Wola mocy
p. 323-332
Texte intégral
Życie sztuczne siłą cudowną wywołane
1Cały dzień drzemała chora i z całej twarzy palcem śmierci naznaczonej łatwo poznawałem, że z tego ostatniego snu życia przejdzie w wieczny sen grobu. Świeca żałobna rzucała światło, fantastycznym migając cieniem po bladej twarzy; Maria i ja w uroczystym siedliśmy milczeniu; lekarz zaś stał zamyślony. Spojrzał na zegar, była godzina ósma, a milczenie tak głębokie panowało, że słyszałem chód zegara powolny i każde jego kołatanie, które porywało uciekające jej życie, odbijało się boleśnie w sercu moim... Zadrżałem; tuż nad uchem usłyszałem głos lekarza.
2– Chcesz widzieć skutki siły magnetycznej, która na chwilę władzę samej śmierci zwalczyć może?... patrz!...
3Zbliżył się, podniósł wielką i silną rękę i pociągnął żywą dłonią nad martwym już ciałem twarzy; chwil kilka pociągał ręką od góry na dół, a oczy swoje silnym ogniem ożywione wlepił w żółte chorej policzki!... zdało mi się, że co chwila usłyszę jakąś dziwną formułę zaklęcia, wychodzącą z niemych ust lekarza. Niewymowne uczucie zadrgało w sercu mojem, a światło cieniujące na twarzy palce olbrzymie lekarza zdało mi się żywotną siłą ze zdrowej ręki do słabego ciała wchodzącą... I sine już usta różowym ożywiły się rąbkiem, rysy twarzy śmiercią przeciągnione zaokrąglały się pomału, ledwie dojrzany rumieniec rozchodził się powoli po bladych licach, powieki ciężkim ruchem podniosły się do góry, oczy szklane i nieruchome nabierały barwy, światła, ruchu i życia... I pociągnął raz jeszcze szeroką dłonią, i wzniósł ją w jednej trzymając mierze, jak gdyby mocą tej silnej dłoni utrzymywał śmierć ulatującą nad łóżkiem; w tej chwili uwierzyłem w sztuczne życie, o którym mi wczoraj mówił. Chora powolnym ruchem obróciła oczy w koło siebie i snać wszystkich poznała, bo głosem chociaż cichym, ale swoim zwyczajnym prawie, przemówiła do lekarza.
4– Panie Szmitian, czy nie masz już żadnego sposobu ratowania mnie?
5Zamilkła, spojrzała na Marię, która drżąca obok stała, wzniosła oczy do góry, ustami lekko poruszyła, ale bez wyraźnego głosu i tym samym porządkiem życie sztuczne siłą cudowną wywołane ustępowało pomału; spadły powieki, zbladłe przeciągnęły się rysy twarzy, zsiniały usta i zmęczona ręka lekarza opadła i znowu ten sam stan nieczułości wrócił środkujący między życiem a śmiercią.
6Józef Dzierzkowski, Lekarz magnetyczny, w: idem, Powieści Józefa Dzierzkowskiego, t. 3, A. J. O. Rogosz, Lwów 1875, s. 187–188. Pierwsze wydanie: 1844 r.
7Fantazje o wskrzeszaniu zmarłych wyrosłe na gruncie doktryny magnetyzmu miały swe źródło w koncepcjach fluidu jako substancji żywotnej. Jan Baudouin de Courtenay w Rzucie oka na mesmeryzm... pisał, że „magnetyzowanie nic innego nie jest, jak ów płyn, czyli ogień niewidzialny magnetyczny wskrzeszać i onże na ciało zwierzęce ruchem, czyli zręczną manipulacją przelewać z determinowaną wolą. Niektórzy magnetyści francuscy zamiast wyrazu magnetiser używaią vitaliser, a zamiast magnetisme, vitalisme, co żywoczyć, ożywić, czyli życie utrzymać znaczy” (s. 17). Sterujący przepływami fluidu magnetyzer z jednej strony przypominał uczonego zyskującego kontrolę nad obecnymi w przyrodzie niewidzialnymi siłami, takimi jak prąd czy fale magnetyczne, z drugiej nabierał cech Boga, który tchnął życie w Golema.
8Doktor Szmitian ► 301
Patrząc w jego wzrok, wierzyłem w głos syreny ► 314
Urządzimy w naszym kotle osobliwą kuchnię
9– Jestem gotów – odparł z prostotą Oktawiusz.
