu, właśnie w chwili, gdy ludzie zaczynali oficjalnie grzebać swoje psy, zaczął się też zmniejszać ich mózg. Skurczył się on o 10 procent, podobnie jak mózg psa. Najbardziej zaś interesująca jest ta część mózgu, która uległa zmniejszeniu. U wszystkich zwierząt domowych było to przodomózgowie z płatami przednimi i ciało modzelowate, które stanowi tkankę łączącą obie półkule. Ale u ludzi było to śródmózgowie, odpowiadające za emocje i dane zmysłowe, a także opuszki węchowe, odpowiadające za węch, natomiast przodomózgowie prawie się nie zmieniło. Mózgi psów i ludzi uległy specjalizacji: ludzie zajęli się planowaniem i organizowaniem życia, zaś psy zadaniami, które wymagają skupienia się na danych zmysłowych.41
17Przedziwna strata, która jest zyskiem, pozwala dostrzec w procesie udomowienia nie tylko scenariusz jednostronnie przemocowy, ujawniający ludzką przewagę nad zwierzęcym partnerem w trakcie domestykacji. Autor monografii wilka Barry H. Lopez sugeruje nawet, by w poszukiwaniu informacji na temat początków społecznych zachowań człowieka badać raczej strukturę wilczego stada niż relacje między przedstawicielami naczelnych. Kluczową kwestią wydaje się zadziwiająca z punktu widzenia życiowej pragmatyki otwarta życzliwość względem słabych i nienadających się do polowania członków stada42. Z kolei Aleksander Nawarecki retorycznie pyta:
Wszak zanim zaprzyjaźniliśmy się z psem, to najpierw mieliśmy do czynienia z wilkiem, który powoli zmieniał się w psa. Więc czy wybierając psie towarzystwo, weszliśmy także we wspólnotę z jego nieoswojonym przodkiem? Jeśli tak było, to jako ludzie jesteśmy z nim stowarzyszeni: przejęliśmy wilczą cząstkę, która pozostała w psim charakterze, nosimy jakieś wilcze cechy, które od psich trudno odróżnić.43
18Warto zapytać teraz, co ciekawego stało się z psem w wieku XiX; czy można z tym czasem związać jakąś istotną zmianę w psiej fizjonomii oraz warunkach życia? Janusz Ryba piszący o okresie oświecenia zwróci uwagę na woltę w zakresie mody na rasy wielkości bibelotów, wśród których prym wiodły bonończyki i mopsy44. Badacz sugeruje, że zamiast polować z chartami oświeceni woleli prowadzić łowy lingwistyczne i salonowe45. Sytuacja zmieni się w epoce następnej, dowartościowującej i równocześnie mitologizującej łowy oraz związane z nimi gatunki psów: charty, wyżły, gończe. Symptomatyczna wydaje się anegdota opowiadana przez Telimenę o pobycie w Petersburgu oraz zagryzieniu przez charta jej ukochanego bonończyka46. To scena obrazująca niejako „wygryzanie” jednej mody przez drugą, choć i jedna, i druga wiele mówi o fascynacji określonym modelem psiej fizjologii i zachowań, niemającym wiele wspólnego ze swobodnym krzyżowaniem się osobników tego samego gatunku, choć niekoniecznie tej samej rasy. Wiek XIX rozwinie, a nawet doprowadzi do szeregu przerysowań problem rasy, nie tylko w odniesieniu do psów, ale także koni, krów czy świń. Pozycja psa w wieku XIX wiąże się także z przekształceniami w obrębie rodziny, która powoli będzie ewoluować w kierunku modelu nowożytnego, z mniejszą liczbą dzieci oraz większą autonomią poszczególnych jej członków. Pies, kot lub papuga wejdą do rodziny i będą traktowane jak wierni przyjaciele, tracąc funkcje użytkowe i zadania do wykonania, a zyskując status bibelotu, zabawki lub „osoby” do towarzystwa47. Oczywiście, tak będą postrzegać swoich pupili mieszczanie lub arystokraci, biedniejsze warstwy nadal potrzebują zwierząt do bardzo konkretnych zadań, związanych z transportem, pracą fizyczną lub ochroną mienia. Jednak pierwszy z wymienionych modeli zachowań z czasem staje się coraz bardziej popularny, wypierając ten drugi. Co ciekawe, zmiana funkcji psa w relacji z człowiekiem wpłynie na zwiększenie liczebności tego gatunku w gospodarstwach domowych. Éric Baratay wskaże na dziewięciokrotny wzrost liczebności tych zwierząt w stosunku do dwukrotnie zwiększonej populacji ludzi w tym samym czasie: od końca XVIII wieku do początku XX wieku milion psów urośnie do dziewięciu milionów. Jeszcze istotniejsza zmiana zaszła w stosunku do samego rozumienia pojęcia rasy, która na początku XIX wieku znaczyła przede wszystkim pochodzenie zwierzęcia, wyhodowanego w określonym środowisku i dostosowanego morfologicznie do konkretnych warunków. Między drugą połową XVIII a pierwszą XIX wieku nastąpi istotne przesunięcie w zakresie definicji rasy, która przestanie odsyłać do geografii gatunku, a zacznie znaczyć wyłącznie w kontekście morfologicznym48. Jak napisze John Bradshaw:
Poza kilkoma „starożytnymi” rasami krzyżowanie psów różnych ras kwitło w Europie i Ameryce Północnej aż do połowy dziewiętnastego wieku. Koncepcja, iż suka powinna być kryta wyłącznie przez psa identycznej rasy, jest względnie nowa; w Europie zyskała popularność jakieś sto pięćdziesiąt lat temu, a później rozprzestrzeniła się na inne kontynenty. Obecnie, jeśli pies ma być zarejestrowany jako osobnik konkretnej rasy, jego rodzice, dziadkowie i tak dalej muszą także być tej rasy – jest to norma znana jako wzorzec rasy. Chociaż na Zachodzie wciąż rodzi się wiele mieszańców, mają one mniejszą szansę niż psy rodowodowe na znalezienie domu i wydanie potomstwa. [...]
Psy na Zachodzie nigdy nie odzyskają wolności, jaką się cieszyły w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku, kiedy to wiele z nich mogło w ciągu dnia włóczyć się po ulicach wedle własnego widzimisię, spotykać inne psy lub ich unikać, aby wieczorem wrócić do swojego pana. Społeczeństwo wymaga teraz znacznie więcej od psów i ich właścicieli niż wtedy.49
19W 1897 roku pojawia się klasyfikacja psów oparta na wielu parametrach takich jak rozmiar, format, sylwetka i kształt głowy, co dowodzi wysokiego stopnia znormatywizowania walki z naturalnym dla psowatych oraz najzdrowszym dla ich genetyki skundleniem. Fascynacja rasą i jej efekt w postaci chorobliwych dziś skutków przerasowienia może zaprowadzić nawet do eugeniką podszytych dwudziestowiecznych teorii rasowych, których korzeni Boria Sax szukał właśnie w dziewiętnastowiecznej pogoni za rasową doskonałością zwierząt do towarzystwa i gospodarskich:
W pokazach psów z końca XIX wieku dostrzec można eugeniczną w swej istocie pogoń za moralną i estetyczną doskonałością, która odzwierciedlała ogromny nacisk na czyste linie rodzinne, na „rodowód” w domach arystokratycznych.50
20Gdyby szukać najbardziej ogólnej zasady dotyczącej wyglądu ras, byłoby to zwiększenie – dzięki lepszemu żywieniu i stosowanej selekcji – masy ciała psów pracujących oraz miniaturyzacja psów do towarzystwa51.
