43. W teatrze we Lwowie
Teatr [fragment]
p. 167-170
Texte intégral
1– Jaki ścisk na parterze – rzekła Amalia, wychylając się z loży i kiedy, spuściwszy szal z ramion, przecierała spotniałą perspektywkę1, Astolf tymczasem wysuwał krzesła, aby mógł wygodniej nogi wyciągnąć. Ledwie zasiadł, nos utarł, płaszcza poprawił, drzwi otwierają się z hałasem i ściągają jego oczy na wchodzące damy.
– Kochana Amalio – jeszcze w progu odezwała się Atanazja – zapraszam się do twojej loży; moję odstąpiłam ciotce, która dopiero co przyjechała, i oto ci prezentuję panią Gołębiowskę, jej sąsiadkę. Rada nierada musisz nas przyjąć.
– Z duszy serca – odpowiedziała Amalia – jest dosyć miesca dla wszystkich.
2Wysunięte dopiero krzesła musiał Astolf znowu powstawiać. Zasiadła Amalia, Atanazja i w środku niezbyt szczupła sąsiadka; jej synek zaś, koło siedmiu albo ośmiu lat mający, w szubce srokatej z białym futerkiem, z otwartą gębą i wilgotnym nosem, wylazł nieproszony na wysokie krzesło, stojące za Amalią. Chwiejący się więc tylko stołeczek w najciemniejszym kącie loży został Astolfowi.
3Kortyna wzniesiona – Astolf się zbliża... Wychyla głowę. Lecz ledwie ujrzał halabardę pierwszego z brzegu figuranta:
4– Astolfie zmiłuj się – rzekła Amalia – połamiesz mi pióra; nie ma też i nic ciekawego.
5Zwraca się mąż na prawo, spina się na palce:
– Vous m’étouffez2 – zawoła Atanazja.
6Cofnął się w środek, ale pani Gołębiowska prosi, by Józiowi nie zasłaniał. – Dziwna rzecz – pomyślał sobie i usiadł na swoim stołeczku.
7Koniec aktu – Amalia uskarża się na niewypowiedziane pragnienie, Atanazja radzi lody, pani Gołębiowska wspiera to zdanie.
8– I mnie lodów! – zawołał Józio.
– Pięć – zamruczał Astolf, wychodząc z loży – pięć – powtórzył na schodach. – Pięć – zawołał w cukierni – pięć filiżanek lodów pod numer czwarty.
9Dobry mąż lubi choćby najmniejszą przyjemność dzielić z najukochańszą żoną; nawet przysmaczek smaczniejszy, pożywany przy niej. Dlatego, posławszy chłopca z lodami, sam wkrótce poszedł za nim. W sam czas też przyszedł, by... usłyszeć Amalią mówiącą do Alfreda:
– Proszę nie robić ceremonii, mój mąż nie lubi lodów.
10Przyjął Alfred, a Astolf, na prośbę pani Gołębiowskiej, wziął się do zawiązywania chustki pod brodą Józiowi, aby szubki nie poplamił, za co go ten mokrą łyżeczką po twarzy smarował.
11– Dobre lody! Wyborne lody! Skosztuj Astolfie!
– Dziękuję – odpowiedział i wyszedł jeść na dół, zwłaszcza że ból głowy, na który rano tak pięknie zarobił, zwiększał jego pragnienie do czegoś chłodzącego.
– Dlaczego mówić: nie lubi, nie lubi – powtarzał, idąc ze schodów – nie lubi! kiedy ja lubię, i bardzo lubię.
12W cukierni zastaje Emila z pakietem smażonych3 kasztanów.
– Astolfie zapłać za mnie; nie mam pieniędzy przy sobie, a długów nienawidzę.
– Chętnie. – Zapłacił za niego i za siebie, a gdy wrócił do loży, dziękowano za kasztany... Emilowi.
