Relacje
p. 609-649
Texte intégral
Relacje jako gatunek
1W archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie znajduje się zespół pod nazwą „Relacje ocalałych z Zagłady” (określany roboczo „zespołem 301”). Jest to szczególny zbiór dokumentów, zarówno ze względu na swoją historyczną wartość, jak też zróżnicowanie formalne, tematyczne i autorskie. W zespole 301 jest dokładnie 6967 jednostek archiwalnych, chociaż ostatnia sygnatura to 301/7297. Różnica między liczbą sygnatur a rzeczywistą liczbą istniejących w zbiorze tekstów obrazuje rozmiar ubytków i luk. Co więcej, liczba sygnatur nie odpowiada ściśle liczbie autorów. Zdarzają się bowiem wypadki, że ten sam człowiek składał więcej niż jedną relację, bywają też relacje pochodzące od dwóch, trzech i więcej osób1.
2Relacje przechowywane dziś w archiwum ŻIH w zespole 301 to niezmiernie ważny fragment dokumentacji historycznej, której zbieraniem, porządkowaniem, opracowywaniem i publikowaniem zajęli się ocaleni z Zagłady polscy Żydzi przebywający na obszarze zajętym w drugiej połowie lipca 1944 roku przez Armię Czerwoną. Podjęcie takiego zadania wydawało się czymś oczywistym i koniecznym, niecierpiącym zwłoki. Było traktowane jako moralna powinność wobec ofiar Zagłady oraz jako obowiązek przygotowania i zachowania dla świata świadectw bezprecedensowej zbrodni w dziejach narodu żydowskiego. W Lublinie, siedzibie władz Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, z inicjatywy grupy ocalonych powołano przy miejscowym Komitecie Żydowskim specjalną Komisję Historyczną. Jej inauguracyjne posiedzenie odbyło się 29 sierpnia 1944 roku. Dyskutowano na nim między innymi metody zbierania i opracowywania materiału historycznego. Jesienią 1944 roku do współpracy z Komisją zaproszono Związek Literatów, Dziennikarzy i Artystów Żydowskich w Polsce, a 28 grudnia 1944 roku zainaugurowano w Lublinie działalność Centralnej Żydowskiej Komisji Historycznej (CŻKH)2. Na jej czele stanął dr Filip Friedman. Postanowiono też powołać „w każdym mieście przy Komitecie Żydowskim jednego korespondenta”, którego zadaniem będzie „przesłuchać każdego Żyda w mieście, spisać dzieje jego przeżyć i przejść jego rodziny, najbliższych…”, oraz Wojewódzkie Żydowskie Komisje Historyczne, których zadaniem będzie „zbieranie materiałów napływających od poszczególnych korespondentów”, „ulotek, odezw, rozkazów, druków i wszelkich enuncjacji drukiem lub pismem wydanych w okresie wojny, a tyczących się Żydów”3. Warto zaznaczyć, że tuż po zakończeniu wojny podobne żydowskie komisje historyczne, których celem była dokumentacja Zagłady, powstały – prócz Polski – jeszcze w 12 innych krajach. Poza materiałami archiwalnymi gromadzono tam również relacje naocznych świadków i ocalonych4.
3Na wyzwolonych terenach Polski tworzono lokalne oddziały Komitetów Żydowskich, do których zgłaszali się ocaleni z Zagłady. Wychodzili z ukrycia po „aryjskiej stronie”, wracali z oddziałów partyzanckich, z obozów pracy i obozów koncentracyjnych. Chcieli opowiedzieć o swoich losach, o tym, co działo się z ich najbliższymi, z lokalną społecznością, wśród której wzrastali i która została zmieciona z powierzchni ziemi. Byli niczym rozbitkowie po wielkiej katastrofie – poranieni i przeraźliwie samotni. Z poczuciem, że muszą złożyć świadectwo. W marcu 1945 roku CŻKH przeniesiono z Lublina do Łodzi, gdzie powstało główne archiwum i biblioteka. Obok innych archiwaliów do zbiorów CŻKH została też włączona odkopana we wrześniu 1946 roku pierwsza część Archiwum Ringelbluma. Zespół relacji zebrany w latach 1944–1946 liczył około 1800 pozycji, a w roku 1947 przybyło 800 następnych5. Ważną częścią misji CŻKH było publikowanie źródeł i opracowań historycznych. Do lipca 1947 roku nakładem Komisji ukazało się kilkadziesiąt książek i broszur, w tym siedem tomów dokumentów i materiałów, siedem broszur zawierających pamiętniki i wspomnienia, dziesięć studiów i monografii, cztery antologie literatury pięknej z okresu okupacji6. CŻKH prowadziła nie tylko działania dokumentacyjne, archiwalne i edytorskie, lecz także prace naukowe. Od początku jej powstania zakładano, że z czasem przekształci się w instytucję o charakterze badawczym. W 1947 roku został odbudowany ze zniszczeń wojennych gmach przedwojennego Instytutu Nauk Judaistycznych w Warszawie przy ul. Tłomackie 5. Wówczas prezydium Centralnego Komitetu Żydów Polskich podjęło uchwałę o przeniesieniu CŻKH oraz jej agent do Warszawy i przekształceniu jej w Żydowski Instytut Historyczny. Formalnie ŻIH rozpoczął działalność 1 października 1947 roku. Do zarządu ŻIH weszli głównie dawni pracownicy CŻKH – dyrektorem został Nachman Blumental, a od września 1949 roku funkcję tę pełnił Bernard (Ber) Mark. W końcu 1949 roku w zasobach archiwalnych ŻIH było około 4300 relacji7.
• • •
4Od początku działalności CŻKH starano się nie tylko zdobyć jak najwięcej świadectw, lecz także robić to w sposób zorganizowany i poddany metodologicznym rygorom. W roku 1945 ukazały się nakładem CŻKH cztery osobne instrukcje poświęcone metodologii gromadzenia materiałów w czterech działach: historycznym, etnograficznym, medycznym oraz obejmującym przeżycia dzieci8. Świadczy to o wadze, jaką przykładano do ustalenia precyzyjnych reguł pozyskiwania i poprawności opracowywania świadectw. Instrukcja dla zbierania materiałów historycznych z okresu okupacji niemieckiej zawierała opracowane przez Józefa Kermisha Uwagi metodologiczne oraz Kwestionariusz historyczny dla użytku zbierających zeznania i materiały z okresu okupacji w opracowaniu Filipa Friedmana. Protokolanci mieli spisywać relacje według zawartych tam wskazówek. W Uwagach metodologicznych czytamy, że „bez zebrania dowodów zbrodni i przestępstw niemieckich nie da się przedstawić w całej pełni bezmiaru nieszczęść, cierpień i gigantycznych masowych mordów, które wymagają wymierzenia sprawiedliwej kary wszystkim bez wyjątku złoczyńcom niemieckim i ich pomocnikom”. Autor przyznaje, że „najdobitniej świadczyć będą przeciwko Niemcom ich własne dokumenty”, ale zachowały się one fragmentarycznie, reszta została wywieziona bądź zniszczona. Zbieranie relacji od ocalonych i świadków stanowi nie tylko uzupełnienie brakujących dokumentów i akt. Jest czymś więcej. Składający relacje i protokolanci spełniają w ten sposób „doniosły obowiązek” i stają się, „w pewnej przynajmniej mierze, wykonawcami testamentu męczenników, którzy umierając, pragnęli gorąco, aby zbrodnie dokonane na nich nie uszły bezkarnie”9. Następnie wymienionych zostaje dziesięć podstawowych zasad, jakimi należy się kierować podczas zbierania relacji, nazywanych tu konsekwentnie „zeznaniami”. Uczula się na wymóg zachowania bezstronności, ponieważ „znajomość rzeczy nie może się zamienić w uprzedzenie”. Podkreśla się konieczność indywidualnego traktowania świadków i nieingerowania w tok ich opowiadania. Sugeruje się także, że „gdy ma się do czynienia z inteligentnym świadkiem, można mu zaproponować, aby swoje przeżycia sam spisał możliwie wyczerpująco i dokładnie”. To wyjaśnia, dlaczego w zespole relacji 301 mamy do czynienia zarówno z protokołami sporządzanymi na podstawie rozmowy ze świadkiem, jak i z tekstami autorskimi. Przestrzega się, że „w żadnym wypadku zbieraczowi nie wolno zmieniać w czymkolwiek zeznań świadka”, że należy świadkowi „dopomagać w odświeżeniu wspomnień” i zwracać uwagę, by relacje były „ujęte w formę historii przejść i przeżyć osobistych na tle danego środowiska”. Wszelkie uwagi i komentarze należy dołączać na końcu spisanej oryginalnej relacji. Zwracają uwagę dwie wytyczne o charakterze bardziej ideowym niż metodologicznym. Po pierwsze, „najwięcej uwagi poświęcić należy wydobyciu całej prawdy, dotyczącej godnego zachowania się ludności żydowskiej”; po drugie, „ze szczególnym naciskiem notować należy wszystkie, najdrobniejsze choćby, a tak drogocenne szczegóły oporu i buntu”10.
5Sam Kwestionariusz stanowił zbiór wytycznych dla protokolanta w postaci dość drobiazgowego inwentarza tematów, na które trzeba zwracać uwagę podczas rozmowy ze świadkiem, ale był mniej rygorystyczny niż kwestionariusze stosowane obecnie przez niektóre instytucje zajmujące się zbieraniem świadectw oral history11. Składał się z 16 działów tematycznych, z których każdy podzielony był na szczegółowe pytania i zagadnienia. Chodziło o zbieranie informacji odnoszących się do najróżniejszych wydarzeń i sytuacji związanych z doświadczeniami Żydów w epoce Shoah. Pytania Kwestionariusza dotyczyły wszelkich etapów Zagłady: danych demograficznych poszczególnych skupisk żydowskich, stosunku do ludności żydowskiej, początku wojny, procesu segregacji, izolacji i terroru, powstania gett i ich organizacji, życia codziennego, gospodarczego, religijnego, kulturalnego, deportacji i eksterminacji, walki w gettach, ukrywania się po „aryjskiej stronie” i egzystencji obozowej, buntów i zbrojnego oporu, partyzantki żydowskiej. Miały też różny zasięg: od perspektywy osobistej po panoramę losów zbiorowości danego miasteczka, getta czy obozu.
6Ciekawe światło na ujęte w Kwestionariuszu wskazówki dla protokolantów rzucają wspomnienia Klary Mirskiej, która pracowała w łódzkim oddziale Żydowskiej Komisji Historycznej i zajmowała się spisywaniem relacji ocalonych Żydów. Mirska wielokrotnie mówi o uczuciu grozy, jakie nie opuszczało jej podczas tej pracy. Zdawała sobie sprawę, że stoi przed wyzwaniem zarejestrowania doświadczeń granicznych, które wymykają się nie tylko opisowi, lecz także rozumieniu. Ocaleni, którzy przekazywali jej swoje przeżycia, poruszali się właśnie na takiej granicy. Powołuje się na Melecha Bakalczuka, jednego z członków CŻKH zbierającego relacje, który:
całkowicie realistycznie i przez to z niezwykłą brutalnością pokazał w swoich wywiadach prawdziwie nieszminkowany obraz przeżyć pierwszych Żydów, którzy zaraz po wyzwoleniu przekroczyli próg Komisji. Tak się stało, że sytuacje, w które został wtajemniczony i które beznamiętnie utrwalał na papierze, swoim okrucieństwem i realizmem przekraczały granice normalnych ludzkich doznań, ukazywały ludzi w wymiarach tak straszliwych, że w wielu wypadkach były przewartościowaniem wszelkich wartości, jakie powstały wśród ludzi w czasach, kiedy nie stali przed koniecznością podejmowania decyzji w takich warunkach, w jakich ich postawił okupant12.
Mirska podkreśla również, że ocaleni traktowali swoje relacje nie jako zeznania, lecz jako spowiedź. Pisze o swej empatycznej postawie:
Praca dawała mi satysfakcję pomimo świadomości, że ludzie, którzy składają mi zeznania, są tylko przypadkowymi wędrowcami, do których się zbliżyłam, którym ja również jestem potrzebna. Nie byłam jednak protokólantem, który w sposób bezosobowy przyjmuje od ludzi zeznania, zagłębiałam się w ich przeżycia i zapominałam o wszystkim. Ludzie, którzy siadali naprzeciw mnie przy moim stole, również wyłączali się z otaczającego ich życia. Wracali w niedaleką przeszłość. A ja starałam się ich przeszłość wiernie utrwalić na papierze13.
7Autorami relacji są głównie Żydzi ocaleni z Holokaustu, lecz składają je również Polacy. To istotna właściwość archiwalnego zespołu 301. Przechowywane są w nim bowiem świadectwa zarówno ofiar, jak i świadków. Polscy świadkowie opowiadają przede wszystkim o ratowaniu Żydów. W ten sposób cały zespół relacji przechowywanych w archiwum ŻIH obejmuje niejako dwa głosy, dwie perspektywy, dwa punkty widzenia.
• • •
8Historycy i dokumentaliści z Centralnej Żydowskiej Komisji Historycznej, a następnie Żydowskiego Instytutu Historycznego, zdawali sobie doskonale sprawę, że zbierając relacje, przygotowują nie tylko materiał procesowy, ale także pozyskują cenne źródła historyczne. W cytowanej już instrukcji czytamy: „Zeznania te będą następnie stanowiły – na równi z dokumentami – pierwszorzędne źródło do badania dziejów żydowskich w okresie okupacji”14. Oto krótki rekonesans odnotowujący metodologiczną refleksję (przede wszystkim) polskich badaczy nad wykorzystywaniem relacji jako źródła. Od uwag formułowanych w kręgu historyków i metodologów historii przejdę do literaturoznawców i antropologów kultury. Sprawą zasadniczą jest pytanie o to, do czego chcemy dotrzeć, analizując tego typu źródła: do faktów historycznych, do warstw pamięci indywidualnej i zbiorowej, do narracyjnych strategii przedstawiania doświadczeń granicznych, do pokładów traumy?
9Wydaje się, że pierwszym historykiem w Polsce, który podjął poważny metodologiczny namysł nad tą kategorią źródeł, była Krystyna Kersten w wygłoszonym we wrześniu 1969 roku referacie na X Powszechnym Zjeździe Historyków w Lublinie15. Kersten nie odnosi się do konkretnego zbioru relacji zespołu 301 z archiwum ŻIH, lecz do całego obszaru specyficznego typu źródeł (mieszczą się w nim również relacje z ŻIH), z którymi – jak zauważa autorka w końcu lat 60. XX wieku – historycy dziejów najnowszych pracują na coraz większą skalę. Chodzi o „świadome i celowe »tworzenie źródeł« poprzez inspirowanie świadectw osób, które były w szerokim pojęciu powiązane z wydarzeniami interesującymi historyka”16. Zróżnicowanie tej kategorii materiału źródłowego zależy od stopnia ingerencji badacza w jego powstanie. Odmienne rodzaje inspirowanych przekazów źródłowych mieszczą się w obrębie pola wyznaczonego z jednej strony – formami posługującymi się tradycyjną narracją pamiętnikarską lub wspomnieniową, z drugiej zaś – formą kwestionariusza pytań i udzielanych na nie odpowiedzi, mającą postać ankiet wykorzystywanych szeroko w rozpoznaniach socjologicznych. Przejścia między tymi formami są płynne i „w praktyce brak ostro zarysowanych granic dzielących pamiętniki, wspomnienia, zamówione relacje z ogólnym określeniem tematu i różnego rodzaju kwestionariusze”17. Kersten wyróżnia dwie zasadnicze kategorie tak rozumianych relacji. Pierwsza to relacje sensu stricto, czyli teksty wspomnieniowe, przy których powstaniu rola historyka ograniczała się jedynie do ogólnej inspiracji i zarysowania interesującego go tematu. Historyk formułuje tu tylko „zamówienie” i zwraca się z nim do wybranej grupy osób. Efektem takiego zamówienia staje się wspomnienie, spisane już samodzielnie przez świadka. Tego typu teksty podlegają wszystkim kanonicznym zasadom krytyki źródłowej, jakie oferuje warsztat historyka. Kersten zwraca uwagę na pułapki takiej „źródłotwórczej” roli historyka oraz wskazuje na konieczność szczególnej ostrożności w ich interpretacji. Kategoria druga to relacje przyjmujące postać odpowiedzi na pytania przygotowanego wcześniej kwestionariusza. Pozwalają one na analizę „zjawisk masowych, zwłaszcza z zakresu postaw i zachowań społecznych w przeszłości, które historyków interesują na równi z socjologami” – podkreśla autorka, zaznaczając dalej, że „badacz przystępujący do sporządzenia kwestionariusza jest poniekąd w trudniejszej sytuacji niż ten, który ograniczył się do »złożenia zamówienia« na relację”18. Według Kersten relacje są cennym źródłem historycznym i otwierają przed znawcami dziejów najnowszych ogromne możliwości, ale wymagają od nich przyjęcia właściwej metodologii i krytyki tego typu przekazów źródłowych.
10Podczas konferencji Dzieło literackie jako źródło historyczne, zorganizowanej przez Instytut Badań Literackich PAN w 1976 roku, w gronie historyków wygłoszono przynajmniej dwa ważne referaty, związane z dyskutowaną tu problematyką relacji. Jerzy Topolski w swoim wystąpieniu zajął się w sposób gruntowny i wszechstronny metodologiczną problematyką wykorzystywania źródeł literackich w refleksji historycznej. Znamienne, że Topolski zalicza do szeroko pojmowanej literatury pięknej również dzienniki, pamiętniki, listy, reportaże, a nawet kroniki historyczne. Rozważa relacje między tzw. prawdą artystyczną a prawdą tout court (czyli zgodnością zdania o rzeczywistości z rzeczywistością samą). Zastanawia się nad odniesieniem przedmiotowym tak rozumianej literatury i przestrzega, „by nie mieszać płaszczyzny faktów, klas faktów i fikcji, lecz rozstrzygać w każdym wypadku, gdzie się znajdujemy”. Historyk korzystający z literatury w najszerszym tego słowa rozumieniu jako ze źródła „musi traktować autora dzieła literackiego […] jako kronikarza modelującego rzeczywistość […]. Wypełnienie modelu materiałem faktograficznym o charakterze fikcyjnym w zasadzie nie podważa prawdy z poziomu klas faktów odzwierciedlających istotne cechy rzeczywistości”19.