21Oczywiście, oprócz hołubionych psów do towarzystwa w pierwszej połowie XIX wieku wciąż wielu przedstawicieli gatunku Canis familiaris swobodnie włóczy się i rozmnaża, a przeciwdziałający niekontrolowanemu wzrostowi ich populacji ludzie stosują środki prewencji lub po prostu w różny sposób zabijają niechciane, niepotrzebne zwierzęta52. Historie psów domowników kończą się w diametralnie inny sposób: często dożywają późnej starości, a nawet zostają pochowane i upamiętnione za pomocą nagrobków czy pomników53.
22Pies jako gatunek stowarzyszony z człowiekiem, by użyć trafnej formuły Donny Haraway54, w XIX wieku wydaje się być jednak wciąż z różnych powodów mniej ważny i mniej cenny niż koń, służący przede wszystkim do transportu, ale także niejako przekształcający (przede wszystkim) męskie ciała w ciała jeźdźców. To forma bliskości, która nie ma sobie równej, a o którą James Fillis pyta retorycznie tak:
Gdzie się kończy człowiek, a gdzie się zaczyna koń? – nie wiadomo: obaj tworzą całość bardzo zgraną, bardzo giętką, a jednocześnie najbardziej żywą i silną, ku radości życia i działania.55
23Weterynarya popularna 56, pozycja wydana w 1832 roku i wznowiona w wersji rozszerzonej osiem lat później, dobitnie pokazuje dysproporcję między ilością uwagi, jaką poświęca się chorobom koni, i tej, którą obdarza się somatyczne dolegliwości psów. Co ciekawe, kotów, które dzisiaj liczebnie powoli wypierają psy, w ogóle w tym poradniku nie ma. A ponieważ cyfry mówią bardzo dobitnie, wypada na szali położyć sto czterdzieści siedem stron o końskich przypadłościach oraz tylko osiemnaście dedykowanych psom. Koń, zwierzę udomowione około 6000–4000 p.n.e.57 zadziwia nieodmiennie swoją siłą i inteligencją oraz sensualną wrażliwością. Gotowy do współpracy, wchodzący z jeźdźcem w przedziwną relację polegającą na byciu hybrydyczną jednością, z której kpił Gombrowicz, chyba jej jednak zupełnie nie rozumiejąc58, patrzący na człowieka wielkimi oczami59 – zajmuje ważne miejsce w literaturze, ale także w listach i wspomnieniach, co świadczy o silnej więzi emocjonalnej, jaką mieli z nimi pamiętający o nich – koniach – ludzie. Mickiewicz w liście do Jana Czeczota z roku 1823 napisze o klaczy noszącej znaczące imię Beauty, podarunku od Maryli Wereszczakówny:
Klacz moja, niedawno uzdrowiona, nosi mnie po górach i dolinach, zda się mnie rozumieć i ledwo nie mówi ze mną; na przechadzce puszczam ją, idzie z daleka za mną, pozwala patrzeć i rozmyślać; zawołana, stawi się na rozkaz.60
24Z kolei Fredro ujawni wielką wrażliwość na końskie cierpienie wynikające z zaniedbań i niewiedzy ludzi, którzy korzystać będą ze zwierzęcego grzbietu:
Człowiek z koniem, niby centaur, jest dopiero jednostką w kawalerii. Konie mojem zdaniem nie dosyć doznają starania i opieki. Więcej koni ginie w czasie wojny z powodu okulbaczenia i okucia niż od kuli. Jak są rezerwy i lazarety dla ludzi, tak powinny być i dla koni. Koń uszkodzony jakim bądź sposobem z powodu okucia mógłby ozdrowieć w kilku, a odsedniony w kilkunastu dniach. Zaniedbany zaś, nieusunięty z pracy musi wkrótce stać się nieużytecznym i później marnie zginąć. Po kilku miesiącach kampanii zgroza zajrzeć pod kulbaki. Smród z jątrzących się pod nieustającym naciskiem ran ciągnie się wzdłuż maszerującej kolumny. Trzeba się tylko dziwić, jak zwierzę może znosić i to czas długi takie męczarnie. Ale wszystko ma swoje granice – koń cierpi, chudnie, słabnie i koniec końców ginie.61
25Problem, jaki męczy Fredrę, wiąże się z udokumentowaną przez historyków kwestią śmiertelności koniowatych w trakcie zbrojnych konfliktów. Za Maurice’em Genevoix można by nawet powiedzieć, że wojna pożarła więcej koni niż ludzi62. Cierpienie tych zwierząt, z racji ich intensywnej obecności w przestrzeni publicznej63, musiało być na tyle dojmujące, że oprócz znanej sceny, gdy Friedrich Nietzsche 3 stycznia 1889 roku próbuje ochronić konia przed kolejnymi batami turyńskiego woźnicy64, warto zapamiętać innego konia i przejętego jego losem człowieka. Myślę o deputowanym do parlamentu francuskiego Jacques’u Delmas de Grammont, który w trakcie pracy nad projektem ochrony zwierząt zobaczył konia przewracającego się z głodu na ulicy obok zgromadzenia. Grammont bada go, każe mu przynieść siano, a następnie dodaje do przygotowywanej ustawy artykuł dotyczący konieczności odpowiedniego karmienia zwierząt65. W 1850 roku parlament francuski przegłosowuje pierwszą ustawę chroniącą prawa zwierząt zwaną właśnie ustawą Grammonta (loi Grammont)66. Jej współtwórcą na pewno był w jakiejś mierze koń.
