1. Co to będzie
p. 115-125
Texte intégral
A. Lud wróży wojnę
1Kazimierz Girtler (1804–1887)
2W tym roku (1811) pamiętam zjawisko niebieskie, kometę. Nie była to żadna z tych, co to astronomowie widzą je przez szkła i zapowiadają ogromny ich efekt, a tymczasem nie ma co widzieć, jak to miało miejsce na komecie Halley’ia [!], którejśmy z wielką czekali ciekawością, a ledwie przez kilka dni widzieliśmy na niebie mdłe i małe światełko. Owa kometa z r. 1811 to nie gwiazda na niebie. Tarcza jej czy tam jądro większe było od tej, którąśmy widzieli ostatnich dni września i pierwszych października 1858. Ogon zaś równie był wielki, a nawet, zdaje mi się, był ogromniejszy, może dlatego, że ja wtedy byłem małym. Wieczorami cała ludność Krakowa wylegała na Rynek i wały przyglądać się rzadkiemu zjawisku, które, ile pamiętam, nader było wspaniałym, po kilkakroć opatrzyłem się z nim, bo pogody trwały piękne, więc brali mię rodzice na wieczorne przechadzki.
3Skoro lud prosty obaczył kometę, wróży zaraz wojnę. Jak jej nie było wróżyć w 1811 r., kiedy widocznie zanosiło się na nią, choćby dlatego samego, że Napoleon Bonaparte już długo odpoczywał; toteż tysięczne były przepowiednie, lecz prócz krwawej wojny żadna się nie ziściła w przyszłości.
4PRZEDRUK ZA: Kazimierz Girtler, Opowiadania. Pamiętniki z lat 1832– 1857, przedmowa i wybór tekstu Zbigniew Jabłoński, opracowanie tekstu i przypisy Zbigniew Jabłoński i Jan Staszel, Kraków 1971, t. 1, s. 88.
B. Koniec, lecz jeszcze nie dzisiaj
5Kurier Warszawski, 1828
6Nektóre dzienniki Niemieckie, mówiąc o komecie, maiącym się ukazać w r.1832, wróżą nam koniec świata, albo przynajmniej gwałtowne uderzenie ziemi. Nie będzie tu zapewne od rzeczy powiedzieć cokolwiek o tej śmiesznej astrologji. Można sobie przypomnieć trwogę pospólstwa w r.1773, do której iedno lub dwa wyrażenia źle wytłumaczone, z rozprawy sławnego astronoma Lalanda, powód dały. I wówczas też niektóre osoby wierzyły albo udawały że wierzą blizkiemu zniszczeniu ziemi; drżeli z obawy ludzie trwożliwi, a wiele nawet kobiet, iak powiadaią, poroniło; gdy tymczasem obrótniejsi umieli korzystać z próżnego przestrachu słabych umysłów. Nie można przypuścić, aby podobne niedorzeczności mogły się teraz wznowić. Szczegóły zaś następne posłużą do okazania, że ieżeli niema innej przyczyny zniszczenia ziemi, tedy możemy się spodziewać kilka lat ieszcze przeżyć, po ukazaniu się złowrogiej gwiazdy, która za lat 4 zbliży się do ziemi. Kometa, maiący się ukazać w r.1832, iest kometą lat 6 3f4, którego droga wyrachowana została we Francji, przez jednego z najznakomitszych astronomów, członka Akademji Nauk. Wszystko, co tylko pisano w Niemczech o tym komecie, gruntuie się na wypadkach otrzymanych w Paryżu. Wypadki zaś te tak są zabezpieczające, iż najmniejszego nie czynią podobieństwa iakiejkolwiek katastrofy. Kometa r.1832, w najbliższej swej od ziemi odległości, będzie oddalony przeszło na 16 miljonów mil. Mógłby się więc jeszcze tysiąckroć bardziej do niej przybliżyć, a nie dać słusznego do obawy powodu. W r.1770, kometa ieden zbliżył się był o 750,006 mil (niemal 9 razy bliżej iak księżyc). Laland naznacza odległości 15,000 mil, w której kometa mógłby sprawić na ziemi jakikolwiek wyraźny nieporządek. Na czemże się więc gruntuie postrach, rozsiewany przez dziennikarzy niemieckich? Zapewne na tem iedynie, że ów kometa przejdzie bardzo blisko drogi ziemskiej (o 4 i pół średnie, 13 do 14 tysięcy mil), tak, iż gdyby w istocie ziemia znajdowała się w punkcie swoiej drogi, który będzie przez chwile bliskim tego komety, mogłyby stąd wyniknąć iakieś fenomena zatrważaiące. Lecz ten przypadek ieszcze teraz iest dalekim od podobieństwa na rok 1832.