11Jeśli Topolski analizował wykorzystywanie źródeł o charakterze literackim w dyskursie historiograficznym z punktu widzenia metodologa historii, to Jerzy Jedlicki – podczas tej samej konferencji – zdawał się przekraczać granice tradycyjnej historiografii i zmierzać ku obszarom antropologii kulturowej. Wskazywał bowiem, że wartość relacji jako źródła polega nie tylko (a może nawet i nie tyle) na możliwej rekonstrukcji przekazywanych w nich faktów, lecz przede wszystkim na utrwalonym tam zapisie doświadczenia ich autorów. Jedlicki wydobył z zapomnienia opublikowane przez Muzeum w Oświęcimiu – odnajdywane przez wiele powojennych lat – rękopisy więźniów pracujących w krematoriach Birkenau20. Ukrywali oni w ludzkich popiołach zapiski znalezione przy zgładzonych Żydach oraz sporządzali własne relacje. W centrum uwagi znajduje się tu zapis, który pełni rolę świadectwa osobiście przeżytego losu zbiorowego. W obszarze jego refleksji umieszczono pytanie zarówno o autorskie motywacje świadczenia oraz ich psychologiczne, kulturowe i egzystencjalne uzasadnienia, jak i o postawy odbiorców. Odnotowuje różne strategie odbioru: od samoobrony przed grozą, poprzez oswajanie, aż do zerwania więzi, do „głuchoty odbioru”. Porusza także ważny problem wyboru języka, wyboru formy przekazu, wskazując, iż kryje się za tym zasadniczy wybór perspektywy poznawczej i poglądu na świat. Jedlicki zastanawia się, czy „fakty w swej nagiej grozie mówią same za siebie, że wystarczy je spisać sposobem najoszczędniejszym”, ponieważ jakakolwiek literacka otoczka wydaje się tylko „zbędnym luksusem” i „niemoralnym dodatkiem”. Jeśli jednak – twierdzi dalej – „literaturą jest to, co do relacji zostało dodane przez indywidualną nadświadomość autora, przez jego celowy trud uformowania własnego przeżycia we własną wizję ludzkiego świata, to historyk wyszkolony jest w tym, aby tę właśnie warstwę kreacji i subiektywnego sądu zdzierać ze świadectwa, które zamierza spożytkować jako źródło”. Ale przecież nie oznacza to, jak dodaje autor:
że historyk musi być behawiorystą rejestrującym li tylko fakty widzialne […]. Historyk zazwyczaj interesuje się także tym, co obserwacji bezpośrednio niedostępne, a więc uczuciami, myślami i motywacjami. […] W docieraniu do owych fenomenów psychicznych świadectwa osobiste są źródłem nie dającym się zastąpić, a zobiektywizowane metody krytyki źródeł uzupełnione być muszą interpretacją rozumiejącą […]21.
12Jeden z najwybitniejszych historyków Zagłady, Christopher R. Browning, w swojej monografii obozu pracy w Starachowicach i społeczności żydowskiej Wierzbnika22 (w okolicach Skarżyska-Kamiennej) zawarł kilka cennych uwag na temat wykorzystania relacji jako źródła historycznego. Autor przyznaje, że bezpośrednim impulsem do zajęcia się tym tematem był przebieg procesu siedemdziesięciopięcioletniego Walthera Beckera, szefa Policji Bezpieczeństwa w Starachowicach, odpowiedzialnego za eksterminację tamtejszych Żydów, który w 1978 roku stanął przed sądem w Hamburgu. Pisze Browning;
W uzasadnieniu wyroku przewodniczący składu sędziowskiego stwierdził, że zeznania naocznych świadków są „najmniej wiarygodną formą materiału dowodowego” rozpatrywanego podczas procesu. „Idealny” świadek musiałby być „obojętnym, uważnym, inteligentnym obserwatorem”, przyglądającym się wydarzeniom „bez zainteresowania” i „na chłodno”, a żaden z zeznających Żydów nie spełniał tych warunków.
13Sędzia odrzucił więc zgromadzony materiał dowodowy w postaci relacji kilkudziesięciu Żydów, którzy zdołali przeżyć. „Zakończył swój wywód stwierdzeniem, że skoro oskarżenie nie przedstawiło żadnych »wiarygodnych« dowodów […], zostaje on uznany za niewinnego”23. Ten „skandaliczny błąd sądu” nie tylko zbulwersował Browninga, lecz także zmusił go do podjęcia pracy nad monografią obozu w Starachowicach, a przy okazji do metodologicznej refleksji nad źródłową wartością powojennych relacji naocznych świadków. Browning rozróżnia przede wszystkim relacje mówione, nagrywane na taśmy magnetofonowe czy taśmy wideo24, oraz relacje pisane. Wśród zajmujących mnie tekstów wskazuje Browning relacje z Ksiąg pamięci25, a także utrwalane przez protokolantów relacje ustne. „Krytyczna ocena relacji świadków stanowi oczywisty element warsztatu historyka” – deklaruje autor – i opowiada się zdecydowanie „za krytycznym podejściem do świadectw ocalałych w studiach nad Holokaustem – zwłaszcza kiedy istnieje wystarczająca liczba relacji naocznych świadków wydarzeń, brakuje zaś dokumentów z tamtego czasu”26. Browning zwraca uwagę na cztery „pułapki czyhające na historyka” posługującego się tego typu źródłami. Po pierwsze, dyskusyjny związek między wydarzeniem a pamięcią o nim, a raczej między różnymi warstwami tej pamięci. Po drugie, problem wyparcia najbardziej traumatycznych doświadczeń albo też istnienie takiego rodzaju wspomnień, „do których dana osoba ma wprawdzie dostęp, ale które są tak bolesne, że nikomu o nich nie mówi”27. Po trzecie, „są wspomnienia »grupowe«, wspólne dla ocalałych z jednego miasta albo obozu”, ale istnieje milcząca zgoda na to, że „ujawnienie wspomnień »grupowych« obcym uważane jest za niewłaściwe […]”. Po czwarte wreszcie, „mamy wspomnienia »publiczne«, o których mówi się otwarcie – i to właśnie z nich składa się większość świadectw ocalałych i relacji naocznych świadków”28. Dodajmy, że właśnie te „wspomnienia publiczne” najłatwiej ulegają stereotypizacji i są podatne na wpływ utartych już formuł, w jakich zwykła się wyrażać pamięć zbiorowa o Zagładzie.
14Literaturoznawcę czy antropologa kultury interesuje w głównej mierze problem możliwości przekazu doświadczeń granicznych takich jak Zagłada. Przekazy ofiar i świadków traktują więc jako formę zapisu tego typu przeżyć. Powstaje bowiem pytanie: czy doświadczenie Holokaustu jest w ogóle przekazywalne, czy mieści się w granicach ludzkiej ekspresji i ludzkiego pojmowania? Czy da się o tym mówić? A jeśli tak, to w jaki sposób?29 Michał Głowiński sięgnął po relację Stanisława Pigonia z Sachsenhausen, ale interesowały go nie tyle ustalenia faktograficzne, ile podstawowe pytania:
jak pisać o tych doświadczeniach, które były tak niezwykłe w swej potworności, że nie miały poprzedników i że zastały język jakby nieprzygotowanym do tego, aby jego środkami składać takie relacje? […] jaki język należy wybrać, by choć w jakiejś przynajmniej części mógł być przekazem epoki totalnego barbarzyństwa, aby mógł służyć relacji o położeniu człowieka w sytuacji bez precedensów […]. Dotychczasowy język okazał się nieprzygotowany do zdawania sprawy z tego rodzaju doświadczeń, bo sprowadzał je do tego, co stare i znane, a więc niewspółmierne30.
15Roman Zimand w eseju o dzienniku Adama Czerniakowa31 docenił ten tekst jako ważne źródło historyczne, ale dostrzegł w nim przede wszystkim kunsztownie skomponowany przekaz doświadczenia Zagłady i sposób manifestowania się autora świadectwa. Badał więc sposoby konstruowania wypowiedzi, retorykę tekstu, udowadniając tym samym, że analiza dyskursu dokumentów ludobójstwa jest nie tylko usprawiedliwiona, lecz także poznawczo niezmiernie pożyteczna. Na tym polega, jak sądzę, „kopernikański przewrót”, jakiego dokonał Zimand w sposobie lektury świadectw Holokaustu. Są one dla niego nie tyle źródłem historycznym, ile sposobem manifestowania się autora. Zimand skupił się na analizie reguł sterujących lekturą, na poetyce zapisu, aby w rezultacie zrozumieć człowieka.
• • •
16Joanna Tokarska-Bakir poddała analizie kilkaset relacji z zespołu 301, prowadząc badania nad pamięcią polską i pamięcią żydowską dotyczącą ratowania Żydów. Chodzi o dwa rodzaje zaprzeczeń: pamięć polska zaprzecza istnieniu Polaków mordujących Żydów, natomiast straumatyzowana pamięć żydowska zaprzecza istnieniu Sprawiedliwych32. Charakteryzując swój materiał źródłowy, autorka stwierdza:
Podobnie jak każdy korpus źródeł relacje te mają swoją dyskretną „ramę dyskursywną”. […] Na sytuację zeznania istotnie rzutowały czynniki takie jak obecność protokolanta, język rozmowy, sposób rejestracji i przeznaczenie relacji. Czynnik języka nie był skądinąd jednoznaczny, rozmowa prowadzona po polsku z jednej strony mogła bowiem sygnalizować dystans do żydowskiego doświadczenia, z drugiej jednak afirmować perspektywę równouprawnienia33.
Natomiast relacje spisywane własnoręcznie
są znacznie zróżnicowane leksykalnie i stylistycznie. Spotykamy to rozmaite idiolekty: język dziecięcy […], gwarowy […], kwiecisty […] czy biblijny […]. Niektórzy zeznający starają się, by ich zrozumiano – posługują się językiem epoki, zwrotami takimi jak „reakcyjne podziemie”, „wyzwolenie”, „braterstwo sowieckie” i inne. Język ten, uważany li tylko za wytwór propagandy, osobliwie koresponduje z treścią relacji34.
17Beate Müller w zespole 301 zajęła się grupą przekazów dziecięcych35. W obszernym studium o charakterze historycznym, teoretycznym i metodologicznym podejmuje między innymi problem autorstwa relacji oraz ich polifoniczności. W tym kontekście przywołuje postać Racheli Auerbach, która należała do jednych z najważniejszych współpracowników Centralnej Żydowskiej Komisji Historycznej, i przypomina tło sporów, jakie już po wyjeździe z Polski Auerbach toczyła w Instytucie Yad Vashem – gdzie również zajmowała się gromadzeniem relacji ocalonych z Zagłady. Autorka Na polach Treblinki uważała, że zdecydowanie lepsze jest nagrywanie na taśmę magnetofonową i ostro krytykowała tradycyjny sposób utrwalania relacji przez protokolanta. Procedura spisywania cudzej opowieści naraża bowiem ją na większe lub mniejsze deformacje, zatarcie swoistości języka, osobniczości stylu, oryginalnego sposobu komponowania opowieści przez ocalonego36.
18Relacje z zespołu 301 odznaczają się skomplikowaną strukturą. Spisywane czy też – by użyć formuły urzędniczo-sądowej – protokołowane podczas rozmowy ze świadkiem, uzyskiwały tym samym podwójną podmiotowość: opowiadającego i tego, który jego słowa notował. Wydaje się to jednym z najbardziej charakterystycznych znamion gatunkowych tego zbioru. Podwójność ta wynikała z dialogicznego charakteru składania relacji, jednakże dialog ów był niesymetryczny (jedna strona „opowiadała”, druga „słuchała”) i wyraźnie profilowany poprzez zadawanie pytań zgodnych z kwestionariuszem. Dwoistość podmiotu przejawia się także w samym akcie przepisywania relacji, opracowywania i poprawiania tekstu, a także w procesie tłumaczenia, na przykład z polskiego na jidysz, dokonywanego często już w trakcie składania relacji, na gorąco.
19Sposób prowadzenia rozmowy i utrwalania składanej ustnie relacji, przede wszystkim transformacja żywiołu mowy na pismo, stopień zacierania indywidualnych cech języka, neutralizowanie osobniczego stylu i przystosowywanego do kancelaryjnej normy – to wszystko w dużej mierze zależało od temperamentu i zawodowego przygotowania protokolanta. Mieliśmy zatem do czynienia z sytuacją, która ciążyła bądź ku formule spisywania czyjejś opowieści, czy wręcz intymnego wyznania, bądź ku protokołowaniu zeznań.
20Przyjmowano też relacje spisane samodzielnie przez ocalonych. Co więcej, sporo świadectw, składanych przez ocalonych jako gotowe teksty, reprezentowało bardzo różne gatunki. Są wśród nich krótkie opowieści wspomnieniowe dotyczące konkretnych wydarzeń lub dłuższe dotyczące wojennych i okupacyjnych losów. Są oświadczenia dotyczące osób trzecich, podania o charakterze urzędowym czy dokumenty z różnych instytucji (przede wszystkim potwierdzające tożsamość). Niektóre pakiety dokumentów zawierają ofrankowane koperty pocztowe, adresowane najczęściej do „Dyrektora” ŻIH, z adresem nadawcy na odwrocie. Jest to znak, że trafiły do archiwum jako listy, a zawarte w nich treści przekazane zostały w formie prywatnej korespondencji.
21Zespół 301 od początku powstawał jako gatunkowo heterogeniczny, o złożonej strukturze tekstowej. Nie sposób zreferować całej różnorodności tematycznej i wielości typów wypowiedzi, jakie mieści w sobie zbiór relacji ocalonych z Zagłady przechowywany w archiwum ŻIH. Zatrzymajmy się zatem bliżej na dwóch wątkach tematycznych dobranych tak, by stanowiły skrajne bieguny: pomaganie Żydom i mordowanie Żydów. Wyznaczają one wyrazistą linią graniczną tematycznego obszaru wszystkich relacji.
Dyskurs o pomaganiu
22Interesuje mnie fragment polskiego dyskursu o pomaganiu Żydom, dający się zrekonstruować na podstawie wybranych relacji zespołu 301 przechowywanego w archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego. Chodzi nie o problem pomocy w ogóle37, lecz o sporządzane przez Polaków relacje na temat pomocy, jakiej oni sami (bądź ich rodziny, najbliżsi) udzielali Żydom. Idzie nie o rekonstrukcję warunków, okoliczności, form i przebiegu akcji pomocowych widzianych z perspektywy polskiej (nie żydowskiej!), lecz o to, w jaki sposób Polacy przedstawiają swoje czyny, jak mówią o swych ówczesnych zachowaniach i czemu ma służyć przywoływanie okupacyjnych wspomnień. Chodzi wreszcie nie o zarysowanie pełnego spektrum form polskiego dyskursu o pomocy, lecz o wydobycie i ukazanie jednego motywu czy też tropu retorycznego: (Polacy) udzielający pomocy (Żydom) sami proszą (Żydów) o pomoc.
23Kieruję się trzema podstawowymi kryteriami wyboru materiału źródłowego. Po pierwsze, biorę pod uwagę tylko te teksty, których autorami byli Polacy. Po drugie, szukam takich, w których mowa jest nie tylko o wydarzeniach z czasów okupacji, a ich perspektywa narracyjna jest mocno zakorzeniona w sytuacji współczesnej aktowi pisania czy składania relacji. Wyznaczniki tej sytuacji mają najczęściej charakter ekonomiczny czy zdrowotny, ale także psychologiczny lub moralny. Po trzecie, spośród polskich relacji o ratowaniu Żydów wybieram tylko te, w których wyrażana jest prośba o pomoc (przede wszystkim, choć nie tylko, materialną). Centralny Komitet Żydów w Polsce, Centralna Komisja Historyczna, a w końcu Żydowski Instytut Historyczny, adresaci tych próśb, traktowani są jako instytucje reprezentujące żydowską społeczność w Polsce powojennej.
24Zgodnie z wyżej wymienionymi kryteriami z około siedmiu tysięcy jednostek archiwalnych wybieram 145 relacji Polaków o pomocy udzielanej Żydom. Z tej liczby wydzielam 64, które zawierały komponent dodatkowy: powołanie się na obecną sytuację autora i prośbę o pomoc. Wyodrębniam cztery grupy tekstów. Pierwsza, najliczniejsza, to opowieść o bezpośrednim udziale w akcji ratowania Żydów, z dołączoną – na początku lub na końcu – prośbą o pomoc dla siebie (31 relacji). Druga grupa składa się z relacji podwójnych: są to wzajemne świadectwa ratujących Polaków i uratowanych przez nich Żydów. Wszyscy Polacy zwracają się z prośbą o pomoc, a uratowani przez nich Żydzi często te prośby popierają (17 relacji). Grupa trzecia składa się z tekstów, w których autorzy relacjonują swą okupacyjną działalność, apelując przy tym nie tylko o pomoc, lecz także akcentując silnie poczucie krzywdy doznanej od Żydów, których ratowali (10 relacji). Wreszcie grupę czwartą tworzą świadectwa wywołane, będące odpowiedzią na konkretne pisma dyrekcji ŻIH, apelujące o składanie relacji. Z tym zjawiskiem mamy do czynienia w latach 60. (6 relacji).
25Analizie poddaję relacje złożone w okresie od 1945 do 1967 roku (z wybranych relacji 12 nie jest datowanych). Zatrzymuję się na cezurze roku 1967, aby uchwycić to, co działo się w bardzo ważnych dla tej materii latach 60., a zarazem nie obejmować sprawy Marca ’68 – zjawiska będącego kulminacją wątków obecnych od dawna w polsko-żydowskim dyskursie na temat pomocy, wymagającego jednak odrębnego potraktowania.