26Rozważając dzisiaj sytuację konia w XIX wieku, wypada na wstępie uświadomić sobie, że teraźniejsza pozycja tych zwierząt, związana nade wszystko z rozrywką i hipoterapią w niczym nie przypomina stanu sprzed dwustu lat. Symbolicznym kresem końskiej obecności w miastach był ostatni kurs konny w Paryżu w 1913 roku przyjęty przez prasę jako „kres końskiego zniewolenia”67 człowieka, znużonego ułomnościami współdziałania z żywą, więc także kapryśną istotą. Współczesne metropolie, w których królują samochody ze schowanymi pod maską mechanicznymi końmi jak melancholijnym wspomnieniem zwierzęco‑ludzkiej zażyłości, to tylko przekształcona wersja zdarzeń. W 1832 roku ruszył pierwszy omnibus konny w Nowym Jorku (w Paryżu taki środek lokomocji pojawił się już w roku 1662). Z kolei tramwaj konny pierwszy raz zastosowany w Liverpoolu w 1859 roku w latach 70. XIX wieku rozpowszechnił się w Europie. Dziewiętnastowieczne pomysły na publiczną komunikację zastąpione zostały w wieku XX przez autobusy, tramwaje i kolejki podmiejskie. Dziś nie do pomyślenia wydaje się gazetowe ogłoszenie, w którym zwierzchnik policji miasta Warszawy informuje, że zabezpieczono wałęsające się po mieście konie, a i tak w Warszawie bywało:
Prezydent Policji Miasta Stołecznego Warszawy, podając do wiadomości publicznej, iż para koni na ulicy błąkających się schwytaną i zabezpieczoną została, wzywam właściciela onych, aby do Bióra mego stawił się i po udowodnieniu własności tęż parę koni odebrał. Dan w Warszawie dnia 8 stycznia 1812.68
27Konie, których siła fizyczna i wytrzymałość pozwalały przewozić ludzi i przedmioty, zostawiały jednak po sobie fizyczny ślad w postaci odchodów. Jak zauważa Osterhammel: „Tylko w Chicago zakład oczyszczania miasta zbierał około 1900 r. z ulic niewyobrażalną ilość 600 tys. ton nawozu końskiego rocznie”69. Najwięcej wiadomości dotyczących końskiej populacji w miastach mają historycy na temat Paryża. Dane z 1862 roku sugerują, że we Francji żyło wtedy 2,9 miliona koni70. Paryskie Powszechne Towarzystwo Omnibusów (cGo), traktujące zatrudnione u siebie konie jako kapitał, stosuje szereg wytycznych o charakterze higieniczno‑weterynaryjnym, mających wpłynąć na jakość i długość życia zwierzęcych pracowników:
[...] wytyczne dla woźniców mówią, że konie mają stopniowo zwalniać i ruszać na przystankach, że nie należy ich zachęcać do zwiększania prędkości w celu nadrobienia czasu straconego w drodze, że na dziesięć minut przed końcem trasy mają zredukować tempo. Po pracy nie można ich kąpać w rzece [...] w zamian za to mają być opatrywane i czyszczone. Są także często strzyżone, aby ich naturalnie długa i gęsta sierść nie była ciągle mokra z powodu nadmiernego pocenia się i złej pogody, bo może to skutkować chorobami układu pokarmowego i płuc.71
28Zmiany morfologiczne, motywowane względami rasowymi, o jakich była mowa w odniesieniu do psów, stały się w XIX wieku także udziałem koni. Ich ciała także „rzeźbiono” za pomocą idei i doboru materiału genetycznego, co skutkowało szeregiem aberracji. Innych koni pożąda wojsko (parametry siły, zwrotności, posłuszeństwa72), innych potrzebuje transport (perszerony o bardziej prostokątnych grzbietach, szare umaszczenie wypierane przez ciemniejsze – czarne, gniade i kasztanowe73), jeszcze innych – przemysł górniczy (posłuszeństwo, psychiczna i fizyczna odporność74) i wydaje się, że manipulacja przy zwierzęcej genetyce i morfologii potrafi zaspokoić żądania każdego z tych rynków końskiego zbytu. Przeoczono jednak dwie kwestie. Pierwsza związana jest z konsekwencjami przerasowienia, które u koni objawi się szybszym zmęczeniem, ryzykiem upadku, podatnością na kontuzje. Druga, mniej oczywista, choć chyba nawet ważniejsza, każe przypomnieć sobie o zapomnianym problemie zwierzęcego temperamentu i charakteru. Każde, nawet morfologicznie identyczne zwierzę jest odrębną osobowością. Jak zauważy Baratay:
[...] kryteriami doboru zwierząt do zaprzęgu są wzrost, siła, a nawet kolor umaszczenia, a tylko wyjątkowo ich charaktery, których ludzie nie zdążyli jeszcze poznać. Konie natychmiast manifestują występujący między nimi konflikt usposobień: rżą, gryzą, uderzają kopytami lub wierzgają, zmuszając ludzi do rozdzielenia ich i ponownego dobierania aż do chwili, kiedy znajdą odpowiednich współpracowników i nastanie mniej lub bardziej trwały spokój.75
29Zwierzęta wykorzystywane do pracy, w której liczy się siła mięśni, cały czas zwiększają swoją wielkość:
Konie pociągowe, które za ancien régime’u miały często w kłębie wysokość od 1,30 do 1,40 metra i przypominały dzisiejsze kuce, w połowie XIX wieku mierzą około 1,50 metra, a przed pierwszą wojną światową 1,60 metra. Tak też pośród koni w kopalniach, na które było szczególnie duże zapotrzebowanie, breton przechodzi od 1,55 do 1,64 metra, a koń belgijski, wcześniej nieprzekraczający 1,60 metra, rośnie aż do 1,75 metra. Oczywiście odbija się to na ich ciężarze: w swoim apogeum (pierwsze trzydzieści lat XX wieku) koń belgijski waży od 650 do 900 kilogramów, perszeron średnio 750 kilogramów, ale może osiągnąć nawet tonę.76
30Ta postępująca gigantomania motywowana jest ludzkim interesem, podszytym pragnieniem, by swego zwierzęcego pracownika wykorzystać maksymalnie. Coraz większe zwierzęta ciągną coraz cięższe pojazdy, transportując coraz większą ilość osób i pracując coraz dłużej77. Ze względu na poszukiwanie oszczędności zmianom podlegają racje żywnościowe, jakie otrzymują zwierzęta. Jeszcze w połowie XIX wieku konie jedzą owies, siano i słomę, ale im bliżej końca stulecia, tym proporcje przesuwają się niekorzystnie w stronę tańszych, a zarazem mniej kalorycznych elementów diety. W latach 70. XIX wieku owies bywa zastępowany źle trawioną przez koniowate kukurydzą i bobem78. Koński kres może mieć jednak na szczęście dwa oblicza: to pierwsze w prosty sposób wynika z nadmiernej eksploatacji zwierząt i prowadzi nas do rzeźni oraz jadalni biedniejszych mieszkańców miast i wsi79. Jednak już w XIX wieku możliwy był także inny koniec historii tych inteligentnych zwierząt:
Guy de Maupassant zauważa, że konie w okolicach Marsylii noszą słomiane kapelusze, mające chronić je przed słońcem, a gospodarze – najprawdopodobniej od XIX wieku, kiedy poprawiająca się sytuacja ekonomiczna pozwala żywić je aż do końca – zatrzymują swoje konie i krowy, pozwalając im umrzeć ze starości.80
31Warto przypomnieć też historię konia Théophile’a Gautiera, zarekwirowanego na mięso w trakcie komuny w 1870 roku, oraz wysiłki Victora Hugo, by go uratować.
