7. Ochrona przed pożarem
p. 354-373
Texte intégral
A. Machina zwana Ekwatorem
1Kurier Warszawski, 1823
2Machina hydrauliczna do gaszenia pożarów. Z Hamburga pod dniem 12 września rb. donoszą, iż P. Binge Leśniczy z Rendsburgu, w Holsztyńskiem, wynalazł niedawno prostą i bardzo tanią machynę hydrauliczną, za której pomocą sikawki tylko przez jedną osobę bez przerwy dostatecznie wodą opatrywane być mogą. Machina ta dostarcza wody przez sprawiony nacisk powietrza i za pośrednictwem szczelnych kiszek, z najgłębszych i z najodleglejszych studzien, i może być przez jednego człowieka z miejsca na miejsce przenoszoną. Wynalazek takowy, który tysiące rąk w dostarczaniu wody wyręcza i najgłębsze nawet studnie w tym celu usłuźnemi czyni, przeto jeszcze szczególniej staje się ważnym, iż natychmiast przy powstaniu pożaru wodą sikawki napełniać, a przeto i ogień zaraz w jego powstaniu przytłumić można. Wynalazca podaje jeszcze sześć innych ważnych korzyści, która ta Ekwatorem od niego nazwana machina przynosi, i obowiązuje się frankowanie listy, bliższej o tym wynalazku, jego pożytkach i zastosowaniu udzielić wiadomości, żeby zaś nie wchodzić w trujące czas układy i spekulacje, gotowym się oświadcza wykryć tajemnice Rządom, Towarzystwom ogniowym, albo osobom prywatnym i odstąpić za kontraktem na własność do wolnego użycia, czyli to dla Państw całych, czyli pojedynczych prowincji.
3PRZEDRUK ZA: Kurier Warszawski, 28 grudnia 1823 roku.
B. Sól i słonina
4Kurier Warszawski, 1823
5Zabezpieczenie się od wybuchnięcia pożaru w czasie skwarzenia słoniny. Najwięcej pożarów powstaje przy skwarzeniu słoniny. Jeżeli przez nieostrożność parę kropel wody wpadnie w gorącą słoninę, tedy zapala się takowa, płomień wybucha z rynki w komin i na strony, paląca się tłustość czepia się przedmiotów, na które pada i rozszerza się ogień. W Westfalji, gdzie po wsiach produkcją słoniny powszechnie się trudnią, zabezpieczają się od tych nieszczęsnych przypadków, posypując pokrajaną w kostki słoninę taką ilością soli, aby do smaku osolona była. Wprawdzie sól nie zapobiega, aby się słonina zapalić nie mogła, ale nie dopuszcza, aby zapalona z rynki wybiegła.
6PRZEDRUK ZA: Kurier Warszawski, 28 grudnia 1823 roku.
C. Matka zaprowadziła porządek
7Henrietta z Działyńskich Błędowska (1794–1869)
8Lecz te spokojne zajęcia przerwane zostały przez klęski panujące w tym roku. Wszystkie miasteczka i wioski, nie tylko okoliczne, ale całej gubernii, płonęły pożarami, tak że na codzień o kilku spalonych miastach lub wsiach słyszeliśmy. Tak to było upowszechnione, że wszyscy w strachu byli, kiedy na niego kolej przyjdzie, a że zawsze w takich razach bajki z prawdą się łączą, mówiono, że znajdowali karteczki rozrzucone zapowiadające pożar na dzień wzmiankowany i te przepowiednie ziszczały się zawsze. Jedni przypisywali tę klęskę przyjaciołom, drudzy nieprzyjaciołom, których się spodziewano. Jak jest, to jest – trzeba się mieć na baczności i zaprowadzić ostrożność możliwą. Matka moja zaprowadziła porządek, aby środek miasta był pilnowany przez Żydów. Kolej ustanowiona i warty co dwie godziny się zmieniały. Przedmieścia pilnowane przez mieszczan, złożonych z rzemieślników, najwięcej garncarzy, których było czterdzieści domów, jako i gracjalistów. Na wszystkich kolej naznaczona. Dwór był pilnowany przez kozaków i dworskich, także w porządku kolejnym, a oficjaliści, po czterech konno, mieli dyżurstwo do objeżdżania, czy wszyscy są na miejscu i w porządku. Gorliwie wszyscy spełniali rozporządzenie, gdyż szło im o byt i majątek. Dwa razy ujrzeli uciekających ludzi na ich nadejście, chcących przez pale dostać się do domu. Moja matka nieraz w nocy wstawała, aby przekonać się naocznie o porządku, i ja się wdawałam w te nocne ekskursy, które mnie bawiły. Powietrze było tak ciężkie, spalenizna tak dawała się czuć, że cała atmosfera nią była przesiąkniętą. Wartownicy mieli fujarki, na których przygrywali i częstymi „Ostrożnie z ogniem” odpowiadali sobie, co się rozlegało po wszystkich strażach. Bojaźń ta i pilność trwały przez kilka tygodni. Bóg nas ochronił od ognia.
