Jak wygląda Ziemia z balonu napowietrznego?
p. 198-202
Texte intégral
1Pewien aeronauta angielski opisuje zajmującym sposobem widok, jaki przedstawia ziemia oczom żeglarzy napowietrznych. Dla ciekawości przytoczymy ustęp z tego opisu:
2„Było to w Londynie w prześliczny dzień jesienny, kiedy nagły strzał armatni dał znak do rozwiązania sznurów przytrzymujących balon. Natychmiast jakby jaka piłka olbrzymia podniosła się w powietrze chwiejąca się machina, czyli raczej natychmiast zaczęła zapadać się na dół ziemia jak sztuczna podłoga w teatrze. Skoro tylko rozległ się wystrzał, zdawali się ludzie stojący dokoła balonu coraz głębiej zapadać pod naszymi stopami. Ujrzeliśmy w tej chwili wszystkie twarze zwrócone w górę i mnóstwo rąk wymachujących na pożegnanie.
3W jednym momencie wzniósł się balon ponad szczyty najwyższych drzew; ulice Londynu wydały się nam przepełnione samymi karłowatymi liliputami, a odgłos okrzyków, jakie wywołał na dole widok wznoszącego się balonu, dolatywał nas jakby pomieszany wrzask wypuszczonej na ulicę młodzieży szkolnej.
4Teraz dopiero rozsnuł się przed nami ów widok osobliwszy, jaki przedstawia ziemia z tak wielkiej odległości.
5Widok ten jest tym złudniejszy, ile że zdaje się zwyczajnie, jakoby balon stał w miejscu, a sama tylko ziemia oddalała się nieustannie. Kiedy balon wzniósł się wysoko w powietrze, powierzchnia ziemi przedstawiała szereg rozlicznych obrazów, które co chwilę mieniły się jak obrazy w dioramie1. I zdawało się, że jakiś duch niewidomy przesuwa dla naszej rozrywki wszystkie te różnorodne krajobrazy, jak gdyby najdziwniejszą rozmaitością chciał bawić nasze oczy.
6Gdyśmy, żeglując ponad Tamizą ku Richmondowi, wychylili głowy z naszej gondoli napowietrznej, uderzył nas widok przedziwny. Domy wyglądały pod nami jak maluczkie cacka ze skrzyneczki zabawek dziecinnych, a ulice w mieście – jak ślady kół po drodze. Ogłuszający gwar stolicy dolatywał uszu naszych jakby szmer pszczół w oddali. Nieco dalej w kierunku, w którym odbywała się nasza żegluga, rozpościerały się pola, opasujące olbrzymią stolicę. Tu wyglądała ziemia z swoimi pagórkami, dolinami i strumykami, jak owe kolorowane krajobrazy z gipsu. Drogi, przerzynające pola i łąki, były ni to wąskie wstęgi brunatne; rzeka, która płynęła równo z nami, zdawała się długą, szarą gadziną pełzającą po ziemi; statki, które po niej pływały, nie były większe od zwyczajnych owadów, a mosty wyglądały jak wąskie tarcice łączące obadwa brzegi. Najrozleglejsze łąki nie dorównywały wielkością zielonym prawdom stołowym2, a przemykający przez nie pociąg południowo‑zachodniej kolei żelaznej wypuszczał lekkie kłęby dymu, podobne do pary z niewielkiego samowaru do herbaty.
7Gdy wkrótce z nadejściem wieczora zajaśniało miasto w tysiącznych płomieniach gazu, zdawała się być ziemia oświetloną owymi lampkami bladymi, które wieszają dzieci na swoich drzewkach Bożego Narodzenia; przedmieścia i wioski wyglądały natomiast jakby gęste roje robaczków świętojańskich. A przecież tu i ówdzie pomiędzy nimi dostrzegało oko małych punktów czerwonawych, służących za sygnały kolejom żelaznym.