32Ten konkretny koń przypomina o zjawisku rodzącej się w połowie XIX wieku hodowli przemysłowej81, której ofiarą padły zwierzęta żywiące ludzi swoim mięsem i jajami oraz pojące ich swoim mlekiem. Tym sposobem przyszedł czas, by spojrzeć w wielkie oczy krowy, które fascynowały wielu: Gombrowicza82, Białoszewskiego83, Hartwig84. W wieku XiX z krowy swobodnie pasącej się i przeżuwającej spróbowano zrobić maszynę do wyrobu mleka i mięsa. To trudna i bolesna historia, na końcu której sytuuje się nasza teraźniejszość. Ale wszystko zaczyna się zupełnie inaczej. 6000 lat p.n.e. tur, praprzodek krowy, którą znamy, zdecydował się na zaproszenie człowieka do relacji. Berger, pisząc o mitycznych korzeniach związków zwierząt i ludzi, przywoła poetycki tekst kultury nilockiej, zaczynający się od wersu „Biały wół dobry jest moją matką”85, który pokazuje sposób rozumienia symbolicznej wymiany ze zwierzęciem, przypominającym emanację macierzyńskiego bóstwa. Krowa, udomowiona ze względu na mięso i mleko, w wieku XIX przekształcona zostaje w maszynę do przeżuwania. Stworzenie tzw. krowy mlecznej jest efektem mieszczańskiego zamiłowania do świeżego mleka, które narasta w XVII i XVIII wieku. Wcześniej mleko było jedynie składnikiem niektórych potraw lub lekarstwem86. Dążenie do „wyprodukowania” zwierzęcia, które dawałoby jak największą ilość białego płynu, sprawia, że w ciągu stu pięćdziesięciu lat tzw. mleczność zwierząt wzrasta nieomal ośmiokrotnie87. Dla przykładu – w połowie XIX wieku krowa na północy Francji dawała około 1200 litrów mleka rocznie, a w roku 2000 zwierzę rasy prim’holstein – 9155 litrów w tym samym czasie. Jak bardzo te liczby odbiegają od naturalnej zwierzęcej fizjologii, pokazuje zestawienie, zgodnie z którym krowa predestynowana do produkcji mleka dla jednego cielęcia zamienia się w maszynę do produkcji pokarmu dla trzydziestu cieląt88. Taka zmiana skutkuje przyspieszoną eksploatacją sił żywotnych zwierzęcia: krowa mogąca dożyć 25, a nawet 30 lat – jako automat z mlekiem kończy swoją egzystencję w wieku lat ośmiu. Zmieniają się także diametralnie jej warunki życia: wcześniej zwierzęta wypasane były na nieużytkach, natomiast z czasem to obora stanie się naturalnym krowim rewirem. Przymusowe ograniczenie ruchu spowoduje szereg problemów zdrowotnych, a nawet aberracji psychologicznych. Racice unieruchomionych krów przerastają, prowadząc do sytuacji, w której zwierzęta przez długi czas klęczą, nie mogąc stanąć na nogach89. Oczywiście, w pogoni za ideałem korektom poddawana jest także morfologia poszczególnych krowich ras, czego dowodzą liczne eksperymenty mające w odwodzie nieomal matematyczne ideały. Jako przykład niech posłuży krowa rasy normandzkiej:
W pierwszej połowie XIX wieku krowy z tego regionu mają kościstą i kanciastą morfologię, która daje im pofalowane grzbiety, wąskie biodra i klatkę piersiową, długie i zapadnięte boki, dużą szyję, masywną głowę z wydatnym karkiem i imponujące, nieregularne, a nawet różniące się od siebie rogi, wreszcie cechuje je gruba skóra i różnorodne umaszczenie (białe, biało‑czerwone, biało‑czarne, czarne). W latach czterdziestych XIX wieku próbuje się je krzyżować z angielską rasą Durham, aby zwiększyć proporcję mięsa i móc lepiej sprzedać zwierzęta kończące aktywność; zabiegi te skutkują jednak zmniejszeniem zdolności mlecznych, ostatecznie porzuca się je więc na rzecz wewnętrznej selekcji. Przez dobór hodowców i konkursy, standard i księgę genealogiczną rasy (stworzone w 1884 roku) selekcja ta prowokuje zmierzch lokalnych odmian, sprzyjając ocenianym jako najlepsze krowom z półwyspu Cotentin (później znanym jako normandzkie) i ich ewolucji.
Na początku, od lat pięćdziesiątych do osiemdziesiątych, krowy te zyskują delikatniejszy szkielet, bardziej regularne rogi, a nawet dłuższy ogon, ich biodra tracą kanciastość, a zad i wymiona powiększają się, wreszcie – jeśli chodzi o umaszczenie – coraz częściej mają drobne łaty na jasnym tle. Ich głowa pozostaje jednak okazała, klatka piersiowa – wąska (ponieważ jest to wciąż kryterium decydujące o mleczności), grzbiet – pofalowany z wystającymi kręgami, skóra – gruba (zwierzęta żyją bowiem cały rok na świeżym powietrzu), a niektóre, stosunkowo liczne, zachowują inne umaszczenie. Od lat dziewięćdziesiątych do lat dwudziestych XX wieku postępuje systematyczna transformacja. Krowy tracą wystające kości, a ich ciało osiąga geometryczną regularność: szyję bez podgardla i piersi, horyzontalny grzbiet, zad o prostokątnym kształcie z nasadą ogona dobrze wpasowaną w kości kulszowe, proste pośladki, pełną zrazówkę i cięższe golenie. Zwierzęta przybierają większy i bardziej regularny rozmiar w kłębie, biodrach (powinny być trzy razy szersze niż głowa w okolicy oczodołów) i klatce piersiowej, której rozpiętość stała się kryterium mleczności, wymiona zaś ciągle się rozwijają, a ich skóra robi się bardziej sprężysta i ukazuje wystające żyły. Szkielet – przeciwnie – subtelnieje, zwłaszcza na poziomie kończyn, ogona i głowy. Ta ostatnia zmniejsza się, a jej szerokość musi nieznacznie przekraczać połowę jej długości, kark nie jest już tak widoczny, rogi są mniejsze, spłaszczone, w kształcie wieńca, profil staje się wklęsły, ponieważ czoło wciska się między wystające oczodoły, a w jego powierzchnię – między podstawą rogów i górą oczodołów – powinien dać się wpisać prostokąt (oznaka idealnego piękna!).