9PRZEDRUK ZA: Henrietta z Działyńskich Błędowska, Pamiątka przeszłości, wspomnienia z lat 1794–1832, opracowały i wstępem poprzedziły Ksenia Kostenicz i Zofia Makowiecka, Warszawa 1960, s. 126–127.
D. Kopać co żywo dookoła
10Kmiotek, 1843
Nieomylny sposób gaszenia bardzo spiesznie najgwałtowniejszych również jak i mniejszych pożarów bez sikawek i wody.
11Kiedy dom lub inna jakakolwiek budowla nieszczęśliwym zrządzeniem, ogniem się zajmje, trzeba kopać co żywo dokoła jej ziemię, ona jeżeli nie zupełnie, to w znacznej części od ognia obroni, spieszyć tylko trzeba po rydle, łopaty, kosze i drabiny. Napełnić kosze ziemią, wziąść je na plecy, wstępować na drabin, i sypać ziemię na części budowli ogiem się zajmujące. W tej samej chwili pożar zmniejszać się będzie, i niknąć poczną dymy, które utrudniają ratunek. Inni tym czasem w innych miejscach ogniem się zajmujących tęż samę powtarzać winni robotę, a tenże sam otrzymają skutek. Jeżeli zaś płomień już jest tak mocny, że przystęp do budowli utrudnia, lub zupełnie niepodobnym czyni, trzeba tedy kopać ziemie i sypać na kopy jak można najbliżej ognia, a inni łopatami rydlami i to o długich rękojeściach niech ją ciskają na części ogniem zajęte, a podobny równie rychły otrzymają skutek. Otóż cała tajemnica tego sposobu ważność jej i nieomylność codzienne doświadczenie stwierdza. Przekonamy się o tem, przypatrując się pracy węglarzów: oni właśnie ziemią gaszą płomień, ilekroć się w piecach ich zajmie, inaczej drzewo i węgiel strawiłoby zupełnie. Sposób ten gaszenia pożarów równie na wsi jak w mieście zastosowanym być może, bo wszędzie my mieszkańcy ziemi, ziemię mamy pod ręką, łatwy jest i żadnych nie wymaga nakładów, ramiona tylko i gorliwości potrzebuje, nie naraża na przemoczenie, i przeziembienie ratujących, jak to używając wody często dziać się zwykło, dzieci, kobiety, słowem cała ludność wsi, albo miasta ogniem zajętego, pomocną być może, trzeba tylko przyzwoicie nią rozporządzić. Ma i tę ziemia przy gaszeniu wyższość nad wodą, że kiedy ogień znacznie już objął budowlę woda choćby obficie dostarczana snadno się w parę zamienia, ulatnia, gdy przeciwnie, ziemia raz przykrywszy przedmiot, więcej się mu ogniem zająć nie dozwoli, i kiedy pierwsza dymy powiększa, druga je niszczy, a jak to ważnem jest, wie każdy, kto choć raz był przy pożarze i ratunkiem się zajął. Dodać jeszcze należy że w tak nagłej okoliczności, jaką jest pożar, niczego się nie godzi oszczędzać co ogień rozszerzyć może. Znikną jedna, dwie budowle, ale cała wieś, całe miasto od nieszczęścia ocalonem zostanie.
12PRZEDRUK ZA: Kmiotek, 26 sierpnia 1843 roku.
E. Tak zwane schody bezpieczeństwa
13Kurier Warszawski,1839
142 bm jako w rocznicę urodzin Wgo Xięcia Sasko‑Wajmarskiego, przedstawiona była w teatrze wajmarskim opera: Rozbicie się statku Meduzy, kompozycji Kapelmistrza Reisingera. Tenże teatr zaopatrzony został w tak zwane drzwi i schody bezpieczeństwa, aby w razie pożaru sala mogła być opuszczoną przez Publiczność w ciągu kilku minut.
