5. Wzmianki prasowe o pożarach zagranicą (przykłady)
p. 337-345
Texte intégral
A. Beczki spirytusu
1Kurier Warszawski, 1844
2Niemcy. – 3 b.m po południu powstał pożar okropny w fabryce i dystylacji rumu kupca J. C. Schmidt (Szmidt) w Szczecinie, jak mówią wskutek pęknięcia parowego aparatu. Kilka domów oraz dwa ogromne magazyny zboża stały się pastwą płomieni. Z 3 Mularzy zatrudnionych przy ratowaniu jeden został zabity, a 2ch ciężko ranionych. Dzienniki tameczne zapełnione są opisami szczegółów tej katastrofy; beczki spirytusu pękając rozlały potoki ognia, które popłynęły do Odry; statki leżące przy brzegu musiały zawinąć do przeciwległych brzegów dla własnego bezpieczeństwa.
3PRZEDRUK ZA: Kurier Warszawski, 23 grudnia 1844 roku.
B. Fabryka oleju z kości
4Kurier Warszawski, 1842
5Z Liverpolu piszą 24 z.m.: Wybuchł tu pożar okropny, 16 spichrzów leży iuż w perzynie, a kilku ludzi utraciło życie, 75,000 beli bawełny, 15,000 beczek terpentyny, 80 beczek tranu, i znaczne zapasy oleiu i łoiu, stały się pastwą płomieni. Przy odeiściu Poczty jeszcze trwał pożar. 23 ludzi ranionych przy tej strasznej katastrofie przeniesiono do szpitalu i obawiają się, czy 18ta ludzi ze straży ogniowej nie leży przywalonych gruzami. Ogień wybuchł 23go z.m o 2‑giej w fabryce oleiu z kości, należącej do panny Pennston przy ulicy Kromptom. Wicher rozniósł iskry na wszystkie strony i od razu kilka domów ogarniętych zostało płomieniami. Zawalając się, mury zabiły wielu ludzi i zdruzgotały 2 sikawki. Przez całą noc 24go z.m. rozhukany żywioł palił się ieszcze na ulicach zostawionym mu w ofierze, gwałtowność bowiemu żaru nie dozwoliła zbliżyć się do pogorzeliska. Szkody są na 2 miljony dukatów.
6PRZEDRUK ZA: Kurier Warszawski, 4 października 1842 roku, nr 262.
C. Spichrze towarami napełnione
7Gazeta Krakowska, 1838
8Czytamy w Journal de Havre: Dnia 3 stycznia był w Nowym‑Orleanie wielki pożar; zgorzało więcej jak 20 dużych śpichrzów towarami napełnionych. Stratę podają na 2 miliony towarów. Kilkoro ludzi straciło życie w pohorzeli. Przyczyna powstania ognia niewiadoma.
9PRZEDRUK ZA: Gazeta Krakowska, 2 marca 1838 roku.
D. Pałac kryształowy
10Kurier Warszawski, 1858
11Donieśliśmy już o spaleniu się pałacu kryształowego w Nowym Jorku. Szczegóły tego wypadku nie są jeszcze wiadome. Donoszą jedynie z Londynu, że pożar w tym pałacu powstał podczas trwającej wystawy towarów, w chwili, kiedy się około 2.000 osób tam znajdowało, z których wiele stało się ofiarą pożaru. Sądzą, iż ogień był podłożony. Wartość spalonych towarów przenosić ma dwa razy wartość budynku.
12PRZEDRUK ZA: Kurier Warszawski, 4 listopada 1858 roku.
E. Wszystkie główne ulice stanęły w płomieniach
13Kurier Warszawski, 1842
14Ogłoszone zostały szczegóły straszliwego pożaru, który spustoszył 24 sierpnia miasto Kazań. Ogień wszczął się o 9tej rano wśród silnego wiatru, w iednym domu ulicy Prołomnaia, i wkrótce rozszerzył się i ogarnął naprzód dom Zgromadzenia Szlacheckiego i hotel Woiennego Gubernatora. To wiatr, zmieniwszy się w prawdziwy uragan, poroznosił się na wszystkie strony żarzewie, tak, iż w iednej chwili wszystkie główne ulice stanęły w płomieniach. Najpiękniejsza z nich Woskriesienskaia zniszczona została aż do gmachu Uniwersyteckiego. Obserwatorjum i przynależności tego Uniwersytetu zgorzały; uratowano gmach i klinikę. Ulice Pokrowska, Grusinska, Ladska i mnóstwo zaułków wypaliły się zupełnie, aż po rzekę Kazankę. Dopiero późno w nocy wiatr zaczął ucichać i wtenczas tylko można było w części zatamować postępy ognia i ocalić Komisarjat i zakład Radionowa. Następne gmachy publiczne stały się pastwą ognia; hotele Woiennego Gubernatora, Zgromadzenia Szlacheckiego, Policji, Poczty, Szpital i Dyrekcja zakładów dobroczynnych, Seminarjum, Szpital warjatów, Kantor udziałów, kilka budowli należących do I Gimnazjum, w ogóle 26 budowli murowanych i 2 drewniane, nadto 9 Kościołów, 228 domów murowanych i 841 drewnianych należących do właścicieli prywatnych. Kassy zakładowe Rządowych i korrespondencje pocztowe są ocalone. Dotychczas odkryto na pogorzelisku Kazanskim 3ch ludzi zabitych, ranionych zaś z Policji 16.