13Przecież na koniec dzwonek suflera wywołał odwiedzających, każdego na swoje miesce, i właściciel dzisiejszy loży mógł przybliżyć się trochę. Szczęśliwszy też tą razą, upatrzył sobie między kokardą Atanazji a beretem pani Gołębiowskiej mały otworek, jakby okienko, przez które można było dostrzec jednę cząstkę sceny. Dobre i to! – patrzał z uwagą, lubo niewygodnie nachylony, gdy dotknięty już nie raz pierwszy w ramie, obrócił się i postrzegł Józia bawiącego się przylepianiem mu lepkich papierków z kasztanów do nowego płaszcza, którymi już jednę stronę kołnierza zupełnie ugarnirował. Byłby drogo opłacił ukontentowanie przylepieniem dobrego szczutka nieznośnemu chłopcu, a gniew jego doszedł najwyższego stopnia, lubo nadto dobrze był wychowany, aby go w swojej loży okazać, kiedy matka, postrzegłszy figlarne dzieło Józia, tak głośno śmiać się zaczęła, że wszystkie oczy zwróciły się na lożę i stokrotne psyknięcie oświadczyło nieukontentowanie publiczności.
14Wtem huczne oklaski oznajmiły wszystkim mężom w głębi lóż siedzącym wystąpienie na scenę pani Biller4. Posunął się Astolf do swojego okienka, gdy chłopiec, wszedłszy po filiżanki, prosił o zapłatę.
– Już zapłaciłem.
– Gdzie?
– Na dole.
– Ja tego nie wiem.
– Idź się spytaj.
– Po co mam chodzić.
– Idź, bo cię wytrącę.
15Pst! pst! – z parteru i lóż dało się słyszeć, a Astolf, przytłumiając gniew słuszny, ujął silno za ramię natrętnego chłopca i wyszedł skończyć z nim rozprawę w cukierni, gdzie mógł wezwać świadectwa samego cukiernika; ale nie zastał tegoż, bo, równie ciekawy jak wszyscy, wsunął się był na parter słuchać pięknej arii, śpiewanej przez panią Biller. Po długim szukaniu znaleziono go nareszcie, a gdy przyznał, iż w samej rzeczy odebrał zapłatę, Astolf więcej porywczy niż rozsądny nakręcił ucha chłopcu i uderzył go w kark parę razy. Powstał wielki hałas. Jeden chłopiec płakał, drudzy krzyczeli, cukiernik nawet obruszać się zaczął; śpieszący się więc Astolf, chcąc skończyć tę kłótnią, rzucił kilka cwancygierów5 i pobiegł na górę, gdzie do wchodzącego zawołała Amalia:
– Prawda, Astolfie, że ślicznie śpiewa?
– Być może – odpowiedział i rzucił się na swój skromny stołeczek z przedsięwzięciem niesłuchania, niepatrzania, ale i nieustąpienia choćby na cal jeden miesca przez siebie zajętego.
16Zaczęły znowu drzwi otwierać się i zamykać; zawsze jedne, zawsze też same wieczne teatralne zapytania i odpowiedzi, a Astolf skłoniony okolicznościami do moralizowania myślał sobie: – Mój Boże, dlaczego też człowiek wtenczas je, kiedy mu się jeść chce, pije, kiedy mu się pić chce, śpi, kiedy mu się spać chce – a zawsze gada, czy mu się chce, czy nie; czy ma lub nie co dobrego opowiedzieć? – Z tych myśli wpadł w inne, a z tych innych znowu w inne, aż nareszcie jakby mgłą otoczony widzi Alfreda, który bierze za rękę Amalią, przyciska do swojego serca, ona się uśmiecha, potem, ująwszy ją wpół, przebiega szybkim walcem parter i scenę. Chce zatrzymać tak nieprzystojne postępowanie, lecz jakby do stołka był przykuty; drganie tylko to ręki, to nogi, świadczy daremne usiłowania. Na koniec traci z oczów Amalią – para wsunęła się za kulisy – to zanadto! – woła, krzyczy, jęczy, ale nikt go nie słyszy, wszyscy tańcują, wszyscy się śmieją, on jeden cierpi, aż pot zimnymi kroplami po twarzy mu ściekał.
17– Astolfie, zobacz, czy jest nasza kareta – przemówiła Amalia, a Astolf, przebudzony, domyślił się, że już kortyna spuszczona. [...]
18PRZEDRUK ZA: Aleksander Fredro, Nieszczęścia najszczęśliwszego męża, w: tenże, Pisma wszystkie, t. 13: Proza, oprac. Stanisław Pigoń, Krystyna Czajkowska, wstęp Kazimierz Wyka, Warszawa 1968, s. 18–21.
Notes de bas de page
Auteur
1793–1876
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.