26Już pobieżny rzut oka na analizowaną tu próbkę materiału ujawnia znamienne tendencje. W latach 60. wyraźnie zwiększa się liczba polskich relacji o pomaganiu Żydom. W wybranym materiale zdecydowanie góruje rok 1964 (38 relacji), w roku 1965 jest ich ponad połowę mniej (17 relacji), w następnym – 1966 roku – ta liczba jeszcze spada (13 relacji), a spadkowa tendencja utrzymuje się w roku 1967 (dziewięć relacji, tyle samo co w roku 1963). Mogłoby to oznaczać, że bezpośrednie zaplecze wydarzeń marcowych (wybuch wojny sześciodniowej w 1967 roku, rozpoczęcie czystek w wojsku i aparacie partyjnym, narastanie histerii antysemickiej i propagandy środowisk kombatanckich związanych z grupą „partyzantów” Mieczysława Moczara) nie zdołało w sposób wyraźny zwiększyć liczby relacji składanych do ŻIH na fali „narodowej rewindykacji” historii okupacyjnej i forsowania tezy o powszechnej pomocy udzielanej Żydom przez Polaków. Wysoką liczbę relacji w 1964 roku należy chyba wiązać z akcją dokumentacyjną prowadzoną przez ŻIH. Jedynie rok 1946 jest w mojej próbce materiału porównywalny pod względem liczby polskich relacji o pomocy z lat 60. Złożono ich wówczas 14, o połowę więcej niż w roku 1948. W latach 50. zapada cisza. Pojawia się jedna relacji na rok. Lata 1954, 1955, 1956 i 1957 nie są reprezentowane.
27Relacje wskazujące na negatywne aspekty zachowania uratowanych Żydów po wojnie, eksponujące gorycz i poczucie skrzywdzenia, akcentujące apel o pomoc – składane są prawie wyłącznie w latach 60. Odnalazłem tylko jeden podobnego typu przekaz z 1946 roku oraz jedną relację bez daty. Może to świadczyć o tym, że fala resentymentu, podsycana przez „politykę historyczną” ówczesnych władz (rywalizacja na martyrologie, polonizacja Holokaustu, podkreślanie ogromu polskich ofiar w czasie wojny i powszechności polskiej pomocy dla Żydów)38, rozlała się ze szczególną siłą właśnie w latach 60. To mogło stanowić impuls dla złożenia odpowiednio sprofilowanych świadectw.
28Nie można jednak tracić z oczu indywidualnego wymiaru ludzkiego doświadczenia, niedającego się przecież zredukować do propagandowych haseł. Gorycz i rozczarowanie bywały też z pewnością wynikiem konkretnych wydarzeń i przeżyć, a opis ciężkiej sytuacji materialnej i zdrowotnej autorów nie wydaje się fikcyjny, zważywszy na realia życia w PRL, wiek, przejścia okupacyjne, kondycję społeczną i zawodową autorów.
29W wielu wypadkach autorzy sami określają gatunkową przynależność swoich tekstów, włączając się tym samym w urzędowy schemat formalny i biurokratyczny styl. Zdecydowanie najczęściej mamy do czynienia z „podaniem”. Ta nazwa figuruje w nagłówkach czy pierwszych zdaniach tekstu, a nieraz powtarzana jest również na końcu. Podanie kojarzy się z pragmatyką służbową, z urzędowym trybem działania, z charakterystyczną sytuacją komunikacyjną i podziałem ról: petent zwraca się do władz i przedkłada swoją sprawę, odpowiednio ją uzasadnia i oczekuje pozytywnej decyzji. W podaniach najistotniejsza jest argumentacja, ona ma przekonać władze do pozytywnej odpowiedzi. W analizowanych przekazach mamy do czynienia z dwoma podstawowymi typami argumentacji. Jeden to opis własnych czynów (ratowanie Żydów, poświęcenie, narażanie się). Drugi to odwołanie się do własnego stanu zdrowia i sytuacji materialnej. Obie strategie argumentacyjne mają skłonić władze do udzielenia piszącemu pomocy (najczęściej materialnego wsparcia). Autorzy określają również swoje teksty neutralnym mianem „oświadczeń” lub „informacji”. Pojawia się także nacechowane perswazyjnie określenie „prośba”, zaczerpnięte z repertuaru gatunków urzędowych. Prośba w sposób najbardziej otwarty wyraża intencje piszących.
Motywacje udzielania pomocy – deklarowane wprost
30Wielu autorów analizowanych relacji deklaruje bezinteresowność podejmowanych działań. Niektórzy poprzestają na ogólnie sformułowanej deklaracji (np. „Poświęcenie i trud, jaki znosiłam dla tych ludzi, był bezinteresowny”39 czy „całkowicie i bezinteresownie ocaliłem życie dla 7-miu osób narodowości żydowskiej”40), inni odwołują się bezpośrednio do płacenia za ukrywanie, dobitnie podkreślając altruistyczny charakter udzielanej Żydom pomocy („Nie brałam zapłaty i na nią nigdy nie liczyłam”41; „Nie żądałam opłaty od ojca za przebywanie dziecka, ponieważ ten znajdował się w położeniu krytycznym tak pod względem duchowym, jak i finansowym”42). Altruizm ten mógł wynikać zarówno z pobudek ideowych lub religijnych, jak i z czystej empatii wobec prześladowanych ofiar. Zdarzają się również takie relacje, w których autorzy nie tylko mówią o świadczonej bezinteresownie pomocy, lecz akcentują swoje materialne zaangażowanie, wskazując na konkretne koszty poniesione w związku ukrywaniem Żydów. Z prostotą opowiada o tym na przykład niepiśmienna Marianna Barańska, której krótką relację – jak zaznaczono – na jej prośbę utrwalił Rajak (nie podano imienia): „Podczas okupacji przechowywałam u siebie Żyda Łaska Oszera prawie 3 lata. Przed tym go nie znałam. […] Pieniędzy u nich nie brałam. […] Dzieliłam się z nimi, jak mogłam. Jeszcze Łaskowi ubranie dałam”43.
31Niektórzy Polacy niosący pomoc Żydom mówią wprost o motywacjach, które ich do tego skłaniały. Kwestia szczerości formułowanych przez autorów deklaracji należy do innego porządku refleksji niż prowadzone tu przeze mnie rozważania. Pozostaję na poziomie namysłu nad dyskursem. W tym kontekście szczerość czy wiarygodność stają się kategoriami tekstowymi dającymi się ujawnić jedynie przez analizę samego zapisu – interpretowanego w odniesieniu do całości relacji, jej języka i stosowanej strategii perswazyjnej. Jako charakterystyczne jawią się sytuacje, kiedy deklarowane expressis verbis intencje są dezawuowane nie wprost, przez formę zapisu i wymowę całości, niekiedy w sposób aż nazbyt jaskrawy. Są relacje pełne resentymentu, urazów, pretensji i złości, które zaprzeczają deklarowanym wzniosłym motywacjom. Ale są także świadectwa, w których nie sposób dopatrzyć się podwójnej gry, jak w niezwykłej, ewangelicznie prostej, kilkuzdaniowej relacji cytowanej już Marianny Barańskiej ze wsi Sabinów w okolicach Rawy Mazowieckiej: „Zrobiłam to dlatego, by człowiek przeżył. […] Chciałam ludzi ratować, życie jest drogie”44.
32W formułowanych wprost deklaracjach zdecydowanie przeważa porządek wartości, które można określić humanizmem czy moralną powinnością, ale bez odnoszenia się do sankcji religijnej lub autorytetu sacrum. Jedynie Aleksander Wyrzykowski stwierdza otwarcie: „Tylko głęboka wiara w Boga sprawiła cudowne ocalenie tych osób i mojej rodziny”45. Inni powołują się bądź na odruch współczucia i nakaz sumienia (np. Janina Kordasiewicz: „Czy musiałam ich ratować w każdej ich potrzebie? Musiałam, bo tak kazało mi sumienie i współczucie dla ludzkiego nieszczęścia”46) albo na impuls „wypływający z podstaw moralnych”47, bądź na „odruch humanitaryzmu. Pomóc ludziom nieszczęśliwym, którzy giną”48. Jeszcze inni przekonują, że pomagali „z czysto ludzkich pobudek, uważając to za swój obowiązek”49, że kierował nimi „odruch ludzkości, pamięć o znajomych, pomoc ludziom, którzy cierpieli”50 lub też troska „o los człowieka cierpiącego, prześladowanego, głodzonego, poniżanego”51. Na uwagę zasługują też przesłanki o charakterze ideowym, obywatelskim, chociaż tych jest niewiele. „Z czystym sumieniem stwierdzam, że spełniłam obowiązek obywatelsko-społeczny i przyczyniłam się do ocalenia jednej osoby ze społeczeństwa żydowskiego, które w tragiczny sposób ginęło z rąk zbrodniarzy hitlerowskich” – pisze Stanisława Dębowska52. Teodor i Maria Lisowscy stwierdzają, iż akcję niesienia pomocy Żydom podejmowali bezinteresownie, wiedząc, że „z tego tytułu żadne odznaczenia mi się nie należą, nagrodą dla nas i dla milionów ludzi było rozgromienie ludobójstw przez armie sprzymierzone”53.
Prośba o pomoc i jej uzasadnienia
33W wybranym materiale można wskazać wiele formuł grzecznościowych, które doskonale mieszczą się w konwencji stylu urzędowego. Często spotykana jest formuła „uprzejmie proszę”, na przykład „o przychylne rozpatrzenie mej sprawy”54; „o spowodowanie przyznania odpowiedniej zapomogi”55; „o udzielenie mi jak najdalej idącej pomocy”56. Inny szablon stylu urzędowego to „zwracam się z uprzejmą prośbą”, na przykład „do Żydowskiej Komisji Społecznej w Warszawie”57 lub „o przyjście mi z pomocą materialną”58. Modyfikacją tego szablonu jest dodanie do kanonicznej formuły ulubionego przez kancelistów słówka „niniejszym”: „Niniejszym zwracam się do ckżP o przyjście nam z pomocą”59 lub zamiana przymiotnika „uprzejmy” na bardziej ekspresyjny „gorący”: „zwracam się z gorącą prośbą do Sz. Obywateli Gminy Żydowskiej o pomoc materialną”60. Styl urzędowy charakteryzuje się między innymi tendencją do sprowadzania relacji międzyludzkich do suchych formuł biurokratycznych, przyjmowania bezosobowego punktu widzenia, eksponowania perspektywy oficjalnej czy formalnoprawnej. Kluczowe jest także dążenie do standaryzacji wzorców wypowiedzi, stąd operowanie ograniczonym repertuarem utartych formuł. Zarządzenia, instrukcje, sprawozdania czy – jak w analizowanych tu przypadkach – podania manifestują zinstytucjonalizowany charakter ról komunikacyjnych (władza – petent)61. W wybranych przeze mnie relacjach dochodzi do znamiennej kolizji między niezwykle dramatyczną „treścią” podania, poświadczoną każdorazowo głębią osobistego doświadczenia autorów, a „formą” poddaną standaryzacji, spełniającą pewne schematy stylistyczne czy biurokratyczne rytuały. W tym kontekście interesujące są te formuły, które naruszają konwencję urzędową przez zwykłą niezręczność językową (np. „Niniejszym mam zaszczyt prosić o udzielenie mi pomocy”62), a nade wszystko przez swoją nadmierną ekspresywność, emfazę czy hiperboliczność. I tak „prośba” zamienia się w „błaganie”, jak w relacji Ludwika Biegusa („Przykro mi, że dziś muszę błagać o pomoc, nie mogę sobie radzić jak kiedyś to czyniłem”63), a nawet w „błaganie na klęczkach”, o którym pisze Maria Mielnikowska („Będąc chora i stara, mam prawo wyciągnąć ręce do Władz Polski Ludowej, by w imię ludzkości – nie pozostawili mnie w stanie całkowitego opuszczenia i bezradności. Dlatego więc na klęczkach niemal błagam Pana Profesora o jeszcze jedną interwencję”64). U tej autorki pojawia się też inny ton – skargi i lamentacji („jako żywy jeszcze człowiek – wyciągam ręce i proszę – Pomóżcie mi!”). Lamentacyjnym wołaniem o pomoc kończy się relacja Henryka Wróbla: „Pomóżcie! To jest ostatnia moja szansa”65. Michał Karaś w patetycznych, niosących w sobie echo psalmicznych lamentacji frazach, apeluje: „W tak strasznym zmartwieniu i beznadziejnym, zwracam się do Was o pilną pomoc. […] Zarządzie Żydowski, niech staną przed Wami Wasi bracia i siostry, którym ja podałem rękę w ciężkich chwilach […]. Proszę nie odrzućcie mnie a pilnie ratujcie”66.
34Nie zawsze prośby są formułowane wprost, nie zawsze mają swe językowe wykładniki. Jedynie z treści relacji, przede wszystkim z opisu zdrowotnej czy materialnej sytuacji autorów, można wywnioskować, że proszą o pomoc. Szczególnie ciekawe, choć w badanym materiale zdarzające się incydentalnie, są te relacje, w których autorzy nie tyle „proszą”, ile stanowczo domagają się dla siebie uznania, orderów czy nagród (relacja Anny Czartoryskiej z 1963 roku67) bądź wręcz „żądają odszkodowania”. Oto K. Wójcik (odnotowano tylko inicjał imienia) wystosowuje w 1946 roku podanie „Do Władz Izraelickich”. W przeciwieństwie do przytłaczającej większości podobnego typu polskich relacji, nie „prosi o pomoc”, lecz „żąda odszkodowania”:
Dotychczas nie robiłem żadnych starań u Władz Izraelickich o odszkodowanie za poniesione przeze mnie straty natury materialnej, moralnej i parokrotnie grożące mi momenty utraty życia, w związku z ratownictwem ludności Izraelickiej. […] Mam nadzieję, że Władza Izraelicka uwzględni moje żądania o odszkodowanie. Wierzę, że przynajmniej w ten sposób Naród Izraelicki odwdzięczy się mi za długie miesiące prześladowań, długie miesiące nędzy materialnej. […] Proszę poza tym o możliwie szybkie decyzje w tej sprawie68.
35Zmieniony zatem zostaje zarówno gatunek mowy (z „prośby” na „żądanie”), jak i sam przedmiot zabiegów (nie chodzi już po prostu o „pomoc”, lecz o „odszkodowanie”). Te zmiany w sposób zasadniczy reorientują cały tekst, jego wymowę. Żądamy czegoś, co się nam prawnie należy i nie podlega dyskusji. Odszkodowanie zaś jest również prawniczym określeniem poniesionych szkód, niezawinionych przez tego, kto odszkodowania żąda, a spowodowanych przez tych, którzy są winni zaistniałej sytuacji i zobowiązani do jej naprawienia czy zadośćuczynienia pokrzywdzonemu.
36Do podstawowych kanonów urzędowego podania należy uzasadnienie. Formułowane przez Polaków prośby o pomoc oczywiście nie odstępują od tej reguły. Przywołajmy trzy zasadnicze schematy argumentacyjne obecne w omawianych tekstach. Wymieniam według częstotliwości występowania: po pierwsze, powołanie się na trudne warunki materialne; po drugie, wskazanie na swój zły stan zdrowia (oba często występują łącznie); po trzecie, skonstruowanie argumentu typu „pomoc za pomoc”.
37Z relacji Polaków, którzy ukrywali Żydów w czasie okupacji, a po wojnie zwracają się o pomoc dla siebie, wyczytać można dramatyczny wprost obraz ubóstwa, a niejednokrotnie wręcz nędzy. Sytuacja autorów staje się skrajnie trudna, bez wyjścia. Niektóre relacje ukazują niemożność zaspokojenia elementarnych potrzeb bytowych: „Dziś jestem bardzo biedny, gdyż nie mam ubrania ani obuwia, ani palta”69; „Obecnie nigdzie nie pracuję i jestem bez warunków do życia, po prostu naga i bosa. […] Bardzo proszę wejść w moje położenie i przydzielenie mi coś z ubrania i butów”70. Utrata pracy czy utrata zdolności do jej wykonywania prowadzi do ruiny. Swój materialny upadek piszący przedstawiają niezwykle sugestywnie. Ludwik Biegus stwierdza:
Jestem w bardzo ciężkich warunkach materialnych, nie posiadam żadnego majątku, na utrzymaniu mam żonę i troje dzieci, […] zostałem zwolniony w związku z reorganizacją przedsiębiorstwa, w którym pracowałem, […] moje dziecko najmłodsze uległo ciężkiemu uszkodzeniu głowy, było w szpitalu, […] dla jego ratowania wysprzedałem wszystko, co miałem, obecnie nie mam żadnych zapasów na zimę, jak żywność, opał i odzież, i obuwie […]. Nie mam co sprzedać i z czego żyć z rodziną71.
38Ratownicy, którzy w czasie okupacji stawiali czoło śmiertelnemu niebezpieczeństwu i pokonywali niezliczone trudności związane z ryzykiem ukrywania Żydów (ich opis zajmuje zawsze sporo miejsca w relacjach), po wojnie są ludźmi starymi, trapionymi licznymi chorobami, wyniszczonymi fizycznie i psychicznie, obarczonymi rodziną mającą również poważne kłopoty zdrowotne. Najczęściej mają chore serce, oczy, cierpią na reumatyzm, z trudnością poruszają się na kalekich nogach. Choroby kumulują się, uniemożliwiając prowadzenie normalnego życia. „Moja ciężka choroba (astma oskrzelowa, serce, zapalenie korzonków nerwowych) nie pozwalają mi na pracę” – oznajmia Michalina Jastrzębiec-Porczyńska72. O swoim ciężkim stanie fizycznym i psychicznym mówi Maria Orłowska: „Obecnie jestem starą kobietą, mam 73 lata. Zrujnowane mam zdrowie, wątroba, reumatyzm, ciężko chora nerwowo. Dwa lata temu złamałam nogę, w tym roku drugą, nie mam siły, myśli trudno mi zebrać”73. Helena Świętochowska, wyliczając swoje choroby, używa formuły „itp.”, co oznacza, że ma ich więcej, niż zdoła wymienić: „Jestem chora, nie mogę pracować, dokucza mi tarczyca, serce, żylaki itp. choroby, a ponadto bardzo źle widzę na oczy, mam brak witamin w organizmie (ślepnę)”74.