7PRZEDRUK ZA: Kurier Warszawski, z 19 września 1828 roku.
C. Jutro też jeszcze nie
8Ignacy Domeyko (1802–1889)
9Z wielką przyjemnością go słuchałem. Pamiętam jednak, że wcale nie byłem rad z jego ostatniej lekcji, na której, streszczając cały swój kurs, wywodził głównie zmiany i przeobrażenia, przez jakie przeszła kula ziemska od stworzenia; – a kiedy po tym przeglądzie całej kolei geologicznych epok przyszedł mimo wszystko do wniosku o nieuniknionym końcu i zniszczeniu, jakie spotka koniecznie naszego planety, nie umiał się z tej fatalnej konsekwencji inaczej wywinąć, jak zapowiadając, że to nie może nastąpić, chyba że za wiele, wiele wieków, i nie warto o tym myśleć.
10PRZEDRUK ZA: Ignacy Domeyko, Moje podróże. Pamiętniki wygnańca, przygotowała do druku, opatrzyła przedmową i przypisami Elżbieta Helena Niechowa, Wrocław–Warszawa–Kraków 1963, t. 1, s. 194–195.
D. Ani pojutrze
11Czas, 1859
12Ale wróćmy do kroniki. Mimo politycznych zajęć mówiono tu wiele ostatniemi czasy o potopie. Do nadania powabu tej kwesty niemało się przyczyniła zapewne kwestya włoska; ten i ów bowiem w zapowiedzianym kataklizmie z przyjemnością widział ostateczne załatwienie nużących i na pozór niepokonanych trudności, które jak drugie Alpy za Alpami się piętrzą.
13Prócz tego są chwile, w których świat czuje potrzebę zajmowania się swoim końcem. I tak, lat temu dziesięć z powodu astronomicznej przepowiedni wypadłej niepomnę już z którego niemieckiego obserwatoryum – pisano wiele o kataklizmie mającym wkrótce nasz glob pochłonąć. Teraz znowu paryzka akademya nauk zwróciła uwagę na teoryę Adhemara, który już nie przepowiada ale zapowiada nowy potop. Nie lękaj się atoli. Obrachowany przez francuzkiego astronoma potop nastąpi dopiero za sześć tysięcy trzysta lat – mamy tedy czas pomówić o nim spokojnie.
14Nie tu miejsce rozbierania tej naukowej tezy, zasługuje ona na osobne i obszerne obrobienie – to tylko więc powiem tutaj, że teorya Adhemara uderza swą genialną prostotą, głowy się czepia i uwagi każdego wykształconego człowieka jest godną.
15Memoryał, w którym autor tak smutną przyszłość wróży światu, wyszedł jeszcze w roku 1841 w Paryżu, ale ponieważ autor jest paryżaninem, a nikt prorokiem w własnym kraju, rzecz choć nader zajmująca, przeszła niepostrzeżona we Francyi. W Niemczech dzienniki szeroko o tej książce rozprawiały w swoim czasie.
16Teraz z powodu dzieł innych, a mianowicie zapisków pana Elie de Beaumont, w których szanowny członek instytutu broni owej teoryi podnoszenia się ziem – inni akademicy chcąc zbić to twierdzenie, powołali się na powagę Adhemara, i jakby wynagradzając mu dawny indyferentyzm, przez dwa miesiące z rzędu teoryą jego się zajmowali.
17Było tych dyskusyj aż do znudzenia. Długo rozprawiano seryo – ale że w Paryżu wszystko musi się skończyć na żarcie – jedno z pism tutejszych zapieczętowało kwestyę potopu wybornym artykułem humorystycznym.
18Autor artykułu opisuje najprzód katastrofę zalania Paryża. Pomiędzy pierwszym a drugim rozdziałem upływa kilka tysięcy wieków. Zapowiedziany przez Adhemara potop odbył się od niepamiętnych czasów; na osuszonych lądach powstały znów nowe miasta, nowa cywilizacya i nowe akademie. W jednej z nich jakiś sławny uczony czyta sprawozdanie ze swych poszukiwań odbytych na gruncie, gdzie niegdyś jak podanie niesie, stała Sodoma XIX wieku, Paryż.