15PRZEDRUK ZA: Kurier Warszawski, 16 czerwca 1839 roku.
F. Witriol w wodzie rozpuszczony
16Monitor Warszawski, 1827
17Artykuł nadesłany: Zaraz po odkryciu sposobu prędszego i łatwiejszego gaszenia ognia ałunem w wodzie rozpuszczonym, robiono tu w Warszawie doświadczenia, które potwierdziły dobre skutki tego wynalazku. Około roku 1792 umieszczono w gazetach, iż ktoś w Szwecji wynalazł szczególniejszą massę, którą w wodzie rozpuściwszy, daleko mniejszą ilością tej mieszaniny niż wody zwyczajnej, przy pożarze, nierównie prędszy i dobry skutek otrzymać można. O częściach tej massy nic wówczas jeszcze nie doniesiono. Trudniąc się wówczas chemią, wpadłem na myśl, czyliby ałun lub witriol w wodzie rozpuszczony nie mógł być takowym środkiem do gaszenia pożaru. Robiłem z obydwoma doświadczenia, które miały pomyślny skutek. Szczęśliwym trafem, niedawno przedtem, przysłane mi były dwie beczki mieszaniny składającej się z ałunu i witriolu, aby jej użyć do robienia salamoniaku. Ałunu było w niej daleko więcej niż witriolu. Około 10 lutego materiału rozpuściłem w wodzie, w zwyczajnej beczce piwnej. Na próbę kazałem na środku mego podwórza wystawić stos dwóch łokci wysokości, z suchych, gęsto na krzyż kładzionych gont; miejsca próżne zostały drobno rąbanem drzewem sosnowem zapełnione, a cały stos od wierzchu posypany został drobno potłuczoną żywicą sosnową. Gdy stos ten od spodu został zapalony i aż do wierzchołka stał w płomieniach, potrzebowałem tylko 20 małych seryng wspomnionego rozczynu, aby stos zapalony zupełnie ugasić. Życzyłem sobie zrobić doświadczenie na większą skalę i prosiłem ówczasową władzę policyjną, aby w polu, za miastem, kazano wystawić z starego drzewa dwie chaty równej wielkości. Obiedwie miały być napełnione słomą lub innym materiałem palnym. Za danym znakiem obiedwie miały być razem zapalone, również miano się zająć za danym znakiem obudwóch gaszeniem. Jedne miano gasić zwyczajną wodą i sikawkami; ugaszenie drugiey chaty chciałem się starać uskutecznić małem przenośnem narzędziem do gaszenia, i sztuczną moją wodą. Odmówiono mi przedsięwzięcie takowego doświadczenia; nie mogłem go więc uskutecznić. Nieco poźniej, wybuchnął wieczorem pożar na Furmańskiej ulicy. Słysząc gwałt, wybiegłem na ulicę i zatrzymałem kufę do ognia pospieszającą. Kazałem w nią nalać okseft mej wody do gaszenia, którą, na przypadek potrzeby, miałem przygotowaną w mym domu, i wraz z nią udałem się na miejsce pogorzeli. Owczasowy Komendant placu był tak grzeczny, iż mi przez tłum zrobił miejsce aż do ognia i rozkazał kierującemu sikawką, aby mi we wszystkiem był posłuszny. Pożar był na rogu ulicy Furmańskiej i Karowej, i w czasie jego trwania dął łagodny wiatr wschodni. Gmach z jednego rogu, teraz nro 2718, prawie zupełnie by spłonął; z drugiej strony stał parkan i stajnia w płomieniach i już dach gontowy domu mieszkalnego, cokolwiek wyższego, zaczął się palić. Kazałem najpierwiej sikawkę wymierzyć na dach domu mieszkalnego, a palące się gonty natychmiast zostały ugaszone. Rozkazałem, aby natychmiast posłano kilku ludzi z sikawkami ręcznemi pod dach domu tego, sikawkę zaś kazałem obrócić na palący się parkan i stajnią, a oboje w bardzo krótkim czasie zostały ugaszone. Było zastanowienie godne widzieć, jak za każdym siknięciem na miejsce palące się płomień wygasał, a miejsce to natychmiast czerniało. Tą jedną sikawką, do której, do wody zwyczajnej już się w niej znajdującej, przylano 60 garncy wody preparowanej, położono tamę dalszemu szerzeniu się ognia, a dom mieszkalny na rogu ciasnej tej ulicy nrem 1714 oznaczony został szczęśliwie uratowany, i dziś tak stoi jak stał przed owym pożarem. Jeżeli się nie mylę, te dwie beczki materiału składającego się z ałunu i cokolwiek witriolu otrzymałem od Pana Barona Soldenhof, w którego dobrach były fabrykowane. Musiał to być zapewne płód warszty węgla ziemnego, podobnego do węgli w bliskości Lipska, gdzie ich używają jako materiał palny, a miejscami i ałun z nich dobywają. Jak liczne byłyby mogły być użytki z tego krajowego płodu, gdyby mu wówczas cokolwiek więcej poświęcono uwagi; lecz ja natenczas nie byłem majętny, abym w tym względzie mógł coś przedsięwziąć; inni zaś byli niedbali i nie posiadali w tej mierze dostatecznych wiadomości.