39Od dwóch wspomnianych wyżej typów argumentacji wyraźnie odbiega trzeci, odwołujący się nie do materialności, lecz do etycznej logiki solidarności i zasady wzajemności, do powinności odpłaty dobrem za czynione dobro. Ten schemat myślowy nazwijmy argumentem „pomoc za pomoc”. Można go sparafrazować następująco: „kiedyś ja wam pomagałem w trudnych chwilach, teraz wy pomóżcie mnie, jestem bowiem w potrzebie”. Józefa Zaks ukrywała w Falenicy żydowskiego chłopca Jureczka. W 1946 roku dzieckiem zaopiekował się Komitet Żydowski. „Więc teraz proszę Komisję Historyczną – pisze autorka – żeby przyszła mnie tak z pomocą, jak ja przyszłam Dziecku i jeszcze innym”75. Pomagający zaznaczają, że działali w przeświadczeniu, iż będą mogli liczyć na wzajemność. Tę zasadę wzajemności klarownie wyłożył Witold Komar: „Spodziewam się, iż Komitet Opieki Żydów w Polsce mógłby w tym wypadku przyjść mi z pomocą… wierzyłem, że może kiedyś, gdy zajdzie potrzeba, będę mógł z czystym sercem liczyć również na wzajemną pomoc”76. Relacja Henryka Wróbla staje się dramatycznym apelem do sumień o respektowanie zasady wzajemności: „Dziś sam się znalazłem w sytuacji bez wyjścia i potrzebuję pomocy, bo się zamęczę i zagryzę. […] Gdzie mam się zwrócić? Uważam, że prosić można. Jak inni ginęli, ja nie zwracając [uwagi] na trudy i koszty, spieszyłem z pomocą. Dziś ginę ja, może mi też pomożecie jako społeczność i jako ludzie”77.
Stosunek ratujących (Polaków) do ratowanych (Żydów)
40Wizerunek Żydów, wyłaniający się z polskich relacji o ratowaniu, utkany jest w dużej mierze (choć są znaczące wyjątki) z obrazów stereotypowych. Odzwierciedla zatem pewien stan mentalny już utrwalony, niepoddający się zmianom, nawet pod wpływem tak dramatycznych doświadczeń jak okupacyjne. Przeciwnie – w wielu wypadkach ukrywanie Żydów, niosące ze sobą grozę i śmiertelne niebezpieczeństwo, wydaje się tylko potwierdzać wcześniejsze uprzedzenia. Zachowanie uratowanych Żydów po wojnie uprzedzenia te jeszcze podwaja. U autorów relacji kształtuje się w ten sposób mocne przekonanie nie tylko o naturze Żydów, lecz także o porządku świata. Wspiera się ono na kilku fundamentach. Żydzi są (z natury) niewdzięczni, my zaś jesteśmy bezinteresowni, szlachetni, pełni godności i dumy, skłonni do poświęceń, a mimo to (a może właśnie dlatego) jesteśmy skrzywdzeni, potraktowani niesprawiedliwie, pozostawieni bez pomocy, w zapomnieniu, oszukani.
41Autorzy koncentrują się przede wszystkim na przypadkach indywidualnych. Chodzi im zazwyczaj o konkretnego Żyda, wymienianego często z imienia i nazwiska. Relacja Zygmunta Matuszewskiego w pewnym momencie przybiera postać monotonnego wyliczenia, przypominającego gorzką litanię niewdzięczności. Matuszewski skarży się na uratowanych przez siebie Żydów: od Stanisława Tylbora z żoną i córką: „do dnia dzisiejszego od nikogo nie otrzymałem żadnego podziękowania”; od adwokata Kirszensztajna z żoną: „i w tym wypadku nawet podziękowania nie otrzymałem”; od Beniamina Goldmana i Mieczysława Akiermana: „i tutaj podziękowania nie otrzymałem”78. Ale refleksja autorów ogarnia też znacznie szerszy horyzont. Sięgają myślą ku całej zbiorowości (wielki kwantyfikator – Żydzi) i ku całemu światu. Z niektórych zapisów przebija gorzka wiedza o prawach rządzących światem i mechanizmach społecznych. Oto prawdziwa cnota jest niedoceniana, dobro przegrywa, prawda tłamszona jest przez kłamstwo, uczciwość nie popłaca, skromność skazuje na zapomnienie.
42Henryk Byszewski, zdeklarowany przedwojenny antysemita, dziennikarz „Gazety Warszawskiej”, prasowego organu Stronnictwa Narodowego, szczerze wyznaje swoją niechęć do Żydów i udzielania im pomocy, a zarazem z prawdziwą fascynacją mówi o swojej żonie Irenie (nazywanej przez swych podopiecznych „Szefową”), która kompletnie straciła głowę dla Żydów i ukrywała ich niemal hurtowo, ku początkowemu przerażeniu i wściekłości męża, a potem – jego rosnącej akceptacji. Ukrywani przez małżeństwo Byszewskich Żydzi uratowali się i rozproszyli po świecie, lecz żaden z nich – jak podkreśla autor relacji – nawet mu nie podziękował. Używa też charakterystycznego określenia „nasi Żydzi”:
W ogóle wszyscy nasi Żydzi od pierwszych dni wolności zdradzali ogromną tęsknotę za czymś nowym, nieznanym, ledwo wyczuwalnym, wszyscy zapragnęli wędrówki tułaczej: iść przed siebie, na zachód, gdzie oczy poniosą. I w 1946 r. wyjechali do: USA, Belgii i Francji, nie pozostawiwszy nawet adresów. Nie mamy żadnej władzy nad otchłanią ludzkiego zapomnienia. Niepamięć i niewdzięczność ludzka nigdy nie wyczerpuje się i nie wygasa. Naszych Żydów nie było stać nawet na jedno słowo, by napisać do swej Szefowej, że „jesteśmy – żyjemy”. Straszne przeżycia wojenne wiele serc przemęczyły i wyziębiły, i z tym stanem musiała się pogodzić osierocona Szefowa, która kawał swego życia im poświęciła79.
Raz jeszcze zacytujmy Zygmunta Matuszewskiego:
Dochodzę do jednego wniosku, że ten, kto się reklamuje, kto dużo mówi o sobie, kto umie wykorzystać chwilę, kto umie sprzedać swoje czyny – ten jest honorowany, odznaczany, materialnie odpowiednio sytuowany. A ten, kto wykonał swój czyn nie z pobudek zysku, a z pobudek czysto humanitarnych, ludzkich, przyjacielskich, sąsiedzkich – ten jest zapominany, dziś żyje w nędzy… z renty… Niech więc historia wie o tej drugiej stronie medalu… jak Żydzi umieli podziękować za okazane im dobrodziejstwo…80
43Niewdzięczność to kluczowa kategoria moralna, niezbędna w ocenie Żydów, w zrozumieniu tego, jacy są naprawdę. W wielu relacjach staje się nadrzędną właściwością żydowskiej natury. Inne cechy to jedynie przypadłości, szczegóły nadające portretowi indywidualny koloryt. Żydzi zapominają o swoich dobroczyńcach, nie stać ich nawet na proste podziękowanie. Takiego zapomnienia doświadcza na przykład Irena Janowicz-Pawluk („jednostki żyjące dzisiaj tak szybko zapomniały o tym, jak bardzo byłam z rodziną narażona na niebezpieczeństwo”81) czy pani Maria Korczak-Tur, która
z narażeniem własnego życia przechowywała u siebie Żyda Pana Saweczko […] i czynnie pomagała także innym Żydom. […] A co za to dziś dostała Pani Turowa? Według moich wiadomości – nic… Nawet zwykłego podziękowania nie dostała. Ani od bezpośrednio zainteresowanych, ani od instytucji dziś reprezentującej to środowisko82.
44Ocaleni nie dotrzymują umów, nie wypełniają obietnic, po wojnie unikają tych, którzy ich ratowali, są skąpi.
45Skąpstwo prowadzi nas do ważnego motywu – pieniędzy, kosztów ukrywania się, wzajemnych rozliczeń. Żydowska niewdzięczność ma często wymiar finansowy. Maria Okuniewicz opowiada o niewdzięczności dr. Zwilingera:
Zwrócił się do mnie z prośbą o to, abym jedyną pozostałą z jego rodziny kuzynkę, lat 19, która przebywała w obozie na Janowskiej we Lwowie, przywiozła do Warszawy. Kuzynkę tę przywiozłam po bardzo ciężkich perypetiach. Dr Zwilinger chciał mi w zamian za to podarować piękny i kosztowny pierścionek z brylantem, ale przy świadkach odmówiłam, uważając, że jemu się bardziej przyda. Doktor powiedział mi wtedy, że jeżeli on przeżyje i ja, to jego pieniądze będą moimi pieniędzmi. W okresie kiedy mąż mój był w więzieniu – rok 1952 i potrzebowałam pieniędzy na adwokata […] zwróciłam się do doktora z prośbą o pożyczenie mi pieniędzy, które zwrócę w ratach. Doktor odmówił mi, tłumacząc się tym, że jest po urlopie w Krynicy, że wydał dużo pieniędzy i zaproponował mi 300 zł. Oczywiście nie wzięłam. […] Pożegnałam się i wyszłam, w duchu myśląc, że ludzie szybko zapominają83.
46Stanisław Wasilewski ukrywał w Warszawie żydowskiego chłopca. Po wojnie znalazł się „w ciężkich warunkach materialnych”. Sporządzając swą relację w 1948 roku, czyni charakterystyczną dygresję: „Zaznaczam jednocześnie, że stan majątkowy wyżej wymienionych [ocalałej rodziny chłopca] zachował się w Otwocku w całości, który przedstawia wielomilionowe wartości”84. Emilia Puchała w swoim „Oświadczeniu” złożonym w 1962 roku zwraca uwagę na uderzający kontrast: nędza ratowników i bogactwo uratowanych. Bronisław Gotesman, ojciec ocalonego przez autorkę chłopca, był w czasie wojny na terenach zsRR. Teraz jest prominentnym działaczem: „Gotesman pracuje we Wrocławiu w »Kahale«, gdzie dorobił się i rozpoczął życie na wysokiej stopie, dzięki dostawom amerykańskim jak żywność, odzież, nic mu nie brakowało, podczas gdy my w tym czasie byliśmy w skrajnej nędzy”85.
47Obsesyjne wręcz kieruje uwagę ku sprawie rozliczeń Janina Kordasiewicz z d. Horak w swojej relacji. Jest to dokument wyjątkowy, niezwykłe świadectwo mentalności i moralności wystawione przez autorkę samej sobie. Dlatego warto mu poświęcić więcej miejsca. Kordasiewicz napisała dwa listy-relacje adresowane do dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie: jeden datowany na 18 stycznia 1967, drugi na 6 kwietnia 1967 roku. Oba są apelem do ŻIH o pomoc w ciężkim położeniu materialnym, oba ten apel uzasadniają ofiarami poniesionymi podczas ukrywania żydowskiej rodziny Pstrągów na przedmieściach Przemyśla od jesieni 1943 roku do wyzwolenia (Przemyśl został zdobyty przez Armię Czerwoną 27 lipca 1944 roku). Oba teksty podkreślają nierzetelność, skąpstwo i wynikające stąd uporczywe uchylanie się ocalonej rodziny od wypłacenia obiecanej finansowej rekompensaty za poniesione przez autorkę koszty. Kordasiewicz kreśli malowany czarnymi barwami portret ukrywanej przez siebie rodziny Pstrągów. Jest gorzko rozczarowana ich postawą. Żydzi, których ratowała z narażeniem życia i dla utrzymania których ponosiła ogromne koszty, nie potrafili być wdzięczni. Podczas przebywania u niej opływali w dostatki – nie brakowało im niczego. „Pstrągowa otrzymywała codziennie 3 litry dobrego pełnego mleka, ser i jajka”86, a jednak stawiali kolejne żądania: koszerność posiłków czy jarska dieta, co przysparzało nowych kłopotów i wydatków. „Pstrąg tłumaczył, że mięsa jeść nie będą, ponieważ jest ciężkostrawne. Dlatego mieliśmy dużo pracy, aby ich odpowiednio nakarmić, jedli dużo jarzyn, mieli w lecie wiśnie i jabłka”87 – narzeka Kordasiewicz. Żydom w jej gospodarstwie wiodło się bardzo dobrze, nawet przygotowane dla nich schronienie na strychu miało swoje niekwestionowane zalety: „Latem dzieci siedziały na strychu wśród siana i opalały sobie twarze poprzez ściany w deskach”88. Można by powiedzieć, że ukrywani pasożytowali na swoich gospodarzach. Nie tylko „spali na naszych poduszkach, przykrywali się kocami i naszą pierzyną”, lecz także wykorzystywali swych dobroczyńców finansowo. Z buchalteryjną skrupulatnością Janina Kordasiewicz przeprowadza wyliczenia, ile przechowywani przez nią Żydzi obiecywali zapłacić, jakie korzyści materialne miała od nich uzyskać, a ile w rzeczywistości uzyskała. Boli ją to, co interpretuje jako nierzetelność ludzi, którym niosła pomoc. Padają nazwy walut, dokładne sumy, przyrzeczone nieruchomości:
Gdy Pstrąg przybył do nas z dziećmi, obiecywał każdego miesiąca płacić za ich troje po 4000–4500 złotych miesięcznie. Jeżeliby przybyła jego żona, to dodatkowo obiecał płacić po 600–700 złotych miesięcznie. Niestety, to były tylko obiecanki. Okazało się, że on miał początkowo na utrzymanie trochę polskich pieniędzy, papierowy banknot 10‑dolarowy oraz złotą 5‑rublówkę carską. Musiałam chodzić i mieniać i uważać, ażeby nie wpaść w ręce oszustów. Po wyzwoleniu za ocalenie ich całej rodziny Feiwel Pstrąg zobowiązał się dać jako zapłatę za uratowanie życia 1 kamienicę, tą przy ul. Słowackiego 35, a gdyby na skutek działań wojennych lub innych zniszczeń została uszkodzona, obiecał nam darować urzędowo u notariusza inną kamienicę przy ul. Prusa 1. Zaś za wyratowanie dziewczynki Wiki Erbsmanówny jej ojciec, bogaty kupiec bł. p. Erbsman obiecał za pośrednictwem Pstrąga wynagrodzić w ten sposób, że Pstrąg miał nam dać brylantowy kamyk, nieoprawiony, oszacowany wówczas na 30 000 zł. Więc z ręką na sercu i jako uczciwa kobieta zawiadamiam Pana Dyrektora, że jedynie za tę dziewczynkę Wikę otrzymaliśmy wynagrodzenie. Feiwel Pstrąg ani jego żona Sara po dzień dzisiejszy nic nam nie dali, ani kamienicy, na którą rzetelnie zasłużyliśmy, ani za naszą pracę koło nich, ani za tą wszystką żywność, którą dawaliśmy im i kupowaliśmy za nasze ostatnie pieniądze89.
48Komentarza wymagają uzgodnione przez obie strony opłaty. Miesięczny koszt ukrywania ojca z dwójką dzieci miał wynosić od 12000 do 13 500 zł, co jest sumą olbrzymią w kontekście okupacyjnych kosztów utrzymania i to we własnym gospodarstwie. Dla porównania: w Warszawie były najwyższe ceny za wynajem mieszkań, a ich wysokość różniła się w sposób drastyczny w zależności od tego, czy najemcą był „aryjczyk” (koszt pokoju wahał się od 250 do 400 zł miesięcznie) czy też Żyd na „aryjskich papierach” (od 2000 do 4000 zł miesięcznie więcej)90. Kordasiewicz pobierała 4000–4500 zł miesięcznie od osoby. Jeśli dodać do tego brylant szacowany na 30 000 zł oraz kamienicę w Przemyślu, to trzeba przyznać, że wynagrodzenie, którego spodziewała się autorka, z całą pewnością nie należało do skromnych. Jaką jednak zapłatę można sobie wyznaczyć za narażanie się na śmierć?
49Kordasiewicz powtarza monotonne wezwania do odwdzięczenia się, wypełnienia obietnic zapłaty. „Fiwel Pstrąg i jego syn Lalek zginęli tragicznie w lipcu 1945 roku zamordowani przez bandy, które wówczas grasowały w Przemyślu”91 – relacjonuje autorka, wyjaśniając, że po śmierci męża i syna Sara Pstrąg wyjechała na stałe do Belgii. W swym komorniczym zacietrzewieniu Kordasiewiczowa ignoruje zupełnie rodzinną tragedię Pstrągów, czyli fakt, że ocaleni z Zagłady ojciec i syn zostali w pierwszych miesiącach po wyzwoleniu „zamordowani przez bandy”, a Sara Pstrągowa została kompletnie sama. Niezwykle surowo ocenia opuszczenie przez nią Polski i jednoznacznie traktuje tę decyzję jako ucieczkę przed spłaceniem długów, a siebie stawia w roli oszukanego wierzyciela: „[…] na stałe wyjechała do Belgii i ukrywała się przed nami, ażeby nie zapłacić długu”92. W drugim liście z kwietnia 1967 roku powraca do tego oskarżenia:
Sara Pstrąg wyjechała z Polski w 1947 r. do Belgii i tam ukrywa się przed nami, nie chcąc w sposób uczciwy wynagrodzić nam i zwrócić kosztów utrzymania, które wyłożyliśmy z własnej kieszeni, a nawet zadłużyliśmy się u innych ludzi, przechowując ją i jeszcze 3 osoby i ratując ich przed śmiercią. […] Pani Sara Pstrąg jest zainteresowana w tym, aby nam nic nie wynagrodzić, była zawsze skąpa i pozostała taką mimo wojennych przejść93.
50Tak oto „wysokie” moralne motywacje pomocy, które Kordasiewicz kilka razy podnosi (sumienie, powinność ratowania zagrożonych śmiercią), zderzają się z „niską” materialnością oczekiwanej rekompensaty. Zadziwiające jest to, że autorka nie widzi konfliktu między werbalnymi deklaracjami swoich szlachetnych intencji a zacietrzewieniem w dążeniu do egzekwowania finansowych należności:
Pisałam poprzednio, że uratowaliśmy ich od zagłady, głodu i poniewierki. Nie byliśmy również handlarzami ludzkim życiem i gdy im zabrakło pieniędzy na utrzymanie, nie opuściliśmy ich i nie kazaliśmy im iść gdzie indziej. My byliśmy uczciwi i naiwni, nie wyobrażaliśmy sobie, że za nasz chleb, żywność, schronienie i pomoc w chorobie nie otrzymamy zwrotu za koszta ich utrzymania. Ten kamyk brylantowy, który dali nam na koniec za przechowanie Wiki, w ogóle nie był tyle wart, ile go oszacowali94.