19Na to posiedzenie wprowadza autor czytelnika. Skoro ciekawa publiczność zasiadła ławy, uczony geolog tak mówić zaczął:
20„Panowie! Nauka, ta niezmordowana szperaczka, która co dzień uposaża ludzkość nowemi dobrodziejstwy, dziś niepospolity łup wam przynosi. Trzy tysiące lat upływa, jak ziemia nasza zalana potopem utraciła całą swoją poprzednią kreacyę. Właśnie o tym potopie mówić zamierzam. Czy glob nasz był, czy nie był przed tą katastrofą zamieszkały przez ludzi – jest to kwestya, która najprzód nastręcza się uczonemu. Jeden z moich kolegów twierdzi że tak, drugi że nie, ja nie mówię ani tak, ani nie... (głośne oklaski), ale z poszukiwań moich wyciągnąłem pewność, że ziemia przed potopem była zamieszkała przez olbrzymią kreacyę i dowiodę tego... Szperając w ziemi przez lat dwadzieścia, na miejscu gdzie stać musiało jakieś wielkie miasto, odkryłem szczątki kopalne ogromnego znaczenia. Ale trudniej niżeli znaleść, było odgadnąć ich naturę, ukraść, że tak powiem, zniszczeniu tajemnicę przeszłości (oklaski). Pierwszy szczątek (pokazuje stalowe obręcze od krynoliny) jest to szkielet wybornie zakonserwowany – forma jego jak widzicie kolista; żebra coraz zwężające się idą jak pierścienie. Zwierz ten znikły z powierzchni globu, musiał się czołgać i żyć pastwą znalezioną w błocie (de Oand), jest to czaszka, w której szczupłość komórki mózgowej dowodzi, iż należała do ptaka z rodzaju naszych kanarków domowych. – Trzeci przedmiot, którego tu dla wielkich jego rozmiarów przynieść nie mogłem (Obelisk Luxorski) nadzwyczaj ciekawy, jest, mam na to dowody, grzbietem olbrzymiej ryby, która z potopem w te strony przywędrowała. Sądząc z tej ości, obok niej nasze wieloryby wydawać się musiały jak płotki.
21„Co do czwartego wykopu, ten, chociaż znaleźliśmy go bardzo wiele na pewnej przestrzeni (pokazuje bifstek z restauracyi paryzkiej po 32 sous), jest dla nas zagadką. Zawsze ma on tęż samą formę i tęż twardość. Ta twardość niesłychana sprawia, iż się obronił wszelkiemu parciu zniszczenia nie można go nawet młotem rozkruszyć.
22Ciekawe to ciało wymaga studiów i osobnego raportu, który później szanownemu zgromadzeniu złożę. Na teraz trzy rzeczy są pewne: istnienie płazu, ptaka i ryby przedpotopowej.
23„Dumny z mego odkrycia, śmiem prosić akademię w kumy: niech ochrzci i nada imię każdej z tych ras odmiennych, które dzięki mojej cierpliwości zmartwychwstały”.
24Grzmot oklasków zakończa mowę uczonego, Akademya wotuje jednozgodnie dożywotnią pensyę dla uczonego kolegi, a zgromadzenie okrzykuje go chlubą narodu.
25PRZEDRUK ZA: Czas, Dodatek miesięczny. Tom XVI. Październik. Listopad. Grudzień 1859.
E. Ale za jakiś czas
26Dziennik Warszawski, 1826
27Już tedy niezawodna że kometa, co się okazał w latach 1786, 1795, 1801, 1805, 1818 i 1825 iest ieden i tenże sam. Ten kometa w swoim biegu nie przechodzi nigdy drogi Jowisza. Naykrótszy periyod iego rewolucyi iest około 3 ¾ lat, a odległość średnia od słońca, nie większa nad dwie odległości ziemi. – Szczególniey zdaie się bydź przywiązanym do systematu, w którym nasza ziemia się mieści; a przechodzi drogę ziemi w przeciągu wieku prawie 60 razy, Pan Olbers sławny astronom Bremeński, zaymując się szczególniey iego obserwacyią, zastanawiał się w ostatnich latach nad wyrachowaniem podobieństwa wpływającego na losy naszey ziemi. Wypadki tego rachunku są: że we 4,000,000 lat będzie odległy od ziemi na 7,700 mil ieograficznych, i że wtedy, ieżeli siła jego przyciągania wyrównywa sile przyciągania ziemi (i to iest właśnie część hypotetyczna twierdzenia, a to hypoteza powiedzieć można, nie ma nic podobnego do prawdy) wody oceanu podniosą się na 13,000 stóp; to iest pokryją wierzchołki naywyższych gór w Europie, wyjąwszy górę Mont‑Blanc. Naówczas mieszkańcy tylko Andów i gór Himalaya sami unikną tego potopu; ale z tego szczęścia korzystać tylko będą przez lat 216 milionów, gdyż potem ziemia, znaydując się całkiem na drodze tego komety, musi koniecznie uderzyć oń w biegu, co niezawodnie pociągnie za sobą iey ruinę. Owoż taka iest katastrofa, co wedle rachunku P. Olbers grozi rodzaiowi ludzkiemu we 216,000,000 lat.