Na koniec zwierzęta zyskują delikatniejszą i bardziej elastyczną skórę (jako że coraz częściej przebywają w oborach), prezentują umaszczenie wspólne całemu stadu, z bladożółtą podstawą, białymi łatami i czerwonymi lub kasztanowymi partiami na grzbiecie, bokach, szyi, kończynach, wokół pyska, uszu, i oczu, tworząc coraz bardziej cenione okulary. Krowy mają też coraz więcej żółtawych pasm w uszach i na końcu ogona, żółty i biały są bowiem postrzegane jako zewnętrzne oznaki obfitości i bogatego składu mleka. Nieliczne noszą jeszcze zbyt duże i grube rogi, niewystarczająco rozwinięte wymiona, jednolite albo zbyt białe umaszczenie; cechy te niegdyś tolerowane, stają się teraz dyskredytujące. Po 1945 roku, gdy wszystkie zwierzęta wykazują już nową morfologię, ich maść funkcjonuje jako dowód tożsamości: te, które nie mają dobrze rozmieszczonych kolorowych plam, zwłaszcza wokół oczu, ani bieli na głowie, są dyskwalifikowane i tracą na wartości.90
33Powyższa opowieść o metamorfozie jednej z krowich odmian może zostać potraktowana jako egzemplum, odsłaniające mechanizmy nacisków, jakim poddawane były wszystkie udomowione zwierzęta od początku ich znajomości z człowiekiem. Wiek XIX przyniósł jednak radykalną nowość w tym zakresie: przestano zwracać uwagę na związek zwierzęcia ze środowiskiem, pod którego presją przez lata kształtowała się zwierzęca fizjologia i wygląd. W to miejsce wszedł zootechnik oraz sztuczne warunki hodowli – zamknięte pomieszczenia zamiast naturalnego krajobrazu – oba czynniki przemodelowały krowią (i nie tylko) morfologię. By domknąć historię zwierzęcia symbolicznie matkującemu ludzkości, gdyż człowiek to jedyny ssak, który w wieku dorosłym pije mleko innych ssaków, warto zapytać o perspektywy dotyczące krowio‑ludzkiej relacji. Drogi są dwie. Pierwsza wiąże się z możliwością większej zażyłości z konkretnymi zwierzętami, co wydaje się realne w małych rodzinnych gospodarstwach – to tradycja upowszechniona w wieku XIX, do której próbują powrócić zorientowani ekologicznie rolnicy. Niestety, dzisiejsze tendencje są zupełnie inne, związane z intensyfikacją hodowli, powiększaniem gospodarstw i stad zwierząt, co prowadzi do myślenia o nich jak o chodzących na czterech nogach bezimiennych maszynach91.
34Oczywiście, problemu zwierząt w XIX wieku nie da się opowiedzieć za pomocą z konieczności niedokładnej historii psa, konia i krowy, choć pewne intuicje dotyczące przejścia od zwierząt pracujących do salonowych (pies), rekreacyjnych (koń) czy umaszynowionych (krowa) można jednak uchwycić. Równocześnie z postępującą metamorfozą tych udomowionych wydarzała się przecież intensywna eksterminacja egzotycznych92, w pierwszej połowie XIX wieku powstały w Europie tzw. nowoczesne ogrody zoologiczne93, co jest ewidentnym dowodem na proces zanikania zwierząt w ich naturalnym środowisku. Edward O. Wilson, amerykański zoolog, w książce Przyszłość życia nieprzypadkowo jednak zwróci się najpierw w liście do Henry’ego Davida Thoreau:
Prawdziwa dzika przyroda istnieje jeszcze tylko w glebie i gnijących roślinach pod naszymi butami. Dzikie zwierzęta widzialne gołym okiem przeważnie wyginęły – w „obłaskawionych” lasach Massachusetts nie spotkamy już wilków, pum czy rosomaków. Jednak inne, nawet bardziej pradawne stworzenia wciąż tutaj żyją. Można je zobaczyć za pomocą mikroskopu. Wystarczy zawęzić skalę widzenia, by ujrzeć fragment lasu dokładnie w takiej postaci, w jakiej istniał przed tysiącami lat. Masz na to moje słowo, słowo przyrodnika, który specjalizuje się w małych organizmach.94
35Adresat tego listu, nieomal rówieśnik Mickiewicza, stanowi dla Wilsona najważniejsze odniesienie dla dziś formułowanych ekologicznych postulatów, co wyraziście dowodzi konieczności sięgania po romantyczne intuicje dotyczące odpowiedzialności za przyrodę, relacji ze zwierzętami i całym nie‑ludzkim światem, który właśnie wtedy, w wieku XIX niejako wszedł „w zakręt” i wciąż w nim pozostaje, doznając wszystkich niemożności charakterystycznych dla wirażu. Trzeba sporej siły, by pokonać odśrodkowe naciski.
Notes de bas de page
1 A. Mickiewicz, Do Stefana Garczyńskiego, Paryż, [8 kwietnia] 1833, w: Listy. Część pierwsza 1815–1829, Dzieła, t. XIV, oprac. M. Dernałowicz, E.Jaworska, M.Zielińska, Warszawa 1998, s. 199.
2 J. Derrida, L’animal que donc je suis, édition établie par M.‑L. Mallet, Paris 2006.
3 J. Berger, Po cóż patrzeć na zwierzęta?, w: tenże, O patrzeniu, przeł. S. Sikora, Warszawa 1999, s. 14. Podkr. B. M.‑F.
4 A. W. Schlegel, Briefe über Poesie, Silbermass und Sprache, w: Sämtliche Werke, Hildesheim, New York 1971, s. 118. Cyt. za: B. Andrzejewski, Przyroda i język. Filozofia wczesnego romantyzmu w Niemczech, Warszawa–Poznań 1989, s. 75.
5 „Biogeografowie wykazali, że animistyczne ludy Polinezji, rozprzestrzeniając się na terenach Pacyfiku, wytępiły niemal jedną trzecią wszystkich gatunków ptaków występujących na świecie. Biorąc pod uwagę psychiczną jednorodność rodzaju ludzkiego, można z powodzeniem założyć, że ludzie zawsze bywali sprytni i zachłanni, a także inteligentni i altruistyczni, wobec tego, jak dowodzi Jared Diamond, cnota ekologiczna albo śmiercionośność istot ludzkich to konsekwencje szczególnych biogeografii, splotu przypadków związanych z konkretną drogą rozwoju kultury i, w pewnym stopniu, przyrostu naturalnego oraz charakteru rozwoju technologicznego. Aż do począt ków er y nowoczesnej w ni ewi el u spo ł ecznościach występowała potrzeba form uł owania idei eko l ogi czn y c h, a tam, gdzi e by ła taka potrzeba, brakował o systematy cznej wi edzy na temat natur y, żeby taki e idee mogł y powsta ć”. J. Fiedorczuk, Wywiad z Gregiem Garrardem, w: taż, Cyborg w ogrodzie. Wprowadzenie do ekokrytyki, Gdańsk 2015, s. 216–217.
6 P. Cieślikowski, Zostało nam parę sekund, „Książki. Magazyn do Czytania” 2016, nr 3, s. 16.
7 Termin Jürgena Osterhammela. Zob.tenże, Podbój środowiska naturalnego: atak na biosferę, w: tenże, Historia XIX wieku. Przeobrażenie świata, redakcja naukowa i posłowie W.Molik, przeł. I. Drozdowska‑Broering, J. Kałążny, A. Peszke, K. Śliwińska, Poznań 2013, s. 496.