51W ten sposób nowotestamentowa przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, jedno z fundamentalnych źródeł chrześcijańskiej etyki spełniającej się w nakazie miłości bliźniego, zaczyna przemawiać językiem kodeksu handlowego, a jej przesłanie przeliczone zostaje na pieniądze.
52Niektórzy Polacy potrafią jednak przekroczyć zaklęty krąg resentymentu, uprzedzeń i poczucia krzywdy. Są wśród wybranych przeze mnie relacji takie, które nie tylko werbalnie deklarują współczucie i szlachetne intencje, lecz także w praktyce wyrażają empatię, niosą w sobie błysk autentycznego zrozumienia i mądrej akceptacji losu. „Narażałem się na śmierć z całą rodziną, żadnego wynagrodzenia nie miałem, bo oni same nie mieli” – pisze Jakub Płocki95. Maria Partyka zdaje sobie sprawę, że ukrywani przez nią Żydzi po wojnie nie są w stanie jej pomóc: „Państwo Berlińscy… po wyemigrowaniu z Polski mimo ich najlepszych chęci nie są w stanie mi pomagać, a to z uwagi na ich podeszły wiek i bardzo złe warunki materialne. Pani Maria Sadowska zaś jest osobą bardzo chorą, samotną i zarobki jej wystarczają zaledwie na jej skromne utrzymanie”96. Aleksander Wyrzykowski, który ukrywał siedmiu Żydów w Janczewie koło Łomży, człowiek głęboko wierzący, z poruszającą prostotą formułuje prawdy fundamentalne: „Po wyzwoleniu uratowani przeze mnie ludzie rozjechali się po świecie. Za mój trud i poświęcenie nie otrzymałem od nich nic. Przecież jasne wówczas było, że ci ludzie nie mają nic prócz… życia”97.
• • •
53Zadziwiające, jak często mówienie o pomaganiu wiąże się, chcąc nie chcąc, z mówieniem o wydawaniu, szantażowaniu, tropieniu nie tylko Żydów, ale też tych, którzy starają się ich ratować. Dyskurs o pomocy ma dwa oblicza: jasne to opowieść o heroizmie, poświęceniu, altruizmie, oraz ciemne – o strachu przed zdradą sąsiadów, o szantażu, o chciwości i podłości, niekiedy – o zbrodni. Obie strony, jasna i ciemna, stanowią całość nierozdzielną. Z historii Sprawiedliwych nie można wydestylować tylko nurtu jasnego. Ten paradoks jest jedną z najbardziej charakterystycznych cech polskiego dyskursu o pomaganiu. Ratowanie Żydów było heroicznym przeciwstawieniem się instynktowi samozachowawczemu w imię wartości wyższych niż uchronienie własnego życia, było działaniem wbrew okupacyjnej normie społecznej. Heroizm jest czymś nadzwyczajnym, a nie normą. Jeśli nie chcemy tego uznać, sprzeniewierzamy się pamięci Sprawiedliwych i pogrążamy ich w odmętach banału.
Dyskurs o mordowaniu
54Wiedza o spektrum negatywnych postaw i zachowań Polaków wobec Żydów w czasie Zagłady (od manifestowanej na różne sposoby niechęci i wrogości, przez szantażowanie i wydawanie ukrywających się, aż do czynów zbrodniczych, czyli mordowania) dość późno zdobyła sobie prawo obywatelstwa w opracowaniach historycznych i publicznej debacie. Wypadki bezpośredniego uczestnictwa Polaków w zabijaniu swoich żydowskich sąsiadów były tematem tabu, znanym zamkniętemu i wąskiemu gronu profesjonalnych historyków, publicznie zaś najczęściej przemilczanym. Rewolucję w świadomości społecznej i przełom w debacie historycznej przyniosły książki Jana Tomasza Grossa (zwłaszcza Sąsiedzi z 2001 roku). Należy jednak pamiętać, że pierwszym publicznym przełamaniem tego tabu był artykuł Michała Cichego z 1994 roku, opisujący mord dokonany na grupie Żydów przez oddział Armii Krajowej podczas powstania warszawskiego98. Po sprawie Jedwabnego wiemy już, że w czasie okupacji byli i tacy Polacy, którzy mordowali Żydów. Nie przez przypadek, nie w wyniku bliżej niesprecyzowanych działań wojennych, nie w samoobronie, lecz z premedytacją, metodycznie, często w sposób okrutny, najczęściej – choć nie zawsze – z niskich pobudek rabunkowych99. Chodzi tu o wiedzę, która z gabinetów historyków i z mroku archiwów przedostała się na światło dzienne i stała się częścią świadomości zbiorowej, jest potwierdzona źródłowo, była i jest przedmiotem debaty publicznej100.
55Pisząc o dyskursie na temat pomagania, nie zajmowałem się zagadnieniem pomocy Żydom od strony historycznej, lecz analizą pewnego wycinka dyskursu o pomocy. Podobnie podejmując teraz temat haniebnych i zbrodniczych czynów popełnianych na Żydach przez Polaków, nie rozważam tych zagadnień w wymiarze historycznym, lecz skupiam swoją uwagę na sposobach, w jakich ocaleni Żydzi relacjonują swoje przeżycia. Chodzi więc o analizę dyskursu i rekonstrukcję doświadczenia utrwalonego w badanych świadectwach. Ograniczam się do siedmiu wybranych relacji z zespołu 301, złożonych niedługo po wojnie, między lipcem 1945 a lipcem 1949 roku.
Sprawstwo pośrednie
56Ogniwem pośrednim między szantażowaniem a zabijaniem Żydów jest ich wydawanie Niemcom. Odwołując się do terminologii procesowej, można tu mówić o sprawstwie pośrednim. Denuncjowanie, czyli przekazywanie niemieckim władzom okupacyjnym informacji o miejscu pobytu ukrywających się Żydów, to działanie, które w efekcie prowadziło do śmierci zadanej „cudzymi rękami”, bo w takich wypadkach najczęściej zabijali Niemcy. Jednak pośrednimi sprawcami tej śmierci byli ci, którzy wydawali Żydów, ponieważ skutki popełnienia takiego czynu w ówczesnych realiach były łatwe do przewidzenia. Konsekwencją denuncjacji była śmierć zadenuncjowanego. Doskonale zdawano sobie wtedy z tego sprawę. Relacja Załmena Cwi Goldina, złożona 3 lipca 1949 roku, zawiera w skondensowanej formie modelową sytuację denuncjacji, której tragicznym skutkiem jest zamordowanie wytropionych Żydów. Dostrzec w niej można cały splot charakterystycznych motywacji towarzyszących działaniom denuncjatorów, ich stosunek do ofiar, a także do tego, co sami robią, chciałoby się rzec – do własnej profesji. Rzecz dzieje się w Wielki Piątek 1943 roku w Otwocku. Pod podłogą werandy pustego zamkniętego domu przy ul. Żeromskiego 26 ukrywa się dwóch braci – Chaim i Symcha Grinbaumowie, byłych policjantów ze zlikwidowanego już otwockiego getta, oraz dziesięcioletni chłopiec i piętnastoletnia dziewczyna.
57Dom jest własnością siedemdziesięciopięcioletniej Franciszki Zawadki i jej trzech synów. Oto obszerny cytat z relacji Goldina:
Zawadka niedawno wróciła z kościoła […]. Nagle w tym momencie podbiegł do parkaniku sąsiad Walicki Tola z alarmem i krzykiem: „Wy tam nic nie wiecie, u was pod domem są Żydzi… złapali Symchę z Chaimem Cymajers […] ja biegnę po Szlichta”. Przestraszona, ledwie dysząca od takiej strasznej wiadomości, złapała oddech, Franciszka, nie chcąc stracić ani minuty, rozgorączkowanym szeptem przemówiła: „Tola nie biegnij! Nie trzeba! Pomyśl, wstrzymaj się, przecież to są nasi Żydzi, sąsiedzi… Ty przecież jako dziecko bawiłeś się razem… każ im odejść od domu i zejść na rynek…”. „To nie jest interes dla babci, nie wtrącaj się zawsze wszędzie” […]. Kiedy Zawadka dotarła na chwiejnych nogach do swego domu, to bracia Chaim i Symcha zostali spod podłogi wyprowadzeni na powierzchnię, mocno trzymani przez jeszcze trzech sąsiadów: Jana Wróbla, Trajdę i Mazura. Grinbaumowie bezustannie prosili znajomych łapaczy swoich, aby ich puścili. Ale wszystkie lamenty i reklamacje pozostały jak głos szakali na pustyni. Czekali na chudego i małego, ale wielkiego okrutnika, komendanta policji Szlichta. […] Ostatecznie taksówką w towarzystwie jeszcze dwóch Niemców przyjechał Szlicht i powolnym krokiem z wielkim pistoletem w ręku podszedł do swoich ofiar. […] Tego fatalnego piątku, wieczorem Grinbaumowie wysłali chłopca z dzbankiem po trochę gorącej wody do jednego chrześcijanina, z którym przedtem umówili się. Idąc uliczką Gliniecką, chłopak natknął się na nocnego stróża Mazura, który razem jeszcze z trzema sąsiadami mieli tej nocy dyżur (znak rozpoznawczy – biało‑czerwona opaska na rękawach) na tym odcinku miasta. Godzina była już po ósmej i znalezienie się w tym czasie na ulicy dla ludności cywilnej było zabronione. Chłopak przestraszył się dozorcy i powiedział po co idzie i dokąd tę wodę winien zanieść. Stróż pozwolił mu pójść po wodę i przekazał o tej sensacji swoim kolegom. Strażnicy dobrze przyjrzeli się domowi ze wszystkich stron i w końcu znaleźli tajne wejście. Od razu przyniesiono ogień i usuwając piasek przy zejściu pod werandę, doszli do spelunki i wszystkich wyprowadzili na podwórze. Dziewczynka (możliwe, że na aluzję braci), nie będąc przez nikogo zatrzymywana, nim Szlicht przybył, uciekła i potem zwariowała. Chłopak wracając z herbatą i słysząc, co się tu dzieje, odwrócił się i odszedł dokąd poniosły go oczy. […] Specjalista od egzekucji i hekatomby Szlicht kazał braciom rozebrać się aż do bielizny i twarzą do domu i pojedynczo, w odległości 9 kroków, trafiając w potylicę zastrzelił ich… Kat dla siebie wziął tylko ich buty chromowe, całkiem nowe. Pozostałe rzeczy kazał podzielić pomiędzy czterech zbrodniarzy, a trupy pogrzebać tam, gdzie leżą, 6 kroków od uliczki. Dla tych hien‑rabusiów kopanie dołu było długą pracą z powodu rozgałęzionych korzeni przeplatanych pod ziemią od drzew na wszystkie strony. Szakale przypomnieli sobie, że kilka kroków dalej znajduje się stary zrujnowany schron i podeszli do swych ofiar taszcząc ich do schronu. Ale tu zauważyli nieoczekiwanie, że Symcha jeszcze żyje, a nawet siada. Zaczął ich prosić, aby chociaż teraz pozwolili mu żyć. On im wszystko, co się stało dotychczas, wybacza i ze swoimi ranami może jeszcze żyć. Ci, słysząc tak ekscentryczną prośbę, aby zostawić ofiarę w pół roboty, przyjęli ją jak prawdziwą „hucpę”. Główny „działacz” Walicki poleciał znów po Szlichta. Kat, zirytowany silnie za zbyteczny tu pobyt, za nocną jazdę ze względu na upór ofiary, kilkakrotnie jeszcze wystrzelił do siedzącego, a potem leżącego męczennika, „ja chyba tego nicponia teraz zadowoliłem” – powiedział cynicznie ten wampir, idąc do taksówki do swoich towarzyszy. Tych czterech bandytów pozostało przy życiu. Ich byli sąsiedzi… […] W 1946 roku przybyła stamtąd siostra Grynbaumów, która przeprowadziła ekshumację swoich braci i ich kości pogrzebała na żydowskim cmentarzu w Otwocku. Po wkroczeniu do Otwocka Czerwonej Armii i Wojska Polskiego we wrześniu 1944 r. ci czterej zbrodniarze zostali aresztowani i stanęli przed sądem. Trajda, najstarszy latami wśród nich, który dwukrotnie posłał Walickiego po Szlichta i żartował ze wszystkich próśb i kompromisów tych nieszczęśników został skazany na śmierć przez powieszenie. Jego trzej kompani otrzymali od 4 do 10 lat więzienia101.
58Relacja z Otwocka dotyczy szczególnego dnia – Wielkiego Piątku 1943 roku. Przypadał on wtedy 23 kwietnia, czyli w piąty dzień powstania w getcie warszawskim. W tym właśnie dniu Żydowska Organizacja Bojowa wydała odezwę do Polaków, w której pisano między innymi: „Wśród dymu pożarów i kurzu krwi mordowanego getta Warszawy – my – więźniowie getta – ślemy Wam bratnie, serdeczne pozdrowienie. Wiemy, że w serdecznym bólu i łzach współczucia, że z podziwem i trwogą o wynik tej walki przyglądacie się wojnie, jaką od wielu dni toczymy z okrutnym okupantem. […] Toczy się walka o Waszą i naszą Wolność”102. Grupa mieszkańców Otwocka tragicznie zadrwiła z nadziei autorów odezwy, przyczyniając się do śmierci swoich sąsiadów-Żydów dokładnie w dniu wydania tego poruszającego apelu żydowskich bojowników getta do Polaków.
59W Otwocku o tragedii zdecydował przypadek, nieostrożność ukrywających się i czujność straży obywatelskiej patrolującej tej nocy ulice. Naprzeciwko siebie stają sąsiedzi z tego samego miasteczka: Polacy i Żydzi (w przytoczonym fragmencie relacji słowo „sąsiedzi” występuje dokładnie siedem razy). Pilnujący porządku stróże pozwalają chłopcu wrócić do kryjówki, a tym samym zdekonspirować ją. Ktoś inny natychmiast zawiadamia Otto Schlichta – komendanta niemieckiej policji kryminalnej w Otwocku. Zanim zjawi się Niemiec, Żydzi są już wyprowadzeni na podwórko. Mamy do czynienia z pewnym schematem działania: utworzona spośród mieszkańców Otwocka straż wyłapuje ukrywających się na terenie Żydów i odstawia ich do władz niemieckich. Stara kobieta jako jedyna przeciwstawia się całej akcji, usiłuje powstrzymać podekscytowanych mężczyzn, wstawia się za schwytanymi, prosi, by puścić ich wolno. Zostaje zwymyślana i odtrącona. „Łapacze” są głusi na prośby kobiety i na błagania Żydów. Działają jak w transie. Co nimi kieruje, co każe pogwałcić więzy nie tylko sąsiedzkiej, ale po prostu ludzkiej solidarności? Posłuszeństwo wobec najbardziej nawet surowych rozporządzeń władz okupacyjnych czy może nieodparta chęć wzbogacenia się? Dowiadujemy się z relacji, jak niecierpliwie czekają, by zdążyć jeszcze pod osłoną nocy splądrować opróżniony dom w poszukiwaniu pieniędzy, złota, kosztowności.
60Polacy są tu tylko obserwatorami aktu egzekucji. Ich zadaniem będzie zakopanie zwłok, nagrodą – pozwolenie na zabranie rzeczy zabitych, ale tylko tych, które zostawi Niemiec, ponieważ on ma przywilej pierwszeństwa w rabunku. Ten schemat powtarza się w innych miejscach. Po egzekucji niemiecki kat odchodzi, polscy grabarze wykonują swoją pracę. I wtedy następuje makabryczna scena. Jeden z zastrzelonych Żydów okazuje się jedynie ranny, siada i błaga o życie. Rozsierdza to tylko grabarzy i po raz drugi wzywają komendanta Schlichta. Tym razem strzały są śmiertelne. Zadziwia ta bezlitosna konsekwencja w działaniu. Żydzi, którzy zostali doprowadzeni przed oblicze władzy, muszą zginąć. Nie ma dla nich miejsca, nie ma dla nich litości, nie stosuje się wobec nich nawet prastarego zwyczaju darowania życia skazańcowi, który wyszedł cało z egzekucji. Relację z Otwocka kończy epilog. Szantażystów aresztowano we wrześniu 1944 roku, po wkroczeniu do Otwocka wojsk sowieckich i polskich, osądzono ich i skazano. Ten, który dwukrotnie wzywał Schlichta, otrzymał wyrok śmierci. To niezmiernie ważny, ale rzadki komponent żydowskich świadectw o szantażystach i szmalcownikach. Powojenne procesy najczęściej odbywały się już po śmierci ofiar tych, którzy za zbrodnie zdrady, denuncjacji i mordów byli sądzeni.
