13. Warszawska Sodoma i Gomora
Do Onufrego Pietraszkiewicza, 3/15 grudnia 1821 [fragment]
p. 76-77
Texte intégral
1Byłem w wannie. Po korytarzu hałasują i skaczą wszeteczne. Wytrzymałem najspokojniej pokuszenie; ale cóż tu za wszeteczeństwo! Byłem w stancji, aż przychodzi Jejmościanka i prosi, aby ją zawieźć do Wilna. „Przyjechała tu z jednym, który wyjechał i nie powraca; chciałabym powrócić z kim nazad, jestem z Petersburga”. Przecież Polka, jak widać po mowie. Nie wziąłem za towarzyszkę powrotu (może i wziąłbym, mówiąc między nami, żeby to zależało od mojej woli), ale cóż tu za wszeteczeństwo, jakie prośby bezwstydne! Siedzę w stancji, aż przychodzi Francuz rajfur; ni proszony, ni dziękowany, rekomenduje od lat 14 do 30, wdowy, panny, rozwódki, mężatki. Cena najniższa dukat. Wymoralizowałem Francuza (może bym, mówiąc między nami, i dopuścił się winy za tańsze pieniądze), wymoralizowałem szczególniej za mężatki; nie zdołał mię zaprowadzić na pokuszenie. Ale cóż tu za wszeteczeństwo! Idę na kawę, do jakiejś kawiarni na Marywilu1. Quale portentum! mirabile dictu!2 Dwóch umundurowanych3 nie Minerwy, ale Faraona4 czcicielów, śród kilkudziesięciu kawę, piwo pijących, fajki kurzących i w bilard grających ludzi, produkuje się w karty w wiska5 czy jakiego tam diabła, w pieniądze! Leży kupa pięciorek, dziesiątek, kart kilkanaście w ręku, z boku filiżanki, i przyglądających się kilku frakowych socjuszów6. Co za przyjemny widok dla dobrze myślącego! Żółć piłem, nie kawę; patrzyłem tylko surowym wzrokiem na tych hańbiących młódź polską i uniwersytet tutejszy szulerów. Musieli przenikać myśl moję, wpatrywali się we mnie, bo nikt takim okiem jak ja na nich nie spozierał. Ale czyż to ich naprawi?
2„Pójdziemy – potem huknęli – grać w bilard”. Tak to z lekcji kart na lekcje bilardu akademicy chodzą. To wszeteczeństwo w niczym nie ustępuje pierwszym, przewyższa nawet, bo bardziej obrusza. Jeżeli z tych kilku postrzeżeń i z wielu słyszanych powieści godzi się sądzić, Sodoma i Gomora więcej może złego nie popełniły, jak popełnia Warszawa. A tłok wojska do reszty zdaje się kazić i tak zepsute, rozwolnione obyczaje. Bandyci ci, na bezżeństwo skazani, cóż mają po odbytej hecy czynić? Rozlewają krew swoją na pożytek kraju. Rzadko więc ucieszony prawdziwie być mogę pobytem w Warszawie, roztargniony tylko jestem. Próżnuję zawsze, nie mam stancji osobnej i często gawronić7 trzeba. Nie mam tu żadnych znajomych dziewic i to mi przykro; poznałem wprawdzie jednę, ale brzydką i za nic ją liczę. Pięknych tu, a może dlatego pięknych, że niezmiernie gustownie się, niewinnie, a przy tym zbyt powabnie ubierają, jest daleko więcej jak u nas. Patrzy tylko człowiek i kocha oczyma, bojąc się, ażeby czego wszetecznego nie kochał, bo któż tu je rozróżni...
3PRZEDRUK ZA: List do Onufrego Pietraszkiewicza, Warszawa, 3/15 grudnia 1821, w: Korespondencja filomatów (1817–1823), oprac. Marta Zielińska, Warszawa 1989, s. 256–257.
Notes de bas de page
Auteur
1796–1847
Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.