8 Tamże, s. 497.
9 „Szacuje się, że około połowa połaci leśnych wykarczowanych pod uprawę od początków rolnictwa została wylesiona w wieku XiX”. J. Osterhammel, Podbój środowiska naturalnego: atak na biosferę, s. 498.
10 „We Francji już około 1860 r. wszystkie większe obszary bagienne były osuszone i przekształcone w pastwiska, co bogacącemu się społeczeństwu pozwoliło zwiększyć spożycie mięsa”. Tamże, s. 516.
11 J. Fiedorczuk, Cyborg w ogrodzie, s. 11.
12 P. Crutzen, E. Stoermer, The Anthropocene, „Global Change Newsletter” 2000, nr 41/1, s. 17–18.
13 „W ciągu ostatnich dwóch wieków zwierzęta stopniowo znikły z naszego życia. Dziś żyjemy bez nich”. J. Berger, Po cóż patrzeć na zwierzęta?, s. 17. Anna Barcz również wskazuje na wiek XiX jako czas ujawniający z zupełnie nową siłą problematyczność relacji człowieka z przyrodą. Zob. A. Barcz, Realizm ekologiczny. Od ekokrytyki do zookrytyki w literaturze polskiej, Katowice 2016, s. 13.
14 Tamże, s. 7.
15 Tamże.
16 „I tak samo jak zegar sporządzony z kółek i ciężarków niemniej dokładnie zachowuje wszelkie prawa natury, gdy jest źle wykonany i wskazuje fałszywe godziny, jak i wtedy, gdy pod każdym względem czyni zadość życzeniu twórcy – tak samo rzecz się ma, gd y r ozważam ciał o l udzki e jako pewi en mechanizm tak urządzony i złożony z kości, nerwów, mięśni, żył, krwi i skóry, że gdyby nawet nie było w nim żadnego umysłu, to jednak miałby wszystkie te same ruchy, które teraz się w nim odbywają nie z nakazu woli, a więc i nie pochodzą od umysłu”. R. Descartes, Medytacje o pierwszej filozofii. Zarzuty uczonych mężów i odpowiedzi autora. Rozmowa z Burmanem, przeł. M. i K. Ajdukiewiczowie, S. Świeżawski, I. Dąbska, Kęty 2001, s. 98.
17 Nieprzypadkowo pewnie pod koniec XVIII i w pierwszej połowie XIX wieku powstają trzy najważniejsze europejskie ogrody zoologiczne: w Londynie – w 1828 roku, w Paryżu – w 1793 i w Berlinie – w 1844 roku. Zob. J. Berger, Po cóż patrzeć na zwierzęta?, s. 29.
18 Novalis, Uczniowie z Sais. Proza filozoficzna – Studia – Fragmenty, wybrał, przełożył, wstępem i przypisami opatrzył J. Prokopiuk, Warszawa 1984, s. 49. Podkr. B. M.‑F.
19 „Rankiem 27 lipca 1844 roku Nathaniel Hawthorne usiadł w lesie blisko Concord (w stanie Massachusetts), by oczekiwać (jak mówi) «takich małych wydarzeń, jakie mogą się zdarzyć». [...] Ale, uwaga! Słychać gwizd lokomotywy – przeraźliwie długi gwizd, niebywale przykry, którego nawet przestrzeń mili nie potrafi złagodzić. Opowiada historię zajętych mężczyzn, biznesmenów, obywateli z rozgorączkowanej ulicy, którzy spędzili dzień w wiosce, w oderwaniu od wszelkiego niepokoju; nic dziwnego, że [lokomotywa] wydaje z siebie taki przerażający wrzask, ponieważ przynosi hałaśliwy świat do środka naszego rozespanego spokoju” (przekład – B. M.‑F.); L. Marx, The Machine in the Garden. Technology and the Pastoral Ideal in America, London and New York 1964. Cyt. za: The Green Studies Reader. From Romanticism to Ecocriticism, ed. L. Coupe, with a foreword by J. Bate, New York 2000, s. 104.
20 A. Mickiewicz, Wykład X (Mistrz), w: tenże, Literatura słowiańska. Kurs czwarty, Dzieła, t. XIV, przeł. L. Płoszewski, Warszawa 1998, s. 120.
21 „Człowiek [...] nadal sprawuje swą królewską władzę nad niższymi stworzeniami niczym królikowie murzyńscy i wodzowie dzikich plemion, którym nie przychodzi na myśl, że ich poddani mogą mieć także jakieś prawa”. Tamże.
22 „Czy jesteśmy obecnie bardziej oświeceni niż starożytni co do wzajemnych obowiązków i praw, jakie powinny istnieć między człowiekiem a zwierzęciem?” Tamże.
23 „Trzeba tedy zacząć od współodczuwania z tymi, których położenie i obowiązki pragniemy poznać [...]”. Tamże, s. 121. Historia idei na naszych oczach zatacza koło i dzisiejsi badacze nie‑ludzkich światów znów sięgają po pojęcie ducha zwierząt, w nieco innym jednak niż romantycy sensie. Zob. P. Wohlleben, Gdzie tkwi dusza?, w: tenże, Duchowe życie zwierząt, przeł. E. Kochanowska, Kraków 2017, s. 332–335.
24 A. Mickiewicz, Wykład X (Mistrz), s. 121.
25 Również Derrida, sięgając po myśl angielskiego prawnika Jeremy’ego Benthama, zapyta o cierpienie zwierząt: „Peuvent‑ils souffrir? demandait simplement et si profondément Bentham”. J. Derrida, L’animal que donc je suis, s. 48.
26 Tamże, s. 122.
27 „Czytam w swoim brewiarzu, że kiedy święty Antoni [Pustelnik] umarł na pustyni, przybyły w nocy lwy i wygrzebały jamę, w której towarzysz go pochował. Kiedy święty Antoni Padewski kazał, zwierzęta nadstawiały uszu i widziano, jak przypływały ku niemu ryby. [...] Święty Franciszek z Asyżu, wielki cudotwórca, z jakąż miłością mówił o ptakach i zwierzętach; nazywał je zawsze swymi braciszkami, siostrzyczkami!”. Tamże, s. 125.
28 Tamże.
29 J. Bachórz, O „zwierzyńcu” A. Mickiewicza (rekonesans wstępny), w: Literacka symbolika zwierząt, red. A. Martuszewska, Gdańsk 1993, s. 109–110.
30 T. Sławek, Ornit(e) ologia, „Fa‑art” 1994, s. 37.
31 J. Michelet, Ptak, z francuskiego czwartego wydania przejrzanego i pomnożonego przeł. W. Stępowski, Warszawa 1859, s. 6.
32 Zob. M. Wodzyńska, Adam Mickiewicz i romantyczna filozofia w Collège de France, Warszawa 1976.
33 „Mickiewicz znaczy ognisty ślad, którym idzie Michelet”. D. Halévy, Jules Michelet, Paris 1928, s. 98. Cyt. za: tamże, s. 12.