Opowiadają dorośli
61Icchak Lerner (rocznik 1915) złożył w sierpniu 1947 roku dwie relacje103. Jedna dotyczy zamordowania Estery Rybak i jej dziecka oraz próby zamordowania Lernera, druga opowiada o wymordowaniu w bestialski sposób jego sześcioosobowej rodziny. Sprawę tzw. mordu w Przegalinach przedstawiała w 1999 roku Magdalena Bożko104. Na Lernera powołuje się także Barbara Engelking105. Obie relacje kwalifikowane są jako „zeznanie”, co wskazuje na wzorzec gatunkowy, do jakiego odwołuje się autor, a zarazem wyznacza ramy lektury. Stanowi także doniosłą wskazówkę lekturową dla czytelnika. Relacje nabierają w tym wypadku charakteru materiałów śledczych. Teksty zostały napisane odręcznie przez Lernera, zamieszkałego wówczas w Uppsali, a własnoręczność podpisu autora potwierdzona jest przez II Sekretarza Poselstwa RP w Sztokholmie za pobraniem 10 koron, co uwidoczniono na konsularnej pieczęci. Jego zeznania wysłano ze Szwecji do Centralnej Komisji Historycznej w Łodzi106. Autor znalazł się w Szwecji nielegalnie i wbrew swojej woli. Ucieczka z Polski w grudniu 1946 roku uratowała mu życie, ponieważ tylko w ten sposób mógł umknąć przed zemstą morderców swojej rodziny. Lerner walczył w kampanii wrześniowej, a po ucieczce z niemieckiej niewoli jesienią 1939 roku wrócił do rodzinnej Komarówki. Związał się z Esterą Rybak, wdową z małą córeczką. Latem 1942 roku, w czasie trwającej Akcji Reinhardt, czyli eksterminacji polskich Żydów z Generalnego Gubernatorstwa, pomoc w ukryciu i przechowaniu rzeczy obiecał mu Piotr Kapczuk, znajomy z sąsiedztwa. Za sumę 10 000 zł miał zaopiekować się przez trzy miesiące dzieckiem Estery, dorosłych zaś umieścić w Warszawie u niejakiego Młynarczyka. Po pewnym czasie okazało się, że Kapczuk zamordował dziecko, a Młynarczykowi zaproponował zamordowanie Icchaka i Estery. W nocy z 19 na 20 lipca 1943 roku Młynarczyk zastrzelił Esterę i ciężko ranił Icka, który jednak zdołał uciec. Tymczasem rodzina Lernera – matka, dwie siostry, trzech braci oraz dwóch uciekinierów z getta w Międzyrzecu Podlaskim – ukrywała się w Przegalinach. Kryjówka urządzona była w chlewie na posesji Franciszka Ujazdowskiego. Trzydziestego października 1943 roku pojawiła się tam grupa uzbrojonych Polaków. Najpierw torturowali swoje ofiary, chcąc ich zmusić do wydania kosztowności, po czym wszystkich zabili, ograbili, a pozbawione ubrań ciała wrzucili do kryjówki. Po wojnie Icek Lerner ścigał morderców, odnalazł ich i wielokrotnie składał doniesienia do władz. Bezskutecznie. Mordercy pozostali bezkarni, a Lerner musiał uciekać z Polski w obawie o swoje życie. Była już mowa o tym, że sytuacja komunikacyjna wpisana w tekst relacji przywołuje procedurę śledczą. Wpływa to na tok narracji i pozostawia wyraźne ślady w warstwie stylistycznej. Pewne cechy kompozycyjne, a także stylistyczne są znamienne dla poetyki zeznania, które świadek składa przed prowadzącym śledztwo czy przed sądem. Chodzi o dążenie do precyzji przy lokalizowaniu wydarzeń w czasie i przestrzeni, wtrącenia, w których podawane są daty, adresy zamieszkania, powtarzane po wielokroć nazwiska i imiona występujących postaci – często w takiej właśnie kolejności – co zdaje się wymogiem postępowania dowodowego i znamionuje styl biurokratyczny. W obu zeznaniach zwracają uwagę obrazy mordu: beznamiętne, rzeczowe, wręcz drobiazgowe w makabrycznych szczegółach. Dramatyzmu tym scenom dodają dialogi, autor bowiem przytacza słowa morderców i ich ofiar w mowie niezależnej.
62Oto jak Lerner przedstawia zamach na swoje życie. Młynarczyk do ostatniej chwili zwodził swoją ofiarę. Przychodzi do miejsca, w którym Lerner się ukrywał i obiecuje załatwić nową kryjówkę następnego dnia. Obaj zostają na noc w tym samym pomieszczeniu:
Przebudziłem się w nocy i zauważyłem, że Młynarczyk nie śpi, tylko leży i pali papierosy jeden po drugim. […] Czułem, że zanosi się na coś niedobrego. […] [Młynarczyk] stanął mniej więcej krok od łóżka mego i zauważyłem, że wyjmuje coś z kieszeni swych spodni, pomyślałem, że to jest papierośnica, ale w tym momencie zauważyłem, że wyciąga rękę w kierunku mojej głowy. Instynktownie od razu podniosłem się, w tym momencie huknął strzał. Młynarczyk strzelił w kierunku mojej głowy, lecz dzięki temu, że w ostatniej chwili podniosłem się, to kula przebiła mi tylko skórę tylnej części głowy, raniąc mię lekko. Momentalnie rzuciłem się na Młynarczyka, chwytając go za obie ręce. Zaczęliśmy się szamotać, a ja bez przerwy trzymałem go za ręce, co uniemożliwiło mu strzelanie do mnie, równocześnie wołałem o pomoc Esterę Rybak, lecz Młynarczyk syknął do mnie przez zęby: „Możesz ją wołać, dostała dwie kule i leży już gotowa”. W wyniku szamotania się upadliśmy na podłogę. Młynarczyk wyrwał swoje ręce z moich i kolanami usiadł na moich piersiach, skierował rewolwer w moją pierś i zaczął strzelać. Oddał cztery strzały, ja starałem się odbijać jego rękę z rewolwerem i tym sposobem odbiłem trzy jego strzały, czwarty raz natomiast trafił mnie w pierś. Od razu zemdlałem, lecz zaraz po kilku minutach odzyskałem przytomność. Zauważyłem, że Młynarczyk siedzi opodal mnie i ciężko sapie (oddycha). Będąc pewny, że to są ostatnie moje chwile i że zaraz mogę umrzeć, zapytałem Młynarczyka: „Powiedz mi, dlaczegoś mnie zabił?”. Na to Młynarczyk odpowiedział mi: „Słuchaj Ignac, dostałeś 5 kul (myślał, że wszystkie trafił we mnie) i zaraz umrzesz, gdybym miał jeszcze kule, to bym Cię dobił, bo szkoda mi Cię, widząc, że męczysz się, ale na pewno i tak zaraz umrzesz i dlatego wszystko opowiem Ci”.
63Morderca wyjawia teraz całą intrygę. Kapczuk, który zabił córeczkę Estery, wielokrotnie namawiał Młynarczyka do zabicia jej i Icka. Obiecywał mu za to 10 000 zł. Młynarczyk początkowo odmówił, ale gdy dowiedział się, że Kapczuk za tę samą sumę chce wynająć innego mordercę, pożałował utraconych w ten sposób pieniędzy i zgodził się wykonać zlecenie. Lerner relacjonuje dalszą wypowiedź Młynarczyka:
Teraz już wiesz wszystko i dlatego cały żal miej do Kapczuka, a nie do mnie, bo gdyby nie ja, zabiłby Cię kto inny. Esterka również nie żyje już. Zabiłem ją dwoma kulami. […] Muszę teraz pospieszyć się z pochowaniem was, ale już jest późno i nie zdążę pochować was oboje, więc jak chcesz to uciekaj, to umrzesz gdzieś na ulicy, a jak znajdą Cię rano, to zorientują się, że jest to Żyd i pochowają Cię na cmentarzu żydowskim.
64Ale Icek Lerner nie ma siły uciekać, jak wspaniałomyślnie proponuje mu Młynarczyk – traci przytomność. Młynarczyk porzuca bezwładne ciało w kartoflisku, przykrywa je zielskiem i znika, a Lerner odzyskuje świadomość. „Pierwsze wrażenia moje było, że już nie żyję i jestem już pochowany w grobie, a jest to przytomność życia pozagrobowego, lecz przekonałem się prędko, że faktycznie żyję i przykryty jestem tylko naciną. Wzbudziła się we mnie silna chęć do życia i, pomimo że byłem nagi, postanowiłem próbować szczęścia i dalej ratować się”107.
65Zbiorowy mord na rodzinie Lernera ukrywającej się w Przegalinach oddany jest również w sposób protokolarny, na zimno, z podkreśleniem szczególnego okrucieństwa w działaniach sprawców. Spokojny relacjonujący ton zmącony jest nieoczekiwanym użyciem deminutivum „mamusia”, kiedy autor opowiada o zamordowaniu swojej matki. Ta jednorazowa zmiana rejestru stylistycznego z chłodnego na emocjonalny wywołuje ogromne wrażenie:
W kryjówce rodzina moja była około 6 miesięcy. Dnia 30 X 43 w nocy przyszli do kryjówki uzbrojeni w pistolety, granaty i automaty: 1) Sadowski Jan, 2) Stelmaszuk Wacław, 3) Uzdowski Franciszek, 4) Radczuk Józef i 5) Bożyk Deniek. […] Sadowski ze Stelmaszukiem wezwali rodzinę moją, by natychmiast oddali im wszystką posiadaną gotówkę i biżuterię, gdy siostra moja odpowiedziała im, że wszystko, co posiadały, to już oddały im, to wówczas Sadowski powiedział, by wskazali im miejsca lub u kogo mają jeszcze na przechowaniu pieniądze, materiały lub złoto. Na to siostry moje odpowiedziały im, że o wszystkim, co i gdzie miały, już powiedziały im i na pewno wszystko już Sadowski odebrał, na to Sadowski ze Stelmaszukiem odpowiedzieli, że zaraz zmuszą ich, by im wszystko powiedzieli i od razu wezwali z kryjówki brata mojego Dawida i jednego z międzyrzeckich chłopców – kazali im się położyć na ziemi i Sadowski ze Stelmaszukiem zaczęli ich bić w strasznie sadystyczny sposób, bardzo się znęcali nad nimi. Robili to w oczach całej rodziny, pytając się bez przerwy, gdzie mają schowane złoto i materiały, gdy zobaczyli, że to nie daje im oczekiwanego rezultatu, to poprzestrzeliwali im ręce i nogi w kilku miejscach i w dalszym ciągu znęcali się nad nimi, aż ich na śmierć zamęczyli. Po zamordowaniu brata mojego Dawida i jednego z międzyrzeckich chłopców – w dalszym ciągu swego opowiadania zeznał mi Radczuk, że Sadowski ze Stelmaszukiem wezwali siostrę moją Marię i znów powiedzieli jej, by wydała, gdzie schowane złoto i towary. Na to Maria powiedziała im, że nic więcej nie powie im, że od morderców już nic dobrego spodziewać się nie może! Wówczas Sadowski, Stelmaszuk i Bożyk wyjęli noże i zaczęli wykrajać kawały mięsa z żyjącej siostry! Całą nożami pokrajali, aż umarła. Resztę rodziny to z rewolwerów kolejno pozabijali, a ostatnią zabili mamusię moją. Zamordowanym wszystko zabrali, łącznie z ich ubraniem, następnie wrzucili ciała ich do kryjówki, którą ziemią posypali108.
66Obie relacje Lernera mówią o zbrodni popełnionej przez sprawców, którzy znali wcześniej swoje ofiary, co więcej – pomagali im w ukrywaniu się. Rzecz więc dzieje się, by tak rzec, między nami sąsiadami. W obu wypadkach jedyną motywacją morderców jest chciwość, żądza posiadania tego, co w ich wyobrażeniach mają ofiary: „gotówka i biżuteria”, „pieniądze, materiały lub złoto”, „schowane złoto i towary”. Blask mitycznego złota zaślepia zbrodniarzy, ale pozostaje ono nieosiągalne. Jedynym realnym łupem jest to, co mają przy sobie zamordowani – a w pamięci czytelnika trwają przede wszystkim ubrania, zdarte z martwych ciał. Młynarczyk rozebrał nieprzytomnego Lernera i nagie ciało porzucił na kartoflisku. Mordercy z Przegalin ograbili swoje ofiary, potem ściągnęli z trupów ubrania i wrzucili do dołu. Kwestia motywacji popełnionego czynu łączy się z przyjętą przez sprawcę logiką działania. Młynarczyk wyznaje otwarcie, czym się kierował, co więcej – prezentuje wobec ofiary swój, bardzo swoiście pojęty, kodeks etyczny. Prostodusznie wyznaje, że ostatecznie zgodził się wykonać zlecenie zabójstwa, ponieważ żal mu się zrobiło honorarium, które w wypadku odmowy dostałoby się komuś innemu. Według tego przewrotnego rozumowania Lerner nie może mieć do niego pretensji. Warto przytoczyć raz jeszcze wyznanie mordercy, gdyż stoi za nim jedyna w swoim rodzaju, nad wyraz praktyczna, etyczna kalkulacja, swoisty „zakład moralny” czy też kontrakt, na który bez skrupułów godzi się sumienie Młynarczyka: „cały żal miej do Kapczuka, a nie do mnie, bo gdyby nie ja, zabiłby cię kto inny”. Rozgrzeszywszy się w ten sposób, Młynarczyk okazuje swe dobre serce. Nie tylko lituje się nad tym, do którego przed chwilą oddał pięć strzałów („gdybym miał jeszcze kule, to bym Cię dobił, bo szkoda mi Cię”), lecz także wspaniałomyślnie pozwala Lernerowi na ucieczkę, kalkulując, że śmiertelnie ranny skona na ulicy, będzie rozpoznany jako Żyd i dzięki temu pochowany na żydowskim cmentarzu. Wzruszająca jest ta troska mordercy o żydowski pochówek dla ofiary.
67Godna uwagi jest reakcja wytropionych przez Lernera sprawców zbrodni. Starają się oni schować, uniknąć spotkania z niewygodnym świadkiem – to oczywiste. Kłamią, zwodzą, wypierają się lub zrzucają winę na innych, wzajemnie się oskarżając – to też oczywiste zachowanie. Ale autor relacji odnotowuje również ich zmieszanie, zakłopotanie, całą gamę postaw, które – wydawałoby się – nie pasują do tak bezwzględnych i brutalnych morderców. Piotr Kapczuk, zabójca dziecka Estery Rybak, „bardzo się zmieszał”, „nie wiedział, jak ma się zachować”, „zaczął bleść i czerwienić się na przemian, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć”, „stanął jak wryty, zbladł i nie mógł wymówić słowa”, był „silnie zmieszany”109. Lerner wraz z kolegą w listopadzie 1944 roku, już po przejściu frontu, odnalazł Franciszka Uzdowskiego, u którego ukrywała się jego rodzina i który współuczestniczył w zabójstwie. „Gdy Uzdowski zobaczył nas, zbladł i chciał się schować przed nami, ale nie zdążył. […] blednąc i czerwieniąc się na przemian, zaczął się przysięgać przed nami, że on nic nie wie”110.
68Można powiedzieć, że Lerner przeżył własną śmierć, aby ją opisać i ścigać swego niedoszłego mordercę oraz morderców swojej rodziny. Uratowała go „silna chęć do życia” i pomocna dłoń Polaków, którzy go przygarnęli i pomogli przetrwać.
69Relacja Anny Jankowskiej-Wajnszyld (rocznik 1909) złożona 28 lipca 1945 roku przed Żydowską Komisją Historyczną w Warszawie została również zakwalifikowana jako „zeznanie”. Tekst jest krótki i mieści się w 34 linijkach maszynopisu. Obcujemy ze świadectwem, które nosi znamiona materiału procesowego, a jednocześnie zachowuje koloryt i intensywność reportażu z miejsca zbrodni. Dramaturgię wydarzeń wydobyto dzięki przytaczaniu dialogów.
70Jankowska-Wajnszyld opowiada o brutalnym morderstwie w Wólce, koło podwarszawskiej Falenicy. Anna uchodziła za Rosjankę. Jej mąż był rymarzem, musiał się ukrywać, ale wykonywał też drobne prace dla mieszkańców. Pewnego dnia poszedł do Antoniego Chajdackiego i już nie wrócił. Anna zaczęła o niego wypytywać. Chajdacki obiecał, „że da znać i że go wyszuka”, natomiast jego żona – przyjmując od Anny w podarunku torbę cukru – powiedziała: „niech go pani nie szuka, bo i panią zabiją”. Wkrótce od miejscowego chłopca dowiedziała się, że jej męża zabił Chajdacki. Zaciągnął go na strych i trzy razy wieszał na pasku. Pasek wciąż się urywał. Zdesperowana ofiara błagała o życie. Słyszymy jej głos w relacji Jankowskiej-Wajnszyld: „Antek, daruj mi życie, ty nie jesteś Niemcem, ale Polakiem, przecież mam żonę, pójdę do żony, to ci dam pieniądze, zarobię, wszystko ci oddam”111. Zniecierpliwiony Chajdacki odrzucił nieprzydatny już pasek i zadźgał swą ofiarę widłami.
71W lipcu 1945 roku świadectwo mordu zostało zanotowane przez żonę zamordowanego. Okazuje się, że o tej zbrodni wszyscy na wsi wiedzieli. Końcowy fragment relacji przynosi znamienną obserwację na temat lokalnej społeczności. „Ja się o tym dowiedziałam u Gajewskich – zeznaje Anna – a oni nie wiedzieli, że rymarz to mój mąż, gdyż ja uchodziłam za Rosjankę. Potem ja im powiedziałam prawdę i powiedzieli, że gdyby wiedzieli, to by go ratowali może”112. Społeczne przyzwolenie na zabicie Żyda, czyli „obcego”, wydaje się w świetle tej wypowiedzi elementem okupacyjnej normalności. Konsternację wśród „sąsiadów” wywołuje wiadomość, że zabity był jednak choć po części „swój” – jako mąż znanej w okolicy kobiety.
72Relację Soni Powzonek (rocznik 1916) zaprotokółowała 12 maja 1949 roku Klara Mirska. Pierwsze zdania szkicują sytuację demograficzną miasteczka Dobre w powiecie Mińsk Mazowiecki tuż przed wybuchem wojny oraz ruch żydowskich mieszkańców spowodowany ucieczkami na stronę okupacji sowieckiej i powrotami z tej strefy. Relacja zaczyna się więc od ekspozycji historycznej i zarysowania ogólnej sytuacji – co może sugerować przyjęcie perspektywy kronikarza dziejów żydowskiej społeczności Dobrego w czasie wojny i okupacji oraz uporządkowaną chronologicznie narrację. Bardzo szybko jednak kronikarska opowieść o zbiorowości przekształca się w przekaz o rodzinnej tragedii. Właściwym prologiem nie są bowiem wstępne zdania o żydowskich mieszkańcach Dobrego, lecz łamiąca regułę porządku chronologicznego, wysunięta na pierwszy plan informacja o zamordowaniu członków rodziny Soni i rodziny jej męża przez Polaków – sąsiadów z Dobrego i okolic. Brzmi to jak dysonansowy akord zakłócający rozwijającą się wcześniej tonację opowieści, nadając jej piętno osobistego nieszczęścia. Potem relacja przybiera znów kronikarski charakter. Autorka opowiada o powołaniu Judenratu i policji żydowskiej, o stosunku stacjonujących w miasteczku Niemców do Żydów („zachowywali się spokojnie, nie wykazując bestialstwa”), o wielkiej ciasnocie, ale też o braku katastrofalnego głodu czy epidemii, o trwającym wciąż życiu religijnym, o szkole, w której uczyła („dzieci żydowskie w Dobrym do 1942 r. chodziły do szkoły”), i o tym, że „Żydzi na ogół prowadzili normalny tryb życia do wysiedlenia”113 – by w końcu dojść do punktu kulminacyjnego całej historii. Jest nim akcja deportacyjna: wysiedlenie do Stanisławowa, transporty do obozu zagłady w Treblince, ucieczka z pociągu oraz epopeja ukrywania się Soni z rodziną w okolicach Dobrego, w Warszawie, a także we wsi koło Białegostoku, gdzie uczyła religii i doczekała przyjścia Armii Czerwonej. Zapowiedziana w prologu sprawa mordu raz jeszcze powraca, ujęta tym razem w ramy chronologicznej narracji. W 1943 roku autorka dowiedziała się, że „ojciec […] z całą rodziną został zgładzony przez Polaków” oraz że „rodzina […] męża, składająca się z 15-stu osób, została wymordowana koło Dobrego. Ciała ich spoczywają we wspólnym grobie”114. Mąż Soni, ukrywający się w schronie u dziedzica Dzierewicza pod Dobrem, wieczorami „wychodził trochę na powietrze i to go zgubiło. Zauważył go jeden sąsiad, który myśląc, że mąż ma pieniądze, zabił go siekierą trzy miesiące przed wyzwoleniem”115.
