[Spazmy]
p. 251-254
Texte intégral
1Przed wielu już laty doktór Lebenshelfer1 przybył do Petersburga, szukając losu. Żeby się dać poznać, choćby tylko naprzód z imienia, postarał się o przedstawienie w kilku znakomitych domach. A potem cały się oddał swojej nauce, praktyce niesienia pomocy bliźnim swoim, zostawując resztę opiece Opatrzności. Już był sobie tym sposobem większą połowę roku w tej stolicy przepędził, już miał swoją maleńką klientelę, kiedy go raz na samym wsiadaniu do pojazdu spotkał suto po wszystkich szwach szamerowany i galonowany lokaj i oddał mu śliczny, glansowany, pachnący bilecik, w którym tylko to stało: Mr. le Docteur de Lebenshelfer voudra bien avoir l’extrême complaisance de passer aujourd’hui avant midi chez Mme la Princesse de XXX. Rue XXX No XXX2. Nie mógł się doktór wydziwić, skąd się wziąć mogło to zaproszenie. O tej księżnej, pani wielkiego imienia, a większej jeszcze piękności słyszał już nieraz, wiedział, jak wysokie miejsce zajmuje na wielkim świecie. Wiedział, jakie ją ciągle otaczało mnóstwo dworskich lekarzy. Skąd się tedy wziąć mogło takie wezwanie? Skąd to zaproszenie prawie nieznajomego w stolicy doktora do takich złocistych i tysiączną intrygą wysadzonych i obramowanych progów?
2Odbywszy inne wizyty, około południa zajechał więc do Księżny. Wprowadzono go natychmiast. Księżna była w łóżku. Prześliczna jej główka ściśnięta była leciutką, pajęczynową chusteczką, jakby jakim białym obręczem. Cierpiała wyraźnie. Rzucała się to w tę, to ową stronę. W ciągu tych rzutów spod tego obręcza długie jej, krucze wywinęły się warkocze. Ustawicznie jej toczone i alabastrowe ręce chwytały się za głowę i co moment śnieżne odkrywały ramiona. Drażniło ją i oburzało przy tym widocznie uporczywe śród tych ruchów usuwanie się pokryć, wystawujących mimo jej woli prześliczny biust na sprofanowanie okiem tuż przy niej siedzącego przybysza. Wszystkie tu były znaki, wszystkie zjawiska spazmów. A na biedę Księżna miała jeszcze skomplikowany ze spazmami atak owej świętej migreny, która jest ciągłym usłużnym satelitą światowych kobiet i która im pomaga ciągle panować nad całym światem, nim się co nowego i skuteczniejszego ku temu celowi nie znajdzie. Tymczasem roje cierpień, jęków, wzdychań, łamańców, kaprysów całym frontem przed Doktorem stanęły! To, dalibóg, nie żarty; największy rycerz, największy mędrzec, jak małe dziecko, przed takimi szykami uciecze. Doktór się jednak nie stropił, bo miał zawsze przy sobie, jak ów zamawiacz wężów, talizman własnych i cudzych doświadczeń.
3Do najciekawszych, najosobliwszych, najoryginalniejszych, najsilniej zajmujących, najbardziej zadziwiających, najmniej przerażających i strasznych, najkomiczniej zabawnych i pociesznych, a w ogóle na koniec do najmilszych cierpień i chorób należą spazmy. Spazmy, les vapeurs, zawojowały były kiedyś prawie całą cywilizowaną Europę, przez dwa blisko wieki trzymały ją pod władzą swojego trzewika, pod berłem żelaznym. Ojcowie, synowie, bracia, lekarze, księża, a najwięcej i najmocniej mężowie, zamęczeni tym byli przez kilka jedno po drugim idących pokoleń i prawdziwy krzyż na tym świecie nosili.
4Powoli doświadczenie pradziadów, dziadów, ojców i wnuków, razem w jedną ubrane ideę czy wiązkę, zaczęły w prawnukach wyradzać pełne herezji podejrzenia, a wkrótce potem i przekonanie, że spazmy są wierutnym fałszem, że są wykrętem chytrej kobiety, żądającej, w braku pragnionej dziś otwarcie emancypacji woli swojej, straszyć podówczas czy męża, czy ojca niebezpieczeństwem przerażającej choroby. Zmieniła się tedy powoli opinia ludzi. I to, co dawniej śmiertelną w rodzinie obudzało trwogę, potem za naszych już czasów o tyle było cenione, że jak tylko się mąż dowiedział, że żona jego ma nie więcej jak spazmy, jeszcze na środku pokoju nakrył się czapką. A jak się tylko ona na jego głowie dobrze bez żadnych przeszkód trzymała, szedł czy do klubu, czy do przyjaciół zabawić się w bostona lub wista. Jakże sobie wytłumaczyć tę straszną podówczas, a w dalszym czasie za kaprys tylko uważaną niemoc?