18PRZEDRUK ZA: Monitor Warszawski, 29 października 1827 roku.
G. Szlachetna, pełna poświęcenia instytucja
19Tygodnik Ilustrowany, 1869
Kilka słów o straży ogniowej
20Od samego zawiązku stosunków społecznych, gdy tylko zaczęły wznosić się zagrody, wsie i miasta, ludzie starali się wynaleźć rozmaite środki, któreby zabezpieczyć mogły ich mienie i dobytek od okropnego zniszczenia, jakie, nieraz sprawia w nich ogień, ten dobroczyńca, lecz niekiedy i straszliwy wróg człowieka.
21W początkach środki ratunku były nadzwyczaj proste, ograniczały się bowiem jedynie na użyciu topora i jakiego naczynia z wodą. Z postępem cywilizacyi, z rozwojem rzemiosł i fabryk, środki te coraz więcej zaczęły się doskonalić. Wynaleziono i ulepszono rozmaite narzędzia, jak np. mechaniczne drabiny, sikawki ręczne i wozowe itp.; nareszcie w naszym wieku, tak obfitym w niezliczone odkrycia i wynalazki, do gaszenia ognia zastosowano parę.
22Najgłówniejszą siłą działającą przy gaszeniu pożarów w dawnych czasach bywali zazwyczaj ludzie, którzy powodowani jedynie miłością bliźniego, śpieszyli z pomocą na miejsce wypadku. Później obywatele miast obowiązani zostali wysyłać kogoś, lub sami zdążać z pomocą, ze stosownemi do tego przyrządami. Do sikawek nie utrzymywano koni, tylko ciągnione były przez ludzi, lub zaprzęgano pierwsze lepsze konie zdybane na ulicy, przez co wkradał się nieporządek i niemożebny był pośpieszny ratunek.
23Taki system ratowania przy pożarach, trwał prawie wszędzie aż do naszych czasów, a dotąd i trwa jeszcze w wielu miastach Europy, z wyjątkiem znaczniejszych, gdzie już są uorganizowane stałe oddziały straży ogniowej.
24W pierwszej dopiero połowie naszego stulecia zaczęły się urządzać na rozmaitych prawach bardziej systematyczne straże ogniowe, jedne poddane całej karności wojskowej, jak to ma miejsce w Rosyi, Prusach i Francyi, drugie z ochotników, to jest z obywatelskich dzieci, jak się to praktykuje w innych krajach Europy, a najbardziej w Anglii, gdzie synowie najpierwszych w kraju rodzin, a nawet i następca tronu, książę Walii, są członkami tej tak szlachetnej, pełnej poświęcenia instytucyi.
25W Nowym Yorku północni Amerykanie, jako naród we wszystkim ekscentryczny, posuwają gorliwość swoję i emulacyą nawet do tego stopnia, że gdy spotkają się dwa oddziały straży, śpieszące jednocześnie na miejsce pożaru, jeden z nich wtenczas tylko ustąpi drugiemu, gdy zostanie odparty przemocą, po walnej bitwie na kułaki.
26Rosya ma liczne i dobrze uorganizowane straże ogniowe, gdyż nie tylko w obu stolicach i wszystkich miastach gubernialnych, lecz i bardzo wielu ludniejszych miastach powiatowych zaprowadzone są stałe, znaczne oddziały, z ludźmi, końmi i narzędziami.