73Identyczną niemal historię opowiada Henryk Grynberg w autobiograficznej Żydowskiej wojnie (1965), potem w filmie Pawła Łozińskiego Miejsce urodzenia (1992) oraz w książce Dziedzictwo (1993), będącej zapisem dialogów z tego filmu. Te same realia geograficzne (Dobre i okolice), ten sam los podczas akcji likwidacyjnej (przesiedlenie do Stanisławowa, stamtąd transporty do Treblinki, ucieczki, ukrywanie się po lasach, bunkrach, u chłopów), ten sam dziedzic, który pomaga ukrywającym się116. Wreszcie – u Powzonek i u Grynberga mamy podobną opowieść o zdradzie, wydawaniu Niemcom i mordowaniu. Mamy też to samo narzędzie zbrodni: męża Soni i ojca Grynberga polscy chłopi zabili siekierą. Odmienna w obu przypadkach jest jednak perspektywa narracyjna. Sonia Powzonek jako dorosła trzydziestotrzyletnia kobieta opowiada w 1949 roku Klarze Mirskiej z Żydowskiej Komisji Historycznej o swoich przeżyciach w czasie Zagłady. Od zachodzących wydarzeń do momentu składania relacji minęło jedynie pięć lat. Grynberg natomiast opowieść o doświadczeniach swego holokaustowego dzieciństwa podejmuje po dwudziestu latach od zakończenia wojny, by powrócić do nich raz jeszcze podczas kręcenia filmu, czyli po blisko pół wieku od zbrodni.
Opowiadają dzieci
74Grynberg (rocznik 1936) mówi o swoim dzieciństwie spędzonym w norach, bunkrach i stajniach wokół Dobrego jako dobiegający 30 lat pisarz, już po literackim debiucie (tom opowiadań Ekipa „Antygona” z 1963 roku i zbiór wierszy Święto kamieni z 1964 roku). Karolina Kremer (rocznik 1932) jako czternastoletnia dziewczynka relacjonuje w 1946 roku dla Żydowskiej Komisji Historycznej historię wytropienia i wymordowania żydowskiej rodziny ukrywającej się we wsi Dąbrowa (pow. Dąbrowa Tarnowska). Mordu tego dokonała w 1943 roku grupa Polaków, którą Karolina nazywa „Ak-owcami”. Relacja składana jest więc po trzech latach od wydarzenia. Oto główna część świadectwa Karoliny Kremer:
W marcu 1943 roku przenieśliśmy się wszyscy do wsi Dąbrowa do chłopa nazwiskiem Skwarza, zamieszkaliśmy w stodole. W nocy po kilku dniach przy końcu marca 1943 napadli nas AK‑owcy i wymordowali 8 osób – mego ojca, matkę i jednego brata, mego wujka Goldschmidta Uszera, ciotkę Rysię Goldschmidt, ich synka Srulka, Chaninę Goldschmidt i córkę Ryfkę Goldschmidt. Raniona zostałam ja i mój braciszek Berek i Edzia – uratowało nas tylko to, że udawaliśmy zabitych. Zabili wszystkich strzałami z karabinów i pistoletów. Gospodarz się wrócił i zaczął z trupów zdzierać odzież i bieliznę. Ja byłam tylko w koszuli, bo bandyci, gdy zaczęli strzelać, kazali się nam wszystkim rozebrać: „my nic nie chcemy od was, tylko wasze życie”. […] Zabrali biżuterię wszystkim pozostałym w stodole i odjechali konno. Mój braciszek Berek, też 6 lat, był postrzelony w głowę – żył do rano do godz. 11‑tej. […] Ja, która zostałam 3‑krotnie w bok postrzelona, przykładałam kompresy sobie i bratu, byłam na pół przytomna, mój brat stękał: „ja się boję” i tak bez przerwy to powtarzał. Poza tym majaczył w gorączce, męczył się tak do rana. Chwilami z bólu strasznego dostawał ataku szału, drapał się po ścianie, tłukł naczynia i znów padał. Zmarł mi na rękach. Matka, gdy padła trupem, upadła mi na kolana, gdyż ja byłam wcześniej od niej ranna. „Mamusiu – zawołałam – ja ginę”. „Bądź cicho, nie płacz, ty będziesz żyła” – po czym skonała. Ojciec mój leżał już obok nas zabity. Postrzelili go bandyci w piersi, brzuch, głowę, mózg mu się aż rozprysł. Gospodarz wyciągnął wszystkie trupy na pole za stodołą i zakopał w ziemi. Gdy bandyci odchodzili, powiedzieli śmiejąc się do gospodarza: „ziemia będzie panu dobrze rodzić, bo ma pan dużo trupów”117.
75W relacji Kremer uderza przede wszystkim bolesny kontrast między makabrycznymi wydarzeniami, które stały się jej udziałem, a dziecięcym sposobem opowiadania o tym, co przeżyła. Dziecięcy charakter narracji nie został – można powiedzieć: na szczęście – zatarty przez protokolanta z Żydowskiej Komisji Historycznej. Zapis oddaje tok żywej mowy, ustnej opowieści dziecka, które nie komentuje, nie interpretuje, lecz jedynie rejestruje z prostotą przewijające się przed oczami obrazy, jak też zapamiętane głosy ofiar i sprawców. Te przytaczane dialogi robią szczególnie przejmujące wrażenie.
76Specyfika dziecięcej narracji w świadectwach Zagłady to odrębny temat literaturoznawczej i kulturowej refleksji. Zajmowała się tym między innymi Sue Vice z uniwersytetu w Sheffield w Stanach Zjednoczonych118, zwracali na to uwagę badacze zajmujący się twórczością Grynberga119. Justyna Kowalska-Leder poświęciła swoją rozprawę zapisom dziecięcego doświadczenia Zagłady. W podsumowaniu autorka formułuje konkluzję, która zdaje się niezwykle trafnie ukazywać fenomen analizowanej tu relacji Kremer. „Im […] mniejszy dystans czasowy do opisywanych wydarzeń, im węższe kompetencje intelektualne opowiadającego, tym skromniejsze środki wyrazu i większa bezradność wobec tematu. Bezradność, która paradoksalnie decyduje o sile tych tekstów. Mowa dziecka jest skromna, czasem pokraczna, ale właśnie dzięki temu nie przesłania, nie neutralizuje poznawczo grozy Zagłady”120.
77Inny przekaz, pochodzący z listopada 1945 roku, przynosi opowieść dziesięcioletniej Geni Krüger (rocznik 1935). Jej rodziców i trzynastoletniego brata zamordowała banda uzbrojonych Polaków w lipcu 1945 roku, już po wyzwoleniu Sowina na Podkarpaciu, gdzie rodzina Krügerów ukrywała się u chłopów. Wszystkim udało się przetrwać niemiecką okupację. Jako ludzie „wolni”, którzy szczęśliwie wymknęli się Niemcom polującym na ich życie, pojechali wraz z synem do rodzinnej wsi, do swego domu. Ale mieszkał tam już kto inny:
Nie szukaliśmy rzeczy, bo wszystko: 2 domy i pola i wszystkie rzeczy daliśmy ludziom, którzy nas chowali. […] W tym domu, gdzie myśmy przedtem mieszkali, mieszkał jeden pan, który chciał, żeby to jemu zostało, a nie żebyśmy to oddali tamtym ludziom. Rodzice i brat nie wrócili. Wujek pojechał ich szukać. Sąsiedzi powiedzieli mu, że mamusia nocowała u jednych ludzi, tatuś z bratem u drugich. W nocy przyszło 10–12 uzbrojonych ludzi, zbili wójta, bo przechowywał żydowskie rzeczy, a potem przyszli do mamusi i pukali, spytali, kto jest gospodynią tego domu i zastrzelili mamusię. A tatusia też zastrzelili, brat (13‑letni) miał kilka strzałów, może próbował uciekać. A gospodarz nasz boi się mieszkać na tej wsi, bo wszyscy wiedzą, że on nas chował i w tę noc, co mamusię zabili, jego bardzo zbili i powiedzieli, że do nas do Tarnowa też trafią121.
78Tak kończy się relacja Geni. Dziecko zdaje sobie sprawę, że choć Niemców już nie ma, to Żydzi wciąż są zabijani i zagrożenie trwa.
79Genia z siostrą siedzą dwa lata w chlewiku, w wykopanej i zamaskowanej słomą dziurze. Jest tam ciemno, zimno i wilgotno, co stanowi szczególne udręczenie dla dziecka. Ale przede wszystkim jest przeraźliwie ciasno. Genia nie może się ruszać, nogi jej drętwieją, nie jest już w stanie chodzić:
Ja z siostrą siedziałam u sąsiada w Sowinie na strychu, na chlewiku. Tam było całkiem cicho. […] Gospodarz ułożył słomę tak, że widać było tylko słomę, a w środku była taka wnęka dla nas. […] I byłam tam potem dwa lata, a nigdy nie widziałam światła dziennego i nigdy nie chodziłam, nie mogłam nawet stanąć. […] Gdy front się zbliżał, strzały już było słychać, ewakuowano wsie. Zeszłyśmy wieczorem, ale mnie bardzo trudno było chodzić, przewracałam się, jakoś nie mogłam nóg wyprostować122.
80Motyw utraty zdolności chodzenia jako skutek głodu i długotrwałego przebywania w ciasnym schronie odnajdujemy w zajmującej pół strony maszynopisu, relacji Krystyny i Róży Gold. Czternastoletnia Krystyna i siedmioletnia Róża ukrywały się w specjalnie przygotowanym bunkrze u chłopa koło Czarnieckiej Góry, niespełna 50 km od Kielc:
Mieliśmy w bunkrze trzy otwory i w pogodne dni było trochę jaśniej, a w pochmurne zupełnie ciemno. Leżeliśmy tak dniami i nocami. […] Tak głodowaliśmy, że nikt z nas już nie mógł chodzić. W końcu chłopka nie chciała nam nawet podać wody. Wtedy brat wyszedł w nocy, napił się wody z kałuży i umarł. Pogrzebaliśmy go nocą w lesie. Raz z wujem wyszedł z bunkru i już nie wrócił. Siedzieliśmy tak ukryci 18 miesięcy, aż Rosjanie przyszli. Wcale nie umiałyśmy chodzić i teraz mamy jeszcze słabe nogi, a Róża jest zawsze smutna, często płacze i nie chce się bawić z dziećmi123.
81Historię Róży Gold, wraz z cytatem z relacji, Jerzy Ficowski wplótł do swego wiersza List do Marca Chagalla (z tomu Odczytanie popiołów):
Jaka szkoda, że pan nie zna Róży Gold,
Najsmutniejszej złotej róży.
Ona miała tylko siedem lat, kiedy skończyła się wojna.
Nie widziałem jej nigdy,
Ale ona oczu ze mnie nie spuszcza.
Dwa razy śniegi topniały na nich,
Dwa tysiące razy umierały
Sześcioletnie oczy Róży Gold124.
82Tu następuje fragment relacji o braciszku, który umarł po napiciu się wody z kałuży, o wujku i o tym, że dziewczynki nie umiały chodzić, a „Róża jest zawsze smutna”. W ten sposób ulotne świadectwo o Róży Gold, opowiedziane w Szczyrku pracownikowi Żydowskiej Komisji Historycznej, Idzie Gliksztejn, najprawdopodobniej tuż po wojnie125, zostało uwiecznione w znakomitym liryku z Odczytania popiołów Ficowskiego – niewątpliwie jednym z najwybitniejszych poetyckich świadectw Zagłady w literaturze polskiej. I odtąd „Ta kartka wieki tu będzie płakała / I łez jej stanie” – jak pisał Juliusz Słowacki126.
Notes de bas de page
1 Np. Natan Gross jest autorem 27, a Szymon Datner 28 relacji. Zob. E. Bergman, Early Accounts of Survivors: the Records of the Central Jewish Historical Commission at the Jewish Historical Institute in Warsaw. Dziękuję autorce za udostępnienie maszynopisu. Tekst będzie publikowany przez International Tracing Service w Bad Arolsen (Niemcy) w roczniku 2013.
2 CŻKH była jednym z organów Centralnego Komitetu Żydów Polskich (CKŻP) – politycznego przedstawicielstwa Żydów w Polsce w latach 1944–1950. O CŻKH oraz jej działalności zob. N. Grüss, Rok pra cy Centralnej Żydowskiej Komisji Hi storycznej, Łódź 1946; N. Aleksiun, Historiografia na temat Zagłady i sto sunków polskożydowskich w okresie drugiej wojny światowej, „Zagłada Żydów” 2005, nr 1; Inwentarz Cen tralnej Żydowskiej Komisji Historycz nej przy Centralnym Komitecie Żydów w Polsce (1944–1947); M. Natkowska, Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, Warszawa 2006; F. Tych, The Emergence of Holocaust Research in Poland: The Jewish Historical Com mission and the Jewish Historical Insti tute (ŻIH), 1944–1989, w: Holocaust Historiography in Context: Emergen ce, Challenges, Polemics and Achieve ments, ed. by D. Bankier, D. Michman, Jerusalem 2008; E. Bergman, Early Accounts of Survivors: the Records of the Central Jewish Historical Commis sion at the Jewish Historical Institute in Warsaw.
3 Cytaty z okólnika nr 2 Referatu Historycznego TCKŻP z listopada 1944 roku. Cyt. za: Inwentarz Centralnej Żydowskiej Komisji Histo rycznej, s. 1.
4 Komisje takie powstały w Bułgarii, Niemczech, we Francji, Włoszech, w Grecji, Wielkiej Brytanii, Austrii, Szwecji, Szwajcarii, ZSRR, Czechosłowacji i na Węgrzech. Zob. K. Stool, Mowy pamięci Szymona Datnera. Wczesne świadectwa Białostoczanina ocalonego z Holokaustu, „Kwartalnik Historii Żydów” 2012, nr 3, s. 385.
5 Liczby podaję za: E. Bergman, Early Accounts of Survivors, s. 2.
6 Pełna bibliografia wydawnictw CŻKH za lata 1945–1947 znajduje się w In wentarzu Centralnej Żydowskiej Komi sji Historycznej, s. 10–11.
7 Liczbę tę podaję za Inwentarzem Centralnej Żydowskiej Komisji Histo rycznej, s. 3.
8 Instrukcje dla zbierania materiałów historycznych z okresu okupacji nie mieckiej, oprac. J. Kermish, Łódź 1945; Instrukcje dla zbierania materiałów etnograficznych w okresie okupacji niemieckiej, oprac. N. Blumental, Łódź 1945; Instrukcje dla badania przeżyć dzieci żydowskich w okresie okupacji niemieckiej, oprac. N. Grüss, G. Silkes, Łódź 1945; Metodologiczne wskazówki dla badania zagłady żydo stwa polskiego (w jidysz), Łódź 1945.
9 Instrukcje dla zbierania materiałów historycznych z okresu okupacji nie mieckiej, s. 5–6.
10 , Tamże, s. 7–11.
11 Myślę o zbiorach zdigitalizowanych nagrań wideo około 52 tys. świadectw Zagłady (jedno nagranie zajmuje zwykle od 2 do 4 godz.), rejestrowanych w drugiej połowie lat 90. XX wieku i gromadzonych przez tzw. fundację Spielberga, która stała się częścią College of Letters, Arts & Sciences na University of Southern California w Los Angeles i nazywa się teraz Shoah Foundation Institute for Visual History and Education. Wewnętrznymi dokumentami, analogicznymi do omawianych tu instrukcji CŻKH, są opasłe tomy bardzo szczegółowych Topical Questions oraz Interview Gu idelines.
12 K. Mirska, W cieniu wiecznego stra chu. Wspomnienia, Paryż 1980, s. 447.
13 Tamże, s. 454.
14 Instrukcje dla zbierania materiałów historycznych z okresu okupacji nie mieckiej, s. 6–7.
15 K. Kersten, Relacje jako typ źró dła historycznego, „Kultura i Społeczeństwo” 1970, nr 3. Dalej cyt. za: K. Kersten, Pisma rozproszo ne, wybór i przygotowanie do druku T. Szarota, D. Libionka, Toruń 2005.
16 Tamże, s. 90.
17 Tamże, s. 91. O płynności granic między różnymi odmianami gatunkowymi oraz o łatwości ich przekraczania jako specyfice wyróżniającej rozległe terytorium literatury dokumentu osobistego pisał Roman Zimand, 20 lat po Krystynie Kersten, w swym przełomowym tekście pt. O litera turze dokumentu osobistego w ogó le, a o diarystyce w szczególności, w: tegoż, Diarysta Stefan Ż., Wrocław 1990, s. 15–17, 22–22. Zimand nie odwoływał się jednak do metodologicznych ustaleń poczynionych przez Kersten.