5Jak mnie się zdaje, nieznajome nam materialne przyczyny, na które nikt podówczas nie zwrócił uwagi, a tym samym i nas sędziami owego czasu dzisiaj zrobić nie mógł, jakiś obyczaj nowy, jakiś zwyczaj, wprowadzenie może w codzienne użycie jakiegoś mniej dotąd znajomego pokarmu albo napoju – co ja wiem? – może droga, po której ziemia bieg swój odbywa, napełniona jakimś eterycznym a sobie właściwym wyziewem – zrodziły tę chorobę. Może z biegiem czasu oswojenie się z tym wszystkim ciała ludzkiego zmniejszyło zgubne pierwiastkowych przyczyn działanie. Zawsze to pewna, że spazmy były i musiały być kiedyś rzeczywistą chorobą. Nadto tam było podówczas ludzi rozumnych każdego stanu, co fałsz odkryć mogli, a jednakże go nie odkryli. Że się pod skórkę spazmów kaprysy i figle żon, sióstr i córek podszywać zaraz i podówczas zaczęły, w tym dziwu nie ma. Bo dotąd nawet nie ma choroby, nie ma przerażenia i strachu, z których by spazmy nie umiały utworzyć najdoskonalszego portretu. Każdą one naśladują chorobę, a zawsze w przesadzonym i pełnym trwogi widoku. Spazmy – to wielka bieda dla rodzin, to największy szkopuł dla lekarza, jeśli się od dzieciństwa w wyższych nie znajdował społeczeństwa sferach! O tę skałę najczęściej się sława lekarzy na drzazgi rozbija, jak tylko nie ma obserwacyjnego ducha.
6Ja, niestety, z przyjściem moim na świat wpadłem już tylko na sam koniec ogonka owych sławnych spazmów. A szkoda! Zawsze je od dzieciństwa lubiłem. Dzieckiem będąc, już słyszałem pobożnej babki i cnotliwej matki mojej rozmowy, zaprawione ciągłym natrząsaniem się nad spazmami modnymi różnych dam im znajomych. Owszem, były już i teatralne sztuki, co to i u nas nawet wyszydzać umiały. Z postępem lat i zdrowszej uwagi dostrzegłem, że spazmy takie, jak się tu i owdzie pokazują w dzisiejszym wieku, byleby odgadniętymi były, żadnych za sobą złych nie prowadzą skutków. Trochę łzów u góry, dużo czegoś podobnego u dołu, całą tę zwykle straszną kończyły burzę.
7Uważałem więc zawsze spazmy za poezję chorób, za poemat sztuki lekarskiej.
8Ja nienawidzę chorób w ogólności. Bo kiedy każda z nich, najmniejsza nawet, była i jest zawsze gotową prawdziwie smutnym uwieńczyć się końcem, spazmy, przeciwnie, przy wszystkich najbardziej przerażających zjawiskach, kończą się zawsze wesoło, pogodnie i ledwie nie uśmiechem. Dusza więc lekarza o główny wypadek, o życie bliźniego spokojną być musi. A te wszystkie wyprężania się i łamania tego ślicznego, białego, pulchnego, atłasowego ciała kobiety, a najczęściej pięknej kobiety, ta konieczność dotykania się ręką twoją do tego ciała, które samo przyrodzenie dla nas, mężczyzn, stworzyło; ten szum i rozmach całego domu, przerażonego bańką mydlaną, ta powaga lekarza, który, władając sekretem choroby, tak łatwo niedostępnym bojaźni pokazać się i zimną krew swoją zachować może; ta cała komedia, powiadam, porównana z bolesnym, obmierzłym lub doprawdy przerażającym innych chorób widokiem, staje się tej dobroczynnej, ciekawej, ale męczeńskiej lekarskiej sztuki prawdziwym kwiatem, prawdziwą poezją.
Notes de bas de page
Auteur
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.