– Dobrze, młodzieńcze – zawołał doktor, zacierając swoje suche, brunatne ręce z niezwykłą szybkością, jak gdyby chciał zapalić ogień na sposób dzikich ludzi. – Podoba mi się namiętność, która nie cofa się przed niczym. Dwie są tylko rzeczy na świecie: namiętność i wola. Jeżeli pan nie będzie szczęśliwy, to z pewnością nie z mojej winy. Ach, mój stary Brahma‑Logum, zobaczysz z głębi nieba Indry, gdzie apsaras otaczają cię rozkosznymi chórami, że nie zapomniałem niepokonanej formuły, którą szepnąłeś mi do ucha, porzucając swój do mumii podobny szkielet. Zapamiętałem i słowa, i gesty. Do dzieła! Do dzieła! Urządzimy w naszym kotle osobliwą kuchnię, jak czarownice w Makbecie, ale bez ohydnych północnych guseł. Siadaj pan przede mną, w tym fotelu; oddaj się pan z całym zaufaniem mojej władzy. Dobrze! Proszę patrzeć mi w oczy i podać mi ręce. Czar już działa. Pojęcia czasu i przestrzeni nikną, świadomość własnego ja zaciera się, powieki opadają; muskuły, nieotrzymujące rozkazów mózgu, odpoczywają; myśl zasypia, wszystkie delikatne nici, zatrzymujące duszę w ciele, są rozwiązane. Brahma marzący przez dziesięć tysięcy lat w złotym jaju nie był więcej oddzielony od rzeczy zewnętrznych; nasyćmy go wyziewami, skąpmy go w promieniach.
10Mrucząc te przerywane zdania, doktor ani na chwilę nie przestawał poruszać rękami; z jego wyciągniętych palców tryskały promienie świetlne padające na czoło i serce pacjenta, około którego tworzyła się z wolna jakaś widzialna atmosfera, fosforyzująca jak aureola.
11– Doskonale! – rzekł Baltazar Cherbonneau, winszując sobie swego dzieła. – Takim chcę go mieć. Ale cóż tam jeszcze stawia opór? – zawołał po chwili, jak gdyby czytał poprzez czaszkę Oktawiusza ostatni wysiłek jego osobowości, bliskiej zaniku. – Cóż to za niesforna myśl, która, wypędzona ze zwojów mózgu, stara się umknąć przed moim wpływem, skłębiając się na pierwotnej monadzie, na środkowym punkcie życia? Muszę ją ująć i poskromić.
12Aby zwyciężyć ten mimowolny opór, doktor silniej jeszcze skierował baterię magnetyczną swego wzroku i ugodził buntowniczą myśl między podstawą móżdżku a przejściem do rdzenia kręgowego, w najskrytszym sanktuarium, w najtajniejszym tabernakulum duszy. Triumf jego był zupełny.
13Wówczas zaczął się przygotowywać z majestatyczną powagą do niesłychanego doświadczenia, które miał przedsięwziąć; przywdział lnianą suknię, jak to czynią magowie, obmył ręce w wonnej wodzie, wyjął pudełko z pudrem, którym nakreślił sobie na czole i na policzkach hieratyczne znaki; przepasał ramię sznurem bramińskim, przeczytał parę ślok z poematów świętych i nie opuścił najdrobniejszego obrządku zaleconego przez pokutnika z groty Elefanty.
14Ukończywszy te ceremonie, rozwarł szeroko wszystkie otwory ziejące żarem i wkrótce cała sala wypełniła się atmosferą gorąca, w której mdlałyby tygrysy w dżunglach, trzeszczałyby mułem pokryte pancerze na chropowatych skórach bawołów i z łoskotem otwierałyby się szeroko kwiaty aloesu.
15– Nie wolno, aby te dwie iskierki boskiego ognia, mające się spotkać za chwilę nagie i wyzute na parę sekund ze swej cielesnej powłoki, miały zblednąć lub zagasnąć w naszym lodowatym powietrzu – rzekł doktor, spoglądając na termometr, który wskazywał 120 stopni Fahrenheita.
16Pośród tych dwóch martwych ciał doktor Baltazar Cherbonneau podobny był w białej swej szacie do czciciela jednej z tych krwawych religii, które rzucają trupy ludzkie na ołtarze swych bogów. Przypominał kapłana Vitzili‑putzili, dzikiego bóstwa meksykańskiego, o którym mówi Heine w jednej balladzie, ale jego zamiary były na pewno łagodniejsze.
17Doktor Cherbonneau zbliżył się do hrabiego Olafa Łabińskiego, leżącego nieruchomo, i wymówił niewypowiedzianą zgłoskę, którą poszedł szybko powtórzyć głęboko uśpionemu Oktawiuszowi. Twarz doktora, zazwyczaj dziwaczna, przybrała w tej chwili wyraz niezwykłej powagi; potęga władzy, którą rozporządzał, uszlachetniała jego nieregularne rysy i gdyby ktoś ujrzał go, spełniającego tajemnicze obrzędy z iście kapłańską powagą, nie poznałby w nim hoffmannowskiego doktora, który wprost wołał o ołówek karykaturzysty.
18Wówczas stało się coś dziwnego: Oktawiusz de Saville i hrabia Olaf Łabiński zaczęli równocześnie rzucać się jak gdyby w przedśmiertnych konwulsjach; twarze ich zmieniły się, lekka piana ukazała się na ich wargach; trupia bladość oblekła ich skórę; tymczasem dwa małe światełka niebieskawe i drżące zamigotały niepewnie ponad ich głowami.