27W królestwie polskiem, z wyjątkiem Warszawy, nie ma stałej straży ogniowej. W Kaliszu tylko kilka lat temu została utworzona straż z ochotników, dobrze uorganizowana i z odpowiedniemi narzędziami. Oprócz kilku znaczniejszych i ludniejszych miast, gdzie utrzymują narzędzia w porządku, w mniejszych miastach przyrządy te w lichym i opłakanym są stanie, a nawet w niektórych miejscowościach, zimą i latem trzymane pod gołem niebem, na wypadek pożaru stają się zupełnie nieużytecznemi.
28Warszawa także przechodziła różne koleje pod względem zabezpieczenia dobytku swych obywateli od zniszczenia przez pożar. Za księstwa warszawskiego ratunek od ognia został systematyczniej urządzony przez zaprowadzenie w ratuszu miejskim, pod dozorem i kierunkiem intendenta karowego magazynu, stałych narzędzi, do których i konie z tegoż magazynu bywały używane. Niektórzy prywatni obywatele podążali wtedy także ze swojemi własnemi sikawkami, a wszyscy właściciele domów obowiązani byli wysyłać od siebie na miejsce pożaru ludzi z rozmaitemi, jakie komu były wyznaczone, przyrządami, jako to: bosakami, toporami, wiadrami, drabinami itp.
29Wodę, przed zaprowadzeniem wodociągów, czerpano ze studzien miejskich, których znaczna liczba rozrzuconą była po różnych ulicach. Przy każdej z nich stały stągwie na saniach, napełnione wodą, i gdy się zdarzył pożar, stągwie te ciągniono na miejsce wypadku.
30Był to już wprawdzie jaki taki ratunek, lecz zawsze nie tyle pośpieszny, jak życzyć należało, a z powodu nieuniknionego nieładu i niesubordynacji, mniej skuteczny.
31W roku 1836, na wzór petersburgskiej, urządzone zostały w Warszawie 4y oddziały straży ogniowej: 1‑y na Nalewkach, 2‑gi w ratuszu, 3‑i na Nowym Świecie i 4‑y na Pradze. W roku zaś 1852 ostatecznie utworzono 5‑y oddział przy ulicy Chłodnej, w Mirowskich koszarach, który otrzymał Nr. 4, a Nr. 5 dano pragskiemu. Nakoniec w latach 1863 i 1864 sprowadzono z Anglii dwie sikawki parowe, a w roku 1866 trzecią jeszcze dostarczyła warszawska fabryka Rau’a i Lilpopa.
32Pierwszym, który uformował straż warszawską, a razem i pierwszym jej naczelnikiem, był pułkownik Robos; po nim następowali pułkownicy: Nolken, Hanke, Demoncal, a obecnie od roku 1861 naczelnikiem warszawskiej straży ogniowej jest pułkownik Majewski.
33Warszawska straż ogniowa zostaje pod zarządem ober‑policmajstra (obecnie generał‑majora Własowa) i składa się z naczelnika, 5‑ciu brandtmajstrów, sekretarza, 3‑ch maszynistów przy sikawkach parowych i 232‑ch feldfebli, podoficerów i żołnierzy.
34Brandtmajstrowie są wszyscy dymisjonowanymi oficerami, a maszyniści specyalnie do tego usposobieni, gdyż poprzednio byli maszynistami przy kolejach żelaznych. Niższe stopnie kompletują się z ochotników, lub w niedostatku tych, z rekrutów. Wszyscy, po przesłużeniu 8‑miu lat w straży ogniowej, jeżeli sami nie pragną pozostać nadal, otrzymują zupełną dymisyą.
35Oprócz trzech parowych sikawek, z których dwie znajdują się w oddziale ratuszowym, a jedna w byłym zamku królewskim, w każdym oddziale jest po dwie sikawek zwyczajnych na czterech kołach, a do nich sześć beczek do podwożenia wody (oprócz Pragi, gdzie są tylko cztery beczki), linijka czyli wóz dla ludzi i wóz z bosakami i drabinami, tudzież po dwie małe maszynki, czyli ręczne sikawki. Dla dostarczenia tych narzędzi i ludzi na miejsce pożaru jest we wszystkich razem oddziałach przeznaczonych stale 102 koni pożarnych.