28PRZEDRUK ZA: Dziennik Warszawski, wrzesień 1826 roku.
F. Może nie tak odległy, 2100
29Mary Shelley (1797–1851)
30Później odwiedziłem wszystkie ulice, wszystkie aleje, wszystkie zaułki Forli. Miasta włoskie wydawały się jeszcze bardziej opustoszałe niż angielskie czy francuskie. Dżuma pojawiła się w nich wcześniej, przeto wcześniej dokończyła tu swego dzieła. Już ostatniego lata nie było prawdopodobnie żywej duszy od brzegów Kalabrii po szczyty Alp. Moje poszukiwania okazały się całkowicie próżne, jednakże nie wpadałem w rozpacz. Rozum, myślałem sobie, jest po mojej stronie; i nie odczuwałem jako pozbawionego sensu przypuszczenia, że gdzieś we Włoszech istnieje ktoś, kto ocalał jak ja – uciekinier ze zniszczonej i wyludniałej krainy. Błądząc po pustym mieście, wymyśliłem plan dalszego postępowania. Skieruję kroki w stronę Rzymu. Upewniwszy się po dokładnym sprawdzeniu, że w żadnym z miast, przez które przemknę, nie przebywa żadna żywa istota, w każdym z nich pozostawię na widocznym miejscu malowaną białą farbą wiadomość w trzech językach: „Verney, ostatni przedstawiciel narodu angielskiego, wybrał siedzibę w Rzymie”.
31
(...) Nie mam żadnych złudzeń co do przyszłości; ale monotonia dni teraźniejszych jest trudna do zniesienia. Nie są moimi przewodnikami ani nadzieja, ani radość – prowadzi mnie dojmująca rozpacz i pragnienie zmiany. Spieszno mi zmierzyć się z niebezpieczeństwem, poznać strach, stanąć przed najmniejszym czy przed najambitniejszym zadaniem, aby tylko mieć czym wypełnić dzień. Będę świadkiem kapryśnych żywiołów – odczytywał będę wróżby z tęczy i groźby ze chmur. Z każdej rzeczy wyniosę naukę lub czułe wspomnienie. I tak wzdłuż brzegów pustej ziemi, słońce zawieszone wysoko w eterze, duchy zmarłych i wciąż otwarte oko Najwyższej Istoty czuwać będą nad kruchym stateczkiem sterowanym przez Verneya – OSTATNIEGO CZŁOWIEKA.
32PRZEDRUK ZA: Mary Shelley, The Last Man, s. 597, 615, http://www.freeclassicebooks.com/Shelley%20Mary/The%20Last%20Man.pdf. Przekład własny – MB.
G. Chyba że lada moment
33Gazeta Lwowska, 1842
34Gazeta Times donosi o spodziewanym w dniu 10 marca b.r. w Londynie trzęsieniu ziemi: „Już dawno nie widziano podobnych scen, jakie się działy wczoraj przez cały dzień po niektórych parafijach Londynu. Wielu Irlandczyków tamże przebywających schroniło się na wyspę Smaragd zwaną, wszelako nierównie większa liczba tych, których nieba dobrami ziemskimi nie obdarzały, ujrzała się zmuszoną pozostać i oczekiwać okropnego wypadku, który ją w głębiznach ziemi miał pochłonąć. Pod wieczór wielu Irlandczyków postanowiło wynieść się na noc z Londynu i wkótce ujrzano, jak z niektórymi ruchomościami uchodzili w miejsca, które im bezpieczniejszymi się zdawały. W niektórych okolicach między łatwowiernymi a wątpicielami doszło nawet do bójki. Wszelako nie byli to sami Irlandczycy, którzy tej łatwowierności dowody dali. Niejedni, po których się większego zastanowienia spodziewano, wynieśli się podobnież z Londynu dla uniknięcia grożącej katastrofy. Dla statków parowych w Gravesend, równie jak dla różnych kolei żelaznych, stało się to zapowiadane trzęsienie ziemi źródłem zarobku. Na długi czas przed odjazdem przepełnione były wszystkie drogi do tychże wiodące porządnie ubranymi ludźmi, a niektóre familije miały ze sobą nawet żywność i napoje, jak gdyby się w podróż na sześć tygodni wybierały. Kto nie miał na czem ujść na statkach parowych lub kolejach żelaznych, starał się pieszo uniknąć niebezpieczeństwa. Wszystkie poblizkie okolice zapełnione były widzami, którzy mającemu nastąpić zapadnieniu olbrzymiego miasta przypatrywać się chcieli; pochmurne niebo pozazdrościło im tego widowiska.
35PRZEDRUK ZA: Gazeta Lwowska, 9 kwietnia 1842 roku.
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.