19Na błyskawiczny gest doktora, który zdawał się nakreślać im drogę w powietrzu, oba fosforyzujące punkciki poruszyły się i zostawiając za sobą smugę świetlną, udały się do swego nowego schronienia: dusza Oktawiusza zamieszkała w ciele hrabiego Łabińskiego, dusza hrabiego w ciele Oktawiusza; awatar był spełniony.
20Lekki rumieniec na policzkach wskazywał, że życie zaczęło wstępować w tę glinę ludzką, która przez parę sekund pozbawiona była duszy i która stałaby się zdobyczą czarnego anioła, gdyby nie potęga lekarza.
21Théophile Gautier, Awatar, przeł. Z. Jachimecka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1976, s. 44–46.
22Choć niezwykłe umiejętności Baltazara Cherbonneau, parającego się magnetyzmem uczonego, biorą się z połączenia zachodniej medycyny z buddyzmem i jogą, to jednak charakter jego wiedzy nie jest sakralny. Przeniesienie duszy z jednego ciała w drugie przedstawione jako przekierowanie iskry spokrewnia bohatera Gautiera z Victorem Frankensteinem, a sięgając bardziej wstecz, z Luigim Galvanim.
23Baltazar Cherbonneau ► 299
Uzbrojony w wolę, tę elektryczność intelektualną ► 322
Mesmer ► 297
Chodzi o bezwzględne panowanie nad duchowym pierwiastkiem życia
24Wszelka egzystencja jest walką i z walki wynika. We wzmagającym się stopniowaniu zwycięstwo przypadnie w udziale silniejszemu, a ujarzmieniem wasala powiększy on siłę swoją. Wiesz, kochany Teobaldzie, że zawsze, także w duchowym życiu, uznawałem walkę. Twierdziłem zuchwale, że właśnie tajemnicza przewaga duchowa tego czy innego dziecka natury pozwala na panowanie, do którego może ono rościć sobie prawo, a także daje pokarm i siłę do dalszego wzlotu. My, których cechą jest siła i przewaga, toczymy bój duchowy przeciw podległym elementom, podporządkowując je sobie przy użyciu broni, jaka jest nam, rzekłbym, jawnie dana w ręce. Ale jak to się stało, że to wtargnięcie, to całkowite wchłonięcie przez nas i opanowywanie duchowej zasady leżącej poza nami przy pomocy środków, któreśmy poznali – magnetyzmem nazwano, choć nazwa ta nie jest wystarczająca lub raczej oznaczająca nie to, co chcielibyśmy przez nią rozumieć, jako że zapożyczona została z jednej jedynej fizycznie działającej siły? Lekarzem być musiał ten, który pierwszy wyjawił światu moją tajemnicę, przechowywany jako skarb największy w cichości niewidzialnego kościoła, bowiem zgoła podrzędną tendencję określił jako jedyny cel działania; tak utkano zasłonę, której słabe oczy niewtajemniczonych nie mogą przeniknąć. Czyż nie śmieszną jest wiara, że natura przekazała nam cudowny talizman, czyniący nas władcami duchów, po to, by leczyć ból zębów, głowy czy jeszcze czegoś innego? Nie, tu chodzi o bezwzględne panowanie nad duchowym pierwiastkiem życia, które zdobywamy w miarę coraz lepszego poznawania potężnej siły tego talizmanu. Obca ujarzmiona duchowość musi, uginając się pod jego czarem, tylko nas żywić i krzepić! Ogniskiem, w którym gromadzi się wszystko, co duchowe, jest Bóg! Im więcej płomieni zbiega się w jego płomienną piramidę, tym bliższe jest ognisko! Jakże rozpościerają się te promienie, obejmują organiczne życie całej natury – i to jest ten blask ducha, który w roślinie i w zwierzęciu pozwala nam poznać naszych towarzyszy, ożywionych przez tę samą siłę. Dążenie do owego panowania jest dążeniem do boskości, a uczucie potęgi wraz ze wzrostem swej siły wzmaga stopień szczęśliwości. Kwintesencja wszelkiej szczęśliwości jest w ognisku. Jak płytka i żałosna wydaje mi się wszelka gadanina o tej sile wspaniałej, która dana jest wtajemniczonym, zrozumiałe jest chyba, że jedynie wyższa świadomość, jak wyraz wewnętrznego uświęcenia, powoduje wyższą działalność.
25E. T. A. Hoffmann, Magnetyzer. Zdarzenie z życia rodzinnego, przeł. J. Ficowski, w: idem, Opowieści fantastyczne, wyboru dokonał W. Kopaliński, Czytelnik, Warszawa 1959, s. 81–82.
26Opowiadanie Magnetyzer. Zdarzenie z życia rodzinnego ukazało się w zbiorze Obrazki fantastyczne w stylu Callota, wydanym w 1814 roku.
27Wywierać wpływ stały na przedmiot bardzo oddalony ► 291
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.