36Warszawska straż ogniowa pod każdym względem wzorowo jest uorganizowaną, gdyż odznacza się doborem młodych, zręcznych i odważnych ludzi, pięknych i silnych koni i narzędzi utrzymywanych we wzorowym porządku. Również znaną jest nie tylko w Warszawie, lecz w całym kraju, ze swej dzielności i energii przy gaszeniu pożarów, i na tę opinią najzupełniej zasługuje. Prawie wszystkie też pożary ograniczają się u nas na zniszczeniu przez ogień (i to nie zawsze) tego tylko zabudowania, w którym się pożar rozpoczął i na rozebraniu w części jednego lub dwóch sąsiednich dachów. Bywają wprawdzie wypadki, jak w roku zeszłym na Pradze, a potem na Solcu, gdzie z powodu upałów, silnego wiatru, nagromadzenia drewnianych zabudowań, znacznych składów drzewa i odległości wody, pomimo najenergiczniejszych usiłowań, ogień zrządza wielkie zniszczenie; lecz takie wypadki są fenomenalne i zdarzają się zaledwo raz na lat dziesięć. Przy takich pożarach nieobliczone usługi przynoszą sikawki parowe (jeżeli na to blizkość wodociągowego kranu, lub wielki zbiornik wody pozwolą), gdyż wyrzucając ogromną ilość wody, można powiedzieć, że zatapiają ogień. W początku za to pożaru nie mają wielkiego znaczenia, a to z tej przyczyny, że nim przybędą stępa na miejsce i nim się para wywiąże, na co potrzeba przynajmniej pół godziny czasu, już zwykle ogień zostanie opanowany, a często bardzo i zupełnie ugaszony.
37Do dzielnego i skutecznego ratunku niemało też przyczyniają się kominiarze, których po kilkudziesięciu znajduje się przy każdym oddziale straży. Ludzie ci, odważni i od dziecinnych lat oswojeni z wysokością i swobodnem chodzeniem po dachach, z zadziwiającą śmiałością i energią rzucają się w najbardziej niebezpieczne miejsca pożaru, i nieraz gdy na dole w najlepsze się pali, kominiarze po belkach pozostałych po spalonym suficie, z najzimniejszą krwią przeskakując z jednej na drugą, w miejscach dla innych niedostępnych, trafnem i dzielnem użyciem toporów lub oskardów, przynoszą rzeczywistą i nieocenioną korzyść.
38Przy każdym oddziale straży ogniowej znajduje się nadto oddział karowego magazynu, do uprzątania śmieci z ulic miasta. Oddział ten w czasie pożaru podwozi stępa wodę w tak nazwanych karowych beczkach, których wszystkich w Warszawie i na Pradze jest 40. Pożądanemby jednak było, aby magazyn karowy mógł być odłączony od straży ogniowej i aby oczyszczania ulic ze śmieci od dano w prywatną entrepryzę, gdyż takie zajęcie niestosownem się zdaje dla ludzi poświęcających się tak szlachetnemu zawodowi, a zarazem demoralizuje i przynosi prawdziwą szkodę, pozbawiając straż ogniową bardziej wykształconych ludzi, którzy boją się podobnych jak wożenie śmieci zajęć i dlatego nie chcą wstępować na ochotników.
39Dawniej na odgłos dzwonów całe miasto w przerażeniu i trwodze budziło się ze snu; wszyscy niemal zrywali się z posłania i wybiegali na ulicę, jedni aby śpieszyć z ratunkiem na miejsce nieszczęścia, drudzy wiedzeni ciekawością, a inni znowu aby, korzystając z ogólnego zamieszania i popłochu, kraść nie tylko przy ogniu, lecz jeżeli się uda i z opuszczonych mieszkań w innych stronach miasta.
40Teraz, gdy paręset dzielnych i odważnych ludzi, utrzymywanych w wielkim rygorze, umiejętnie i ze znajomością rzeczy kierowanych, gotowych ochoczo pośpieszyć na ratunek bliźniego – dniem i nocą czuwa, czasem w nocy pożar zostanie przez przybyłą straż ugaszony, a najbliższych nawet ulic mieszkańcy, wcale o tym nie wiedząc, przespali noc spokojnie.