8Za nami leżał Londyn, potwór olbrzymi, owiany gęstą mgłą białawą. Nie można było poznać, gdzie początek, gdzie koniec tego miasta ogromnego, bo gubiły się domy dokoła na widnokręgu. Nieprzeliczone mnóstwo dachów wyglądało jakby jedno brudne jezioro czerwonawe, kołyszące się bałwanami nierównymi. Tu i ówdzie przebijały się maluczkie jasne plamki parków i ogrodów, a gdzieniegdzie można było rozeznać plac miejski, niedorównujący wielkością zwyczajnego opłatka. W niektórych miejscach przebijały mglistą powłokę olbrzymie wieże kościołów i szpiczaste kominy pieców fabrycznych.
9Ów maluczki budynek, nie większy od filiżanki porcelanowej, to Pałac Buckinghamski z parkiem St. James, który rozpościera się obok niego jak rozłożony stolik do kart. Tam widać kopułę szpitala bethlemskiego3, podobną zupełnie do dzwonka przy drzwiach pierwszej lepszej kamienicy.
10Tłumy ludu, które tu i ówdzie przesuwały się po placach miejskich, wyglądały jak drobne robaczki w serze; ulice nie były większe od szpar w murach, a pływające po Tamizie okręty można było poznać jedynie po owym cieniuchnym, czarniawym kosmyku dymu, który leniwo wlókł się za nimi.
11I czarowny to widok przedstawiały wszystkie owe nieprzeliczone kościoły, szpitale, banki, więzienia, pałace, fabryki, doki, domy ubogich, place publiczne, parki, ogrody i altany, słowem cały ów Londyn olbrzymi, który w tej chwili zdawał się być tylko jedną wielką plamą czarniawą. Dziwne jakieś uczucie przejmuje człowieka, gdy z takiej oddali spogląda na ową mieszaninę zbrodni, skąpstwa, nikczemnego podstępu, uczuć szlachetnych, cnót wspaniałych, poświęceń heroicznych, jakie w tym jednym skupiają się miejscu – gdy podobny aniołowi widzi pod sobą to miasto olbrzymie, w którym na jednej małej przestrzeni znajduje się obok siebie więcej cnót i zbrodni, więcej bogactw i ubóstwa niż na całej części świata po drugiej stronie oceanu – gdy słyszy ten gwar nieustającego życia i ruchu, dolatujący go jakby niezmiernie oddalony szum jakiegoś morza rozhukanego – gdy buja w powietrzu, wolen od wszelkich zazdrości poziomych, od nienawiści i próżności – gdy daleki od zgiełku spraw ludzkich, używa spokoju dziecięcia w kolebce, i ni to po drabinie Jakuba wstępuje do nieba, żegnając na zawsze ten świat kramarski, gdzie człowiek jest tylko monetą zdawkową, a przypowieść «czyń twojemu bliźniemu, jakby on tobie chciał uczynić» stanowi zasadę wiary w handlu i przemyśle – słowem, gdy żeglując po bezmiernym przestworze powietrza, zda się oddychać już atmosferą niebios, zda się gwiazd dosięgać i przez krótką półgodzinkę czuć owe rozkosze rajskie, za którymi wszyscy wierni wzdychają na ziemi.
12Przy każdej żegludze napowietrznej uderzają pewne zjawiska osobliwsze, o których warto wspomnieć kilką słowy. Przede wszystkim zdziwia podróżnika złudzenie, jakoby balon nie ruszał się bynajmniej z miejsca. Machina wznosi się z wiatrem, przez co nie czuć wcale owego powiewu powietrza, który wywołuje każdy nasz ruch pospieszny. Z tej samej przyczyny wydają się chmury zupełnie nieruchome jak skały, bo i one pędzą wraz z wiatrem, z równą nam szybkością.