34 „Romantycy odkryli piękno przyrody jako zjawisko samoistne, jej byt indywidualny; głównie zachwycała ich przyroda niezwykła, dzika, górska i stepowa, zachwycało ich piękno i potęga morza, piękno nocy księżycowej, drzew na tle jeziora, ciemnych sylwetek na tle nieba, promieni słońca wpadających przez okno, załamujących się w witrażach; lubili krajobraz zasnuty mgłami i zmrok wieczoru. Zasługą ogromną romantyków jest to, że odkryli piękno tych wszystkich zjawisk przyrody, których ludzie dawniej nie dostrzegali albo których się bali”. J. Kolbuszewski, Romantyzm i modernizm, Katowice 1959, s. 38.
35 „Jeśli nawet kultura romantyczna początków wieku XiX nie zdołała sformułować jasnych, postulatywnych sądów o celowości ochrony przyrody, to i tak rzeczywiste trad y cj e owego zjawiska zaczynają si ę w łaśni e od r oman tyzm u”. J. Kolbuszewski, Ochrona przyrody a kultura / Conservation of nature and culture, Warszawa 1990, s. 41.
36 Tamże, s. 40.
37 „[...] wszystkich żyjących, których człowiek nie rozpoznawał jako krewnych, bliskich lub braci. Ale mimo tego ogromny odstęp oddziela jaszczurkę od psa, pierwotniaka od delfina, rekina od jagnięcia, papugę od szympansa, wielbłąda od orła, wiewiórkę od tygrysa czy słonia od kota, mrówki od jedwabnika czy jeża od kolczatki. Przerywam ten katalog i wołam na pomoc Noego, by nie zapomnieć nikogo na arce” (przekład – B. M.‑F.). J. Derrida, L’animal que donc je suis, s. 56–57.
38 Z. Herbert, Naprzód pies, w: tenże, Studium przedmiotu, Wrocław 1995, s. 49.
39 F. Verginelli i in., Mitochondrial DNA from Prehistoric Canids Highlights Relationships Between Dogs and South‑East European Wolves, „Molecular Biology and Evolution” 2005, nr 22 (12), s. 2541–2551. Dostęp online: https://0-academic-oup-com.catalogue.libraries.london.ac.uk/mbe/article%E2%80%91lookup/%20doi/10.1093/molbev/msi248.
40 T. Grandin, C. Johnson, Zrozumieć zwierzęta: wykorzystanie tajemnic autyzmu do rozszyfrowania zachowań zwierząt, przeł. K. Puławski, Poznań 2011, s. 376–377.
41 Tamże, s. 379.
42 B. H. Lopez, Of Wolves and Men, New York 1978, s. 73, 279. Referuję za: A. Barcz, Realizm ekologiczny, s. 252.
43 A. Nawarecki, [notka na ostatniej stronie okładki książki], w: Wilki i ludzie. Małe kompendium wilkologii, red. D. Wężowicz‑Ziółkowska, E.Wieczorkowska, współpraca redakcyjna K. Jaglarz, Katowice 2014.
44 J. Ryba, Rzut oka na funkcję psów w kulturze oświecenia, w: tenże, Uwodzicielskie oblicza oświecenia: szkice obyczajowe, Katowice 1993, s. 15.
45 „Myślistwo było wielką namiętnością monarchów i arystokracji. Wydaje się, że zachowując nadal ważną pozycję, stało się w oświeceniu, w porównaniu z okresami wcześniejszemi, mniej popularne. Wpłynęło na to kilka czynników. Po pierwsze, myślistwo należy do sportów siłowych, wymagających fizycznej tężyzny i sprawności. W okresie oświecenia fizyczna krzepkość nie była w zbyt wysokiej cenie. Dużą wartość przypisywano natomiast zaletom umysłowym, co znalazło odbicie w charakterze preferowanych rozrywek (królowała konwersacja)”. Tamże, s. 14.
46 „Bo gdym szła do ogrodu pewnego poranka,/ Chart u nóg mych zadławił mojego kochanka/ Bonończyka!” A. Mickiewicz, Pan Tadeusz czyli Ostatni zajazd na Litwie. Historia szlachecka z roku 1811 i 1812 we dwunastu księgach wierszem, oprac. S. Pigoń, aneks sporządził J. Maślanka, Wrocław–Warszawa–Kraków 1994, s. 121.
47 Zob. É. Baratay, Zwierzęcy punkt widzenia. Inna wersja historii, przeł. P. Tarasewicz, Gdańsk 2014, s. 29–31.
48 Tamże, s. 65–66.
49 J. Bradshaw, Zrozumieć psa. Jak być jego lepszym przyjacielem, przeł. E. Abramowicz, zilustrował A. Peters, Warszawa 2012, s. 99, 365.
50 B. Sax, Animals in the Third Reich. Pets, Scapegoats, and the Holocaust, New York 2009, s. 83. Cyt. za: P. Krupiński, „Dlaczego gęsi krzyczały?” Zwierzęta i Zagłada w literaturze polskiej XX i XXI wieku, Warszawa 2016, s. 303.
51 Zob. É. Baratay, Zwierzęcy punkt widzenia, s. 75–76, 77.
52 Zob. tamże, s. 152–155.
53 Tamże, s. 283.
54 D. Haraway, Manifest gatunków stowarzyszonych, przeł. J. Bednarek, w: Teorie wywrotowe. Antologia przekładów, red. A. Gajewska, Poznań 2012, s. 241–260.
55 J. Fillis, Zasady ujeżdżania i jazdy konnej, przeł. Z. Czajkowski, Warszawa 1930, s. 175. Cyt. za: Ł. Ginkowa, Mityczna i realna historia konia, w: taż, „Koń ma duszę w sobie”, Kraków 1988, s. 8.
56 Weterynarya popularna. Nauka poznawania i leczenia chorób zwierząt domowych, wyłożona w sposób każdemu przystępny podług chlubnie znanych lekarzy weterynarii, Haubnera, Hertwiga, Kreutzera, Wagenfelda, Rohlwesa, Veitha, i wielu innych, przez J. N. Kurowskiego wspólnie z lekarzem weterynarii, w kraju naszym od wielu lat praktykującym. Z dziesięcią tablicami rycin w Warszawie, nakładem Aug. Emmanuela Glücksberga, księgarza przy ulicy Miodowej, n. 497, pod filarami, 1840.
57 S. Lippold i in., Whole Mitochondrial Genome Sequencing of Domestic Horses Reveals In‑corporation of Extensive Wild Horse Diversity during Domestication, „Bmc Evolutionary Biology” 2011, nr 11, s. 328. Dostęp online: https://0-academic-oup-com.catalogue.libraries.london.ac.uk/mbe/article-lookup/doi/10.1093/molbev/msi248.