41Nieraz wszyscy byliśmy świadkami, jak gdy stojący na czatowni żołnierz daje znać o pożarze, po uderzeniu w dzwonek w jednej prawie chwili zaczynają zbiegać się z różnych stron ludzie straży, kończąc ubranie swoje w przebiegu do stajni i wozowni, a każdy z nich, mając sobie już poprzednio na taki wypadek oznaczoną czynność, pełni ją w porządku i z zadziwiającym pośpiechem. W parę zaledwie minut narzędzia wytoczono, konie ubrano i zaprzężono i na komendę „marsz” oddział w całym pędzie rusza z miejsca, a pozawieszani na sikawkach i beczkach ludzie, stojąc na jednej tylko nodze na palcach, ochoczo śpieszą do swojej wprawdzie szczytnej, lecz zarazem i niebezpiecznej czynności.
42Groźny to, a zarazem i wspaniały widok, gdy rozhukane fale płomieni wszystko niszczącym uściskiem obejmą domostwo!... gdy w koło daje się słyszeć jęk rozpaczy nieszczęśliwych mieszkańców, tracących naraz owoc pracy i zabiegów całego życia, lub trzask walących się krokiew i sufitów!... gdy pośród dymu i płomieni, nieczuli jak salamandry, okopceni i osmaleni, zwijają się dzielni ludzie straży ogniowej, niosąc wszędzie ratunek z odwagą, a nieraz i z prawdziwym heroizmem, z poświęceniem zdrowia i życia dla dobra spółbraci.
43Lecz chociaż dzielna straż ogniowa warszawska nieraz już dawała dowody swego poświęcenia i z ochotą zawsze śpieszy na pomoc nieszczęściu, zdarzają się jednak katastrofy, a wtedy, pomimo najszczerszych chęci i usiłowań, nie mając ku temu odpowiednich środków, nie można przyjść z rychłą i skuteczną pomocą zagrożonemu zdrowiu lub życiu ludzkiemu.
44Taki właśnie wypadek miał miejsce niedawno w czasie pożaru na ulicy Chłodnej, gdzie ogień rozpoczął się od wschodów, a następnie dostał się pod strych, zagradzając tym sposobem środek ratowania się ucieczką zamieszkałym w facjatach siedmiu rodzinom, złożonym z 24 osób, a w tej liczbie więcej jak dziesięcioro drobnych dziatek.
45Okropna to dla najobojętniejszego nawet serca była chwila, gdy tylu naraz ludzi z jękiem rozpaczy wołało o ratunek... i gdyby nie poświęcenie dwóch brandtmajstrów i kilku żołnierzy z 4go oddziału straży, którzy nie mogąc naraz we wszystkie cztery okna po jednej dostać się drabinie, z odwagą, po nadzwyczaj stromym i ślizkim wdarli się dachu i szczęśliwie uratowali 17 osób, straszliwa niezawodnie nastąpiłaby katastrofa. Reszta ludzi, z powodu silnego poparzenia i ze strachu, nic doczekawszy się pomocy, wyskoczyła przez okna na bruk, i z tej przyczyny dwie osoby mocniej pokaleczone, w parę dni umarły.
46Aby na przyszłość, o ile można, zabezpieczyć mieszkańców Warszawy od podobnego nieszczęścia, teraźniejszy naczelnik straży ogniowej, pułkownik Majewski, obmyślił i zaprowadził we wszystkich oddziałach rozmaite przyrządy do ratowania ludzi, zagrożonych przy pożarach utratą życia. Opis tych przyrządów, z dołączeniem rycin, dla oznajomienia z niemi publiczności i wskazówki umiejętnego z nich skorzystania w razie potrzeby, tu podajemy.