13Stąd nie można także poznać, czy balon wznosi się w górę, czy spada w dół. Tylko puszczone na wiatr papierki dozwalają zorientować się w biegu. Jeśli one pozostają w dole, znak że się balon ciągle wznosi, jeśli zaś wzlecą do góry, tedy balon zniża się niezawodnie ku ziemi. Kiedy rozbił się balon, w którym wzniósł się w Vauxhall p[an] Albert Smith4, mogli towarzysze jego niefortunnej żeglugi rozeznać niepowstrzymaną szybkość, z jaką spadali na dół, jedynie za pomocą podobnych na wiatr puszczonych kawałeczków papieru. A pan Green opowiada, że przebiegając raz podczas nagłej burzy 95 mil w godzinie jazdy napowietrznej, nie czuł bynajmniej szalonej gwałtowności, z jaką burza miotała jego balonem. Dlatego też nie masz żadnego niebezpieczeństwa dla podróżnika, dopóki balon unosi się w górze, równie jak dla okrętu, gdy płynie po otwartym morzu, lecz gdy balon zniży się ku ziemi, wtedy podobny jest do rozbitego okrętu i staje się również igraszką wiatrów, jak okręt igraszką bałwanów.
14Drugim nie mniej ciekawym zjawiskiem żeglugi napowietrznej jest osobliwszy widok powierzchni ziemi. Zdawała się ona raczej olbrzymią lupą wklęsłą niż kulą okrągłą, jak sobie wyobrażaliśmy. Złudzenie to jest skutkiem perspektywy, której prawa znane są dokładnie fizykom.
15Zasługuje wreszcie na wzmiankę wpływ najwyższych warstw powietrza na słuch człowieka. Jest to takie same dotkliwe i nieprzyjemne uczucie, jakiego się doznaje pod kołpakiem nurka5, w głębinie morskiej. I rzecz osobliwsza! Kiedy pod kołpakiem nurka to nieprzyjemne uczucie wynika z parcia powietrza stężonego na błonkę w uszach, tedy w żegludze balonowej doznaje się tego samego skutku z przeciwnej właśnie przyczyny, tj. z powodu nacisku powietrza rozrzedzonego i rozprężonego. Zdają się tedy dwie zupełnie sobie przeciwne przyczyny wywierać jeden i ten sam skutek. W rzeczywistości wszakże zachodzi w pierwszym i drugim wypadku jedna i tożsama przyczyna. Pod kołpakiem bowiem przez błonkę uszną nacisk zewnętrznego powietrza stężonego, a w balonie wywiera ten sam wpływ powietrze zamknięte wewnątrz uszu”6.
16ŹRÓDŁO: Jak wygląda ziemia z balonu napowietrznego?, „Rozmaitości. Pismo dodatkowe do Gazety Lwowskiej” 1857, nr 12, s. 93–95.
Notes de bas de page
1 Diorama – zob. Diorama. Widok obrazu mgły i śniegu [1825], w tomie drugim.
2 Prawda stołowa – podkładka pod talerz lub misę; w oryginale: green‑baize table covers.
3 Chodzi o tzw. New Bethlem Hospital, wielki szpital psychiatryczny, położony na południe od Londynu. Wejście do budynku wieńczyła okazała kopuła.
4 Zdarzenie, o którym mowa, miało miejsce latem 1847 roku. Albert Richard Smith (1816–1860), angielski dziennikarz, pisarz i podróżnik, wzniósł się z ogrodu Vauxhall nocą, w niewielkim balonie, z którego odpalone zostały fajerwerki. Osiągnąwszy wysokość 7000 stóp, balon zaczął szybko opadać wskutek uszkodzenia zaworu. Smith i jego dwaj towarzysze wyszli jednak z opresji bez szwanku.
5 Kołpak nurka to inaczej dzwon nurkowy: otwarta u dołu komora, przeznaczona do transportu ludzi do prac podwodnych.
6 Przytoczony opis jest przekładem relacji Henry’ego Mayhewa A balloon view of London, zamieszczonej w „Illustrated London News” 1852, nr z 18 października. Mayhew (1812–1887) był angielskim dziennikarzem, dramaturgiem i działaczem społecznym. Relację upowszechnił przedruk we wstępie do: H. Mayhew, J. Binny, The Criminal Prisons of London, London 1862.
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.