18 K. Kersten, Relacje jako typ źródła hi storycznego, s. 97–98.
19 J. Topolski, Problemy metodologicz ne korzystania ze źródeł literackich w badaniu historycznym, w: Dzieło literackie jako źródło historyczne, pod red. Z. Stefanowskiej, J. Sławińskiego, Warszawa 1978, s. 14–15.
20 Wśród koszmarnej zbrodni. Notat ki więźniów Sonderkommando, wybór i oprac. rękopisów J. Bezwińska, D. Czech, Oświęcim 1975, s. 183.
21 J. Jedlicki, Dzieje doświadczone i dzieje zaświadczone, w: Dzieło literackie jako źródło historyczne, s. 352, 355–356.
22 C. R. Browning, Pamięć przetrwa nia. Nazistowski obóz pracy oczami więźniów, przeł. H. Pustuła‑Lewicka, Wołowiec 2012 (oryginał angielski opublikowano w 2010 roku).
23 Tamże, s. 26–27. Warto w tym kontekście przywołać opinię Joanny Tokarskiej‑Bakir: „Z weryfikacją relacji ocalałych wiąże się dobrze znany paradoks. Jedynymi w pełni wiarygodnymi świadkami morderstw popełnionych bez świadków są zabici”. Zob. tejże, Następstwa Holokaustu w relacjach żydowskich i w pamięci polskiej prowincji w świe tle badań etnograficznych, w: tejże, Okrzyki pogromowe. Szkice z antropo logii historycznej Polski lat 1939–1946, Wołowiec 2012, s. 90.
24 Takie jak Fortunoff Video Archive for Holocaust Testimonies przy Yale University czy Shoah Foundation Institute for Visual History and Education przy University of Southern California. Największy bodaj rozgłos zdobyły oparte na świadectwach Fortunoff Video Archive prace Lawrence’a L. Langera, szczególnie tegoż, Holocaust Testimonies. The Ruins of Memory, New Haven 1991. Teoretyczną problematyką różnego rodzaju świadectw osobistych Holokaustu, a przede wszystkim relacji z kręgu oral history, zajmuje się specjalny numer czasopisma „Poetics Today” 2006, Vol. 27, No. 2 (Summer), zatytułowany The Humanities of Te stimony. Zob. szczególnie artykuły: A. Assmann, History, Memory, and the Problem of Representation; L. L. Langer, Hearing the Holocaust; R. N. Kraft, Archival Memory: Representation of the Holocaust in Oral Testimony oraz A. Wieviorka, The Witness in History. Najnowszą polską pracą na temat oral history, z obszernym teoretycznym wprowadzeniem, jest książka Piotra Filipkowskiego, zob. tegoż, Historia mówiona i wojna. Doświadczenie obozu koncentracyjnego w perspektywie nar racji biograficznych, Wrocław 2010.
25 Zob. „Tam był kiedyś mój dom”. Księ gi pamięci gmin żydowskich, wybór i oprac. M. Adamczyk‑Garbowska, A. Kopciowski, A. Trzciński, Lublin 2009.
26 C. R. Browning, Pamięć przetrwania, s. 34, 36.
27 Tamże, s. 37.
28 Tamże, s. 38.
29 Zajmowałem się tym zagadnieniem w odniesieniu do literatury dokumentu osobistego w książce: Tekst wobec Zagłady (o relacjach z get ta warszawskiego), Wrocław 1997, a także w artykule: Mówić czy milczeć? O (nie)wyrażalności doświadczenia Ho lokaustu i (nie)możności jego zapisu, w: Literatura i wiedza, pod red. W. Boleckiego, E. Dąbrowskiej, Warszawa 2006, oraz w szerszym kontekście w tomie: Doświadczenia graniczne. Studia o dwudziestowiecznych formach reprezentacji, Warszawa 2009. Problem (nie)wyrażalności w odniesieniu do świadectw literackich omawia Aleksandra Ubertowska, zob. tejże, Świadectwo – trauma – głos. Literac kie reprezentacje Holokaustu, Kraków 2007, szczególnie obszerny rozdział teoretyczny pt. Popioły i dyskursy. Za głada i etyczny wymiar reprezentacji. (Od Adorna do Lyotarda).
30 M. Głowiński, Stanisława Pigonia re lacja z Sachsenhausen. Pierwodruk w zbiorze: Stanisław Pigoń. Człowiek i dzieło. Charakterystyki, wspomnie nia, materiały, pod red. H. Markiewicza, M. Rydlowej, T. Ulewicza, Kraków 1972. Cyt. za: M. Głowiński, Narracje literackie i nieliterac kie, seria „Prace Wybrane Michała Głowińskiego”, t. 2, pod red. R. Nycza, Kraków 1997, s. 150–151.
31 R. Zimand, „W nocy od 12 do 5 rano nie spałem”. „Dziennik” Adama Czer niakowa – próba lektury, Paryż 1979.
32 J. Tokarska‑Bakir, Sprawiedliwi nie sprawiedliwi, niesprawiedliwi sprawie dliwi, „Zagłada Żydów” 2008, nr 4.
33 Tamże, s. 173–174.
34 Tamże, s. 174.
35 B. Müller, Trauma, Historiography and Polyphony. Adult Voices in the CJHC’s Early Postwar Child Holocaust Testimonies, „History & Memory” 2012, Vol. 24, No. 2 (Winter).
36 Tamże, s. 159.
37 Zagadnienie pomocy, jakiej Polacy udzielali Żydom w czasie okupacji, ma rozległą literaturę przedmiotu, przede wszystkim dlatego, że w opisie rzeczywistości okupacyjnej i stosunków polsko‑żydowskich podejście skoncentrowane na pomocy i ratowaniu Żydów dominowało w polskiej historiografii. Zob. D. Libionka, Polskie piśmiennictwo na temat zorganizowanej i indywidualnej pomocy Żydom (1945–2008), „Zagłada Żydów” 2008, nr 4.
38 Zob. M. Głowiński, Propaganda mar cowa z perspektywy ćwierćwiecza, „Przegląd Historyczny” 1993, z. 3; J. Leociak, Instrumentalizacja Zagłady w dyskursie marcowym, „Kwartalnik Historii Żydów” 2008, nr 4.
39 E. Szapiro, Archiwum ŻIH, 301/6239.
40 A. Wyrzykowski, Archiwum ŻIH, 301/6064.
41 M. Jastrzębiec‑Porczyńska, Archiwum ŻIH, 301/6116.
42 A. Krupińska, Archiwum ŻIH, 301/6190.
43 M. Barańska, Archiwum ŻIH, 301/3083.
44 Tamże.
45 A. Wyrzykowski, Archiwum ŻIH, 301/6064.
46 J. Kordasiewicz, Archiwum ŻIH, 301/6358.
47 K. Wójcik, Archiwum ŻIH, 301/5267.
48 H. Wróbel, Archiwum ŻIH, 301/6088.
49 M. Okuniewicz, Archiwum ŻIH, 301/6024.
50 Z. Matuszewski, Archiwum ŻIH, 301/5993.
51 I. Janowicz‑Pawluk, Archiwum ŻIH, 301/6161.
52 S. Dębowska, Archiwum ŻIH, 301/6100.
53 T. i M. Lisowscy, Archiwum ŻIH, 301/6176.
54 A. Putka, Archiwum ŻIH, 301/5226.
55 M. Szczepańska, Archiwum ŻIH, 301/6185.
56 E. Szapiro, Archiwum ŻIH, 301/6239.
57 J. Sulej, Archiwum ŻIH, 301/6328.
58 S. Sławińska, Archiwum ŻIH, 301/6240.
59 M. Siewierska, H. Dobrowolska, Archiwum ŻIH, 301/5249.
60 S. Dębowska, Archiwum ŻIH, 301/6100.
61 Zob. M. Wojtak, Styl urzędowy, w: Współczesny język polski, pod red. J. Bartmińskiego, Lublin 2001.
62 B. Sagan, Archiwum ŻIH, 301/5247.
63 L. Biegus, Archiwum ŻIH, 301/6173.
64 M. Mielnikowska, Archiwum ŻIH, 301/6066.
65 H. Wróbel, Archiwum ŻIH, 301/6088.
66 M. Karaś, Archiwum ŻIH, 301/6309.
67 A. Czartoryska, Archiwum ŻIH, 301/6015.
68 K. Wójcik, Archiwum ŻIH, 301/5267.
69 H. Witt, Archiwum ŻIH, 301/4827.
70 I. Gołębska, Archiwum ŻIH, 301/5151.
71 L. Biegus, Archiwum ŻIH, 301/6173.
72 M. Jastrzębiec‑Porczyńska, Archiwum ŻIH, 301/6116.
73 M. Orłowska, Archiwum ŻIH, 301/6111.
74 H. Świętochowska, Archiwum ŻIH, 301/5895.
75 J. Zaks, Archiwum ŻIH, 301/5275.
76 W. Komar, Archiwum ŻIH, 301/6319.
77 H. Wróbel, Archiwum ŻIH, 301/6088.
78 Z. Matuszewski, Archiwum ŻIH, 301/5993.
79 H. Byszewski, Archiwum ŻIH, 301/5869, s. 4.
80 Z. Matuszewski, Archiwum ŻIH, 301/5993.
81 I. Janowicz‑Pawluk, Archiwum ŻIH, 301/6161.
82 Z. Matuszewski, Archiwum ŻIH, 301/5993.
83 M. Okuniewicz, Archiwum ŻIH, 301/6024.
84 S. Wasilewski, Archiwum ŻIH, 301/4621.
85 E. Puchała, Archiwum ŻIH, 301/5887.
86 J. Kordasiewicz, Archiwum ŻIH, 301/6358, s. 5–6.
87 Tamże, s. 7.
88 Tamże.
89 Tamże, s. 12–13.
90 Zob. J. Grabowski, Ratowanie Żydów za pieniądze – przemysł pomocy, „Zagłada Żydów” 2008, nr 4, s. 96.
91 J. Kordasiewicz, Archiwum ŻIH, 301/6358, s. 16.
92 Tamże.
93 Tamże, s. 3.
94 Tamże, s. 6.
95 J. Płocki, Archiwum ŻIH, 301/5214.
96 M. Partyka, Archiwum ŻIH, 301/6108.
97 A. Wyrzykowski, Archiwum ŻIH, 301/6064.
98 M. Cichy, Polacy – Żydzi. Czarne kar ty Powstania, „Gazeta Wyborcza” 29 stycznia 1994. Artykuł ten wywołał burzę polemiki, w wyniku której autor na łamach „Gazety Wyborczej” (23 grudnia 2006) oraz miesięcznika „Midrasz” (2007, nr 3) przepraszał powstańców warszawskich i uznał, że choć opisywane przez niego fakty są prawdziwe, błędem było pisanie o nich w 50. rocznicę powstania.
99 Zob. publikacje badaczy związanych z Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Chodzi o artykuły drukowane w roczniku „Zagłada Żydów” 2005, nr 1 – A. Skibińska, J. Petelewicz, Udział Polaków w zbrodniach na Żydach: casus region świętokrzyski; 2010, nr 6 – „Chcę nad mienić, że nie byłem uświadomiony i wykonywałem zadanie jako żołnierz Armii Krajowej”. O wymordowaniu ukrywających się pod Racławicami Żydów przez kompanię miechow skiej AK [oprac. J. Grabowski]; 2011, nr 7 – D. Libionka, Narodowa Orga nizacja Wojskowa i Narodowe Siły Zbrojne wobec Żydów pod Kraśni kiem – korekta obrazu; A. Skibińska, J. Tokarska‑Bakir, „Barabasz” i Żydzi. Z historii oddziału AK „Wybranieccy”; J. Tokarska‑Bakir, Proces Tadeusza Maja. Z dziejów AL „Świt” na Kielec czyźnie; oraz książki: B. Engelking, „Jest taki piękny słoneczny dzień…” . Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942–1945, Warszawa 2011; J. Grabowski, Judenjagd. Polo wanie na Żydów 1942–1945. Studium dziejów pewnego powiatu, Warszawa 2011; Zarys krajobrazu. Wieś polska wobec zagłady Żydów 1942–1945, pod red. B. Engelking, J. Grabowskiego, Warszawa 2011 (szczególnie artykuły Barbary Engelking i Aliny Skibińskiej); T. Markiel, A. Skibińska, „Jakie to ma znaczenie, czy zrobili to z chciwości?”. Zagłada domu Tryncze rów, Warszawa 2011.
100 O debacie publicznej wokół książek Jana Tomasza Grossa zob. P. Forecki, Narodowa debata o zbrodni w Jedwabnem oraz „Strach” po Je dwabnem, w: tegoż, Od „Shoah” do „Strachu”. Spory o polskożydowską przeszłość i pamięć w debatach pu blicznych, Poznań 2010; Wokół „Zło tych żniw”. Debata o książce Jana Tomasza Grossa i Ireny GrudzińskiejGross, wybór i układ tekstów D. Lis, Kraków 2011.
101 C. Z. Goldin, Archiwum ŻIH, 301/4326, przeł. A. Bielecki.
102 Zob. faksymile dokumentu w tomie pt. Polacy – Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. A. K. Kunert, Warszawa 2006, s. 425.
103 I. Lerner, Archiwum ŻIH, 301/2802 (złożona 21 sierpnia 1947) oraz Archiwum ŻIH, 301/2803 (złożona 15 sierpnia 1947).
104 M. Bożko, Mord na lubelskich Żydach. Zmory przeszłości straszą w Przega linach, „Gazeta Wyborcza”, dodatek w Lublinie, 17 sieprnia 1999 (współpraca D. Libionka).
105 B. Engelking, „Jest taki piękny sło neczny dzień…”, s. 220, 240–241.
106 Latem 1947 roku CŻKH z Łodzi przeniosła się do Warszawy i przekształciła się w Żydowski Instytut Historyczny, który formalnie rozpoczął działalność 1 października 1947 roku.
107 I. Lerner, Archiwum ŻIH, 301/2802, s. 11–13.
108 Tamże, s. 10, 13.
109 Tamże, s. 8, 14.
110 Tamże, s. 14.
111 A. Jankowska‑Wajnszyld, Archiwum ŻIH, 301/4483.
112 Tamże.
113 S. Powzonek, Archiwum ŻIH, 301/4380, s. 2–3.
114 Tamże, s. 8.
115 Tamże.
116 W relacji Soni Powzonek występuje jako Dzierewicz: „ukrył mego męża, był dobry, urządził mu schron”. U Grynberga w Żydowskiej wojnie jego nazwisko nie pada, lecz autor zaznacza, że „dziedzic pomagał […] ojcu do samego końca” (tegoż, Żydowska wojna i Zwycięstwo, Wołowiec 2001, s. 11), w Dziedzictwie natomiast nazywa go Dziurewiczem (tegoż, Dziedzictwo, Londyn 1993, s. 50).
117 K. Kremer, Archiwum ŻIH, 301/1569, s. 3.
118 Analizując powojenne wspomnieniach i prozę autobiograficzną dzieci Holokaustu, Sue Vice pisała o charakterystycznym zjawisku rozszczepienia narracji i jej fragmentaryczności. Zob. tejże, The Holocaust „From Below”: Literary Child’sEye Views, w: The Legacy of the Holocaust: Children and the Ho locaust, pod red. Z. Mazura i innych, Kraków 2002; tejże, Children Wri ting the Holocaust, New York 2004 (szczególnie rozdział pt. Split Nar ration).
119 Zob. np. D. Krawczyńska, Ocza mi dziecka. Zagłada we wczesnym pisarstwie Henryka Grynberga, w: tejże, Własna historia Holokaustu. O pisarstwie Henryka Grynberga, Warszawa 2005, s. 57–96; S. Buryła, Dziecko i Szoa, w: tegoż, Opi sać Zagładę. Holocaust w twórczości Henryka Grynberga, Wrocław 2006, s. 324–332.
120 J. Kowalska‑Leder, Doświadczenie Zagłady z perspektywy dziecka w pol skiej literaturze dokumentu osobistego, Wrocław 2009, s. 325.
121 G. Krüger, Archiwum ŻIH, 301/4698, s. 4–5.
122 Tamże, s. 2.
123 K. i R. Gold, Archiwum ŻIH, 301/903. Dwie trzecie tej króciutkiej relacji opublikowano w tomie pt. Dzie ci żydowskie oskarżają, pod red. M. Hochberg‑Mariańskiej, N. Grüssa, Kraków–Łódź–Warszawa 1947.
124 J. Ficowski, Odczytanie popiołów. Wiersze, Warszawa 1980, s. 27 (wydane przez Niezależną Oficynę Wydawniczą poza cenzurą, wraz z grafikami Marca Chagalla).
125 Relacja nie jest datowana, ale sygnatura jest bardzo niska.
126 [Bo to jest wieszcza najjaśniejsza chwała…], cyt. za: J. Słowacki, Ja, Or feusz. Liryki i fragmenty z lat 1836– 1849, wybór M. Bizan, Warszawa 1978, s. 43.
Auteur

Le texte seul est utilisable sous licence Creative Commons - Attribution - Pas d'Utilisation Commerciale - Pas de Modification 4.0 International - CC BY-NC-ND 4.0. Les autres éléments (illustrations, fichiers annexes importés) sont « Tous droits réservés », sauf mention contraire.
Przemoc filosemicka?
Nowe polskie narracje o Żydach po roku 2000
Elżbieta Janicka et Tomasz Żukowski Elżbieta Janicka et Tomasz Żukowski (éd.)
2016
Literatura polska wobec Zagłady (1939-1968)
Sławomir Buryła, Dorota Krawczyńska et Jacek Leociak (dir.) Sławomir Buryła, Dorota Krawczyńska et Jacek Leociak (éd.)
2016
Pomniki pamięci
Miejsca niepamięci
Katarzyna Chmielewska et Alina Molisak (dir.) Katarzyna Chmielewska et Alina Molisak (éd.)
2017
Spory o Grossa
Polskie problemy z pamięcią o Żydach
Paweł Dobrosielski Paweł Dobrosielski (éd.)
2017
Nowoczesny Orfeusz
Interpretacje mitu w literaturze polskiej XX-XXI wieku
Maciej Jaworski Maciej Jaworski (éd.)
2017
Refleksja nad literaturą w polskim piśmiennictwie emigracyjnym
Tymon Terlecki, Czesław Miłosz, Gustaw Herling-Grudziński
Andrzej Karcz Andrzej Karcz (éd.)
2017