58 „Człowiek na koniu jest równie dziwaczny, jak szczur na kogucie, kura na wielbłądzie, małpa na krowie, pies na bawole. Człowiek na koniu to skandal, zakłócenie naturalnego porządku, gwałcąca sztuczność, dysonans, brzydota”. W. Gombrowicz, Dziennik 1957–1961, Kraków 1988, s. 34–35.
59 Wysokość konia użytkowego waha się w granicach 150–165 cm, co oznacza w praktyce, iż człowiek stający naprzeciw tego zwierzęcia patrzy mu prosto w oczy, które w porównaniu z oczami innych zwierząt są szczególnie duże, dwa razy większe niż ludzkie, większe od oczu słonia i wieloryba. Zob. D. Morris, Dlaczego koń rży. O czym mówi nam zachowanie konia, przeł. K. Chmiel, Warszawa 2000, s. 41.
60 A. Mickiewicz, Do Jana Czeczota [Kowno, 31 maja / 12 czerwca 1823], w: tenże, Listy. Część pierwsza 1815–1829, s. 295. Podkr. B. M.‑F.
61 A. Fredro, Trzy po trzy. Pamiętniki z epoki napoleońskiej, z przedmową A. Grzymały‑Siedleckiego, wydał, wstępem i uzupełnieniami zaopatrzył H. Mościcki. Z 52 ilustracyami w tekście i 8 na osobnych kartach, Warszawa–Lublin–Łódź–Kraków 1917, s. 87–88. Podkr. B. M.‑F.
62 M. Genevoix, Ceux de 14, Paris 1996, s. 96. Cyt. za: É. Baratay, Zwierzęcy punkt widzenia, s. 189.
63 O sposobach znęcania się nad końmi pracującymi w transporcie bardzo obrazowo pisze Éric Baratay, Zwierzęcy punkt widzenia, s. 148–149.
64 „Do załamania doszło 3 stycznia w Turynie na Piazza Carlo Alberto. Zaraz po wyjściu z domu zobaczył, jak brutalny dorożkarz znęca się nad koniem. Lamentując, ze łzami w oczach uwiesił się na szyi zwierzęcia i stracił przytomność. W parę dni później Overbeck przywiózł chorego do Bazylei i umieścił w klinice psychiatrycznej”. I. Frenzel, Nietzsche, przeł. J. Dziubiński, Wrocław 1994, s. 149.
65 Zob. É. Baratay, Zwierzęcy punkt widzenia, s. 296–297.
66 Tamże, s. 288. Co ciekawe, w 1981 roku Maurice Agulhon, zastanawiając się nad przyczynami przegłosowania tej ustawy przez parlament, szuka przyczyn w lękach, jakie elity żywiły względem rewolucyjnie nastrojonych ludowych mas. Zob. tamże.
67 „L’Auto”, 12 janvier 1913. Cyt. za: tamże, s. 26.
68 „Gazeta Warszawska” 1812, nr 4, s. 78.
69 J. Osterhammel, Obszary wewnętrzne i podziemia, w: tenże, Historia XIX wieku. Przeobrażenie świata, s. 400.
70 Zob. tamże, s. 401.
71 É. Baratay, Zwierzęcy punkt widzenia, s. 222.
72 Tamże, s. 64.
73 Tamże, s. 64, 73–74.
74 Tamże, s. 86–88.
75 Tamże, s. 177.
76 Tamże, s. 76–77.
77 Zob. tamże, s. 94–95.
78 Zob. tamże, s. 100–101.
79 „Dolne warstwy społeczne czerpały korzyści z ostatniego «złotego wieku konia» dzięki podaży taniego końskiego mięsa”. J. Osterhammel, Obszary wewnętrzne i podziemia, s. 402.
80 É. Baratay, Zwierzęcy punkt widzenia, s. 215.
81 Éric Baratay sugeruje, iż hodowla przemysłowa rozpoczyna się około roku 1850. Zob. tamże, s. 300.
82 „Krowy. Gdy mijam stado krów, zwracają ku mnie łby i nie spuszczają ze mnie oka póki nie przejdę. [...] Krowa. Jak mam zachować się wobec krowy?”. W.Gombrowicz, Dziennik 1957–1961, s. 36. Na temat krów (i nie tylko) u Gombrowicza pisze Józef Olejniczak, Krowy, muchy, żuczki i Gombro, w: Zwierzęta i ludzie, red. J. Kurek i K. Maliszewski, Chorzów 2011, s. 147–158.
83 Na temat wiersza Białoszewskiego Być krową oraz „bydlęcych” kontekstów pisze Jan Piotrowiak, Być (albo nie być) krową – studium „zwierzęcego” i „ludzkiego” w literaturze, w: Zwierzęta i ludzie, s. 159–167.
84 „Moja przyjaciółka krowa. Siedzi ze zgiętymi kolanami obok rzewnego cielęcia, które tuli się do niej szukając ciepła na zroszonej trawie”. J. Hartwig, Portret I, w: taż, Chwila postoju, Kraków 1980, s. 12. Na temat krowy w poezji Julii Hartwig pisze Anna Barcz, Moja przyjaciółka krowa – wspólne doświadczenia. Hartwig i Brach‑Czaina, w: taż, Realizm ekologiczny, s. 272–284.
85 J. Berger, Po cóż patrzeć na zwierzęta?, s. 8.
86 É. Baratay, Zwierzęcy punkt widzenia, s. 22–23.
87 „Chodziło o to, aby funkcję, która naturalnie trwa określony czas, uczynić ciągłą; aby przekształcić niewyspecjalizowane krowy w wydajne i permanentne krowy mleczne, nawet już bez cielaka, «staramy się zrobić z nich tylko maszyny do mleka», jak pisze Grognier w 1834 roku, podkreślając zerwanie z porządkiem natury”. Tamże, s. 113.
88 Tamże, s. 137.
89 Tamże, s. 129.
90 Tamże, s. 67–68.
91 „Badania pokazały, że młodzi, dyplomowani pracownicy intensywnych hodowli częściej niż starsi, mniej wykształceni chłopi, posiadający małe stada hodowane ekstensywnie, zachowują zdystansowany i chłodny stosunek do zwierząt, oparty na zootechnicznym wzorcu zwierzęcia‑maszyny”. Tamże, s. 219.
92 „Nowością był zorganizowany atak na egzotyczną grubą zwierzynę, największy od czasów hekatomby dzikich zwierząt sprowadzonych z Afryki na spływających krwią arenach Rzymu [...]”. J. Osterhammel, Podbój środowiska naturalnego, atak na biosferę, s. 507.
93 „Pierwszy w Europie «nowoczesny» ogród zoologiczny otworzył swoje podwoje w 1828 r. w Londynie, w 1848 r. dołączył do niego Berlin (gdzie dopiero w 1865 r. otwarto pawilon z dużymi drapieżnikami); w USa ogrody zoologiczne zaczęły powstawać po roku 1890”. Tamże, s. 509.
94 E. O. Wilson, Przyszłość życia, przeł. J. Ruszkowski, Poznań 2003, s. 17.
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.