15PRZEDRUK ZA: Kurier Warszawski, 4 października 1842 roku.
F. Ratujmy zwłoki marszałka
16Dziennik Warszawski, 1851
17Okropna katastrofa dotknęła wczoraj Paryż, w jego najdroższych pamiątkach; całe wnętrze kościoła inwalidów i chorągwie, które go zdobiły, były chlubą Francji, stały się pastwą płomieni. Obrzęd pogrzebowy marszałka Sebastiani oznaczony był na godzinę dwunastą. O dziesiątej godzinie, wojsko rozstawione było na osplanadzie, a stare resztki naszej wielkiej armji tworzyły szpaler w dwóch dziedzieńcach przed kościołem i w samej świątyni. Nawa była całkowicie zawieszona czarnemi draperjami, wokoło tarcze porozwieszane były częścią z cyframi marszałka, częścią z nazwiskami bitew, w których miał chwalebny udział. Po obu stronach ogromne srebrne kandelabry rzucały zielonawe światło, a na ołtarzu, opartym w głębi kościoła paliły się niezliczone gromnice. W pośrodku wznosił się olbrzymi katafalk, ozdobny bogatemi draperjami czarnego aksamitu, z szerokiemi srebrnemi galonami. O wpół do dwunastej wszystkie galerje były zajęte przez damy w strojach żałobnych; w nawie przeciwnie było bardzo mało ludzi, najwięcej z pięćdziesiat osób, a między niemi najwięcej jenerałów i kilku reprezentantów. Już w oddaleniu dały się słyszeć śpiewy duchowieństwa przybywającego w uroczystej procesji, kiedy jeden z obecnych postrzegł, że od jednej świecy stojącej na ołtarzu, zapaliła się draperja obszyta srebrem, i rozwieszona na murze ołtarza. Jeden pompier i kilkunastu żołnierzy gwardji republikańskiej przybiegli, ale nie było drabin, a ci poczciwcy nie śmieli wstąpić na ołtarz, aby nie uszkodzić jego ozdób. Prócz tego draperja paliła się bardzo powoli, i starano się długiemi żerdziami opatrzonemi w gąbki zagasić płomienie w samym początku. Środek ten sprowadził wprost przeciwny skutek; przez poruszenie palącej się draperji ogień zaczął czynić gwałtowne postępy, zajął sąsiednie draperje i najbliższe chorągwie. Kilka głosów wprawdzie zawołało, żeby przecięto sznury, na których draperja paląca się była zawieszoną, ale bądź to niesłyszano tej rady, bądź też osoby najbliższe ołtarza straciły głowę, nie przedsięwzięto żadnego skutecznego środka ratunku, i ogień szerzył się z gwałtownością. Nastała scena trwogi nie do opisania; kobiety przerażone uciekały z górnych galerji, ludzie znajdujący się w nawie rzucili się gwałtownie na dziedzieniec; wszyscy rozkazywali, a w zamieszaniu nikt nie wykonywał najrozsądniejszych nawet rozkazów. Z wolna jednakże wróciła rozwaga i przedsięwzięto stosowne środki ku zwalczeniu pożaru, przybyli pompierowie; dowódzcy wojska linjowego, strzelców z Vincennes, gwardji republikańskiej i żandarmów, wydali stosowne rozkazy; wszystko stanęło w porządku i zaczęto działać energicznie, i stosownie do położenia. Tu trzeba przyznać, że wszyscy rywalizowali w gorliwości i dobrej chęci, mieszczanie i oficerowie z całych sił przykładali się do obrony; jenerałowie, w pełnych mundurach, brali udział w łańcuchu pracy, a robotnicy z obnażonemi ramionami i otwartą piersią dawali dowody uwielbienia godnej nieustraszoności. Ale niestety wszystkie te usiłowania nie mogły wstrzymać postępu niepokonanego żywiołu wewnątrz świątyni, zaledwie że zatamowano szerzenie się jego na zewnątrz. Wszystko, co tylko było palnego w środku kościoła, stawało się pastwą płomieni. Na pierwszy znak trwogi, zacny