47Na wypadek gdyby się kiedy powtórzyć miała katastrofa podobna jak powyżej przytoczona przy ulicy Chłodnej, po przybyciu na miejsce, straż powinna się starać jak najśpieszniej urządzić komunikacyą ze znajdującymi się w niebezpieczeństwie mieszkańcami, do czego gdy zwyczajna drabina nie wystarcza, użytym będzie cienki, lecz mocny sznurek, z przywiązaną do jednego końca małą kulą żelazną, którą wprawny żołnierz wrzuci przez okno (ob. rysunek 1). Kulę tę mieszkańcy powinni pochwycić, pociągnąć w górę przywiązaną na drugim końcu sznurową, bardzo długą drabinę i jak można najśpieszniej, za pomocą znajdujących się przy niej haków i skobli żelaznych, przymocować drabinę do podłogi, lub przywiązać do okna, drzwi, albo jakiego najstosowniejszego blizkiego przedmiotu. Jeżeliby jedna drabina nie wystarczyła do podania śpiesznej pomocy, to w powyższy sposób wciąga się przez drugie okno sznur gruby i długi, opatrzony w jednostopowych odstępach węzłami (ob. rysunek 2gi). Po takiej to drabinie lub sznurze z łatwością już straż dostanie się do mieszkania i zarządzi skuteczną pomoc, czego najlepiej posłużyć może przyrządzony na ten ceł z mocnego płótna wór (ob. rysunek 3), długi na 60 stóp, z obu końców otwarty. Przez otwór górnego końca, umocowanego w mieszkaniu także za pomocą haków i skobli, można ze wszelkiem bezpieczeństwem spuszczać na dół nie tylko dorosłe osoby, lecz nawet malutkie dzieci, które bez najmniejszego szwanku, po dosyć łagodnej pochyłości, zsuną się na ręce oczekujących na dole i podtrzymujących wór ludzi, w razie zaś gdyby żaden z wyżej przytoczonych sposobów nic mógł być zastosowany do dostania się do zagrożonych przez ogień osób lub gdyby nagląca potrzeba nie zostawiła na to dosyć czasu, urządzoną została obszerna, podwójna płócienna płachta (ob. rysunek 4), podszyta na krzyż dwudziestu popręgowemi taśmami, na końcach których umocowane są drążki dębowe, za które trzymając, dwudziestu silnych ludzi rozciąga płachtę poziomo, na trzy stopy nad powierzchnią ziemi. Na taką płachtę można i śmiało skakać, starając się jednak skoczyć na nogi, jak również spuszczać dzieci, dla wszelkiego bezpieczeństwa (jeżeli można) narzuciwszy poprzednio pierzyn i poduszek.
48Na koniec rysunek piąty przedstawia przyrząd do oddychania w dymie. Przyrząd ten składa się z worka gutaperkowego, który za pomocą osobno do tego urządzonego mieszka, napełnia się zwyczajnem atmosferycznem powietrzem, a umocowany na plecach paskami, dostarcza przez dwie rurki gutaperkowe, połączone w drewnianym munsztuku trzymanym w ustach, dostatecznej ilości powietrza, do oddychania choćby w największym dymie przez pół godziny. Żeby dymu nie wciągać nosem, ten ściska się za pomocą drewnianych szczypczyków ze sprężynką; oczy zaś od dymu zabezpieczają hermetyczne okulary.
49Tak przybrany człowiek, jeżeli zachodzi potrzeba uratowania komuś życia, lub cennego jakiego przedmiotu, może ze wszelkiem bezpieczeństwem wejść w miejsca napełnione najgęstszym nawet dymem i duszącemi wyziewami spalenizny. Gdyby nareszcie, w razie zabłąkania się w dymie, lub nie mogąc sam podołać w wyniesieniu człowieka, potrzebował pomocy, ma do tego w ręku gutaperkową piszczałkę, która za naciśnieniem wydaje natychmiast głośne świśnięcie; sznurek zaś jaki opasuje go wkoło, którego drugi koniec pozostawiony jest w ręku innego człowieka, lub przywiązany do drzwi czy okna, z łatwością do wysłanego w dym pomoc doprowadzi, albo jego samego do punktu wyjścia na świeże powietrze wywiedzie.
50W celu aby powyższe przyrządy skutecznie odpowiadały swojemu przeznaczeniu i w razie potrzeby mogły być użyte z pożądanym skutkiem, życzyć by należało, żeby we wszystkich mieszkaniach, szczególniej na wyższych piętrach w sypialniach i kuchniach, zawsze przyszykowany był długi, mocny szpagat, lub sznur do wieszania bielizny, które nieszczęścia spuszczone na dół, wielce by ułatwiły wciągnienie drabin, a przez to dostanie się straży z innemi przyrządami do mieszkania; kule bowiem żelazne ze sznurkami, pomimo największej wprawy, nie tak łatwo do okien wyższych pięter mogą być wrzucane, a co najważniejsza, operacya ta zabiera dużo drogiego w takich razach czasu.
51Ważną także jest rzeczą, aby w tak groźnej chwili zachować zimną krew i przytomność, najpotrzebniejsze właśnie wtedy, gdy zwykle je utracamy.
52PRZEDRUK ZA: Tygodnik Ilustrowany 1869, nr 94.
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.