pleban inwalidów uderzony został jedną myślą. „Ratujmy zwłoki marszałka”, krzyknął rozdzierającym głosem. Wołanie jego usłyszano; w chwilę trumna porwana silnemi ramionami, wyniesioną została na dziedzieniec, a stamtąd na olbrzymi karawan, który stał za kratą, przy wejściu do pałacu inwalidów. Widok, jaki w tym czasie przedstawiał kościół, był straszliwy, rozdzierający. Płomienie latały, wiły się wzdłuż gzemsów, pożerając chorągwie, ozdoby drewniane, krzesła, rzeźby, topiąc i zwalając ogromne świece, które paliły się jeszcze, i których mdłe światła można było jeszcze rozróżnić w pośród chmur gęstego żółtawego dymu, którym cały kościół był napełniony. Prezydent przybył na pierwszą wieść nieszczęścia, i nie oddalił się pierwej, aż kiedy już się wszystko uspokoiło. Pan prefekt policji, który przybył dość późno, z najchwalebniejszą zimną krwią uregulował pomoc napływającą ze wszystkich stron; wszystko, co można było wydrzeć z płomieni, wynoszono na dziedziniec, albo zrzucano z galerji. Po kwadransie, ten obszerny dziedziniec zasłany był zupełnie resztkami wpół spalonemi i dymiącymi się. Podczas gdy ogień całą siłą jeszcze śrożył się wewnątrz kościoła, zalanego wodą przez ratujące sikawki, ważna kwestja zajmowała obecnych ministrów, prefekta policji i gubernatora inwalidów. Czy w tym stanie rzeczy należałoby odłożyć pogrzeb marszałka do jutra, czy go zaraz dopełnić, po dojrzałej rozwadze skłoniono się do tego ostatniego zdania, i zaraz przystąpiono do części wojskowej obrzędu. Rodzina marszałka, między którą znajdował się jenerał Tyburcjusz Sebastiani i młody pan de Praslin, wnuk nieboszczyka, zajęła miejsce przy karawanie, przed którym umieścili się dawni towarzysze broni marszałka, a otoczyli go podoficerowie dekorowani, wybrani z całego garnizonu paryzkiego. Po defiladzie orszak przy huku dział stanął przed kościołem, gdzie jenerał Lawoestine w pięknej mowie skreślił tak pełne sławy życie zmarłego marszałka. Ponieważ niepodobna było jeszcze wejść do kościoła, bo sikawki ciągle były w ruchu, przeto trumna została zaniesioną przez wielki korytarz, z lewej strony do sklepień. Tam urządzono naprędce przenośny ołtarz, oświecony czteremi skromnemi świecami, i w pośród gęstego dymu, stojąc w wodzie pochodzącej z sikawek, odśpiewano de profundis. Ta scena tak daleka od wszelkiej wystawności światowej, głęboko wzruszyła tych wszystkich, którzy dostali się do tego ponurego miejsca, i niejeden umysł uderzony był tą fatalnością, która prześladowała nieszczęśliwego marszałka nawet po jego śmierci. Strata materjalna w kościele jest stosunkowo niewielka, ale jakże okropną jest strata naszych chlubnych pamiątek. Niektóre chorągwie zdołano ocalić, ale daleko większa część albo zupełnie spaliła się, albo bardzo jest uszkodzoną. W tej ostatniej kategorji znajduje się parasol cesarza marokańskiego. Ta trofea naszej młodej armji, ocaloną została przez p. de Greslan i kilku dzielnych żołnierzy, którzy mu dopomagali. Jeśliby co bądź mogło nas pocieszyć w tem nieszczęściu, to chyba godny uwielbienia duch ożywiający nasze wojsko; jeden kapitan żandarmerji ruchomej, przed którym użalaliśmy się na stratę naszych choręgwi, odpowiedział nam z zupełną spokojnością: „Ha, to zdobędziemy inne!”.
18PRZEDRUK ZA: Dziennik Warszawski, 18 sierpnia 1851 roku.
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.